Ciąg dalszy
wspomnień profesora Herberta Höfta - Turbulente Zeiten, strony 157-159. Pozostało mi
do przetłumaczenia ostatnich 8 stron…..
NASI ZMARLI
NA NABRZEŻU KOLEJOWYM
Niemieccy
żołnierze Wehrmachtu wzięci do niewoli oraz starsi mężczyźni, którzy nie
zostali powołani do wojska i zostali deportowani do państw satelickich zaraz po
przejściu frontu do Rosji, byli zazwyczaj internowani w obozach pracy.
Wykorzystywano ich głównie do wydobycia surowców (drewna, węgla, rud metali) na
Syberii i mieli oni naprawić część zniszczeń pozostawionych w kraju w wyniku
wojny totalnej. Zniszczenia były ogromne z powodu brutalnej wojny, której celem
było pozostawienie bolszewikom tylko spalonej ziemi. Typowe dla tamtych czasów
w Związku Radzieckim i powstających komunistycznych państwach satelickich było
skazywanie nawet za bardzo drobne przestępstwa na wieloletnie kary. W ten sposób
chciano zapewnić siłę roboczą do odbudowy gospodarki radzieckiej poprzez
przymusową pracę. Fakt, że dotknęło to wielu niewinnych ludzi, nie interesował
dyktatorskich władców. Niesprawiedliwość i brutalność wobec jednostek były
postrzegane jako coś zupełnie normalnego nawet po wojnie. Życie ludzkie nie
miało żadnego znaczenia. Słowa „Niemiec” i „faszysta” były w dużej mierze
synonimami.
„Człowiek –
problem, nie ma człowieka – nie ma problemu” – miał powiedzieć Stalin. Wszyscy
na wszystkich szczeblach kierowniczych postępowali zgodnie z tą dewizą.
Bezużyteczni ludzie byli po prostu zbędni.
Od jesieni
1945 r. chorych i słabych więźniów, którzy nie byli już w stanie wykonywać
ciężkiej pracy fizycznej, zwalniano partiami. Transporty tych słabych ludzi
odbywały się zazwyczaj w wagonach bydlęcych w kierunku zachodnim. Najsłabsi
często umierali w drodze do domu.
Wiele z tych
pociągów przejeżdżało przez naszą wioskę linią kolejową Warszawa – Łódź.
Czasami taki pociąg musiał się zatrzymać i czekać na sygnał. Wtedy wyrzucano
zwłoki z wagonów.
Hilde, moja
kuzynka, miała dziewiętnaście lat. Kilkakrotnie była zabierana przez milicję do
spontanicznych prac. Czasami nie mogła wracać do domu przez kilka dni. Miała
jeszcze małą przyrodnią siostrę z drugiego małżeństwa matki. Mimo to jej matka
została internowana, a Hilde mogła tymczasowo, prawdopodobnie nawet
przypadkowo, wrócić do domu. Wkrótce jednak ponownie została zmuszona do
codziennej pracy przy torach, początkowo bez wynagrodzenia i wyżywienia.
Dopiero znacznie później dziewczęta i kobiety otrzymały niewielkie
wynagrodzenie, które pozwalało im przeżyć. Hilde pracowała tam przez cztery i
pół roku, mając na utrzymaniu młodszą przyrodnią siostrę i głuchoniemą ciotkę.
Był to dla Hilde straszny okres. W weekendy sprzątała w polskich domach. W
zamian często dostała jedzenie i produkty naturalne, które mogła zabrać do
domu.
Młode
dziewczyny, które zostały zmuszone do pracy, przyzwyczaiły się do pracy na
zewnątrz, przy torach kolejowych. Czasami pojawiali się jeden lub dwóch Rosjan,
wybierali sobie dziewczynę i zabierali ją do pokoju na stacji kolejowej lub do
lasu. Tam zazwyczaj działy się straszne rzeczy. Dotknęło to również dwie
dziewczyny, Hellę i Hertę, z naszego najbliższego sąsiedztwa. Dziewczyny i ich
matki były tym przerażone. Ale co mogły zrobić kobiety pozbawione praw? W końcu
Stalin miał powiedzieć do żołnierzy: „Jeśli przekroczycie granicę z Niemcami,
możecie robić, co chcecie”.
Hilde miała
szczęście. Celowo ubierała się nieatrakcyjnie. Jednak pewnego razu Rosjanin
zabrał ją ze sobą. Była zła pogoda. Ziemia w lesie była mokra. Rosjanin chodził
z nią po stacji kolejowej od pokoju do pokoju, wszędzie byli ludzie. To go
wprawiło w zakłopotanie. Najwyraźniej nie miał odwagi przegonić Polaków.
Zastanawiał się więc przez chwilę i dał Hilde do zrozumienia, że powinna wracać
do pracy. W tamtych czasach było to już szczęście.
