M – Jak było z żołnierzami okupacyjnymi?
Z Rosjanami było źle. Z Anglikami było lepiej, nie wolno im było już nic robić Niemcom. Po wprowadzeniu waluty było nam znacznie lepiej. Mogliśmy kupować towary i żywność. Nie można było kupić wszystkiego, kto pierwszy, ten lepszy. Kiedy się wchodziło, to zazwyczaj były to towary z zagranicy, ubrania, wełna, tkaniny. Z worka wełny zrobiłam haft. W cukrowni były worki jutowe, z włókna konopi, dziadek dostał je, kiedy tam pracował, zaraz po wyjściu ze szpitala, ale tylko na kwartał. Tylko na sezon, kiedy przetwarzano buraki cukrowe, przez resztę roku mieli swoich stałych pracowników. Wtedy miał okazję zabrać taki worek cukru, jeśli był zniszczony, lub można było go dostać od rolnika. Na początku worki były w połowie jutowe, w połowie papierowe. Potem robiłam na drutach skarpetki, podkolanówki i swetry dla dzieci. Piękne skarpetki z wzorem, mam jeszcze zdjęcia. Tutaj taki mocny ściągacz, a tutaj falbankę, jak u Bawarczyków. Fritz dostał wysypki, ponieważ drapał się po skórze. Potem nosili knickerbockery, twój ojciec ci o tym opowie, sama je uszyłam. Po wprowadzeniu waluty pojawiła się tkanina sztruksowa, więc sama szyłam. Nikt nie może mi nic zarzucić, wszyscy mi zazdrościli. Wiele kobiet nie umiało nawet przyszyć guzika, tak jest do dziś. Wszystko robię sama, oszczędzam, a potem jeszcze nazywają mnie sknerą. Ale nie znam innego sposobu, ponieważ od dzieciństwa musieliśmy oszczędzać, a szmaty były wykorzystywane do końca, nie tak jak dzisiaj. Tak samo jest z jedzeniem.
M – Jak trafiliście do Düsseldorfu?
Najpierw do Düsseldorfu przyjechał dziadek, a po trzech kwartałach dołączył do niego Fritz, który wiosną przystąpił do bierzmowania. W Litchenrode był piękny kościół, a on był na praktykach. Mieszkali na przedmieściach, w Hammen nad Renem. Byłam z Hansem i Moniką, która urodziła się w 1951 roku. Dziadek przyjeżdżał do domu co miesiąc na weekend, dzięki czemu mógł taniej podróżować. W niedzielę wieczorem musiał wyjeżdżać, jechał nocą. Co tydzień dostawał swoje pieniądze, co było dobre. Mimo to trzeba było trzymać się razem. W tamtych czasach nie mieliśmy zasiłku na dzieci ani innych ulg, które są teraz dostępne. Nie było to takie proste. Obaj chłopcy niszczyli wiele rzeczy, spodnie i buty, kiedy grali w piłkę nożną, jeździli na łyżwach. Robiłam na drutach. Najpiękniejsze swetry, z zielonym dekoltem w kształcie łódki, otwarte u góry. A potem zrobiłam do nich ciemnozielony i żółty szalik. Chyba jeszcze gdzieś go mam. Twój ojciec chodził w nim na łyżwy na lodowisku. Następnie złożyliśmy wniosek o mieszkanie na osiedlu i je dostaliśmy, przy Karolingerstrasse, od 1954 do 1967 roku. Kiedy się przeprowadzaliśmy, tuż przed Bożym Narodzeniem, nie było jeszcze gotowe. Tak było zaplanowane, byliśmy pierwszymi mieszkańcami. Toalety i łazienka nie były jeszcze gotowe. Mieszkaliśmy na pierwszym piętrze. Był to sześciopiętrowy, zbombardowany i odrestaurowany budynek. Nadal stoi, mam jeszcze kontakty z kobietami, które tam mieszkały, starsi już wszyscy nie żyją. Było to ładne mieszkanie z dużym salonem. I dużą kuchnią. Mieliśmy taką narożną ławkę i krzesła, które teraz są w piwnicy. W Litchenrode mieszkał ktoś, kto wcześniej wrócił z niewoli. Pracował jako brygadzista murarski, nazywał się Kirsch. Przeprowadził się z rodziną do Essen. Kiedy w 1967 roku kupiliśmy dom przy Zonsertrasse i go przebudowaliśmy, był już na emeryturze i to on nam go wybudował. Mieliśmy architekta, który nam to zaprojektował, a on to wybudował. Musieliśmy zapłacić, miał dziesięcioro dzieci, które mieszkały w Essen. Dziadek pracował wtedy w fabryce papieru. Jak myślisz, co tu wszystko zrobiliśmy? Zrzucili kamienie przed drzwiami, a my musieliśmy je wnieść do środka. Często dziadek był jeszcze w pracy, a kamienie musiały zniknąć z ulicy, nie mogły tam leżeć. Musieliśmy przeprowadzić remont, w domu nie było ogrzewania, kominek, komin, przesunięte ściany. Klatka schodowa była drewniana, była ładna, nadal bym ją chętnie miała. Ale żebyśmy mogli uzyskać dodatkową kuchnię, architekt tak to dla nas narysował. Toalety były wszystkie na półpiętrze.
M – Jak u mnie.
Widzisz, wiesz, jak to jest. Tylko toaleta, bez prysznica, bez możliwości umycia się. W piwnicy nie było przejścia, więc wszyscy to wyburzyliśmy. Były inne okna, mamy zdjęcia, jak to wyglądało wcześniej. Z przodu też wszystko było inne. Ciężko tu pracowaliśmy. Kiedy Fritz skończył naukę, byliśmy tak głupi, że nie zabraliśmy dzieciom pieniędzy. Fritz wpłacił pieniądze na konto oszczędnościowe i co tydzień miał nam coś dawać. Było pięć osób do wyżywienia, więc nie zostało nam zbyt wiele, na początku on też nie zarabiał dużo, tak jak wszędzie. Ale żyliśmy oszczędnie, jak już powiedziałam, wszystko naprawiałam i szyłam. Potem było już lepiej. Ojciec podejmował każdą pracę i robił wiele nadgodzin. Co miesiąc musieliśmy wpłacać pieniądze do kasy oszczędnościowo-budowlanej, w 1967 roku mogliśmy kupić za te pieniądze, z oprocentowaniem 5,5%, i spłacać przez 11 lat, do 1980 roku. Nie mogliśmy sobie pozwolić na wiele. Nigdy nie byliśmy na wakacjach, nie znamy wakacji. Kiedy był czas wakacji, dziadek nadal pracował. Nigdy nie byłam z tatą na wakacjach, nigdy. Miał troje rodzeństwa w NRD, wujka Jakoba, ciotkę Wandę i ciotkę Bertę, najmłodszą, która mieszka w Hamburgu. Na Karolingerstrasse Monika chodziła do szkoły podstawowej. Hans chodził do szkoły podstawowej w Getyndze, a potem od razu do gimnazjum na Velbertstrasse. Wtedy musieliśmy jeszcze płacić czesne. Trzeba było płacić za wszystkie książki, ja zawsze kupowałem książki od znajomych, które były z poprzedniego roku. Były drogie. Tak jakoś sobie radziliśmy.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
M – Wie war es denn mit den Besatzungs Soldaten ?
Mit den Russen war es schlimm. Mit den Engländern war es besser, die durften den Deutschen auch nichts mehr tun. Nach der Währung ging es uns viel besser. Wir konnten Wahren und Lebensmittel kaufen. Mann konnte nicht alles kaufen, der Erste, der Beste. Wenn man reinkam, meinst kam die Wahre vom Ausland, Kleidung, Schur, Stoff, Wolle. Von einem Sack Wolle da habe ich gestickt. In der Zuckerfabrik da gab es diese Jutensäcke, die Faser vom Hanf, der Opa hat welche bekommen als er da arbeitete, gerade nach dem aus dem Krankenhaus raus war, aber nur fürs Viertel Jahr. Nur für die Saisonzeit wo die Rohzuckerrüben verarbeitet worden, für das restliche Jahr hatten sie ihre Stammarbeiter. Dann hatte er die Gelegenheit wenn so ein Zuckersack kaputt war mitzunehmen, oder vom Bauer konnte man auch bekommen. Die Säcke waren in der ersten Zeit halb Jute, halb Papier. Dann habe ich für die Kinder Strümpfe, Socken und Pullover gestrickt. Schöne mit Muster Gestrickte Socken, ich habe noch Bilder. Hier so einen festen Zug und hier eine Bammel dran wie die Bayern. Fritz hat Ausschlag bekommen, weil es auf der Haut gekratzt hat. Dann haben sie Knickerbocker getragen, dein Vater wird dir davon erzählen, die habe ich selber genäht. Nach der Währung gab es Cord Stoff, da habe ich selber genäht. Da kann mir niemand etwas nachreden, die haben mich alle beneidet. Viele Frauen konnten nicht einmal einen Knopf annähen, das gibt es immer noch. Ich mach alles selber, und spare, und dann wird man noch für geizig erklärt. Aber kenne das nicht anders, weil wir von Kind an mussten wir Sparen und die Lumpen sind bis zuletzt ausgenützt worden, nicht so wie heute. Mit dem Essen genauso.
M – Wie seid ihr nach Düsseldorf gekommen ?
Zuerst ist der Opa nach Düsseldorf gekommen, und nach einem ¾ Jahr ist der Fritz nachgekommen im Frühjahr als er konfirmiert wurde, da war eine schöne Kirche in Litchenrode, der war auf der Lehre. Die haben im Vorort in Hammen am Rhein gewohnt. Ich war mit Hans und Monika, die in 1951 geboren ist. Opa ist jeden Monat über das Wochenende nach Hause gekommen, er durfte billiger fahren. Am Sonntagabend musste er wieder weg, nachts gefahren. Der hat jede Woche sein Geld bekommen, das war gut. Man musste trotzdem zusammenhalten. Kindergeld hatten wir nicht zu dieser Zeit nicht, und andere Vergünstigungen die es jetzt gibt. Es war nicht so einfach. Die beiden Jungs, die haben viel kaputt gerissen, Hosen und Schuhe, wenn sie Fußball spielten, beim Schlittschuh laufen. Ich habe Wolle gestrickt. Die schönsten Pullover, mit so einem Schiffchenausschnitt in Grün, oben so offen. Und dann habe ich so einen dunkelgrünen und gelben Schal dazugestrickt. Ich glaube den habe ich noch irgendwo. Damit ist dein Vater Schlittschuh laufen gegangen im Eisstadium. Dann haben wir eine Wohnung in der Siedlung beantragt und haben sie auch bekommen, aus der Karolingerstrasse von 1954 bis 1967. Als wir umgesiedelt sind, kurz vor Weinachten, da war es noch nicht fertig. Es war so geplant, wir waren die ersten. Toiletten und Bad waren noch nicht in Betrieb. Da haben wir auf der ersten Etage gewohnt. Es war ein 6 Etagen ausgebombtes restauriert Haus. Es steht noch, ich habe noch Verbindungen mit Frauen, die Alten sind schon alle tot. Es war eine schöne Wohnung, mit einem großen Wohnzimmer. Und eine große Küche. Wir hatten so eine Eckbank und Stühle dir jetzt im Keller sind. In Litchenrode, da war einer der früher von der Gefangenschaft zurückgekommen ist. Der hat als Maurer Polier gearbeitet, der hieß Kirsch. Der ist mit seiner Familie nach Essen gezogen. Als wir das Haus in der Zonsertrasse gekauft haben in 1967 und umgebaut, da war er schon Rentner, da hat er uns das Haus gemauert. Wir hatten einen Architekten, der hat uns dass gezeichnet und er hat gemauert. Wir haben bezahlen müssen, er hatte 10 Kinder gehabt, die waren alle in Essen. Opa hat damals in der Papier Fabrik gearbeitet. Was meinst du was wir hier alles gemacht haben. Die haben die Steine vor der Tür abgeladen und wir mussten sie reintragen. Oft war der Opa noch am Arbeiten, und es musste von der Strasse weg, das durfte ja da nicht liegen bleiben. Wir mussten renovieren, im Haus war keine Heizung drin, Offen, Schonstein, die Wände versetzt. Das Treppenhaus war aus Holz, das war schön, ich es jetzt noch gerne gehabt. Aber damit wir noch eine Küche rauskriegen konnten, hat der Architekt uns das so gezeichnet. Die Toiletten waren alle aufhalber Treppe.
M – Wir bei mir.
Siehst du, du kennst das ja. Nur Toilette, keine Dusche, nichts zum Waschen. Dann im Keller, da gab es keinen Durchgang, das haben wir alle durchgehackt. Es waren andere Fenster, wir haben Aufnahmen, wie es vorher aussah. Vorne auch, alles anders. Wir haben hier schwer gearbeitet. Als Fritz ausgelernt hatte, wir waren so doof gewesen, wir haben den Kindern das Geld nicht abgenommen. Der Fritz hat das Geld aufs Sparkonto gegeben und jede Woche sollte er uns etwas geben. Es gab 5 Personen zu ernähren, da haben wir auch nicht viel über gehabt, die erste Zeit, er hat auch nicht viel verdient, es war wie überall. Aber wir haben sparsam gelebt, wie ich schon gesagt habe, ich habe alles geflickt und genäht. Da ging’s dann schon besser. Der Vater hat jede Arbeit angenommen, und hat viele überstunden gemacht. In die Bausparkasse mussten wir jeden Monat einzahlen, in 1967 konnten wir kaufen mit dem Geld, mit 5,5 Zinsen, und 11 Jahre abzahlen, bis 1980. Wir konnten uns auch nicht viel leisten. Wir waren nie im Urlaub gewesen, wir kennen gar keinen Urlaub. Wenn Urlaubzeit war, dann hat Opa noch gearbeitet. Ich war nie mit Pappi im Urlaub, nie. Er hatte 3 Geschwister in der DDR, den Onkel Jakob, Tante Wanda, und Tante Bertha, die Jüngste, die in Hamburg lebt. Auf der Karolingerstrasse, da ging Monika auf die Grund Schule. Hans war in Göttingen in die Grundschule, er kam gleich auf die Mittelschule auf der Velbertstrasse. Dann mussten wir damals noch Schulgeld bezahlen. Die ganzen Bücher die musste man bezahlen, ich habe immer die Bücher von einem der Jahr vorher war abgekauft, Bekannte. Die waren teuer. So hat man sich Recht und Schlecht durchgeschlagen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz