środa, 25 czerwca 2025

Herbert Höft - Turbulente Zeiten - Borowa - Andrzejów

 Ciąg dalszy wspomnień profesora Herberta Höfta - Turbulente Zeiten, strony 144-147.


                                               BANDYTA

Już jako dziecko nazywano go bandytą. Nikt nie znał jego ojca, nie znano również ojców jego dwóch młodszych sióstr. Nikt nie wiedział, z czego utrzymywała się rodzina mieszkająca w zrujnowanym domu na skraju lasu państwowego, z dala od wsi. Jako Polak w pokonanym kraju nie musiał, a właściwie nie miał prawa chodzić do szkoły. Edukacja przyszłych niewolników wydawała się nazistowskiemu państwu zbędna. Latem biegał boso po lasach, ścigał wrony, dzikie gołębie na drzewach, dzikie kaczki na naturalnych stawach i kradł im jaja lub wyjmował pisklęta z gniazd. Jego pasją było wędkarstwo, a sprzęt do tego szybko zdobył. Zbierał ślimaki do kuchni matki, a grzyby i jagody, które zbierała jego matka, sprzedawał czasem letnikom we wsi. Zimą polował na kuropatwy na polach i kłusował w lesie, używając pułapek i sideł. Nigdy nie został przy tym złapany. Rolnicy podejrzewali go, że kradnie więcej drobiu niż lis. Znajdowali rozbite klatki dla królików, a czasem z pola lub stodoły znikała nawet owca lub koza. Kiedyś coś zraniło mu lewe oko. Zawsze miał je półprzymknięte. Twarz wykrzywiona w grymasie. Ten wygląd, podarte ubrania, jeśli można je było nazwać szmatami, i znoszone buty przyniosły mu przydomek bandyta. Nie miał przyjaciół. Dzieci w jego wieku obserwował zawsze z daleka.

Tak żył przed wojną i podczas wojny, aż Armia Czerwona zajęła nasz region, a znaczna część Wehrmachtu pozostała w rozległych lasach. Armia radziecka miała na celowniku Poznań, a później Berlin i nie przejmowała się tym, co działo się za linią frontu.

Teraz nadeszła jego wielka chwila. W lesie i na polach leżało mnóstwo karabinów, pistoletów i amunicji. Znalazł też przyjaciół i wkrótce miał własną bandę. Uzbrojone dzieci rabowały bezbronnych Niemców i zabierały wszystko, co im się podobało. Dzieci potrafią być czasem okrutniejsze niż dorośli. Nosiły zszyte mundury, chodziły od gospodarstwa do gospodarstwa, szukały alkoholu i wędlin, urządzając hulanki w okazałych domach i śpiąc nieumyte w eleganckich łóżkach. W tak niejasnych, bezprawnych czasach cudza własność była kusząca. Takie życie trwało tylko kilka miesięcy. Potem pojawiło się nowe państwo polskie i próbowało wprowadzić zasady i porządek. Oczywiście, po doświadczeniach Polaków podczas wojny nie mogły one być przyjazne Niemcom. Wszyscy Niemcy w powstających państwach satelickich (Polska, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia) zostali wywłaszczeni i wyrzuceni ze swoich domów. W naszej okolicy niektórzy znaleźli na krótko schronienie u współczujących Polaków. Wielu z nich pracowało za jedzenie i nocleg w stajni lub stodole jako służący lub parobek u nowych panów. W Andrzejowie, na przedmieściach Łodzi, wszystkie pozostałe niemieckie kobiety i dzieci zostały zamknięte przez milicję w kościele. Tam sortowano ludzi według ich wartości użytkowej. Wśród nich były moje dwie ciotki z dwójką małych dzieci i moja 72-letnia babcia. Jedna z ciotek miała trafić do obozu pracy bez dzieci. Dzieci płakały rozdzierająco z powodu rozłąki. Babcia wynegocjowała, że pójdzie do obozu pracy za ciotkę. Po wywiezieniu osób zdolnych do pracy do obozu pracy Sikawa pod Łodzią, pozostałe kobiety z dziećmi zebrano w grupę, wraz z bagażem ręcznym wyprowadzono na drogę krajową Łódź – Tomaszów i wysłano na wschód.

W ten sposób w tamtych czasach pozbywano się problemów z Niemcami w różnych wioskach. Moja babcia, Pauline Heidemann, matka mojej matki, zmarła w tym obozie już po kilku tygodniach. Opowiadano, że stare kobiety musiały dla rozrywki niektórych strażników wykonywać „skoki króliczka”. Ciotka, którą uratowała moja babcia, mieszkała tylko przez jakiś czas u mojej babci w Andrzejowie. Teraz została ponownie wysiedlona. Przyjechała do nas z małą córeczką i jeszcze mniejszym synkiem. My również zostaliśmy wywłaszczeni i nie mogliśmy jej przyjąć na stałe. Po kilku tygodniach znaleźliśmy dla nich mieszkanie i pracę dorywczą u krawca. Dwoje dzieci zostało zatrudnionych przez Polaków jako pasterze kóz. Po tych czystkach etnicznych w wielu wioskach milicja miała stopniowo rozbroić i rozwiązać bandy. W ramach politycznej reakcji w podziemiu zorganizowała się tzw. Armia Andersa. Generał Anders uciekł wraz z rządem polskim na wygnanie do Londynu w 1939 roku. Tam utworzył polską armię, która wraz z Anglikami walczyła przeciwko niemieckim faszystom jako piloci, a po inwazji na Francję jako żołnierze frontowi. Po kapitulacji Niemiec ich celem było przekształcenie Polski w demokratyczne państwo na wzór zachodni. Nie podobało się to komunistycznym władzom, które dążyły do stworzenia państwa na wzór radziecki. Walcząca w ukryciu Armia Andersa przybrała charakter ruchu partyzanckiego. Podczas napadów zabijała żołnierzy regularnej armii. Młody mężczyzna z naszej okolicy, Mietek Turek, powołany do służby wojskowej, został zastrzelony z pistoletu przy stole w knajpie pod Poznaniem podczas przyjacielskiej rozmowy. Zmniejszyło to sympatię do Armii Andersa. Komunistyczne władze wyznaczyły termin dobrowolnego rozwiązania armii. Ci, którzy nie zgłosili się w wyznaczonym terminie, zostali skazani na śmierć bez łaski. Dotknęło to wielu demokratycznie nastawionych Polaków. Partyzanci, którzy walczyli podczas wojny z Niemcami, zostali uhonorowani dożywotnią rentą. Młodszy brat zamordowanego Mietka, Tzecho, również otrzymał tę rentę. Bardzo wątpliwe było, czy w swoim wieku naprawdę należał do partyzantów. W takich przypadkach cenne były zeznania świadków.

Matka bandyty również w tych burzliwych czasach zajęła niemiecki dom i wygnała właścicieli. Milicja przydzieliła jej krowę mleczną z innej stajni. W ten sposób rodzina bandyty po raz pierwszy w życiu miała w miarę bezpieczne schronienie.

Grupa bandyty składała się wyłącznie z dzieci. Kiedy sytuacja się ustabilizowała, grupa rozpadła się sama. Tylko bandyta nie chciał się poddać. Nie chciał stracić władzy. Ale był teraz sam. Przypomniało mu się, co członkowie SA zrobili Polakom przed kościołem katolickim. Stanął na ulicy przed swoim domem i zażądał, aby każdy Niemiec go pozdrowił. Ja też miałem to zrobić. Było to sprzeczne z moim poczuciem honoru. Wywiązała się ostra bójka. Byliśmy mniej więcej równi siłą. Nikt mi nie pomógł. Byłem przecież tylko Niemcem. Nieznany chłopiec powiedział: „Ten Szwab ma odwagę”. Inny skinął mi głową i powiedział: „Daj mu porządnie”. Wyczerpani rozeszliśmy się. Od tamtej pory nie miałem odwagi wychodzić z wioski. Zawsze bałem się, że może mnie zaatakować cała banda, i szukałem ochrony u silniejszych polskich przyjaciół. W końcu czas wojny spędziliśmy w przyjaznej atmosferze zabawy. Bandyta postanowił dalej działać przeciwko Niemcom, którzy nadal byli pozbawieni praw, zdobył karabin i amunicję i ukrył je w lesie.

Powiedział do swoich kumpli: „Zastrzelimy tych bezużytecznych Niemców”. Tego samego wieczoru na skraju lasu padł strzał. Znaleziono starego mężczyznę z raną postrzałową płuca. Odprowadził swoją córkę, która chciała odwiedzić swoją siostrę, do skraju wsi i czekał w lesie, aby nie zostać złapanym i wysłanym.

Przybył sowiecki komendant i wpadł w szał.

Wszyscy wiedzieli, a raczej domyślali się, że to mógł być tylko bandyta. Jednak nigdy nie poszukiwano sprawcy.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Fortsetzung der Erinnerungen von Professor Herbert Höft – Turbulente Zeiten, Seiten 144–147.

                                              DER BANDIT

Schon als Kind wurde er Bandit genannt. Seinen Vater kannte niemand, auch die Väter seiner zwei kleineren Schwestern waren unbekannt. Wovon die Familie in ihrem zerfallenen Haus am Staatswald abseits des Dorfes lebte, wusste niemand. Als Pole im besiegten Land brauchte er nicht, nein, durfte er nicht zur Schule gehen. Bildung zukünftiger Sklaven erschien dem Nazistaat unnötig. Im Sommer stromerte er barfuß in den Wäldern herum, verfolgte Krähen, wilde Tauben in den Bäumen, wilde Enten an den Naturteichen und räuberte ihre Eier oder holte die Jungen aus den Nestern. Angeln war seine Leidenschaft und die Utensilien dazu waren schnell beschafft. Schnecken sammelte er für Mutters Küche, Pilze und Beeren, die seine Mutter gesammelt hatte, verkaufte er manchmal an Sommerfrischler im Dorf. Im Winter stellte er den Rebhühnern auf den Feldern nach und wilderte mit Fallen und Schlingen im Wald. Niemals wurde er dabei erwischt. Die Bauern hatten ihn im Verdacht, dass er mehr Geflügel stahl, als der Fuchs holen konnte. Się fanden Kaninchenställe aufgebrochen und manchmal verschwand sogar ein Schaf oder eine Ziege vom Feld oder aus dem Stall. Mit irgendetwas hatte er sich einmal das linke Auge verletzt. Er hielt es immer halb geschlossen. Sein Gesicht verzerrte er meistens zu einer Grimasse. Dieses Aussehen, seine zerfetzten Kleider, wenn man die Lumpen noch so nennen konnte, und seine verschlissenen Schuhe brachten ihm den Beinamen Bandit ein. Freunde hatte er keine. Kinder seines Alters beobachtete er stets nur aus größerer Entfernung.

So lebte er vor dem Krieg und während des Krieges, bis die Rote Armee unser Gebiet überrollte und größe Teile der Wehrmacht in der riesigen Wäldern zurückgeblieben waren. Die Sowjetarmee hatte die Städte Posen und später Berlin im Auge und kümmerte sich wenig, was hinter ihrer Front zurückblieb.

Nun kam seine große Zeit. Gewehre, Pistolen und Munition lagen genügend im Wald und auf den Feldern herum. Jetzt fand er auch Freunde und bald hatte er eine eigene Bande. Die bewaffneten Kinder räuberten bei den vogelfreien Deutschen und holten sich, was ihnen gefiel. Kinder können manchmal grausamer sein als Erwachsene. Sie trugen zusammengestoppelte Uniformen, gingen von Hof zu Hof, suchten na Alkohol und Gepökeltem, feierten Gelage in herrschaftlichen Häusern und schliefen ungewaschen in feinen Betten. Fremdes Eigentum ist in solch unklaren, gesetzlosen Zeiten anziehend. Dieses Leben währte nur wenige Monate. Dann meldete sich der neue polnische Staat und versuchte, Regeln und Ordnung durchzusetzen. Diese konnten natürlich nach den Erfahrungen der polnischen Menschen während des Krieges nicht deutschfreundlich sein. Alle Deutschen in den entstehenden Satellitenstaaten (Polen, Tschechoslowakei, Ungarn, Rumänien) wurden enteignet und aus ihren Häusern vertrieben. In unserer Gegend kamen manche für kurze Zeit bei mitleidigen Polen unter. Viele verdingten sich nur gegen Essen und Schlafen im Stall oder der Scheune als Magd oder Knecht bei den neuen Herren. In Andrzejów, einem Vorort von Lodz, wurden alle verbliebenen deutschen Frauen und Kinder von der Miliz in die Kirche gesperrt. Dort sortierte man die Menschen nach ihren Gebrauchswert. Meine zwei Tanten mit je zwei kleinen Kinder und meine 72 jährige Oma waren auch unter ihnen. Die eine Tante sollte ohne Kinder ins Arbeitslager. Die Kinder schrien wegen der Trennung herzzerreißend. So verhandelte Oma, dass sie für die Tante ins Arbeitslager gehen durfte. Nachdem man die Arbeitsfähigen in das Arbeitslager Sikawa bei Lodz gebracht hatte, wurden die verbliebenen Frauen mit Kinder in einen Tross zusammengestellt, mit ihrem Handgepäck auf die Fernstraße Lodz – Tomaszow geführt und nach Osten geschickt.

So entledigte man sich damals der Probleme mit den Deutschen in verschiedenen Dörfern. Meine Oma, Pauline Heidemann, Mutter meiner Mutter, starb schon nach wenigen Wochen in diesem Lager. Man erzählte, die alten Frauen mussten zur Erbauung mancher Bewacher ”Häschen Hüpf” machen. Die Tante, die von meiner Oma gerettet worden war, lebte nur zwischenzeitlich bei meiner Oma in Andrzejów. Jetzt wurde sie erneut vertrieben. Nun kam sie zu uns mit ihrer kleinen Tochter und dem noch kleineren Sohn. Wir waren auch enteignet und konnten sie nicht auf Dauer unterbringen. Nach Wochen fand się eine Unterkunft und eine Aushilfsarbeit bei einem Schneider. Die beiden Kinder wurden als Ziegenhirten von Polen tagsüber genommen. Nach dieser ethnischen Säuberung in zahlreichen Dörfern sollten auch die Banden durch die Miliz Schritt für Schritt entwaffnet und aufgelöst werden. Als politische Gegenreaktion organisierte sich im UNtergrund die sogenannte Andersarmee. General Anders war 1939 mit der polnischen Regierung ins Exil nach London geflohen. Er hatte dort eine polnische Armee aufgestellt, die mit den Engländern gegen die deutschen Faschisten z T. als Piloten und nach der Invasion in Frankreich als Frontsoldaten kämpfen. Nach der Kapitulation Deutschlands war ihr Ziel, Polen in einen demokratischen Staat nach westlichem Muster zu entwickeln. Das missfiel den kommunistisch orientierten Machthabern, die einen Staat nach sowjetischen Muster anstrebten. Die im Verborgenen kämpfende Andersarmee nahm den Charakter einer Partisanenbewegung an. Sie tötete bei Überfällen Soldaten der regulären Armee. Ein zum Wehrdienst eingezogener junger Mann aus unserer Nachbarschaft, Mjetek Turek, wurde in einer Kneipe bei Posen während eines freundschaftlichen Gesprächs mit einer Pistole am Tisch erschossen. Das minderte die Sympathie für die Andersarmee. Die kommunistische Staatsmacht stellte einen Termin für die freiwillige Auflösung. Wer sich nicht bis zu dem vorgegebenen Termin gestellt hatte, wurde gnadenlos zum Tode verurteilt. Das traf zahlreiche demokratisch gesinnte Polen. Die Partisanen, die während des Krieges gegen die Deutschen gekämpft hatten, wurden durch eine lebenslange Rente geehrt. Der jüngere Bruder, Tzecho, des getöteten Mjetek, bekam auch diese Rent. Ob. er in seinem Alter wirklich schon zu den Partisanen gehört hatte, war sehr fraglich. In solchen Fällen waren Aussagen von Zeugen wertvoll.

Die Mutter des Banditen hatte sich in dieser turbulenten Zeit auch ein deutsches Haus genommen und die Eigentümer verjagt. Die Milchkuh wurde ihr von einem anderen Stall durch die Miliz zugewiesen. So hatte die Familie des Banditen zum ersten Mal in ihrem Leben eine einigermaßen gesicherte Unterkunft.

Die Gruppe des Banditen bestand ausschließlich aus Kinder. Als die Verhältnisse wieder geordneter wurden, löste sie sich von selbst auf. Nur der Bandit wollte nicht aufgeben. Er wollte sich nicht entmachten lassen. Aber er war nun allein. Nun fiel ihm ein, was SA-Männer mit Polen vor der katholische Kirche gemacht hatten. Er stellte sich auf die Straße vor seinem Haus und verlangte, dass ihn jeder Deutsche grüßte. Auch ich sollte das tun. Das widersprach meinem Ehrgefühl. Eine heftige Schlägerei begann. Wir waren beide etwa gleich stark. Niemand half mir. Ich war ja nur ein Deutscher. Ein fremder Junge sagte: ”Der Schwobb traut sich ja was.” Ein anderer nickte mir zu und sagte: ”Gib es ihm nur ordentlich.” Erschöpft gingen wir auseinander. Seitdem traute ich mir aber mich mehr durchs Dorf. Ich fürchete immer, dass mich vielleicht eine ganze Bande überfallen könnte, und suchte Schutz durch stärkere polnische Freunde. Schließlich hatten wir ja die Kriegszeit in freundschaftlicher Spielatmosphäre verbracht. Der Bandit nahm sich vor, gegen die immer noch rechtlosen Deutschen weiter zu agieren, sicherte sich ein Gewehr und Munition und versteckte beides im Wald.

Er sagte zu seinen Kumpanen: ”Wir schießen diese unnützen Deutschen ab.” Noch am selben Abend fiel am Waldrand ein Schuss. Man fand einen alten Mann mit Lungenschuss. Er hatte seine verängsitgte Tochter, die ihre Schwester besuchen wollte, bis zu Dorfrand begleitet und wartete im Wald, um nicht weggefangen und verschickt zu werden.

Ein sowjetischer Kommandant kam und tobte.

Alle wussten, oder genauer gesagt, ahnten, das konnte nur der Bandit gewesen sein. Nach dem Täter wurde aber nie gesucht.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz