czwartek, 28 kwietnia 2022

Boginia - Nowosolna - Brzeziny - Cmentarz ewangelicki - Muzeum w Gałkówku - Wizyta

 Ostatnie dwa dni oprócz samorządowych obowiązków (Komisja i Sesja dzień po dniu) zostały wypełnione przez wizytę dwóch uroczych Pań! Dominik Trojak już wcześnie informował mnie, że w najbliższym czasie odwiedzą jego Muzeum dwie panie z za zachodniej granicy.  

 Ich wizyta miała na celu odnalezienie śladów swoich przodków pochodzących z okolic Łodzi, dokładniej z Bogini i Nowosolnej. Młodsza z pań miała władać naszym językiem bardzo dobrze, starsza z nich podobno nie bardzo. Taką informację przekazał mi Dominik.

    Witając się na terenie Muzeum, usłyszałem z ust obu pań piękną polszczyznę, co było dodatkowym zaskoczeniem! Rozmowa przedłużyła się, gdyż mieliśmy sobie tak wiele do powiedzenia, także ich otwartość i serdeczność, forma dialogu dla osób postronnych mogła sprawiać wrażenie, że znamy się od lat!

                 Kacperek z Alfredą i Dorotką - cmentarz ewangelicki w Brzezinach.


   W związku z tym, że było jeszcze sporo do przegadania i obejrzenia umówiliśmy się na następny dzień. Wracając jednak do sedna pozwolę sobie przedstawić nasze szanowne panie: Alfreda Bergstresser urodzona w 1940 roku w Bogini i jej córka Dorota Lis-Fokken urodzona w Szczecinie, od 1988 roku zamieszkała w Mannheim. Po części moim pomysłem była wyprawa na cmentarz ewangelicki w Brzezinach, gdyż jest to nie tylko w moich oczach wizytówka dbania o tego rodzaju nekropolie. Chciałem również przedstawić gospodarza, bez którego ten przepiękny obecnie cmentarz popadał by dalej w ruinę i zapomnienie.




    Wychodząc po zakończonej wizycie wszyscy byliśmy uśmiechnięci od ucha do ucha, także Kacperek mimo swoich 190 centymetrów był jakby jeszcze wyższy! Nie dziwota, zaimponował swoimi opowieściami o każdym z grobów, prawdziwy przewodnik!

    Później spotkaliśmy się u mnie w domu na kawce, dalej gadaliśmy i wymienialiśmy informacje. Skoncentrowałem się szczególności na rozmowie z Alfredą, gdyż jej przeżycia do 1950 roku nadają się na dobry (zarazem bardzo tragiczny) scenariusz do filmu czy też książki. Wstępnie obiecała mi pisanie swoich wspomnień i przekazanie do publikacji na moim blogu.

    Pożegnaniom nie było końca, z zapowiedzią powtórnego spotkania, na co liczę nie tylko ja i moja Ela, także Kacperek i Dominik!

    Cmentarz w Bogini fizycznie nie istnieje co potwierdza Forum: Osadnicy.pl. Pozwoliłem sobie zamieścić informacje i zdjęcie.

    

Cmentarz w Boginii położony jest przy skrzyżowaniu dwóch dróg, w północnej części wsi. Dziś niewiele po nim zostało; o szczególnej przeszłości tego miejsca przypomina nieznaczne wyniesienie terenu, resztki ogrodzenia z polnych kamieni i kilka starych drzew. Na cmentarzu nie zachowały się żadne nagrobki. Jego położenie odnotowują współczesne mapy turystyczne. [2010] - Źródło: Osadnicy.pl










--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Die letzten beiden Tage waren, abgesehen von den Aufgaben der Kommunalverwaltung (Kommission und Sitzung Tag für Tag), durch den Besuch von zwei reizenden Damen ausgefüllt! Dominik Trojak teilte mir schon früh mit, dass sein Museum bald von zwei Damen von jenseits der westlichen Grenze besucht werden würde.
Ziel ihres Besuchs war es, Spuren ihrer Vorfahren aus der Umgebung von Łódź, genauer gesagt aus Boginia und Nowosolna, zu finden. Die jüngere der beiden Damen beherrschte unsere Sprache sehr gut, die ältere anscheinend nicht. Das waren die Informationen, die Dominik mir gegeben hat. 
     Bei der Begrüßung auf dem Museumsgelände hörte ich die beiden Damen wunderschön polnisch sprechen, was eine zusätzliche Überraschung war! Das Gespräch zog sich in die Länge, da wir uns so viel zu sagen hatten, auch ihre Offenheit und Herzlichkeit, die Form des Dialogs konnte für Außenstehende den Eindruck erwecken, dass wir uns schon seit Jahren kennen!
     Da es noch viel zu besprechen und zu sehen gab, vereinbarten wir einen Termin für den nächsten Tag. Aber zurück zur Sache, lassen Sie mich unsere Damen vorstellen: Alfreda Bergstresser, geboren 1940 in Bogin, und ihre Tochter Dorota Lis-Fokken, geboren in Stettin, die seit 1988 in Mannheim lebt. Es war zum Teil meine Idee, den evangelischen Friedhof in Brzeziny zu besuchen, da er nicht nur in meinen Augen ein Vorzeigeobjekt für die Pflege solcher Nekropolen ist. Ich wollte auch den Gastgeber vorstellen, ohne den dieser schöne Friedhof weiter verfallen und in Vergessenheit geraten würde. 
     Bei der Abreise nach dem Besuch strahlten wir alle über das ganze Gesicht, sogar Kacperek, der trotz seiner 190 Zentimeter noch größer war! Kein Wunder, er beeindruckte uns mit seinen Erzählungen über jedes der Gräber, ein echter Führer! 
     Später trafen wir uns bei mir zu Hause auf einen Kaffee, wir redeten weiter und tauschten Informationen aus. Ich habe mich besonders auf das Gespräch mit Alfreda konzentriert, da ihre Erlebnisse bis 1950 ein gutes (und sehr tragisches) Drehbuch für einen Film oder ein Buch abgeben würden. Ursprünglich hatte sie versprochen, ihre Memoiren zu schreiben und sie in meinem Blog zu veröffentlichen.
    Die Verabschiedung nahm kein Ende, mit dem Versprechen eines erneuten Treffens, auf das nicht nur meine Ela und ich, sondern auch Kacperek und Dominik hoffen!
    Der Friedhof in Boginia existiert physisch nicht, was vom Forum bestätigt wird: Siedler.pl. Ich habe mir die Freiheit genommen, Informationen und ein Foto zu veröffentlichen.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
The last two days, apart from local government duties (Commission and Session day after day), were filled by a visit from two lovely ladies! Dominik Trojak informed me early on that his Museum would soon be visited by two ladies from across the western border.
Their visit was aimed at finding traces of their ancestors from the vicinity of Łódź, more precisely from Boginia and Nowosolna. The younger of the ladies had a very good command of our language, the older one supposedly did not. This was the information Dominik gave me. 
     When greeting each other on the Museum premises, I heard both ladies speak beautiful Polish, which was an additional surprise! The conversation was prolonged as we had so much to say to each other, also their openness and cordiality, the form of dialogue for outsiders could give the impression that we have known each other for years!
     As there was still a lot to talk about and see, we agreed to make an appointment for the next day. But back to the matter at hand, let me introduce our honourable ladies: Alfreda Bergstresser, born 1940 in Bogin, and her daughter Dorota Lis-Fokken, born in Szczecin, who has lived in Mannheim since 1988. It was partly my idea to go to the Evangelical cemetery in Brzeziny, as it is not only in my eyes a showcase for the care of such necropolises. I also wanted to introduce the host without whom this now beautiful cemetery would fall further into ruin and oblivion. 
     Leaving after the visit, we were all smiling from ear to ear, even Kacperek, despite his 190 centimetres, was even taller! No wonder, he impressed us with his stories about each of the graves, a real guide! 
     Later we met at my house for a coffee, we continued talking and exchanging information. I particularly concentrated on talking to Alfreda, as her experiences up to 1950 would make a good (and very tragic) script for a film or book. She initially promised to write her memoirs and submit them for publication on my blog.
    There was no end to our farewells, with the promise of a repeat meeting, for which I hope not only my Ela and I, but also Kacperek and Dominik!
    The cemetery in Boginia does not physically exist, which is confirmed by the Forum: Settlers.pl. I took the liberty of posting information and a photo.

środa, 27 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Wola - Batalion „Czata 49” - Maciej Runge "Witold"- Rękopis - 1939-45 - cz.24

     Był to kwiat oddziałów powstańczych w duzym procencie zaprawionych w akcjach dywersyjnych, a w części - partzanckich. Oddziały te ponosiły od pierwszych dni ciężkie straty w poległych i rannych. Podpułkownik "Radosław" nosił się już po 2-3 dniach z zamiarem przebicia się przez cmentarz powązkowski do Puszczy Kampinoskiej. Dlatego z takim uporem trzymał do końca rejon cmentarzy. Tamtędy miało pójść uderzenie oddziałów puszczańskich dla odciążenia uwikłanych w ciężkich walkach oddziałó "Radosława".

    O świcie (piękny, bezchmurny poranek) duża kolumna wojska uzbrojonego, jak na warszawskie warunki świetnie, poprzedzana ostatnim czołgiem z plutonu porucznika "Wacka", wyruszyła w kierunku cmentarza powązkowskiego. Prawdopodobnie szliśmy ulicą Smoczą. Jako pierwszy - Batalion "Czata 49". Długa kolumna wojska, za nią sznur samochodów, łącznicy na motocyklach przejeżdżający w obu kierunkach - wszystko to stanowiło imponujący widok. Pomimo dotychczasowego wykrwawienia, Zgrupowanie przedstawiało jednak jeszcze poważną siłę. Charakterystycznym jest, że w czasie tego marszu, widocznej przecież doskonale kolumny, nie padł ani jeden strzał. Wśród oddziałów jak błyskawica rozeszła się wieść, że idziemy do Puszczy Kampinoskiej. Tam mamy podjąć znaczne zrzuty w broni, amunicji i zaopatrzenia i w połączeniu z oddziałami z Puszczy uderzyć na Niemców z zewnątrz. Zamiar ten, wprowadzony już w czyn, spotkał się z kategorycznym sprzeciwem podpułkownika "Wachnowskiego". Obawiał się on odsłonięcia północnego skrzydła obrony Starego Miasta i wogóle osłabienia sił w tej dzielnicy. Łącznik z Dowództwa Grupy "Północ" przywiózł pułkownikowi rozkaz obsadzenia dotychczasowych (z 8 sierpnia) stanowisk. Batalion "Czata 49" skierowany został na Stawki z zadaniem trzymania magazynów "SS" i obu budynków szkoły.

    Zamysł przejścia do Puszczy, a w każdym razie otwarcia do niej drogi przez cmwentarz powążkowski, musiał jednak jeszcze kiełkować, bo pamiętam, że major "Witold" chyba tej samej jeszcze nocy wybierał ludzi do przebicia sie z miasta. Staliśmy w dwuszeregu między oboma budynkami szkoły. Tam odbywała się selekcja. Z drżeniem czekałem decyzji. W koncu znalazłem się wśród oddziałów, które miały odejść. Nic z tegoo jednak nie wyszło, bok się później okazało, oddziały z Puszczy wogóle nie nadeszły i natercie na cmentarz powążkowski nie doszło do skutku.

    W dniu 10 sierpnia Niemcy atakowali oddziały "Zośki" i "Miotły", kładąc nawałą ogniową na wszystkie stanowiska powstańcze. Resztki Baonu "Pięść" wcześniej, a "Parasol" w dniu 9 sierpnia odeszły na Stare Miasto, odwołane rozkazem pułkoenika "Wachnowskiego". Dzień 11 sierpnia. Od świtu już rozpoczął się rozstrzygający bój oddziałów powstańczych na Woli. Rozpoczął się ogniem artyleryjskim i moździerzowym o niespotykanym dotąd natężeniu. Batalion 608 pułku piechoty, wsparty oddziałami szturmowymi, zaatakował nas zarówno w szkole, jak i w magazynach. Działo szturmowe wjechało na dziedziniec szkoły i z bezpośredniej odległości biło w klatkę schodową. Pamiętam, że stałem na parterze tuż przy klatce. Obok mnie padali ranni. Około południa widać było, że nie będziemy w stanie utrzymać się i wtedy po raz pierwszy i ostatni major "Witold" dał rozkaz do wycofania się. Wycofujemy się przez gruzy getta. Artyleria i moździerze biją w nas zupełnie nie osłoniętych. Zaczynają "zgrzytać" "szafy" - moździerze salwowe. Przypadamy do ziemi. Za chwilę gdzieś z tyłu za nami gwałtowne wybuchy z wielkim podmuchem. Podnoszę głowę i oglądam się do tyłu. Widok niesamowity. Olbrzymie belki i głazy z gruzów wylatują w górę na wysokość kilku pięter. Dym i kurz dławi oddech. Niemcy opanowują szkołę i magazyny, czy pójdą w ślad za nami? Jednocześnie ostro atakowana "Zośka" od Młynarskiej, aż po Spokojną. Atak za atakiem na sdzkołę. Podpułkownik "Radosław", aby uniknąć okrążenia poprowadził batalion "Miotła" osobiście do przeciwuderzenia na Niemców od południa w kierunku Stawek, wsparty ostatnim czołgiem "Wacka". Pełne powodzenia. Niemcy uciekają. Ciężko ranny zostaje ppłk. "Radosław", zabity jego brat, dowódca Batalionu "Miotła"- kapitan Niebora. Tracimy ostatni czołg. Dowództwo Zgrupowania "Radosłąw" obejmuje w zastępstwie rennego jego szef sztabu - major "Bolek".

Jan Mazurkiewiczps. „Zagłoba”, „Socha”, „Sęp”, „Radosław” (ur. 27 sierpnia 1896 we Lwowie, zm. 4 maja 1988 w Warszawie) – polski wojskowy i politykPułkownik Armii Krajowej oraz generał brygady ludowego Wojska Polskiego. Założyciel Tajnej Organizacji Wojskowej (później scalonej z AK), dowódca Kedywu i Zgrupowania „Radosław”Więzień polityczny w PRL okresu stalinizmu. Od 1964 wieloletni wiceprezes Zarządu Głównego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. - Źródło: Wikipedia.



    Batalion "Czata 49 wraca do magazynów na Stawkach, "Broda" i "Miotła" zajmują szkołę, w której byliśmy jeszcze dziś,.

    Sztab "Czaty 49" przez getto wycofał się (nie pamietam dokładnie) - na ul. Muranowską, lub dalej na jakąś ulicę na Starym Mieście. Pamiętam, siedziałem w klatce schodowej jakiegoś domu na schodach z innymi chłopcami i dziewczętami i na przekór wszystkiemu, co działo się tak niedawno - śpiewaliśmy partyzanckie, lrgionowe i powstańcze piosenki. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy o ciężkim zranieniu naszego Pułkownika. Pomimo tego, że nie wiedzieliśmy jeszcze również o udanym kontruderzeniu naszych oddziałów - nastąpiło odprężenie po przedpołudniowym piekle i koszmarnym wycofywaniu się. Śpiewaliśmy mimo, iż nie wiedzieliśmy, czy w ślad za nami nie następują oddziały niemieckie. Zrobiło się jakby spokojniej. Dlaczego? Dowiedzieliśmy się wkrótce od kolegów i znajomych.

    W dniu 12 sierpnia po pbardzo ciężkich walkach straciliśmy ponownie zarówno szkołę, jak i magazyny na Stawkach. Widać było, że Niemcy dążą za wszelką cenę do tego, by zlikwidowć opór powstańców, nie tylko na tych najbardziej na zachód wysuniętych miejscach, ale by z marszu zniweczyć opór całego Starego miasta. Nie udało się to, ani teraz, ani przez następne dni. Zgrupowanie "Radosław" odegrało w tym nie małą rolę, bowiem wiążąc prawie 2 tygodnie główne siły niemieckie, pozwoliło na organizację i konsolidację obrony Starego Miasta.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Es war die Blütezeit der aufständischen Einheiten, von denen ein großer Prozentsatz Erfahrung mit Ablenkungsmanövern hatte und von denen ein Teil Partisanen waren. Von den ersten Tagen an erlitten diese Einheiten schwere Verluste an Toten und Verwundeten. Oberstleutnant "Radoslaw" plante, nach 2-3 Tagen über den Powązki-Friedhof zum Kampinos-Wald durchzubrechen. Deshalb hat er das Gebiet der Friedhöfe bis zum Schluss so hartnäckig verteidigt. Der Angriff der Einheiten aus dem Wald von Puszcza Kampinos sollte in diese Richtung gehen, um die in schwere Kämpfe verwickelten Einheiten von "Radoslaw" zu entlasten.

     Im Morgengrauen (es war ein wunderschöner, wolkenloser Morgen) setzte sich eine große, für Warschauer Verhältnisse gut bewaffnete Truppenkolonne, angeführt vom letzten Panzer des Zuges von Leutnant "Wacek", in Richtung Powązki-Friedhof in Bewegung. Wir waren wahrscheinlich auf der Smocza-Straße unterwegs. Das erste Bataillon war das Bataillon "Czata 49". Eine lange Armeekolonne, dahinter eine Reihe von Autos, Verbindungsoffiziere auf Motorrädern, die in beide Richtungen fuhren - all das war ein beeindruckender Anblick. Obwohl die Fraktion bis jetzt geblutet hat, war sie immer noch eine ernstzunehmende Kraft. Bezeichnenderweise wurde während des Marsches der Kolonne, die gut sichtbar war, kein einziger Schuss abgefeuert. Die Nachricht, dass wir in den Wald von Kampinos fahren, verbreitete sich in Windeseile unter den Einheiten. Dort sollten wir umfangreiche Abwürfe von Waffen, Munition und Nachschub vornehmen und zusammen mit den Einheiten aus Puszcza die Deutschen von außen angreifen. Dieser Plan, der bereits in die Tat umgesetzt wurde, stieß auf den kategorischen Einspruch von Oberstleutnant Wachnowski". Er befürchtete, den nördlichen Flügel der Altstadtverteidigung zu gefährden und die Kräfte in diesem Bezirk generell zu schwächen. Ein Verbindungsoffizier aus dem Hauptquartier der Gruppe "Nord" überbrachte dem Oberst den Befehl, die Stellungen ab dem 8. August zu besetzen. Das Bataillon "Czata 49" wurde in die Stawki-Straße beordert, um die SS-Lagerhäuser und die beiden Schulgebäude zu halten.

     Die Idee, in den Puszcza (Wald) zu gelangen, oder jedenfalls den Weg dorthin über den Pow±zki-Friedhof zu öffnen, muss noch in den Kinderschuhen gesteckt haben, denn ich erinnere mich, dass Major "Witold", wahrscheinlich noch in derselben Nacht, die Leute auswählte, die die Stadt verlassen sollten. Wir standen in einer Reihe zwischen den beiden Gebäuden der Schule. Dort fand die Auswahl statt. Ich wartete mit Zittern auf die Entscheidung. Schließlich befand ich mich inmitten der Einheiten, die abreisen sollten. Daraus wurde jedoch nichts, denn wie sich später herausstellte, kamen die Einheiten aus Puszcza gar nicht und die Parade zum Powazki-Friedhof fand nicht statt.

     Am 10. August griffen die Deutschen die Einheiten von "Zoska" und "Miotla" an und beschossen alle Stellungen der Aufständischen. Die Reste des Bataillons "Piesc" und "Parasol" wurden am 9. August auf Befehl von Oberst "Wachnowski" in die Altstadt zurückgerufen. Der Tag 11. August. Im Morgengrauen begann eine entscheidende Schlacht zwischen aufständischen Einheiten im Bezirk Wola. Es begann mit Artillerie- und Mörserbeschuss von noch nie dagewesener Intensität. Bataillon des 608. Infanterieregiments, unterstützt von Sturmtruppen, griffen uns sowohl in der Schule als auch in den Lagerhäusern an. Ein Sturmgeschütz fuhr auf den Schulhof und schlug aus unmittelbarer Entfernung auf das Treppenhaus. Ich erinnere mich, dass ich im Erdgeschoss stand, direkt neben dem Käfig. Neben mir fielen die Verwundeten. Gegen Mittag war klar, dass wir nicht durchhalten würden, und dann gab Major "Witold" zum ersten und letzten Mal den Befehl zum Rückzug. Wir zogen uns durch die Trümmer des Ghettos zurück. Artillerie und Mörser trafen uns völlig ungeschützt. Die "Schränke" beginnen zu "klappern". - Salvenmörser. Wir fallen auf den Boden. Im nächsten Moment gibt es eine heftige Explosion mit einer gewaltigen Druckwelle irgendwo hinter uns. Ich hebe meinen Kopf und schaue zurück. Eine unglaubliche Aussicht. Riesige Balken und Felsbrocken aus den Trümmern fliegen mehrere Stockwerke hoch. Rauch und Staub ersticken meinen Atem. Die Deutschen übernehmen die Schule und die Lagerhäuser, werden sie uns folgen? Zur gleichen Zeit wird die "Zoska" von der Mlynarska-Straße bis zur Spokojna-Straße schwer angegriffen. Ein Anschlag nach dem anderen wird auf die Schule verübt. Um eine Einkesselung zu vermeiden, führte Oberstleutnant "Radoslaw" das Bataillon "Broom" persönlich zum Gegenangriff auf die Deutschen aus dem Süden in Richtung Stawki-Straße, unterstützt durch den letzten Panzer von "Wacek". Ein voller Erfolg. Die Deutschen entkommen. Oberstleutnant "Radoslaw" wird schwer verwundet, sein Bruder getötet, der Kommandeur des Bataillons "Miot³a" - Hauptmann Niebora. Wir verlieren den letzten Tank. Das Kommando der Gruppierung "Radoslaw" wird von ihrem Stabschef, Major "Bolek", übernommen, der den verletzten Major ersetzt.

     Das "Czata"-Bataillon 49 geht auf die Magazine in Stawki zurück, "Broda" und "Miot³a" belegen die Schule, in der wir noch heute waren.

    Die Mitarbeiter von "Czata 49" zogen sich durch das Ghetto zurück (ich weiß es nicht mehr genau) - in die Muranowska-Straße oder in eine andere Straße in der Altstadt. Ich erinnere mich, dass ich mit anderen Jungen und Mädchen im Treppenhaus eines Hauses saß, und trotz allem, was in letzter Zeit geschehen war, sangen wir Partisanen-, Legions- und Aufstandslieder. Damals wussten wir noch nichts von der schweren Verletzung unseres Obersts. Obwohl auch wir noch nichts von dem erfolgreichen Gegenangriff unserer Truppen wussten - es gab eine Entspannung nach der morgendlichen Hölle und dem alptraumhaften Rückzug. Wir haben gesungen, obwohl wir nicht wussten, ob wir nicht von deutschen Einheiten verfolgt werden würden. Es wurde sozusagen ruhiger. Und warum? Das erfuhren wir bald von unseren Kollegen und Freunden.

    Am 12. August verloren wir nach schweren Kämpfen sowohl die Schule als auch die Lagerhäuser in Stawki. Es war offensichtlich, dass die Deutschen um jeden Preis den Widerstand der Aufständischen nicht nur in den westlichsten Teilen der Stadt ausschalten, sondern auch den Widerstand in der gesamten Altstadt brechen wollten. Es gelang nicht, weder jetzt noch in den folgenden Tagen. Die Gruppierung "Radoslaw" spielte dabei eine kleine Rolle, da sie die deutschen Hauptkräfte fast zwei Wochen lang aufhielt und es so ermöglichte, die Verteidigung der Altstadt zu organisieren und zu konsolidieren.



------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

It was the flower of insurgent units, a large percentage of which were experienced in diversionary actions, and a part of which were partisans. From the first days those units were suffering heavy losses in killed and wounded. Lieutenant Colonel "Radoslaw" was planning to break through Powązki cemetery to Kampinos Forest after 2-3 days. That is why he was so stubbornly holding the area of cemeteries until the end. The attack of the units from Puszcza Kampinos forest was to go that way in order to relieve the units of "Radoslaw" entangled in heavy fights.

    At dawn (a beautiful, cloudless morning) a large column of troops, well armed as for Warsaw conditions, preceded by the last tank from lieutenant "Wacek's" platoon, set off towards the Powązki cemetery. We were probably going along Smocza Street. The first one was "Czata 49" battalion. A long column of the army, a line of cars behind it, liaison officers on motorbikes going in both directions - all this was an impressive sight. Despite having bled so far, the Group was still a serious force. Characteristically, not a single shot was fired during the march of the column, which was perfectly visible. The news spread among the units like lightning that we were going to the Kampinos Forest. There, we were to take up significant airdrops of weapons, ammunition and supplies, and together with the units from Puszcza we were to strike at the Germans from the outside. This plan, already put into action, met with the categorical objection of Lieutenant Colonel "Wachnowski". He was afraid of exposing the northern wing of the Old Town defence and weakening the forces in that district in general. A liaison officer from the Headquarters of "North" Group brought the Colonel an order to man the positions from August 8. The "Czata 49" battalion was directed to Stawki Street with the task of holding the "SS" warehouses and both school buildings.

    The idea of getting to Puszcza (Forest), or in any case, opening the way to it through the Pow±zki cemetery, must have been still germinating, because I remember that Major "Witold" was choosing people to get out of the city, probably on the same night. We were standing in a line between both buildings of the school. The selection was taking place there. I waited with trembling for the decision. Finally, I found myself among the units that were to leave. Nothing came out of it though, as it turned out later the units from Puszcza did not come at all and the parade to the Powazki cemetery did not take place.

    On August 10 the Germans were attacking the units of "Zoska" and "Miotla", laying fire on all the insurgent positions. The remnants of "Piesc" battalion earlier, and "Parasol" on August 9 departed to the Old Town, recalled by the order of Colonel "Wachnowski". The day 11 August. From dawn a decisive battle between insurgent units in Wola District began. It started with artillery and mortar fire of unprecedented intensity. Battalion of 608th Infantry Regiment, supported by assault units, attacked us both in school and warehouses. An assault cannon drove into the school yard and from a direct distance beat on the staircase. I remember that I was standing on the ground floor right next to the cage. Next to me the wounded were falling. Around noon it was obvious that we would not be able to hold on and then for the first and last time Major "Witold" gave an order to withdraw. We retreated through the rubble of the ghetto. Artillery and mortars were hitting us completely unprotected. The "wardrobes" start to "rattle". - salvo mortars. We fall to the ground. In a moment there is a violent explosion with a huge blast somewhere behind us. I raise my head and look back. An incredible view. Huge beams and boulders from the rubble fly up several stories high. Smoke and dust choke my breath. Germans take over the school and warehouses, will they follow us? At the same time "Zoska" from Mlynarska Street to Spokojna Street is under heavy attack. Attack after attack on the school. Lieutenant Colonel "Radoslaw" in order to avoid encirclement led battalion "Broom" personally to counter-attack on Germans from the south in the direction of Stawki Street, supported by the last tank of "Wacek". A complete success. Germans escape. Lieutenant Colonel "Radoslaw" is heavily wounded, his brother killed, the commander of "Miot³a" Battalion - Captain Niebora. We lose the last tank. The command of "Radoslaw" Grouping is taken over by its chief of staff, Major "Bolek", in place of the injured one.

     Czata" Battalion 49 goes back to the magazines at Stawki, "Broda" and "Miot³a" occupy the school where we were still today.

The staff of "Czata 49" retreated through the ghetto (I don't remember exactly) - to Muranowska Street, or further to some street in the Old Town. I remember sitting with other boys and girls in the stairwell of some house, and in spite of everything that had happened so recently - we were singing partisan, lrgion and insurgent songs. We did not know then about the serious injury of our Colonel. Although we also did not yet know about the successful counter-attack of our troops - there was a relaxation after the morning hell and nightmarish retreat. We sang despite the fact that we did not know whether we would not be followed by German units. It became calmer, as it were. Why? We soon found out from our colleagues and friends.


    On 12 August, after very heavy fights, we lost again both the school and the warehouses in Stawki. It was evident that the Germans wanted at all costs to eliminate the resistance of the insurgents, not only in the westernmost parts of the city, but also to destroy the resistance of the entire Old Town at once. It did not succeed, neither now nor in the following days. Radoslaw" grouping played a small role in it, because by tying up the main German forces for almost 2 weeks, it allowed to organize and consolidate the defence of the Old Town.




wtorek, 26 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Wola - Batalion „Czata 49” - Maciej Runge "Witold"- Rękopis - 1939-45 - cz.23

 Takim był nasz Major. By lepiej przedstawić jego sylwetkę trzeba dodać, że był skoczkiem-cichociemnym, lat wtedy chyba około 40. Może miał mniej, ale był to człowiek chory. Domyślam się, że miał chorobę wrzodową, bo po kilka razy dziennie miewał torsje. Posiadał wyjątkowo zimną krew i taki spokój, który musiał udzielać się Jego podkomendnym. W warunkach walk w Powstaniu, kiedy wydawało się setki razy, że nic nie może uratować nas od zagłady - ta cecha Majora "Witolda" była szczególnie cenna. Był przy tym doskonały dowódcą. W okresie moich 52 dni Powstania, w którym Batalion "Czata 49" znajdował się praktycznnie cały czas w pierwszej linii walk, morderczych walk, bo Niemcy całą furię ataku kierowali najpierw na Wolę, gdzie była "Czata", potem na Stawki, gdzie była również, potem na Muranów, Stare Miasto, Czerniaków; gdzie już prawie od świtu wydawało sie, ze nie wytrzymamy ataków wspieranych lotnictwem, artylerią, moździerzami salwowymi burzącymi i zapalającymi, bronią pancerną - Major zawsze zdołał wytrzymać do wieczora i gdy trzeba było wycofać się, robiliśmy to zawsze w nocy. W nocy Niemcy na ogół nie atakowali i mogliśmy to zrobić spokojnie i bez strat. Jeden jedyny raz musieliśmy wycofać się w dzień, ale o tym później.(Spotkałem się w opisach ze zdaniem, ze było to 2 razy ale stwierdzam, że z Majorem "Witoldem" w dzień wycofywaliśmy się tylko jeden raz). Wybiegłem znowu naprzód, ale tylko gwoli naświetlenia postaci, jaka był nasz Dowódca.

Tadeusz Maciej Runge, ps. Witold, Paprocki, Papa, Mirecki, Osa – podpułkownik piechoty Wojska Polskiego, cichociemny. Dowódca batalionu Czata 49 wchodzącego w skład Zgrupowania „Radosław” w okresie powstania warszawskiego. Wikipedia
Data urodzenia22 października 1898
Data śmierci21 grudnia 1975


    Dnia 6 sierpnia oddziały "Cztay 49" zluzowane zostały przez Batalion "Pięść". Nasi odpoczywali w fabryce Telefunken przy ul. Mireckiego, jeśli w tym piekle można było mówić o odpoczynku. W dniu 7 sierpnia również zażarte walki o cmentarze. Niemcy zajmują je znowu, ale oddziały Kedywu pod wieczór wypierają ich stamtąd. Czołgi atakują od ul. Żytniej. Podpułkowinik "Radosław" wprowadza do akcji jedną "naszą" panterę. Podjeżdża ona ul. Mireckiego do Karolkowej i staje naprzeciw czołgów niemieckich. Stamtąd pada pierwszy pocisk - za krótki, drugi niestety "siedzi" w celu. Było to na moich oczach, nie zdąrzyliśmy nawet wystrzelić. Muszę cofnąć się do 2 wydarzeń. Ochotniczo uczestniczyłem w przyjęciu zrzutu alianckiego. Był to chyba drugi z kolei. Pierwszy odbył podobno bez wielkiej obrony przeciwlotniczej. Wokoło pożary, godzina około 24. Wyłożone umówione znaki swietlne, czekamy. Już wydawało się, że za poźno, gdy nagle do uszu doszedł daleki szum motoru. Zaczął narastać, przechodzićw huk i wtedy - zdawało się - tuż nad dachami przeleciała olbrzymia maszyna. Niemcy ściągnęli już mnóstwo artylerii przeciwlotniczej i rozpoczęła się prawdziwa orgia. Samolt zawrócił, nagle zaczęły się od niego odrywać wielkie zasobniki i na spadochronach spływać w dół. Niemcy szaleli; tysiące różnokolorowych pocisków otaczało samolot. Jak to się stało, że nie stanął w płomieniach. Był to chyba cud, o który modliliśmy się wszyscy. I nie trafili. Czy doleciał bezpiecznie do bazy, tego już nie wiedzieliśmy.

    Drugie wydarzenie - to zdobycie przez oddziały Kedywu, wsparte "naszą" panterą, która wprowadziła Niemców w błąd, obozu przy ul. Gęsiej (miedzy ul. Smoczą, a Okopową). Niemcy trzymali tam przeznaczonych na zagłade ponad 300 Żydów różnych narodowości. Zostali uwolnieni. Część z nich uczestniczyła w różnych pracach gospodarczych i nie tylko. Zdobycie obozu "Gęsiówki" poszerzało i czyniłoo bezpieczniejszympołączenie Woli ze Starym Miastem, co stawało się w miarę upływu czasu zagadnieniem kluczowym zarówno dla oddziałów broniących Woli, jak i dla obrony Starego Miasta.

    W dniu 8 sierpnia dalsze zażarte walki prowadzone przez Zgrupowanie "Radosław". Niemcy dochodzą do ul. Mireckiego wspierając nasze oddziały, atakowane już teraz ze wszystkich stron, bo i załoga Pawiaka atakuje od wschodu. Wycofujemy się na "Gęsiówkę". (Zniszczenie naszego czołgu miało miejsce 8 sierpnia, nie 7-go jak napisałem wyżej). Według mnie o świcie z 8/9 sierpnia w rejonie Gęsiówki zgromadziło się całe Zgrupowanie "Radosław". Dowódca - podpułkoenik Radosłąw już po dwóch dniach widział jasno groźną sytuację. Dowodził doborową, świetnie wyszkoloną, w znacznej mierze kadrową młodzieżą.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Das war unser Major. Um sich ein besseres Bild von ihm zu machen, sollte man hinzufügen, dass er ein stiller Springer war, wahrscheinlich um die 40 Jahre alt. Vielleicht hatte er weniger, aber er war ein kränklicher Mann. Ich vermute, dass er ein Magengeschwür hatte, denn er litt mehrmals am Tag an Torpor. Er war außergewöhnlich kaltblütig und ruhig, was sich wohl auch auf seine Untergebenen übertragen hat. Unter den Bedingungen der Kämpfe im Aufstand, als es hunderte Male so aussah, als könne uns nichts vor der Zerstörung retten, war diese Eigenschaft von Major "Witold" besonders wertvoll. Zugleich war er ein hervorragender Kommandant. Während meiner 52 Tage des Aufstandes, in denen das Bataillon "Czata 49" praktisch die ganze Zeit in der ersten Kampflinie stand, gab es mörderische Kämpfe, denn die Deutschen richteten die ganze Wut des Angriffs zuerst auf Wola, wo "Czata" war, dann auf die Stawki-Straße, wo es auch war, dann auf Muranow, die Altstadt, Czerniakow; wo es fast vom Morgengrauen an so aussah, als könnten wir den Angriffen, die von der Luftwaffe, der Artillerie, den Mörsern, den Feuer- und Sprengsalven und den Panzern unterstützt wurden, nicht standhalten, gelang es dem Major immer, bis zum Abend durchzuhalten, und wenn wir uns zurückziehen mussten, taten wir dies immer in der Nacht. Nachts griffen die Deutschen in der Regel nicht an, und wir konnten dies in aller Ruhe und ohne Verluste tun. Einmal mussten wir uns während des Tages zurückziehen, aber darüber werde ich später sprechen (ich habe in den Beschreibungen gelesen, dass es zweimal passiert ist, aber ich kann sagen, dass Major "Witold" und ich uns nur einmal während des Tages zurückziehen mussten). Ich bin wieder vorausgelaufen, aber nur, um den Charakter unseres Kommandanten zu unterstreichen.

    Am 6. August wurden die Einheiten von "Czata 49" durch das Bataillon "Piesc" abgelöst. Unsere Leute ruhten in der Telefunken-Fabrik in der Mireckiego-Straße, wenn man in dieser Hölle von Ruhe sprechen kann. Auch am 7. August wird heftig um Friedhöfe gekämpft. Die Deutschen nahmen sie wieder ein, aber am Abend wurden sie von den Einheiten der Kedyw vertrieben. Panzer greifen von der Zytnia-Straße aus an. Oberstleutnant "Radoslaw" bringt einen "unserer" Panther zum Einsatz. Sie fährt die Mireckiego-Straße hinauf zur Karolkowa und stellt sich vor die deutschen Panzer. Von dort fällt das erste Geschoss - zu kurz, das zweite "sitzt" leider im Ziel. Es geschah direkt vor meinen Augen, wir hatten nicht einmal Zeit zum Schießen. Ich muss auf 2 Veranstaltungen zurückgehen. Ich meldete mich freiwillig, um an einem alliierten Luftabwurf teilzunehmen. Es war wahrscheinlich die zweite. Der erste fand angeblich ohne große Flugabwehr statt. Es brannte überall, es war etwa Mitternacht, wir stellten die vereinbarten Lichtzeichen auf und warteten. Es schien schon zu spät zu sein, als plötzlich das ferne Brummen eines Motorrads an unser Ohr drang. Es begann zu wachsen, verwandelte sich in einen Knall und dann - so schien es - flog direkt über den Dächern eine riesige Maschine vorbei. Die Deutschen hatten bereits eine Menge Flugabwehrgeschütze aufgestellt, und es begann eine wahre Orgie. Das Flugzeug drehte um und plötzlich lösten sich riesige Container von ihm und stürzten mit Fallschirmen ab. Die Deutschen spielten verrückt; Tausende von verschiedenfarbigen Granaten umzingelten das Flugzeug. Wie kommt es, dass er nicht in Flammen aufgegangen ist? Es war wahrscheinlich das Wunder, für das wir alle gebetet haben. Und sie haben nicht getroffen. Ob er die Basis sicher erreichte, wussten wir nicht.

     Das zweite Ereignis war die Einnahme eines Lagers in der Gesia-Straße (zwischen Smocza- und Okopowa-Straße) durch Kedyw-Einheiten, die von "unserem" Panther unterstützt wurden, was die Deutschen in die Irre führte. Die Deutschen hielten dort über 300 Juden verschiedener Nationalitäten fest, die für die Vernichtung bestimmt waren. Sie wurden freigelassen. Einige von ihnen beteiligten sich an verschiedenen wirtschaftlichen und anderen Arbeiten. Durch die Einnahme des Lagers Gesiowka wurde die Verbindung zwischen Wola und der Altstadt erweitert und sicherer gemacht, was sowohl für die Einheiten, die Wola verteidigten, als auch für die Verteidigung der Altstadt von entscheidender Bedeutung war.

    Am 8. August kam es zu weiteren heftigen Kämpfen unter Führung der Gruppe "Radoslaw". Die Deutschen erreichen die Mireckiego Straße und unterstützen unsere Einheiten, die nun von allen Seiten angegriffen werden, da die Pawiak Garnison auch von Osten angreift. Wir ziehen uns nach "Gesiowka" zurück. (Die Zerstörung unseres Panzers fand am 8. August statt, nicht am 7. August, wie ich oben schrieb). Meiner Meinung nach versammelte sich im Morgengrauen des 8./9. August die gesamte "Radoslaw"-Gruppierung in der Gegend von Gesiowka. Der befehlshabende Offizier, Oberstleutnant "Radoslaw", erkannte bereits nach zwei Tagen eine gefährliche Situation. Er befehligte einen ausgezeichneten, gut ausgebildeten, meist jungen Kader.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Such was our Major. To give a better picture of him, one should add that he was a silent jumper, probably about 40 years old at the time. Maybe he had less, but he was a sickly man. I guess he had a peptic ulcer, because he would vomit several times a day. He was exceptionally cold-blooded and calm, which must have been passed on to his subordinates. In the conditions of fighting in the Uprising, when it seemed hundreds of times that nothing could save us from destruction - this feature of Major "Witold" was especially valuable. At the same time he was an excellent commander. During my 52 days of the Uprising in which "Czata 49" Battalion was practically all the time in the first line of fighting, murderous fighting, because the Germans directed the whole fury of the attack first to Wola, where "Czata" was, then to Stawki Street, where it was also, then to Muranow, the Old Town, Czerniakow; where almost from dawn it seemed that we would not be able to withstand the attacks supported by the air force, artillery, mortars, fire and demolition salvos, armoured weapons - Major always managed to hold out until the evening and when we had to withdraw, we always did it at night. At night the Germans generally did not attack and we could do so calmly and without losses. One time we had to withdraw during the day, but I will talk about it later (I have read in the descriptions that it happened twice, but I can say that Major "Witold" and I withdrew only once during the day). I ran ahead again, but only in order to highlight the character of our Commander.

    On August 6 the units of "Czaty 49" were relieved by "Piesc" Battalion. Our people rested in the Telefunken factory in Mireckiego Street, if one could talk about the rest in that hell. Also on August 7 fierce fights for cemeteries. Germans captured them again, but in the evening the units of Kedyw pushed them out. Tanks attack from Zytnia Street. Lieutenant Colonel "Radoslaw" brings one "our" panther into action. It drives up Mireckiego Street to Karolkowa and stands in front of German tanks. From there the first bullet falls - too short, the second unfortunately "sits" in the target. It happened in front of my eyes, we did not even have time to shoot. I have to go back to 2 events. I volunteered to take part in an Allied air drop. It was probably the second one. The first one took place supposedly without much anti-aircraft defence. There were fires all around, it was about midnight. We put up the agreed light signs and waited. It seemed to be too late, when suddenly the distant hum of a motorbike reached our ears. It began to grow, changed into a bang and then - it seemed - just above the roofs a huge machine flew by. The Germans had already brought down a lot of anti-aircraft artillery and a real orgy started. The plane turned back and suddenly huge containers started to detach from it and parachute down. The Germans were going crazy; thousands of different coloured shells surrounded the plane. How come it did not burst into flames. It was probably the miracle we all prayed for. And they missed. Whether it reached the base safely, we did not know.

    The second event was the capture of a camp on Gesia Street (between Smocza and Okopowa Streets) by Kedyw units, supported by "our" panther, which misled the Germans. The Germans kept there over 300 Jews of different nationalities, destined for extermination. They were released. Some of them participated in various economic and other works. Capturing of Gesiowka camp was broadening and making safer the connection between Wola and the Old Town, which was becoming a key issue both for units defending Wola, and for defending the Old Town.

    On August 8 further fierce fights led by "Radoslaw" group formation. Germans are reaching Mireckiego Street, supporting our units, which are attacked from all sides now, because Pawiak garrison is attacking from the east as well. We retreat to "Gesiowka". (The destruction of our tank took place on 8th August, not on 7th as I wrote above). According to me, at dawn of 8/9 of August the whole "Radoslaw" Grouping gathered in the area of Gesiowka. The commanding officer - Lieutenant Colonel "Radoslaw" saw clearly a dangerous situation already after two days. He was commanding an excellent, well-trained, mostly young cadre.

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Wola - Batalion „Czata 49” - Rękopis - 1939-45 - cz.22

Byłem, jak już pisałem, szefem łączników Batalionu. Miałem kilkunastu młodych chłopców, z których najmłodszy miał 14 lat. Byli to chłopcy nadzwyczaj dzielni i ofiarni. Nie było sytuacji, w której nie potrafili trafić z meldunkami i rozkazami do wysunietych naszych oddziałów, bądź dowództwa.
     Niemcy 3 sierpnia oprócz bomb na Wolę, zrzucili ulotki z rzekomym rozkazem Komendanta Głównego AK generała "Bora" złożenia broni. Było to oczywiste fałszerstwo, na które nikt nie dał się nabrać.
    Z za Wisły, zwłaszcza w nocy, ale nie tylko, słychać było grzmot artylerii. To był front. W dniu wybuchu Powstania i bezpośrednio przed nim, nie było godziny, by nad miastem nie było samolotów sowieckich. Obserwatorzy z dachów widzieli, jak na Pragę padały artyleryjskie pociski. Grzmot dział słychać było dzień i noc. Po wybuchu Powstania wszystko przycichło. Front słychać było już sporadycznie, ale mimo wszystko dodawało to sił do wytrwania, bo widać było, ze przebieg działań nie był taki, jak zaplanowano. Mówiło się po cichu, że Powstanie miało trwać 3-4 dni, po czym spodziewano się wkroczenia Czerwonej Armii. Tymczasem zapowiadało się na długotrwałe walki, które wystawiały miasto i mieszkańców, wobec bestjalstwa Niemców, na totalne zniszczenie. Czołgi po nauczce jaką otrzymali Niemcy w dniu 2 sierpnia, nie wjeżdżają już tak bezkarnie w nasze pozycje, a naprzykład na naszym odcinku ustawiają się na ulicy Żytniej i biją z dział w ściany naszych bloków, rozwalając jedną po drugiej. Widziałem tam kiedyś charakterystyczny obrazek. Szukając jakiegoś oficera, który potrzebny był majorowi "Witoldowi", doszedłem do ostatnich bloków na Karolkowej od strony Żytniej. Było tam piekło. Czołgi biły gęsto. Ściany były podziurawione jak sito. Wśród tego grzmotu dział czołgowych usłyszałem muzykę. Podszedłem do następnego pokoju a tam ... na fortepianie grał, waląc z całej siły w klawisze, chyba podporucznik Cedro (może ktoś inny) Etiudę Rewolucyjną Szopena. Pokój pełen gruzu, odłamków granatów, szkła, tynku i kurzu, a ten gra. Było to naprawdę niezwykłe wrażenie.
     Od pierwszych dni słychać było nad nami, a nawet widać lecące wielkie pociski. Wyglądało na to, że niemcy strzelają nimi ponad Warszawą na bliski front wschodni.
    Ataki na cmentarze są coraz groźiejsze. Wreszcie 6-go sierpnia Niemcy po bardzo gwałtownym bombardowaniu stukasami, wściekłym ogniu artylerii i granatników, wdarli się na cmentarze: kalwiński i ewangelicki. Śmiałe uderzenie Batalionu "Zośka" z flanki. Strzelanina i ok. 18,30 dziwna cisza (Zajęcie przez Niemców cmentarz zagrażałó już bezpośrednio dowództwu Zgrupowania na Okopowej, nie mówiąc już o dowództwie (Batalionu na Karolkowej). Cisza, jaka nagle zapanowała była bardzo denerwująca. Odwodów nie było już żadnych. Nie wiadomo było co się dzieje na cmantarzach po atakach "Zośki". Wtedy to major "Witold" zabrał mnie i we dwóch poszliśmy na cmentarz ewangelicki. Z ul. Mireckiego przechodziło się na cmentarz przez dziurę w murze. Musiałem być blady z emocji i co tu mówić - ze strachu. Przeszliśmy na cmentarz kalwiński, idąc nim w kierunku ul. Żytniej. Nie wiedzieliśmy co się dzieje w budynkach szpitala Karola i Marii*. Major polecił mi sprawdzić. Z duszą na ramieniu poszedłem skulony. Nadleciały stukasy, Pikowanie i piekielne syreny, które miały działać deprymująco i powiększać grozę. Muszę przyznać, że i działały i powiększały. W pierwszym, największym budynku nie było nikogo. Wszędzie pustka, sporadyczne strzały i cisza. Major polecił mi wrócić. Poszliśmy alejką cmentarną dalej. Major "Witold" po drodze tak mówi do mnie: "inteligent bedzie ze strachu w portki robił, ale nie da tego poznać po sobie". Wiedziałem, że musiał widzieć i rozumieć dobrze stan mojego ducha. W pewnej chwili usłyszeliśmy tupot biegnącego szybko człowieka. Biegł wprost na nas. Był to żołnierz w hełmie, z naszą opaską, z rkm-em, obwieszony taśmami naboi. Nie mógł złapać tchu. Pot ściekał ciurkiem z twarzy, przerażenie w oczach, wyraźnie zszokowany. "co się dzieje?" - pyta major. "Panie majorze! Niemcy! Nasi wyrżnięci w pień! Niemcy! Na to major: "Chłopcze, uspokój się, nie widzisz, że idziemy wam z pomocą?" Chłopakowi odjęło mowę jeszcze bardziej. Było nas tylko dwu. Major kazał mu oddać rkm i taśmy z amunicją i odesłał na tyły. W pewnej chwili przyklęknął i długo patrzył przez lornetkę w aleję cmentarną. Oderwał lornetkę od oczu, dał mi ją i mówi "Niech pan patrzy Ryszard". W lornetce widać było wyraźnie dziewczynę w panterce i z opaską idąca spokojnym krokiem. Wkrótce wyjaśniło się, że nasi odbili oba cmentarze. Niemcy uciekli w popłochu, zostawiającsporo broni i amunicji.

           Szpital Karola i Marii - fot. Muzeum Powstania Warszawskiego


* - Szpital na rozkaz podpułkownika "Radosława" ewakuowany został, wskutek bezpośredniego zagrożenia w dniu 5 sierpnia 44 roku.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ich war, wie ich bereits geschrieben habe, der Verbindungsoffizier des Bataillons. Ich hatte mehrere Jungen, von denen der jüngste 14 Jahre alt war. Diese Jungen waren außergewöhnlich mutig und aufopferungsvoll. Es gab keine Situation, in der sie nicht in der Lage gewesen wären, unsere vorgeschobenen Einheiten oder das Hauptquartier mit Berichten und Befehlen zu erreichen.
     Am 3. August warfen die Deutschen, abgesehen von den Bomben auf Wola, Flugblätter mit einem angeblichen Befehl von General "Bór", dem Befehlshaber der Heimatarmee, ab, die Waffen niederzulegen. Es war eine offensichtliche Fälschung, auf die niemand hereinfallen konnte.
    Von der anderen Seite der Weichsel hörte man, vor allem nachts, aber nicht nur, das Donnern der Artillerie. Das war die Vorderseite. Am Tag des Ausbruchs des Aufstandes und kurz davor gab es keine Stunde, in der nicht sowjetische Flugzeuge über der Stadt waren. Beobachter konnten von den Dächern aus sehen, dass Artilleriegranaten auf Praga fielen. Das Donnern der Kanonen war Tag und Nacht zu hören. Nach dem Ausbruch des Aufstandes wurde es ruhiger. Die Front war nur gelegentlich zu hören, aber sie gab uns dennoch Kraft, durchzuhalten, denn es war offensichtlich, dass die Aktion nicht wie geplant verlief. In aller Stille wurde gesagt, dass der Aufstand 3 bis 4 Tage dauern würde, danach sollte die Rote Armee einrücken. In der Zwischenzeit sah es nach einem langwierigen Kampf aus, der die Stadt und ihre Bewohner angesichts der Bestialität der Deutschen der totalen Zerstörung aussetzte. Die Panzer, die von den Deutschen am 2. August eine Lektion gelernt haben, fahren nicht mehr ungestraft in unsere Stellungen, und in unserem Abschnitt haben sie sich zum Beispiel in der Zytnia-Straße postiert und die Wände unserer Wohnblocks mit ihren Kanonen getroffen, wobei sie einen nach dem anderen zerstörten. Ich habe dort einmal ein charakteristisches Bild gesehen. Auf der Suche nach einem Offizier, der von Major "Witold" gebraucht wurde, erreichte ich die letzten Wohnblöcke in der Karolkowa von der Seite der Żytnia-Straße aus. Es war die Hölle dort. Die Panzer schlugen heftig. Die Wände waren durchlöchert wie ein Sieb. Inmitten des Donners der Panzerkanonen hörte ich Musik. Ich ging in den nächsten Raum und dort ... Oberleutnant Cedro (oder vielleicht jemand anderes) spielte mit aller Kraft Szopens Revolutionsetüde auf dem Klavier. Der Raum war voller Schutt, Granatsplitter, Glas, Gips und Staub, und er spielte. Es war ein wirklich außergewöhnlicher Eindruck.
     Von den ersten Tagen an konnten wir große Raketen über uns fliegen hören und sogar sehen. Es sah so aus, als würden die Deutschen sie über Warschau an der nahen Ostfront abfeuern.
    Die Angriffe auf Friedhöfe wurden immer gefährlicher. Am 6. August schließlich drangen die Deutschen nach einem heftigen Bombardement mit Stukas, heftigem Artilleriefeuer und Granatwerfern in die calvinistischen und evangelischen Friedhöfe ein. Mutiger Angriff des Bataillons "Zoska" von der Flanke her. Die Schießerei und gegen 18.30 Uhr eine seltsame Stille (die Besetzung des Friedhofs durch die Deutschen bedrohte direkt das Kommando der Gruppe in Okopowa, ganz zu schweigen vom Kommando des Bataillons in Karolkowa). Die Stille, die plötzlich eintrat, war sehr störend. Es gab keine weitere Verstärkung. Es war nicht bekannt, was auf den Friedhöfen nach den Angriffen von "Zoska" geschah. Dann nahm mich Major "Witold" mit und wir beide gingen zum evangelischen Friedhof. Wir sind von der Mireckiego-Straße durch ein Loch in der Mauer zum Friedhof gegangen. Ich muss blass gewesen sein vor Rührung und was soll ich sagen - vor Angst. Wir gingen zum kalvinistischen Friedhof in Richtung der Żytnia-Straße. Wir wussten nicht, was in den Gebäuden des Krankenhauses Karol und Maria* vor sich ging. Der Major befahl mir, das zu überprüfen. Mit meiner Seele auf der Schulter kauerte ich mich zusammen. Es kamen Stukas, Spaten und Höllensirenen, die eine bedrückende Wirkung haben und den Schrecken verstärken sollten. Ich muss zugeben, dass sie sowohl funktionierten als auch vergrößert wurden. Im ersten, größten Gebäude war niemand zu sehen. Überall Leere, gelegentliche Schüsse und Stille. Der Major befahl mir, zurückzugehen. Wir gingen weiter durch die Friedhofsgasse. sagt Major "Witold" zu mir auf dem Weg: "Der Intellektuelle wird zu Tode erschreckt sein, aber er wird es nicht zeigen". Ich wusste, dass er meinen Gemütszustand gesehen und gut verstanden haben musste. In einem bestimmten Moment hörten wir den Aufprall eines schnell laufenden Mannes. Er lief direkt auf uns zu. Es war ein Soldat mit einem Helm, mit unserer Armbinde, mit einem leichten Maschinengewehr, umgeben von Patronen. Er konnte nicht mehr zu Atem kommen. Schweiß rann ihm übers Gesicht, Entsetzen in den Augen, er war sichtlich geschockt. "Was ist hier los?" - fragt der Major. "Major! Deutsche! Unser Volk zu Boden geschlachtet! Deutsche! Da sagt der Major: "Junge, beruhige dich, siehst du nicht, dass wir kommen, um dir zu helfen?" Der Junge war noch mehr sprachlos. Wir waren nur zu zweit. Der Major befahl ihm, sein leichtes Maschinengewehr und die Munitionskassetten zurückzugeben und schickte ihn nach hinten. Plötzlich kniete er sich hin und schaute lange durch ein Fernglas auf die Friedhofsallee. Er nahm das Fernglas von seinen Augen weg, gab es mir und sagte: "Schau, Ryszard. Das Fernglas zeigte deutlich ein Mädchen in Tarnkleidung und mit einem Stirnband, das mit ruhigem Schritt ging. Es wurde bald klar, dass unsere Leute beide Friedhöfe zurückerobert hatten. Die Deutschen flohen in Panik und ließen eine Menge Waffen und Munition zurück.



* - Das Krankenhaus wurde auf Befehl von Oberstleutnant "Radoslaw" wegen der direkten Bedrohung am 5. August 44 evakuiert.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I was, as I have already written, the chief liaison officer of the Battalion. I had several young boys, the youngest of whom was 14 years old. These boys were exceptionally brave and self-sacrificing. There was no situation in which they were not able to reach our advanced units or the headquarters with reports and orders.
     On August 3 the Germans, apart from the bombs on Wola, dropped leaflets with an alleged order of General "Bór", the Home Army Commander, to lay down arms. It was an obvious forgery that nobody could be fooled by.
    From across the Vistula, especially at night, but not only, the thunder of artillery could be heard. This was the front. On the day of the outbreak of the Uprising and immediately before it, there was not an hour that there were no Soviet planes over the city. Observers could see from the rooftops that artillery shells were falling on Praga. The thunder of cannons could be heard day and night. After the outbreak of the Uprising everything quieted down. The front could be heard only occasionally, but it still gave us strength to persevere, as it was obvious that the course of action was not as planned. It was said quietly that the Uprising would last 3-4 days, after which the Red Army was expected to move in. In the meantime, it looked like a long-lasting fight, which would expose the city and its inhabitants, in the face of the Germans' bestiality, to total destruction. Tanks, having learnt a lesson from the Germans on August 2, no longer drive into our positions with impunity, and for example, in our section they set up in Zytnia Street and hit the walls of our blocks of flats with their cannons, destroying one after another. I once saw a characteristic picture there. Looking for some officer who was needed by Major "Witold", I reached the last blocks of flats on Karolkowa from the side of the Żytnia street. It was hell there. Tanks were beating thickly. The walls were perforated like a sieve. Among this thunder of tank guns I heard music. I went to the next room and there ... second lieutenant Cedro (or maybe someone else) was playing with all his might Szopen's Revolutionary Etude on the piano. The room was full of rubble, grenade fragments, glass, plaster and dust, and he was playing. It was a truly extraordinary impression.
     From the first days we could hear and even see large missiles flying above us. It looked as if the Germans were firing them over Warsaw on the near eastern front.
    The attacks on cemeteries were getting more and more dangerous. Finally, on August 6th, after a very fierce bombardment with Stukas, furious artillery fire and grenade launchers, the Germans broke into the Calvinist and Evangelical cemeteries. Bold attack of "Zoska" battalion from the flank. The shooting and around 6.30 p.m. a strange silence (Germans occupation of the cemetery threatened directly the command of Group in Okopowa, not to mention the command of Battalion in Karolkowa). The silence that suddenly fell was very annoying. There were no more reinforcements. It was unknown what was going on in the cemeteries after the attacks of "Zoska". Then Major "Witold" took me and the two of us went to the Evangelical cemetery. We walked from Mireckiego Street to the cemetery through a hole in the wall. I must have been pale with emotion and what to say - with fear. We walked to the Calvinist cemetery, going in the direction of Żytnia Street. We did not know what was going on in the buildings of the Karol and Maria* hospital. Major ordered me to check. With my soul on my shoulder I went huddled up. Stukas, Spades and infernal sirens came, which were supposed to have a depressing effect and increase the terror. I have to admit that they both worked and magnified. There was no one in the first, largest building. Emptiness everywhere, occasional gunshots and silence. Major ordered me to go back. We went further along the cemetery alley. Major "Witold" says to me on the way: "inteligent will be scared out of his wits, but he will not show it". I knew that he must have seen and understood well my state of mind. At a certain moment we heard the thud of a man running fast. He ran straight towards us. It was a soldier in a helmet, with our armband, with a light machine gun, surrounded by cartridges. He could not catch his breath. Sweat dripped down his face, horror in his eyes, clearly shocked. "What's going on?" - asks the Major. "Major! Germans! Our people slaughtered to the ground! Germans! So the major says: "Boy, calm down, can't you see that we are coming to help you?" The boy was even more speechless. There were only two of us. The major ordered him to give back his light machine gun and ammunition tapes and sent him to the rear. Suddenly he knelt down and looked through binoculars at the cemetery alley for a long time. He took the binoculars away from his eyes, gave them to me and said, "Look, Ryszard. In the binoculars I could clearly see a girl in a camouflage jacket and with a headband walking with a calm step. It soon became clear that our people had recaptured both cemeteries. The Germans fled in panic, leaving behind a lot of weapons and ammunition.



* - The hospital was evacuated on the order of Lieutenant Colonel "Radoslaw" due to the direct threat on 5 August 44.

poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Wola - Batalion „Czata 49” - Rękopis - 1939-45 - cz.21

     Zgrupowanie (Kedyw), którego celem początkowym była ochrona Komendy Głównej Armii Krajowej, mieszczącej się w fabryce Kamlera i jego odwód, poszerzyła znacznie stan posiadania. Usadowiło się mocno między Placem Kercelego a cmentarzami: kalwińskim, ewangelickim i żydowskim - włącznie. Nie długo już spadnie nań ciężar obrony dużej części Starego Miasta. Na razie Zgrupowanie odnosi sukcesy. Coraz więcej jenców, coraz więcej zdobycznej broni i sprzętu. "Czata 49"  zdobyła w pierwszych już chwilach Powstania kolumnę samochodów ciężarowych, a w nich broń i amunicję. Obsadzono ul. Leszno. Naprzeciw, blisko naszych bloków na ul. Karolkowej, mieścił się szpital Karola i Marii. Na dziedzińcu urządzono park samochodowy i warsztaty rusznikarskie. Ze zdobytych wielkich magazynów niemieckich na Stawkach zwożono samochodami mnóstwo wszelkiego dobra tak niezbędnego Powstaniu. Były to przede wszystkim mundury, bielizna, buty, skarpety i duże ilości żywności. Całe Zgrupowanie zostało prawie jednolicie umundurowane, między innymi w tak znane później w całej Warszawie "panterki", które nosiły wraz z czapkami barwy ochronnej nawet nasze dziewczęta. Wyglądały w nich uroczo, bo fason "naszych" dziewcząt był przysłowiowy. Do tego fasonu doszło potem, gdy wymagała tego sytuacja, bohaterstwo i bezgraniczne poświęcenie. Jeszcze wrócę do tego tematu.

      Powstańcy w „panterkach”.(fot. Staniław Likiernik, zbiory własne)

Źródło:ADAM DOMAGAŁA

    Samochodami wożono również rannych do szpitali powstańczych. Dwa zdobyte czołgi 2 sierpnia były zwiastunem niemieckiego natarcia, początkowo nie skordynowanego, a później po przybyciu z rozkazu Himmlera i objęciu dowództwa w Warszawie (około 7 sierpnia 44r.) SS-Obergruppenführera von dem Bach-Zalewskiego - metodycznego, przy pomocy dodatkowych sił wydzielonych przez 9-tą armię niemiecką, jak i policji z poznańskiego - przez tegoż Himmlera. Oprócz tego działała tu brygada Rona renegata rosyjskiego Komińskiego, która wsławiła się szczególnymi okrucieństwami. Rozkazem Dowódcy Powstania Komendanta Okręgu Warszawskiego pułkownika dypl. "Montera" (Antoni Chruściel) z dnia 6 sierpnia utworzona została Grupa Północ, pod dowództwem podpułkownika Wachnowskiego (Karol Ziemski), któremu podlegały: Warszawa-Północ oraz Oddziały w Puszczy Kampinoskiej, w tym oczywiście Zgrupowanie "Radosław". Koncentrowało to w jednym ręku obronę (bo już niestety obronę) newralgicznych terenów Warszawy, kluczowych dla obrony Śródmieścia i osstatecznych losó Powstania. Wybiegam tu w opowiadaniu naprzód, tymczasem mamy pierwszy tydzień.

    Widać wyraźnie zamiary Niemców. Chodzi im o wyrąbanie arterii przelotowych wschód-zachód, a więc: Most Poniatowskiego, Al.Sikorskiego, Al.Jerozolimskie i Most Kierbedzia, Chłodna, Wolska - wraz z połaczeniem tych tras. Stąd nacisk na Wolę w pierwszym rzędzie. Oddziały na skrajnych liniach Woli, wobec częściowego tylko (40%) przewidywanego stanu ludzi i około 50% przewidzianej broni szybko, bo już 1 i 2 sierpnia zostały zepchnięte w bezpośredni rejon Obrony Kedywu i częściowo zniszczone. Niemcy przed czołgami pędzili ludnośc cywilną. Wola stała w płomieniach i częściowo w gruzach po silnym nalocie bombowców. Rozpoczęła się rzeź bezbronnej ludności cywilnej, której nie udało się ujść w rejon obrony Zgrupowania "Radosław". Na Karolkowej płatami opadał (spalone resztki) popiół z palącej się Woli. Jednocześnie Niemcy nacierali mocno na linię cmentarzy. Ogniem moździerzy obkładano nie tylko cmentarze, ale i ul. Karolkową. Trzeciego chyba dnia ginie brat dowódcy plutonu "Mieczyków" w drzwiach klatki schodowej swojego domu. Była to pierwsza tak bezpośrednio widziana śmierć. Zrobiła na mnie bardzo duże wrażenie zwłaszcza, ze obecny był prz tym podporucznik "Miecz" (brat). W miarę upływu dni tych śmierci było już tyle, że człowiek siła rzeczy przyzwyczajał się do niej, czekał jakby swojej kolei, ale obojętny na nią nie był do końca. Bolesne straty zadawali nam tzw. "gołębiarze" (przyczajeni na strychach Niemcy i volksdeutsche, którzy wybierali sobie czułe cele, niczego nie spodziewających się ludzi). Walka z nimi była bezpardonowa. Na ogół płacili głową. Pamiętam 4-go czy 5-go sierpnia wyłowiono z ludności cywilnej szereg osób, konfidentów i volksdeutschów. Ustawiono ich pod ścianą z rękami do góry. Zrobił to jakiś nasz oficer, który wśród zatrzymanych rozpoznał gestapowca. Musiał mieć z gestapo jakieś bolesne porachunki, bo z zupełnym obłędem w oczach walił pistoletem w kark gestapowca. Chciał wszystkich rozstrzelać. Zjawił się ktoś wyższy rangą, oficera usunięto, a zatrzmanymi zajął się sąd.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Die Gruppierung (Kedyw), deren ursprüngliches Ziel darin bestand, das Hauptquartier der Heimatarmee in der Kamler-Fabrik und ihren Rückzugsort zu schützen, weitete sich erheblich aus. Sie ließ sich zwischen dem Kercelego-Platz und den Friedhöfen nieder: calvinistisch, evangelistisch und jüdisch - alles inklusive. Bald würde die Last der Verteidigung eines großen Teils der Altstadt auf sie fallen. Vorläufig ist die Gruppe erfolgreich. Mehr und mehr Kriegsgefangene, mehr und mehr erbeutete Waffen und Ausrüstung. "Czata 49" erbeutete in den ersten Momenten des Aufstandes eine Kolonne von Lastwagen, in denen sich Waffen und Munition befanden. Die Leszno-Straße wurde mit einer Garnison besetzt. Gegenüber, in der Nähe unserer Wohnblöcke in der Karolkowa-Straße, befand sich das Krankenhaus Karol und Maria. Im Innenhof wurden ein Parkplatz und eine Büchsenmacherwerkstatt eingerichtet. Aus den großen deutschen Lagerhäusern in der Stawki-Straße, die erobert worden waren, brachten Autos alle Arten von Waren, die für den Aufstand so notwendig waren. Dabei handelte es sich hauptsächlich um Uniformen, Unterwäsche, Schuhe, Socken und große Mengen an Lebensmitteln. Die ganze Gruppe war fast einheitlich gekleidet, unter anderem in die später in ganz Warschau berühmten "Armeetarn"-Uniformen, die zusammen mit Mützen getragen wurden, auch von unseren Mädchen. Sie sahen darin bezaubernd aus, denn der Schnitt "unserer" Mädchen war sprichwörtlich. Zu diesem Schnitt gesellten sich später, als die Situation es erforderte, Heldentum und grenzenlose Hingabe. Ich werde auf dieses Thema zurückkommen.

     Die Verwundeten wurden auch mit Autos in die Krankenhäuser der Aufständischen gebracht. Zwei erbeutete Panzer am 2. August läuteten den deutschen Angriff ein, der zunächst unkoordiniert und später, nachdem SS-Obergruppenführer von dem Bach-Zalewski auf Befehl Himmlers in Warschau eingetroffen war und das Kommando übernommen hatte (um den 7. August 1944), methodisch und mit Hilfe zusätzlicher Kräfte, die von der 9. Außerdem war hier die Ron-Brigade des abtrünnigen Russen Kominsky aktiv, die für ihre besonderen Gräueltaten berüchtigt war. Auf Befehl des Befehlshabers des Aufstandes im Distrikt Warschau, Oberst "Monter" (Antoni Chrusciel) wurde am 6. August die Gruppe Nord unter dem Kommando von Oberstleutnant Wachnowski (Karol Ziemski) gebildet, dem sie unterstellt war: Warschau-Nord und Abteilungen im Kampinos-Wald, darunter natürlich die Gruppierung "Radoslaw". Damit wurde die Verteidigung der entscheidenden Gebiete Warschaus, die für die Verteidigung des Distrikts Srodmiescie und für das Schicksal des Aufstands entscheidend waren, in eine Hand gelegt (wie sie leider schon verteidigt wurde). Ich gehe in dieser Geschichte weiter, in der Zwischenzeit haben wir die erste Woche.

     Man kann die Absichten der Deutschen klar erkennen. Sie wollen Ost-West-Verkehrswege kappen: Poniatowski-Brücke, Al.Sikorskiego, Al.Jerozolimskie und Kierbedzia-Brücke, Chłodna, Wolska - sowie die Verbindung dieser Strecken. Daher die Betonung von Wola in erster Linie. Die Einheiten in den äußersten Linien der Wola, die nur über einen Teil (40 %) der erwarteten Mannstärke und etwa 50 % der erwarteten Waffen verfügten, wurden am 1. und 2. August schnell in den direkten Bereich der Kedyw-Verteidigung gedrängt und teilweise zerstört. Die Deutschen hetzten die Zivilisten vor den Panzern. Wola stand in Flammen und lag nach schweren Bombardierungen teilweise in Trümmern. Es begann ein Gemetzel an wehrlosen Zivilisten, denen es nicht gelang, sich in das Gebiet der "Radoslaw"-Gruppierung zu retten. In der Karolkowa-Straße fiel die Asche der brennenden Wola in Flecken herunter (verbrannte Überreste). Zur gleichen Zeit griffen die Deutschen die Friedhofsreihe massiv an. Der Mörserbeschuss betraf nicht nur die Friedhöfe, sondern auch die Karolkowa-Straße. Vermutlich am dritten Tag wurde der Bruder des Kommandeurs des Mieczys"-Zuges in der Treppentür seines Hauses getötet. Es war der erste so direkt erlebte Tod. Das hat mich sehr beeindruckt, vor allem, dass Oberleutnant "Miecz" dort anwesend war. (Bruder) war anwesend. Im Laufe der Tage gab es so viele Todesfälle, dass man sich an sie gewöhnte, darauf wartete, dass sie an der Reihe waren, ihnen aber nicht völlig gleichgültig gegenüberstand. Schmerzhafte Verluste fügten uns die so genannten "Taubenschützen" zu (Deutsche und Volksdeutche, die auf den Dachböden lauerten und sich empfindliche Ziele, ahnungslose Menschen, aussuchten). Der Kampf mit ihnen war erbarmungslos. Sie bezahlten in der Regel mit ihrem Kopf. Ich erinnere mich, dass am 4. oder 5. August eine Reihe von Personen, Informanten und Volksdeutsche, aus der Zivilbevölkerung herausgegriffen wurden. Sie standen mit erhobenen Händen an einer Wand. Dies geschah durch einige unserer Beamten, die einen Gestapo-Mann unter den Gefangenen erkannten. Er muss schmerzhafte Erfahrungen mit der Gestapo gemacht haben, denn er schlug dem Gestapo-Mann mit dem Wahnsinn in den Augen die Pistole an den Hals. Er wollte alle erschießen. Es erschien jemand von höherem Rang, der Beamte wurde abgesetzt und die Verhafteten wurden vor Gericht gestellt.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

The grouping (Kedyw), whose initial objective was to protect the Home Army Headquarters, located in Kamler factory, and its retreat, expanded considerably. It settled down firmly between Kercelego Square and cemeteries: Calvinistic, Evangelistic and Jewish - inclusive. Soon the burden of defending a large part of the Old Town would fall on it. For the time being the Group is successful. More and more prisoners of war, more and more captured weapons and equipment. "Czata 49" captured in the first moments of the Uprising a column of trucks, and weapons and ammo inside. Leszno Street was garrisoned. Opposite, close to our blocks of flats on Karolkowa Street, was located Karol and Maria Hospital. In the courtyard a car park and gunsmith's workshops were arranged. From the large German warehouses in Stawki Street which had been captured, cars brought in loads of all kinds of goods which were so necessary for the Uprising. These were mainly uniforms, underwear, shoes, socks and large quantities of food. The whole Group was almost uniformed, among others in "army camouflage" uniforms, so famous later on in the whole Warsaw, which were worn together with caps, even by our girls. They looked charming in them, because the cut of "our" girls was proverbial. This cut was joined later, when the situation demanded, by heroism and boundless devotion. I will return to this topic.

    The wounded were also transported by cars to the insurgent hospitals. Two captured tanks on August 2 heralded the German attack, at first uncoordinated, and later, after SS-Obergruppenführer von dem Bach-Zalewski arrived by Himmler's order and took command in Warsaw (around August 7, 1944) - methodical, with the help of additional forces assigned by the 9th German Army, as well as the police from Poznan - by the same Himmler. In addition, the Ron brigade of the renegade Russian Kominsky, which was notorious for its particular atrocities, was active here. By the order of the Uprising Commander, Warsaw District, Colonel "Monter" (Antoni Chrusciel) on August 6th, Group North was created, under the command of Lieutenant Colonel Wachnowski (Karol Ziemski), to whom were subordinated: Warsaw-North and Detachments in the Kampinos Forest, including of course the "Radoslaw" Grouping. This concentrated in one hand the defence (as it has already been defended, unfortunately) of the crucial areas of Warsaw, crucial for the defence of Srodmiescie District and for the fate of the Uprising. I am going ahead in this story, in the meantime we have the first week.

    One can clearly see the Germans' intentions. They want to cut east-west thoroughfares, that is: Poniatowski Bridge, Al.Sikorskiego, Al.Jerozolimskie and Kierbedzia Bridge, Chłodna, Wolska - together with the connection of these routes. Hence the emphasis on Wola in the first place. Units on the outermost lines of Wola, with only partial (40%) expected number of men, and about 50% of expected number of weapons, were quickly, on 1st and 2nd August, pushed into direct area of Kedyw defense, and partially destroyed. Germans were rushing civilians before tanks. Wola was in flames and partly in ruins after heavy bombardment. The slaughter of defenseless civilians began, who did not manage to escape to the area of "Radoslaw" grouping defense. On Karolkowa street ashes from burning Wola were falling down in patches (burnt remains). At the same time Germans were heavily attacking the line of cemeteries. Mortar fire was covering not only cemeteries, but also Karolkowa street. Probably on the third day the brother of the commander of "Mieczys" platoon was killed in the staircase door of his house. It was the first so directly seen death. It made a big impression on me, especially that second lieutenant "Miecz" was present there. (brother) was present. As the days went by, there were so many deaths that one got used to them, waited for their turn, but was not completely indifferent to them. Painful losses were inflicted on us by the so-called "pigeon shooters" (Germans and Volksdeutche lurking in the attics, who chose sensitive targets, unsuspecting people). The fight with them was ruthless. They usually paid with their heads. I remember on the 4th or 5th of August a number of people, informers and Volksdeutsche, were picked out from the civilian population. They were lined up against a wall with their hands up. This was done by some of our officers who recognized a Gestapo man among the detainees. He must have had some painful dealings with the Gestapo, because with complete madness in his eyes he banged his pistol on the Gestapo man's neck. He wanted to shoot everyone. Someone of higher rank appeared, the officer was removed, and the detainees were taken to court.

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Wola - Batalion „Czata 49” - Rękopis - 1939-45 - cz.20

     W batalionie "Pięść" nie zagrzałem miejsca. Jeszcze tego samego dnia dostałem zmianę przydziału, mianowicie do Batalionu "Czata - 49", dowodzonego przez najora "Witolda". W pierwszym dniu Powstania zostałem szefem łączników Batalionu. Tak się ta funkcja oficjalnie nazywała. Jak się to stało, skąd taka decyzja - nie próbowałem dochodzić. Przecież to było wojsko. Mogę się tylko domyślać, że może major "Witold" potrzebował na tę funkcję podchorążego, których nie miał zbyt wielu. Zrobił się wieczór, później noc. Cała ludność świętowałą tę pierwszą noc wolności. Siedziałem w bramie bloku na ulicy Karolkowej, w pokoju tuż obok urzędował adiutant majora "Witolda" - podporucznik "Gram". Postawny blondyn o okrągłej twarzy. Był bardzo sztywny i traktował mnie (mieliśmy obaj służbę) - z góry. Nie było to zbyt przyjemne, zwłaszcza w taką noc. Zaczął siąpić deszcz. "Gram" wyraźnie "odtajał", gdy opowiedziałem mu, że jestem podchorążym, z kieleckiej konspisracji, że osobiście poznałem "Ponurego" itd. Z upływem dni zaprzyjaźniliśmy się, byliśmy przecież zawsze razem przy przy Dowódcy Batalionu. Ja z kolei dowiedziałem się, że nasz Batalion wchodzi w skład Zgrupowania "Radosław, obok takich batalionów i oddziałów jak: "Broda 53", "Miotła", "Pięść", "Zośka", "Igor", "Parasol".

    Nie tak dawno dowiedziałem się. że podporucznik "Gram" (inne pseudonimy:"Antoni", "Mały") był komendantem bazy zaopatrzeniowej "Start II" dla Polesia. W nocy chodziłem kilkakrotnie z meldunkiem do podpułkownika "Radosława", którego miejsce postoju wraz ze sztabem mieściło się w gmachu na rogu ul. Mireckiego i Okopowej, a więc blisko nas.

Żołnierze z Batalionu „Czata 49” wyciągają z zasobników zrzutowe rusznice przeciwpancerne PIAT. Na fotografii widać: kpr. pchor. Andrzeja Maringe'a „Andrzej” (trzeci od lewej), kpr. pchor. Stanisława Potworowskiego „Potwór” (siedzący w środku).

Źródło: Batalion AK „Czata 49” - Fotografia i jego opis.
Tagi: Artykuły, Historia wojskowości, II wojna światowa, Polska, Warszawa, Mazowsze
Opublikowany: 2009-01-09 18:59
Czytaj więcej: https://histmag.org/Batalion-AK-Czata-49-2431
- „żadne naruszenia praw autorskich nie są zamierzone”.



    Nie jestem w stanie odtworzyć wszystkich walk mojego Batalionu, zresztą nie jest to po tylu latach możliwe. Inni, którzy dysponują dokumentacją zrobią to lepiej i precyzyjniej. Ograniczę się głównie do własnych przeżyć. Nie spałem wogóle tej pierwszej nocy. W dniu 2.VIII około godziny 9 usłyszeliśmy huk motorów i krzyki "czołgi od ulicy Żytniej". Byłem w bloku na I piętrze. Wychyliłem się z okna i zobaczyłem 2 olbrzymie cielska Panter. Siekły z cekaemów wzdłuż ul. Karolkowej. Z okien sypały się butelki z benzyną i granaty. Nie mieliśmy jeszcze piatów. Butelki i granaty nie zrobiły szkody czołgom. Posuwały się wolno naprzód, ciągle strzelając, ale nie z dział. Byłem ogromnie ciekawy co będzie z nimi na naszej barykadzie. Były tuż, tuż. Patrzyłem zafascynowany. Nagle zrobiło się nijako. Pierwszy czołg rozsunął tę naszą "przeciwpancerną" przeszkodę, jakby była z piasku. Czołgi doszły do ulicy Mireckiego, skręciły w prawo zdłuż muru cmentarza żydowskiego w kierunku ul. Okopowej, a więc wprost na Dowództwo Zgrupowania. Po chwili usłyszałem potężne wybuchy i wkrótce potem okrzyki radości. To Baon "Zośka" i grupa osłonowa "Radosława",  "załatwiła" oba czołgi. Jeden zapalił się, drugi wskutek pewnie ogłuszenia kierowcy przezwybuch wiązki granatów czy gamona angielskiego (słyszy się - po celnym pocisku z piata, który "Zośka" miała), skręcił nagle i wpadł w mały domek tuż na rogu obu ulic. Lufa tego czołgu - kolosa sterczała nad dachem parterowego domku. Rzucono się do gaszenia pierwszego czołgu, co udało się zrobić dość szybko. Załogi obu czołgów dostały się do niewoli. Pamiętam, że zamknięto ich w czymś w rodzaju piwnicy - ziemiance. Byłem przy ich przesłuchaniu w charakterze tłumacza. Twierdzili, że nic nie wiedzieli o walkach, że jechali do warsztatu naprawczego. "Dlaczego strzelaliście" - pada pytanie. Odpowiedzieli, że zaczęlistrzelać dopiero wtedy, kiedy posypały się butelki i granaty. Na nasze życzenie wyrazili natychmiast gotowość uruchomienia pierwszego czołgu. Byli to młodzi chłopcy i tak wystraszeni i bladzi, że trzęsły im się brody. Byli przekonani, że nie ujdą żywcem. Przesłuchujący ich oficer (pewnie ze sztabu podpułkownika "Radosława") w pewnej chwili powiedział: "będziecie strzelać z tych czołgów". "Do swoich?" - zapytał jeden z nich. "A do kogo - do nas?". Oczywiście, że do Niemców. Przetłumaczyłem, choć sam byłem przekonany, że przesłuchujący ich oficer albo żartował, albo chciał ich poprostu postraszyć. Czołgiści byli zieloni ze strachu, ale z rozbieganymi jak zastraszona zwierzyna oczyma odpowiedzieli, a ściślej jeden z nich, ze do swoich strzelać nie będa. W ciągu kilku godzin, może nawet mniej, pierwszy czołg, który doznał niewielkich tylko uszkodzeń, został uruchomiony. Niemcy prześcigali się w wyjaśnianiu wszelkich tajników. Ważne było to, że oba czołgi miały pełną ilość amunicji do dział i ckmów. Tak to Zgrupowanie drugiego dnia Powstania rano miała w posiadaniu 2 potężne czołgi. Ten "na chodzie" i drugi zostały przemalowane na nasze barwy. Utworzono, jak pamiętam pluton pancerny pod dowództwem porucznika "Wacka". Byłem przy pierwszych strzelaniach z czołgu, który ugrzązł na domku (lufą można było manewrować). Huk był taki, że w bloku obok poleciały szyby. Dopiero po wojnie dowiedziałem się od mych kuzynów, że byli okropnie zdziwieni, skąd na terenie opanowanym przez Niemców padały artyleryjskie pociski.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ich bin nicht im Bataillon "Piesc" geblieben. Am selben Tag wurde ich zum Bataillon "Czata-49" versetzt, das von Major "Witold" befehligt wurde. Am ersten Tag des Aufstandes wurde ich Chef der Verbindungsoffiziere des Bataillons. Das war die offizielle Bezeichnung für diese Funktion. Wie es dazu kam, woher eine solche Entscheidung kam - ich habe nicht versucht, das herauszufinden. Schließlich war es die Armee. Ich kann nur vermuten, dass Major "Witold" einen Offiziersanwärter für diese Funktion brauchte, da er nicht allzu viele von ihnen hatte. Es wurde Abend, dann Nacht. Die ganze Bevölkerung feierte diese erste Nacht der Freiheit. Ich saß in einem Tor eines Wohnblocks in der Karolkowa-Straße, in einem Zimmer, neben dem der Adjutant von Major "Witold", Oberleutnant "Gram", saß. Ein stämmiger blonder Mann mit einem runden Gesicht. Er war sehr steif und behandelte mich (wir waren beide im Dienst) - mit Vorurteilen. Das war nicht sehr angenehm, besonders in einer solchen Nacht. Es begann zu nieseln und zu regnen. "Gram" taute sichtlich auf, als ich ihm erzählte, dass ich ein Offiziersanwärter der Kielce-Verschwörung war, dass ich "Grim" persönlich getroffen hatte und so weiter. Im Laufe der Tage wurden wir Freunde, schließlich waren wir immer gemeinsam an der Seite des Bataillonskommandeurs. Ich wiederum fand heraus, dass unser Bataillon Teil der Gruppierung "Radoslaw" war, neben solchen Bataillonen und Einheiten wie: "Broda 53", "Miotła", "Pięść", "Zośka", "Igor", "Parasol".

     Vor nicht allzu langer Zeit lernte ich den Second Lieutenant "Gram" kennen. (weitere Pseudonyme: "Antoni", "Maly") war Kommandant der Versorgungsbasis "Start II" für Polesie. Nachts ging ich mehrmals mit einem Bericht zu Oberstleutnant "Rados³aw", dessen Posten mit dem Stab sich in einem Gebäude an der Ecke der Mireckiego- und Okopowa-Straßen befand, also ganz in unserer Nähe.

     Ich bin nicht in der Lage, alle Kämpfe meines Bataillons zu rekonstruieren, jedenfalls ist es nach so vielen Jahren nicht mehr möglich. Andere, die über die Dokumentation verfügen, werden es besser und genauer machen. Ich werde mich hauptsächlich auf meine eigenen Erfahrungen beschränken. In der ersten Nacht habe ich überhaupt nicht geschlafen. Am 2. August, gegen 9 Uhr morgens, hörten wir das Dröhnen von Motorrädern und die Rufe "Panzer von der Żytnia-Straße". Ich war in einem Block im ersten Stock. Ich schaute aus dem Fenster und sah zwei riesige Panther-Körper. Sie schossen aus schweren Maschinengewehren entlang der Karolkowa-Straße. Aus den Fenstern fielen Flaschen mit Benzin und Granaten. Wir hatten noch keine PIATs. Flaschen und Granaten haben den Panzern nichts anhaben können. Sie bewegten sich langsam vorwärts und schossen ständig, aber nicht aus den Kanonen. Ich war sehr gespannt, was mit ihnen auf unserer Barrikade passieren würde. Sie hatten Recht, genau dort. Ich sah fasziniert zu. Plötzlich wurde es fad. Der erste Panzer riss unsere "Panzersperre" nieder, als wäre sie aus Sand. Die Panzer erreichten die Mireckiego-Straße und bogen rechts an der Mauer des jüdischen Friedhofs entlang in Richtung Okopowa-Straße ab, also direkt zum Hauptquartier der Gruppe. Nach einer Weile hörte ich gewaltige Explosionen und kurz darauf Freudenschreie. Das Bataillon "Zoska" und die Deckungsgruppe von "Radoslaw" "kümmerten" sich um die beiden Panzer. Eines der Fahrzeuge ging in Flammen auf, das andere, wahrscheinlich weil der Fahrer durch die Explosion eines Granatenbündels oder eines englischen Gammons (gehört - nach einem treffsicheren PIAT-Geschoss, das "Zoska" hatte) betäubt wurde, drehte sich plötzlich und prallte gegen ein kleines Haus an der Ecke der beiden Straßen. Das Fass dieses Panzerkolosses ragte über das Dach eines einstöckigen Hauses. Wir beeilten uns, den ersten Tank zu löschen, was auch recht schnell gelang. Die Besatzungen der beiden Panzer wurden gefangen genommen. Ich erinnere mich, dass sie in einer Art Keller - einem Unterstand - eingesperrt waren. Ich war bei ihrem Verhör als Dolmetscher dabei. Sie behaupteten, dass sie nichts von den Kämpfen wüssten und zu einer Reparaturwerkstatt gehen würden. "Warum haben Sie geschossen?" - wurde die Frage gestellt. Sie antworteten, sie hätten erst zu schießen begonnen, als Flaschen und Granaten geworfen wurden. Auf unsere Anfrage hin erklärten sie sich sofort bereit, den ersten Tank in Betrieb zu nehmen. Sie waren junge Burschen und so verängstigt und blass, dass ihre Bärte zitterten. Sie waren überzeugt, dass sie nicht lebend davonkommen würden. Der sie verhörende Offizier (wahrscheinlich aus dem Stab von Oberstleutnant "Radoslaw") sagte an einer Stelle: "Sie werden aus diesen Panzern schießen". "Zu Ihrer eigenen?" - fragte einer von ihnen. "Und für wen - für uns? Natürlich für die Deutschen. Ich übersetzte, obwohl ich selbst davon überzeugt war, dass der Beamte, der sie verhörte, entweder einen Scherz machte oder sie nur erschrecken wollte. Die Panzermänner waren grün vor Angst, aber mit umherfliegenden Augen wie verängstigte Tiere antworteten sie, oder genauer gesagt einer von ihnen, dass sie nicht auf ihre eigenen Leute schießen würden. In wenigen Stunden, vielleicht sogar weniger, wurde der erste Panzer, der nur leicht beschädigt war, gestartet. Die Deutschen übertrafen sich gegenseitig in der Erklärung aller Geheimnisse. Wichtig war, dass beide Panzer mit voller Munition für die Geschütze und ckms ausgerüstet waren. So verfügte die Fraktion am zweiten Tag des Aufstandes am Morgen über zwei starke Panzer. Der "laufende" und der zweite Wagen wurden in unseren Farben umlackiert. Soweit ich mich erinnere, wurde ein Panzerzug unter dem Kommando von Leutnant "Wacek" gebildet. Ich war bei der ersten Schießerei von einem Panzer aus dabei, der an einem Haus hängen geblieben war (das Fass konnte man manövrieren). Es gab einen derartigen Knall, dass die Fenster des Nachbarhauses zu Bruch gingen. Erst nach dem Krieg erfuhr ich von meinen Cousins und Cousinen, dass sie furchtbar verwirrt waren, woher die Artilleriegranaten in den von den Deutschen gehaltenen Gebieten kamen.  It was only after the war that I learned from my cousins that they were terribly puzzled as to where the artillery shells were coming from in German-held territory.



-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

I did not stay in the "Piesc" battalion. The same day I got a change of assignment, namely to "Czata-49" Battalion, commanded by Major "Witold". On the first day of the Uprising I became the chief of the battalion liaison officers. That was the official name of this function. How it happened, where such a decision came from - I did not try to find out. After all it was the army. I can only guess that Major "Witold" needed an officer cadet for this function, as he did not have too many of them. It was evening, then night. The whole population was celebrating this first night of freedom. I was sitting in a gate of a block of flats in Karolkowa Street, in a room next to which Major "Witold"'s adjutant, Second Lieutenant "Gram", was sitting. A stocky blond man with a round face. He was very stiff and treated me (we were both on duty) - with prejudice. It was not very pleasant, especially on such a night. It started to drizzle with rain. "Gram" visibly "thawed out" when I told him that I was an officer cadet from the Kielce conspiracy, that I had personally met "Grim" and so on. As the days went by we became friends, after all we were always together at the side of the Battalion Commander. I, in turn, found out that our Battalion was a part of "Radoslaw" Grouping, next to such battalions and units as: "Broda 53", "Miotła", "Pięść", "Zośka", "Igor", "Parasol".

    Not long ago I got to know that Second Lieutenant "Gram" (other pseudonyms: "Antoni", "Maly") was a commander of the supply base "Start II" for Polesie. At night I went several times with a report to lieutenant-colonel "Rados³aw", whose post with the staff was located in a building at the corner of Mireckiego and Okopowa Streets, so close to us.

    I am not able to reconstruct all the fights of my Battalion, anyway it is not possible after so many years. Others who have the documentation will do it better and more precisely. I will limit myself mainly to my own experiences. I did not sleep at all that first night. On August 2, about 9 a.m. we heard the rumble of motorbikes and shouts "tanks from the Żytnia street". I was in a block on the first floor. I looked out of the window and saw two huge bodies of Panthers. They were shooting from heavy machine guns along Karolkowa Street. Bottles with petrol and grenades were falling from the windows. We did not have PIATs yet. Bottles and grenades did not harm the tanks. They were moving forward slowly, constantly shooting, but not from the cannons. I was extremely curious to see what would happen to them on our barricade. They were right, right there. I watched fascinated. Suddenly it became bland. The first tank pulled down our "anti-tank" barrier as if it was made of sand. The tanks reached Mireckiego Street, they turned right along the wall of the Jewish cemetery in the direction of Okopowa Street, so straight to the Group Headquarters. After a while I heard powerful explosions and soon afterwards shouts of joy. It was "Zoska" battalion and the covering group of "Radoslaw" that "took care" of both tanks. One of them burst into flames, the other, probably due to the driver being stunned by the explosion of a bundle of grenades or an English gammon (heard - after an accurate PIAT bullet that "Zoska" had), turned suddenly and crashed into a small house just at the corner of both streets. The barrel of this tank-colossus was sticking above the roof of a one-storey house. We rushed to extinguish the first tank, which was done quite quickly. The crews of both tanks were taken prisoner. I remember that they were locked in a kind of cellar - a dugout. I was at their interrogation as an interpreter. They claimed that they knew nothing about the fighting, that they were going to a repair shop. "Why did you shoot?" - the question was asked. They replied that they only started to shoot when bottles and grenades were poured. At our request they immediately expressed their readiness to start the first tank. They were young boys and so scared and pale that their beards were shaking. They were convinced that they would not escape alive. The officer interrogating them (probably from the staff of Lieutenant Colonel "Radoslaw") said at one point: "you will shoot from these tanks". "To your own?" - asked one of them. "And to whom - to us? To the Germans, of course. I translated, although I myself was convinced that the officer questioning them was either joking or just wanted to scare them. The tank men were green with fear, but with eyes darting around like frightened animals they answered, or more precisely one of them, that they would not shoot at their own. In a few hours, maybe even less, the first tank, which suffered only slight damage, was launched. Germans outdid each other in explanation of all secrets. The important thing was that both tanks had full ammunition for the guns and ckms. Thus on the second day of the Uprising in the morning the Group had in its possession two powerful tanks. The "running" one and the second one were repainted in our colours. As I remember, an armoured platoon was formed under the command of Lieutenant "Wacek". I was at the first shooting from a tank that got stuck on a house (the barrel could be maneuvered). There was such a bang that the windows in the block next door fell down.