Pewnego dnia
do grupy kobiet podszedł polski policjant. Wybrał kilka kobiet do pracy
nasypach, wśród nich była Hilde. Kobiety zaprowadzono do miejsca, gdzie na
nasypie kolejowym leżało osiem ciał. Zostały wyrzucone z pociągu kilka dni
wcześniej. „To wasi ludzie, musicie ich pochować” – powiedział policjant,
oczywiście po polsku. W tamtych czasach żaden Polak nie mówił po niemiecku,
nawet jeśli umiał, a Niemcy nie mieli odwagi otworzyć ust. Widok na nasypie był
przerażający. Zwłoki musiały leżeć tam już od kilku dni. Nie były już w stanie
sztywności pośmiertnej. W upale słońca proces rozkładu był już zaawansowany.
Twarzy nie można było rozpoznać. Niektóre osoby miały na sobie mundury
Wehrmachtu. Policjant trzymał się z daleka. Widok ten był dla niego wyraźnie
odrażający. Krzywił twarz, najwyraźniej nie mogąc znieść smrodu. Podjechała
furmanka, a kobiety musiały gołymi rękami podnosić zwłoki i ładować je na wóz.
Polak zawiózł je na tak zwany Gräbeberg, leśny cmentarz dla niemieckich i
rosyjskich żołnierzy z I wojny światowej. Droga dojazdowa była zarośnięta
krzakami. Kobiety musiały więc z trudem przenosić zwłoki z wozu przez
zniszczone drewniane schody i krzaki na cmentarz. Było to obrzydliwe i
wywoływało mdłości. Żadna z kobiet nie odezwała się słowem, wszystkie milczały.
Każda z nich myślała o swoich zaginionych bliskich, czy jeszcze żyją, a jeśli
nie, to gdzie i w jaki sposób znaleźli się pod ziemią. Kobiety starały się
przynajmniej godnie pochować tych ośmiu zmarłych.
Na cmentarzu znalazły łopatę. Musiały wykopać dół, ponownie podnieść zwłoki, położyć je w grobie i zasypać ziemią. Następnie policjant odwiózł kobiety z powrotem do miejsca pracy przy nasypie kolejowym. Nie mogły się umyć ani przebrać, musiały dalej pracować z obrzydzeniem i przylegającym zapachem. Obrzydzenie i zapach na ubraniach utrzymywały się jeszcze przez kilka dni. Większość nie miała się w co przebrać. O to zadbali wcześniej bandyci. Pomimo głodu nie można było myśleć o jedzeniu przez kilka dni, tak bardzo obraz tego wydarzenia wyrył się w ich psychice.
Droga na cmentarz wojenny w Gałkowie Małym. Źródło: Maddie------------------------------------------------------------------------------------------------------------
EURE TOTEN AM BAHNDAMM
Die deutschen gefangen genommenen Soldaten der Wehrmacht und die nicht
eingezogenen älteren Männer, die in den Satellitenstaaten gleich nach dem
Frontdurchgang nach Russland verschleppt worden waren, wurden in der Regel in
Arbeitslagern interniert. Sie wurden vorwiegend für die Rohstoffgewinnung
(Holz, Kohle, Erze) in Sibirien eingesetzt und sollten einen Teil der im Land
hinterlassenen Zerstörung durch den Vernichtungskrieg wieder gut machen. Der
Zerstörungen waren durch die brutale Kriegsführung, mit dem Ziel den
Bolschewiken nur noch verbrannte Erde zu hinterlassen, extrem groß. Typisch war
für jene Zeit in der Sowjetunion und in den entstehenden kommunistischen
Satellitenstaaten, dass schon für sehr kleine Vergehen mehrjährigen Strafen
verhängt wurden. So wollte man mittels Zwangsarbeit Arbeitskräfte für den
Neuaufbau der sowjetischen Wirtschaft sichern. Dass es dabei viele Unschuldige
traf, interessierte die diktatorischen Machthaber nicht. Ungerechtigkeit und
individuelle Brutalität wurde auch noch nach dem Krieg als etwas ganz Normales
empfunden. Menschenleben spielten keine Rolle. Die Wörter Deutsche rund Faschist
waren weitgehend synonym.
”Ein Mensch – ein Problem, kein Mensch – kein Problem”, soll Stalin gesagt
haben. Nach dieser Orientierung wurde in allen Führungsebenen gehandelt.
Unnütze Esser konnte man sowieso nicht gebrauchen.
Ab Herbst 1945 wurden kranke und schwache Gefangene, die den körperlich
schweren Arbeiten nicht mehr gewachsen waren, schubweise entlassen. Diese
Rücktransporte der schwachen Menschen erfolgten üblicherweise in Viehwaggons
Richtung Westen. Die ganz Schwachen verstarben oft noch auf dem Weg in die
Heimat.
Viele dieser Züge fuhren auf der Eisenbahnlinie Warschau – Lodz durch unser
Dorf. Manchmal musste so ein Zug auch anhalten und auf ein Signal warten. Dann
wurden die Leichen aus den Waggons geworfen.
Hilde, meine Cousine, war neunzehn. Sie wurde mehrmals zu spontanen
Arbeitseinsätzen von der Miliz abgeholt. Manchmal durfte sie mehrere Tage nicht
nach Hause. Sie hatte noch eine kleine Halbschwester aus Mutters zweiter Ehe.
Trotzdem wurde ihre Mutter interniert und Hilde durfte vorübergehend,
wahrscheinlich sogar mehr zufällig, nach Hause. Bald wurde sie aber wieder zur
täglichen Zwangsarbeit an die Bahn verpflichtet, zunächst ohne Bezahlung und
ohne Verpflegung. Erst viel später bekamen die Mädchen und Frauen einen kleinen
Lohn zum Überleben. Hilde arbeitete dort viereinhalb Jahre, dabei hatte sie
noch die kleine Halbschwester und ihre taubstumme Tante zu versorgen. Das war
für Hilde eine schlimme Zeit. An den Wochenenden ging sie in polnischen
Haushalten putzen. Dafür bekam sie oft Essen und Naturalien mit nach Hause.
Die dienstverpflichteten jungen Mädchen hatten sich an diese Arbeit
draußen an der Bahntrasse gewöhnt. Manchmal kamen ein oder zwei Russen und
suchten sich je ein Mädchen aus, führten es in ein Zimmer der Bahnstation oder
in den Wald. Dort geschah meist Schlimmes. Das betraf auch zwei Mädchen, Hella und Herta, aus unserer
unmittelbaren Nachbarschaft. Mädchen und ihre Mütter waren darüber entsetzt.
Aber was konnten die vogelfreien Frauen machen. Schließlich soll Stalin zu den Soldaten
gesagt haben: ”Wenn ihr die Grenze zu Deutschland überschreitet, könnt ihr
machen, was ihr wollt.”
Hilde hatte Glück. Się kleidete sich mit Absicht wenig attraktiv. Doch
einmal nahm sie auch so ein Russe mit. Es war schlechtes Wetter. Der Waldboden
war nass. Der Russe ging mit ihr in der Bahnstation von Zimmer zu Zimmer,
überall war jemand. Das machte ihn ratlos. Die polnischen Leute wegzujagen,
traute er sich scheinbar nicht. So überlegte er eine Weile und gab Hilde zu
verstehen, sie solle wieder arbeiten gehen. So etwas war in jener Zeit schon
ein Glück.
Eines Tages kam ein polnischer Polizist zu der Frauengruppe. Er bestimmte
einige Frauen zu einer Sinderarbeit, darunter war auch Hilde. Die Frauen wurden
zu einer Stelle geführt, wo acht Leichen am Bahndamm lagen. Sie waren vor Tagen
aus dem Zug geworfen worden. ”Das sind eure Leute, die müsst ihr vergraben”,
sagte der Polizist, natürlich auf Polnisch. Zu jener Zeit sprach kein Pole
Deutsch, auch wenn er es konnte, und die Deutschen trauten sich kaum, den Mund
aufzumachen. Der Anblick am Bahndamm war schrecklich. Die Leichen mussten dort
schon mehrere Tage gelegen haben. Sie hatten keine Leichenstarre mehr. Die
Verwesung war in der Sonnenwärme fortgeschritten. Die Gesichter waren nicht
mehr zu erkennen. Einige trugen die Wehrmachtsuniform. Der Polizist hielt sich
im weiten Abstand auf. Ihm war der Anblick sichtlich auch zuwider. Er verzog
sein Gesicht, konnte offensichtlich den Geruch nicht ertragen. Ein Pferdewagen
kam herbie und die Frauen mussten mit bloßen Händen die Leichen aufheben und
auf den Wagen laden. Der Pole fuhr damit auf den sogenannten Gräbeberg, dem
Waldfriedhof für die deutschen und russischen Soldaten vom Ersten Weltkrieg.
Die Zufahrt Sträuchern zugewachsen. So mussten die Frauen die Leichen mühevoll
vom Wagen über zerfallene Holzstufen durch Sträucher auf den Friedhof
schleppen. Es war ekelhaft und würgte im Hals. Keine der Frauen sprach ein
Wort, alle schweigen. Jede Frau dachte an ihre vermissten Verwandten, ob sie
noch lebten und wenn nicht, wo und wie sie wohl unter die Erde gekommen waren.
Die Frauen bemühten sich, wenigstens diese acht Toten mit Würde unter die Erde
zu bringen.
Auf dem Friedhof fanden die Frauen eine Schaufel vor. Sie mussten eine
Grube ausheben, die Toten wieder aufheben und hineinlegen und das Ganze wieder
zuschaufeln. Danach brachte der Polizist die Frauen wieder zu ihrer
Arbeitsstelle am Bahndamm zurück. Sie konnten sich wieder waschen noch
umziehen, mussten mit dem Ekel und dem anhaftenden Geruch weiter arbeiten. Ekel
und Geruch an der Kleidung hielten sich noch Tage. Zum Kleiderwechseln hatten
die meisten nichts mehr. Dafür hatten die Räuber vorher gesorgt. An Essen war
trotz der Hungersnot mehrere Tage lang nicht zu denken, so sehr hatte sich der
Anblick dieses Erlebnisse in die Psyche eingebrannt.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz