W poprzednim odcinku autor opowiadał o pierwszej akcji partyzanckiego oddziału Sama - Ryszarda Ziółkowskiego. Celem jej było opanowanie obozu przymusowej pracy w Kaletniku k/Koluszek. Dziś dalszy ciąg tej relacji.
Obudzeni dziwnym hałasem śpiący w barakach chłopcy zorientowali się, że w obozie dzieje się coś niezwykłego. Ci, którzy wcześniej od innych wyszli na plac apelowy, zaangażowani zostali przez partyzantów do noszenia łupów (mundury baudienstowskie. kurtki, buty, pasy, koce, chlebaki, manierki i żywność, której z magazynów zabrano niewiele; gdyż i tak było już co nieść). Robili to z zapałem i satysfakcją. Potem pchor. Sam polecił wyprowadzić na plac komendanta obozu i jego partnera gry w szachy i, ustawiwszy ich pod strażą w świetle latarni, krzyknął gromkim głosem:
- Wszyscy chłopcy zbiórka na placu! I żeby nikt nie został w barakach! Nie minęły dwie minuty, a około 400 chłopców ustawiło się w trójszeregu jak do rannego apelu. Wtedy Sam w krótkich słowach powiedział zebranym, iż ci, którzy do nich przyszli tej nocy, są polskimi partyzantami. Przybyli, by ochronić ich przed wywiezieniem do Niemiec na roboty poprzez likwidację obozu i rozpuszczenie ich do domów. Ale nim to nastąpi. muszą być ukarani kolaboracjoniści. Z kolaboracjonistami był to manewr, w· którym chodziło głównie o chłopców z Ruchu Oporu, dziąłającego w obozie, którzy dołączyć mieli do oddziału. Trzeba było w jakiś sposób ochronić ich rodziny przed prześladowaniami i zemstą gestapo i żandarmerii. Postanowiono więc oficjalnie ich rozstrzelać po uprzednim wyprowadzeniu z obozu. Z otrzymanej od Kresa dowódcy obozowej organizacji, z kartki Grom zaczął wyczytywać nazwiska zdrajców, nakazując wywołanym ustawić się z boku. Opieszale opuszczali szeregi swych dotychczasowych kolegów, a gdy któryś nie chciał wystąpić, wypychano go do przodu, wołając :
, Idź, ty sukinsynu, jeśli cię wołają!" Wkrótce na .środku placu stanęło osiemnastu chłopców, w których partyzanci wymierzyli lufy karabinów. W obozie zaległa złowroga cisza. Po odczekaniu paru chwil - dla wywołania większego efektu - Sam odezwał się do zebranych:
- Widzicie chłopaki, ci ludzie są synami Polaków, którzy sprzeniewierzyli się Ojczyźnie służąc Niemcom. Niektórzy z nich służyli im nawet z bronią w ręku , będąc w służbie wartowniczej i za to te sk... syny muszą ponieść: zasłużoną karę! A Pik, doskoczywszy do grupy zdrajców, uderzył w twarz Kresa, Wita i Burzę, obiecując im lepszą porcję w późniejszym czasie. Następnie Sam powiedział chłopcom z Baudienstu, że są wolni i mogą opuścić obóz, ale dopiero w pół godziny po odejściu oddziału. Komendantowi-inspektorowi kazał zaś zameldować żandarmerii w Koluszkach o rozbiciu obozu przez partyzantów, lecz dopiero po wschodzie słońca, zaznaczając, że w razie nieposłuszeństwa zostanie odnaleziony i dostanie kulę w łeb. Na koniec wzniósł okrzyk „Niech żyje Polska". „Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!" - odpowiedziało mu gromko całe towarzystwo, a przez zapomnienie - nawet i .,kolaboracjoniści" Ten trzykrotny okrzyk dotarł do uszu ubezpieczających oddział patroli Łosia i Kapra, którzy odetchnęli z ulgą po półgodzinnym wyczekiwaniu w napięciu i domysłach co dzieje się w obozie. . Wiodąc przed sobą obarczonych łupami "jeńców". oddział zaczął wycofywać się do lasu, a w miarę jak oddalał się od obozu. odgłos nocnej wrzawy w Baudienście zanikał. Kres. Wit i Burza zameldowali pchor. Samowi, że są z nimi wszyscy chłopcy, którzy poprzednio zgłosili chęć dołączenia do oddziału. Byli to: Berkut (Jan Galicki), Leliwa (Olgierd Monowid), Tur ?, Gron: II (Kazimierz Lisik), Wilk (?), Fred (Henryk Wieczorek), Lot (Stanisław Olechowicz), Lotti (Wiesław Tybura), Wicher (Ryszard Szaliński), Twardy (Józef Wójcik), Janczar (Jan Czerwiński); Ryś (Ryszard Dula), Mur (Stanisław Duklewski), Langiewicz (Zbigniew Szperling), Orzeł (?). Razem osiemnastu młodych ludzi w wieku od 17 do 25 lat.
Tymczasem patrol Kapra po przecięciu drutów tylko czekał na pojawienie się na drodze jakiegoś pojazdu z Niemcami. Trzej partyzanci czaili się w rowie, marząc, że gdy Niemcy, będą już blisko, wpakują w nich dwa pełne magazynki z erkaemu, rzucą granata, zmasakrują Szwabów, zdobędą broń, co będzie aktem zemsty i powodem do chwały dla nich i oddziału.
I nagle - deus ex machina - zauważyli na drodze dwa nikłe światełka. Na pewno Niemcy jadą do Baudienstu - pomyśleli sobie - a my tu zaraz przypieprzymy im tak, że ruski miesiąc pamiętać będą tę noc. Mijały długie sekundy, w chłopcach rosło napięcie, a ciągle nie było słychać warkotu motoru. W pewnej chwili metalicznie jęknęły przecięte druty telefoniczne i oba światła zgasły. Rozległ się brzęk i jakieś głuche uderzenie o ziemię, po którym posypały się głośne przekleństwa
- „Donnerwetter ... " Chłopcy wyskoczyli z rowu z okrzykiem: - Hande hoch, wir werden schiessen!
Na drodze gramoliło się dwóch Niemców, a obok nich leżały, zaplątane w telefoniczne druty, rowery. Okazało się, że są to majstrowie z Baudienstu, którzy, pijani, wracali nocą do obozu z jakiejś birbantki. Niestety. nie mieli przy sobie broni. W czasie ich rewidowania nadeszli Grom i Pik, powiadamiając patrol Kapra o zakończeniu akcji. Po chwili w poświacie księżyca na żwirowej drodze wyłoniło się kilka postaci. idących szybkim krokiem. Na pytanie „Stój! Kto idzie?!" dały nura do rowu. Byli to chłopcy z obozu, którzy nie czekając aż upłynie pół godziny. "rozbiegli się. by jak najszybciej znaleźć się możliwie daleko od Baudienstu. Dwóm pierwszym partyzanci podarowali rowery niemieckich majstrów. Wkrótce szosa zaroiła się uciekinierami.
In der vorigen Folge berichtete der Autor über die erste Aktion der Partisaneneinheit von Sam - Ryszard Ziolkowski. Ihr Ziel war es, ein Zwangsarbeitslager in Kaletnik bei Koluszki zu erobern. Heute wird der Bericht fortgesetzt.
Die in den Baracken schlafenden Jungen wurden durch ein seltsames Geräusch geweckt und merkten, dass im Lager etwas Ungewöhnliches geschah. Diejenigen, die früher als die anderen zum Appellplatz gegangen waren, wurden von den Partisanen beauftragt, Beute zu tragen (Baudienst-Uniformen, Jacken, Stiefel, Gürtel, Decken, Halbschuhe, Feldflaschen und Lebensmittel, von denen nur sehr wenig aus den Lagern genommen worden war; denn zu tragen gab es ohnehin schon etwas). Sie taten es mit Begeisterung und Zufriedenheit. Danach befahl Pfc. Sam befahl anschließend, den Lagerkommandanten und seinen Schachpartner auf den Platz zu führen, und nachdem er sie im Schein der Laternen bewacht hatte, rief er mit donnernder Stimme:
- Alle Jungen versammeln sich auf dem Platz! Und dass niemand in den Baracken bleibt! Keine zwei Minuten waren vergangen, und etwa 400 Jungen stellten sich in einer Dreierreihe auf, als ob sie zum Morgenappell antreten wollten. Dann erklärte Sam den versammelten Männern in kurzen Worten, dass diejenigen, die in dieser Nacht zu ihnen gekommen waren, polnische Partisanen waren. Sie waren gekommen, um sie vor der Deportation nach Deutschland zur Arbeit zu bewahren, indem sie das Lager auflösten und sie in ihren Häusern auflösten. Aber bevor dies geschehen kann. Die Kollaborateure müssen bestraft werden. Bei den Kollaborateuren handelte es sich um ein Manöver, das vor allem Jungen aus dem Widerstand betraf, die im Lager aktiv waren und der Einheit beitreten sollten. Es war notwendig, ihre Familien irgendwie vor der Verfolgung und Rache durch die Gestapo und die Gendarmerie zu schützen. Daher wurde beschlossen, sie offiziell zu exekutieren, nachdem sie aus dem Lager geführt worden waren. Von einem Blatt Papier, das er von Kres, dem Kommandanten der Lagerorganisation, erhalten hatte, begann Grom die Namen der Verräter zu verlesen und befahl den Aufgerufenen, zur Seite zu gehen. Widerstrebend verließen sie die Reihen ihrer ehemaligen Kollegen, und als sich einer weigerte, vorzutreten, wurde er mit den Worten „Geh, du Hurensohn!
Geh, du Hurensohn, wenn sie dich rufen!“. Bald standen achtzehn Jungen in der Mitte des Platzes, auf die die Partisanen die Läufe ihrer Gewehre richteten. Eine bedrohliche Stille legte sich über das Lager. Nachdem er einige Augenblicke gewartet hatte - um eine größere Wirkung zu erzielen - sprach Sam zu den Versammelten:
- Seht ihr, Jungs, diese Männer sind die Söhne von Polen, die das Vaterland veruntreut haben, indem sie den Deutschen gedient haben. Einige von ihnen haben ihnen sogar mit der Waffe in der Hand gedient, als sie Wache hielten, und dafür müssen diese Söhne von .... Hurensöhne müssen bestraft werden: verdientermaßen! Und Pik, der zu der Gruppe der Verräter hinübergesprungen war, gab Kres, Wit und Tempest eine Ohrfeige und versprach ihnen später eine bessere Portion. Dann teilte Sam den Baudienst-Jungen mit, dass sie das Lager verlassen dürfen, aber erst eine halbe Stunde nach dem Abmarsch der Truppe. Der Kommandant-Inspektor wiederum wurde angewiesen, der Gendarmerie in Koluszki zu melden, dass die Partisanen das Lager abgebrochen hätten, aber erst nach Sonnenaufgang, wobei er darauf hinwies, dass er im Falle der Missachtung des Befehls gefunden und erschossen werden würde. Schließlich stieß er den Ruf „Es lebe Polen“ aus. „Es lebe! Es lebe! Es lebe!“ - Dieser dreifache Ruf erreichte die Ohren der versichernden Patrouillen Elk und Kapr, die nach einer halben Stunde des gespannten Wartens und des Rätselratens, was im Lager vor sich ging, aufatmeten. . Sie führten die mit Beute beladenen „Gefangenen“ vor sich her. Der Trupp begann sich in den Wald zurückzuziehen, und als er sich vom Lager entfernte, verstummte das Geräusch des nächtlichen Aufruhrs in Baudienst. Grenzer. Wit und Burza berichteten dem Pfc. Sam, dass alle Jungen, die sich zuvor freiwillig für die Einheit gemeldet hatten, bei ihnen waren. Sie waren: Berkut (Jan Galicki), Leliwa (Olgierd Monowid), Tur ?, Gron: II (Kazimierz Lisik), Wilk (?), Fred (Henryk Wieczorek), Lot (Stanisław Olechowicz), Lotti (Wiesław Tybura), Wicher (Ryszard Szaliński), Twardy (Józef Wójcik), Janczar (Jan Czerwiński); Ryś (Ryszard Dula), Mur (Stanisław Duklewski), Langiewicz (Zbigniew Szperling), Orzeł (?). Insgesamt sind es achtzehn junge Männer im Alter zwischen 17 und 25 Jahren.
Währenddessen wartete die Patrouille von Kapr, nachdem sie die Drähte gekappt hatte, nur darauf, dass ein Fahrzeug mit Deutschen auf der Straße auftauchte. Die drei Partisanen lauerten im Graben und träumten davon, dass die Deutschen, wenn sie in der Nähe waren, zwei volle Magazine aus einer Erkaem in sie hineinpackten, eine Granate warfen, die Deutschen massakrierten und ihre Waffen erbeuteten, was ein Racheakt und ein Grund zum Ruhm für sie und die Einheit sein würde.
Und plötzlich - deus ex machina - bemerkten sie zwei schwache Lichter auf der Straße. Sicherlich sind die Deutschen auf dem Weg zum Baudienst“, dachten sie sich, “und wir werden sie so hart treffen, dass sie sich einen russischen Monat lang an diese Nacht erinnern werden. Lange Sekunden vergingen, die Spannung in den Jungen wuchs, und noch immer war das Surren des Motorrads nicht zu hören. Auf einmal ächzte ein durchgeschnittenes Telefonkabel metallisch auf und beide Lichter gingen aus. Es gab ein Scheppern und eine Art ohrenbetäubenden Aufprall auf dem Boden, gefolgt von lauten Schimpfwörtern
- „Donnerwetter ... „ Die Jungen sprangen mit einem Schrei aus dem Graben: - Hande hoch, wir werden schießen!
Zwei Deutsche humpelten die Straße entlang, und neben ihnen lagen, verheddert in Telefondrähten, Fahrräder. Sie entpuppten sich als Vorarbeiter des Baudienstes, die betrunken von einem nächtlichen Birbant ins Lager zurückkehrten. Unglücklicherweise. hatten sie keine Waffen bei sich. Während sie durchsucht wurden, trafen Grom und Pik ein und meldeten der Patrouille von Kapr, dass die Aktion beendet sei. Nach einer Weile tauchten im Mondlicht mehrere Gestalten auf dem Schotterweg auf, die mit schnellem Schritt gingen. Auf die Frage „Halt, wer geht denn da?“ tauchten sie in den Graben ein. Es waren Jungen aus dem Lager, die, ohne zu warten, eine halbe Stunde vergehen ließen. „Sie zerstreuten sich, um so schnell wie möglich vom Baudienst wegzukommen. Die ersten beiden bekamen von deutschen Vorarbeitern Fahrräder von den Partisanen geschenkt. Bald war die Straße von Flüchtlingen überwuchert.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz