środa, 19 maja 2021

Wiskitno - Stróża - Kurowice - Mord - Otto Heike

                                      

    Powracam do mordu na 14 Polakach w Wiskitnie. Ciągle brakuje mi ważnych faktów, liczę, że w najbliższym czasie otrzymam pomoc ze strony IPN w Łodzi. Mam kilka wspomnień, każde z nich różni się detalami...Dzisiaj zamieszczam dwa materiały, pierwszym jest moje tłumaczenie z książki Otto Heike 150 Jahre Schwabensiedlungen in Polen 1795-1945, na stronie 246:

    Jesienią 1943 r. doszło do niespodziewanej dużej akcji odwetowej, w wyniku której rozstrzelano 14 Polaków. Żandarmeria w Königsbach otrzymała poufne informacje, że w odległym gospodarstwie w Wiskitnie ma miejsce niedozwolony ubój. Po czym ochroniarz Friedrich Wacker z Königsbach udał się we wskazane miejsce i zaskoczył Polaków swoją niezapowiadaną wizytą. Zgorzkniałość i być może strach przed karą śmierci za takie przestępstwa musiała kompletnie zdziwić Polaków. Obezwładnili ochroniarza, zastrzelili go z jego własnego pistoletu służbowego i pochowali w pobliskim lesie. Wiadomość o ohydnym zabójstwie Wackera dotarła do Königsbach, kiedy Gauleiter Greiser właśnie przybył na inspekcję. Nakazał akcję odwetową i aresztowano łącznie 14 Polaków, w tym Ludwiga Jankiewicza z Unterdorf, zupełnie nieszkodliwego człowieka, który mówił w szwabskim dialekcie i na początku 1940 roku musiał oddać swoje gospodarstwo synowi rolnika z Königsbach. Zakładników najpierw aresztowano w Kirschbergu (Wiśniowa Góra), a następnego dnia przewieziono do Wiskitna, związano i rozstrzelano w tym samym miejscu, w którym zamordowano niemieckiego policjanta. Polacy mieszkający w okolicy musieli wziąć udział w egzekucji jako widzowie.

Po rozstrzelaniu zakładników w 1945 roku nastąpiły makabryczne następstwa. Niemieccy więźniowie obozu z Königsbach otrzymali od polskiej milicji rozkaz, aby gołymi rękami wydobywać zwłoki, które w tamtym czasie tymczasowo zostały zakopane. Kilku Königsbacherów, o których mówiono, że pomogli wybrać zakładników, zostało wysłanych na śmierć przez nowych władców.


                                 
                                                           Mogiła w Strózy.


Wczoraj spotkałem się z pewnym panem (prosił, żeby nie podawać jego nazwiska), który kilka lat temu opisał ten mord (urodził się w Wiśniowej Górze w 1942 roku).:

                                 MORD ZAKŁADNIKÓW WISKICKICH.


    Informacje które zebrałem w ciągu mego zycia pochodzą z obydwóch stron. To znaczy upraszczając od Polaków i miejscowych Niemców.

    W czasie okupacji niemieckiej zabronione było tzw (szlachtowanie - ubijanie) zwierząt bez zgody okupanta. Były też obowiązkowe podatki w naturze, płodów rolnych. Za nielegalny ubój groziły bardzo surowe kary (kara śmierci). Według wersji mojej rozmówczyni, żandarmi którzy kontrolowali ludność na rogatkach miasta Łodzi, w tym przypadku na ul. Rokicińskiej pod mostem na Widzewie, przy kontrolowanej kobiecie znaleźli tzw. "rąbankę"(mięso). Musiała powiedzieć gdzie to mięso nabyła.

    Do tego gospodarza w Wiskitnie wysłano żandarma konno z Bukowca, bo tam był posterunek żandarmerii. Żandarm zastał gospodarza na "gorącym uczynku". Tą samą siekierą zabił żandarma, koń spłoszył się i bez jeźdzca wrócił na posterunek. Ponieważ wiadomo było dokąd był wysłany, wszystko stało się jasnym.

    Co do sposobu wyboru zakładników nie otrzymałem żadnych informacji. Wybrano 12-tu zakładników, wywieziono ich na skraj lasu kraszewskiego od strony Woli Rakowej. Tam dwóch dodatkowych ludzi musiało wykopać dół do którego wrzucono 12-tu rozstrzelanych zakładników i tych dwóch co wykopali dół. Całe to zajście wypatrzyli chłopcy, wspieli się na drzewa i całe to zajście obserwowali.

    Drugi rozmówca, kolega z pracy, wtedy miał około 18-tu lat opowiedział mi, że tym zakładnikom żona rzeźnika z Wiskitna osobiście drutem kolczastym wiązała dłonie. Gdzy przeszło wyzwolenie nie zdążyła uciec i miejscowi zakopali ją żywcem.

    Trzeci rozmówca w 2015 roku powiedział, ze wśród tych zamordowanych był jego wujek, jak go po wojnie odkopali, to poznali go, bo miał na sobie kożuch, a w nim pieniądze. W/g słów jego mamy miał związane dłonie, ale czym, tego nie wiedział.

    Po wyzwoleniu - to był jesienią, zebrano kobiety z okolicznych wsi niemieckich. Miały iść na kopania ziemniaków. Zostawiono tylko kobiety z małymi dziećmi. faktycznie przyprowadzono do tej zbiorowej mogiły. Tam już czekały rodziny zamordowanych. Kobiety gołymi rękami musiały rozkopać grób. Co się działo nie trudno sobie wyobrazić. w pierwszej wersji rozmówczyni powiedział, ze rosjanie wiedząc co się wydarzy, wysłali oficera który zaczął strzelać, ludzie rozpierzchli się i to uratowało im życie.

    W drugiej wersji, po kilku latach wyglądąło to inaczej, ale też było możliwe. Więc, gdy wydobywano kolejne ciała zamordowanych, gniew rodzin był tak wielki, że wyładowano go na kobietach. Wtedy nadleciał samolot (kukuróźnik), który zaczął ostrzeliwać tłum. Tłum rozpierzchł się i skończyło się tylko na cięzkich pobiciach.

    Z tym samolotem może być prawda, bo lotnisko polowe znajdowało się między Przylesiem (Bolesławowem) a Feliksinem, obok "kipy" nasypu pod obwodnicę drogową z Łodzi do Andrespola...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz