środa, 17 września 2025

Rodzina Meier - Alma Meier - Michael Meier - Bukowiec - Königsbach - cz.4

M – Jak wyglądał powrót dziadka?

Wrócił dopiero w grudniu 1949 roku. Mieszkaliśmy w mieszkaniu w Lietkenrode (Dolna Saksonia). Dzieci w ogóle go nie znały, zawsze mówiły: „Co ten wujek tu robi? Niech sobie idzie” (głównie twój ojciec, Fritz był już trochę starszy). To była smutna sprawa. W niewoli dostawali głównie zamrożone zielone pomidory i ziemniaki. Dostał wodogłowie i musiał trafić do szpitala. Potem zachorował na żółtaczkę (choroba wątroby). Najpierw był w pobliżu Syberii. Jechali 4-5 tygodni pociągiem z kratami, tylko nocą. Kiedy pociąg się zatrzymywał, szukali na polach czegoś jadalnego, ponieważ nikt się nimi nie zajmował. Próbował uciec, ale go znaleźli. Uciekł również z Langer, ale bezskutecznie. Trafił do różnych obozów, również na Ukrainie. Twój dziadek nie lubił rozmawiać o tym okresie. Wielu nie wróciło z obozów, mieli tam bardzo ciężkie warunki. Twój dziadek był jeszcze trochę silny... Był chory. Mógł jeść tylko niewiele. W Boże Narodzenie był w domu, jego stan się pogorszył, był całkowicie apatyczny.

Całe lata spędzone w wojsku zostały zaliczone tylko w połowie, dlatego otrzymuje tak niską emeryturę. Był złamany tym okresem, na początku zachowywał się bardzo dziwnie. Musiał się najpierw naprawdę zaaklimatyzować, ponieważ te zmartwienia go wyczerpały. Niektórzy, którzy odeszli obojętni, którzy nie traktowali wszystkiego tak poważnie, mieli być może łatwiej. Ale ponieważ miał dwoje dzieci, również cierpiał z tego powodu.

 Ja też musiałam się do niego dostosować. Dziadek pracował w kopalni wapienia i węgla. Miał jeszcze ciemne rany, które nie były opatrzone i które zagoiły się z węglem w środku, na klatce piersiowej, na stopach. Dziadek nie został wysłany na Syberię, ponieważ był chory, miał wodę i tyfus.

M- Jak sobie radziłaś w latach, kiedy dziadek był w niewoli? 

Otrzymywałam niewielkie wsparcie. Nie było nic do zdobycia, wszystko było na kartki. Dostałam kartki na papierosy, które wymieniłam na jedzenie. Z zbombardowanych miast wysłano również kobiety z dziećmi do wsi. Była tam kobieta z miasta, która wymieniła wszystkie swoje kupony na masło lub mleko na papierosy. Jej dzieci były wtedy niedożywione. Hans zawsze chodził po mleko z dzbankiem, który nadal znajduje się w piwnicy. Miał on u góry uchwyt, w który starsze dzieci uderzały, a wtedy czasami mleko się wylewało. Hans krzyczał. Ale Hans bronił się, mimo że był młodszy (miał 3-4 lata), Fritz nie mógł się bronić. Mleko było w połowie z wodą, rolnicy też rozcieńczali. Nie było to zbyt przyjemne. Był tylko jeden rodzaj chleba, chleb żytni, w którym mogło być wszystko, kasztany, żołędzie. Przyjeżdżał piekarz z innej wsi, w miejscowości nie było piekarza. Inne kobiety, które miały tylko jedno dziecko lub starsze dzieci, mogły pracować u rolników, zbierać plony, zbierać ziemniaki po wykopaniu. Ale mnie nikt nie brał. Dwa lub trzy razy byłam z nimi, ale potem nadchodziła pora posiłku i musieli dać coś do jedzenia dzieciom, które były jeszcze bardziej głodne niż my. I wtedy już mnie nie brali. Było wystarczająco dużo innych kobiet. W 1948 roku wprowadzono walutę. Kto miał pieniądze, mógł kupować. Kto nie miał, musiał iść na pole zbierać buraki lub ziemniaki tam, gdzie rolnicy już zebrali plony. Na początku było trochę pieniędzy z ubezpieczenia społecznego, ale Niemcy też nie mieli pieniędzy. Na ulicy posadzono jabłonie, a jeśli znalazło się jedno lub dwa jabłka, to było to już coś wielkiego.

Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, jak było przed wprowadzeniem waluty. Ci, którzy mogli pracować u rolników, dostawali coś, ziemniaki i tym podobne. Mnie nie przyjęto, ponieważ miałam dzieci, czyli dwie osoby do wyżywienia. Zabierałam dzieci ze sobą, nigdy nie zostawiałam ich w domu. Nie mogłam na nikim polegać, zbytnio się bałam, nawet tutaj, w Niemczech. W Polsce tym bardziej, tam przez półtora roku nie dostaliśmy nic. Miałam jeszcze trochę przewagę, bo znałam polski i w czasach niemieckich dobrze dogadywałam się z Polakami, którzy byli uciskani. Za pieniądze też nic nie dostało się. Dostało się tylko coś za materiały. Ci, którzy nie uciekli i zostali, mieli jeszcze coś do wymiany (np. buty...). Przyjeżdżali z miasta i wymieniali te rzeczy na jedzenie. W Polsce było kiedyś bardzo zimno. Fritz miał nowe buty, ale były one złej jakości z powodu wojny. Odpadła podeszwa, więc owinęłam ją sznurkiem, żeby się nie zsuwała. Tak było. Nie dostawaliśmy witamin, Hans miał skłonność do choroby angielskiej. Nie można było iść do lekarza, bo nie mieliśmy ubezpieczenia, a to było bardzo drogie. Ja też byłam chora, musiałam go karmić piersią, a sama nie miałam nic do jedzenia. Szwagier przechowywał u nas w domu ikrę, ale też trafił do niewoli. Ukryliśmy ją, żeby żołnierze się o niej nie dowiedzieli. Żołnierze, zarówno niemieccy, jak i polscy, zabierali jedzenie od rolników. U szwagra pracował polski parobek, który wiedział, że ukrywamy ryż. Pomogliśmy mu podczas niemieckiej okupacji, a on nie wydał nas, kiedy Polacy wrócili. Ale niemieckie kobiety z dziećmi nas wydały. Potem przyszli polscy żołnierze i zabrali większość zapasów. Resztę zmieliliśmy w młynie, przesialiśmy i ugotowaliśmy zupę dla wszystkich. Żołnierze okupacyjni zabrali rolnikom wszystko, zabrali ziemniaki z pryzm i piwnic. Żołnierze gotowali u rolników lub w lesie, gdzie ustawili swoje działa.

M – Jak wychowywałaś dzieci w Niemczech?

Spędziliśmy tam cztery lata, od 1944 do 1949 roku, aż twój dziadek wyszedł z niewoli. Kiedy nie było chleba, trzeba było iść dwa kilometry dalej. Pamiętam jeszcze, że była zima 1947 roku i padał śnieg. Musieliśmy iść na zakupy wcześnie rano, a dotarliśmy tam dopiero po południu. Przed sklepem, który znajdował się na placu, stała długa kolejka po trochę mięsa, kiełbasy lub cokolwiek innego, co było dostępne. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wszystko było już wyprzedane. Wtedy powiedzieli „nie ma nic”, więc wielu się zbuntowało i rozdali kartki, żeby następnego dnia, jeśli coś będzie, byśmy mogli być pierwsi w kolejce. Staliśmy więc kilka godzin na próżno w kolejce, Hans w ramionach, a Fritz za rękę. Marzliśmy i nie było nic do jedzenia, nic. Mięsa, podobnie jak chleba, było mało. Był tylko chleb kukurydziany z brązowej mąki, który był gorzki, bo był stary. Kiedy pojawiała się informacja, że „są białe bułki” u tego lub innego piekarza, zdarzało się, że dostawaliśmy przesyłkę z zagranicy, z Ameryki lub skądkolwiek indziej. Wieść się rozniosła. Wstawaliśmy więc bardzo wcześnie, musieliśmy maszerować 2 kilometry zimą. Pewnego razu ogłoszono, że „będą białe bułki”, więc wszyscy się cieszyliśmy. Musieliśmy jednak znów stać w kolejce przez kilka godzin, zanim dostaliśmy bułki. Po drodze, za mostem, który musieliśmy przejść, była zalana i oblodzona linia. Za nią rozciągała się łąka. Po południu wszystko było rozmrożone i mokre. Kawałki lodu spadły z góry, „die Plässe”, twój ojciec jeszcze to pamięta. Kawałki lodu spadły do doliny, ja też upadłam, wszyscy byliśmy mokrzy. Bułki zjedliśmy po drodze, a kiedy dotarliśmy do domu, nie mieliśmy już nic, więc znów byliśmy głodni. Nie dostawaliśmy zbyt wiele, na naszych kartach było napisane, ile osób, ile pieczywa, tyle a tyle gramów mięsa albo kiełbasy.

Fritz poszedł do szkoły dopiero w wieku 7½ lat. Był tylko jeden nauczyciel, pozostali zostali powołani do wojska, polegli lub zostali wzięci do niewoli. Był to starszy nauczyciel. Przyjmował tylko najstarszych uczniów. Hans nie był zły, chodził do szkoły razem z Fritzem, ponieważ ja musiałam stać w kolejkach po kartki żywnościowe i artykuły spożywcze. Nauczyciel wiedział, że jestem sama, bez rodziny, więc było jeszcze miejsce, więc usiadł obok Fritza. Słuchał i obserwował, czego się uczą. Cieszyłem się, że mógł tam chodzić, że nie musiałem go zabierać ze sobą. Hans poszedł więc do szkoły w wieku sześciu lat. Nie był zły, nauczyciel powiedział, że może zapisać się do szkoły w Getyndze. Właścicielka miała córkę, Ritę, w tym samym wieku co Hans, urodzoną tego samego dnia, w tym samym roku. Rita pracowała potem w Getyndze i kiedyś odwiedziła nas w Düsseldorfie. Właścicieli domów nazywano wtedy „wirten”. Razem poszli na egzamin wstępny do Getyngi i oboje go zdali. Nie mieli zbyt wielu miejsc i nie mogli przyjąć wszystkich. Byłam obecna podczas egzaminu. Ta rodzina również nie była rolnikami. Na egzaminie było jeszcze kilka dzieci rolników z naszej wsi, które nie zdały egzaminu. Była zazdrość! Powiedziano wtedy, że „dziecko uchodźców” zostało przyjęte.

Hans musiał iść pieszo 2 kilometry z Litchenrode do stacji kolejowej, był też autobus, ale to kosztowało. A potem pociągiem do szkoły. Rita nie była uchodźczynią, dostała pieniądze od dziadka i krewnych na autobus. Chciała jednak iść pieszo z Hansem, więc szli razem pół godziny. Hänsel zawsze nosił jej torbę, opowiadała mi o tym.

Nauczyłam się dobrze mówić po niemiecku dopiero wtedy, gdy dzieci poszły do szkoły. Przeglądałam wtedy zeszyty. Umiałam już czytać i pisać, ale czasami popełniałam błędy. W domu też nie dowiadywaliśmy się zbyt wiele, a ja w ogóle. Kiedy o tym myślę, to było straszne. Hans był bardzo miły, ale trochę uparty. Miał wielu przyjaciół. Łatwo nawiązywał kontakty i potrafił rozmawiać. Fritz był bardziej zamknięty w sobie. Co my, matki, mogłyśmy zaoferować dzieciom w czasie wojny, jak myślisz? To było smutne, ale prawdziwe.

W Litchenrode nam zazdrościli. Zawsze nazywano nas „uchodźcami”. Otrzymywaliśmy preferencyjne warunki zatrudnienia, zwłaszcza ci, którzy wyszli z niewoli. Nie była to bezpośrednia korzyść, ale oni pracowali. Było też niewielu mężczyzn i nie wszyscy mogli pracować.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

M – Wie war es für den Opa, bei seiner Rückkehr ?

Er ist erst Dezember 1949 zurückgekommen. Wir lebten in einer Wohnung in Lietkenrode (Niedersachsen). Die Kinder haben ihn gar nicht gekannt, sie sagten immer: “Was will denn der Onkel hier? Lass ihn doch wieder weggehen” (dein Vater meistens, der Fritz war schon ein bisschen alter.) Das war eine traurige Sache. In der Gefangenschaft kriegten sie hauptsachlich gefrorene grüne Tomaten und Kartoffeln. Er bekam Wasser im Kopf und musste ins Krankenhaus. Danach kriegte er Gelbsucht (Leberkrankheit). Er war zuerst in der Nahe von Sibirien. Sie fuhren 4-5 Wochen mit einem Gitterzug, nur Nachtsüber. Wenn der Zug anhielt suchten sie in den Feldern nach etwas essbarem, weil sich niemand um sie kümmerte. Er probierte zu fliehen aber sie fanden ihn wieder. Auch aus dem Langer ist er geflohen, aber vergeblich. Er kam in verschiedene Lager, auch in die Ukraine. Dein Opa sprach nicht gerne von dieser Zeit. Von den Lagern sind viele nicht zurückgekommen, sie haben es da sehr schlecht gehabt. Dein Opa war ja noch ein bisschen kräftig... Er war krank. Er konnte nur wenig essen. Über Weinachten war er zu Hause, es ist schlimmer geworden er war ganz apathisch.

Die ganzen Jahre beim Militär wurden nur halb angerechnet, darum bekommt er so wenig Rente. Er war von dieser Zeit gebrochen, er war ganz komisch die erste Zeit. Er musste sich erst richtig reinleben, denn diese Sorgen die haben ihr fertig gemacht. Manche wer gleichgültig weggegangen ist, der nicht alles so streng genommen hat, der hat es vielleicht leichter gehabt. Aber weil er zwei Kinder hatte, hat er auch gelitten dran. Ich musste mich auch an ihm anpassen. Opa hat im Kalk und Kohle Steinwerk gearbeitet. Er hatte noch dunkle Wunden die nicht gepflegt wurden und die mit Kohle drin zugeheilt sind, an der Brust, an den Füssen. Opa wurde nicht nach Sibirien gesendet weil er krank war, weil er Wasser hatte, und Typhus.

M- Wie hast du es geschafft während den Jahren wo Opa in Gefangenschaft war ? Ich habe eine kleine Unterstützung bekommen. Da gab es nichts zu kriegen, es war alles ab Marken. Ich hatte Zigarettenmarken bekommen, die habe ich gegen Essen umgetauscht. Von den ausgebombten Städten haben sie auch die Frauen mit Kindern in die Dörfer gesendet. Da war eine Frau aus der Stadt die alle ihre Marken für Butter oder Milch gegen Zigaretten umgetauscht. Ihre Kinder waren dann unterernährt. Hans ist immer Milch holen gegangen, mit einer Kanne die noch im Keller ist. Die hatte oben so einen Henkel, die großen Kinder haben daran geklopft, dann ist manchmal rausgegossen. Hans hat geschrieen. Aber Hans hat sich gewehrt trotzdem er jünger war (3-4 Jahre alt war), Fritz hat sich nicht wehren können. Die Milch war halb Wasser, die Bauern haben auch geschmuggelt. Es war nicht so schön. Es gab nur eine Sorte Brot, Roggen Brot, dar war alles möglich drin, Kastanien, Eichel. Da kam der Bäcker von einem anderen Dorf, im Ort gab es keinen. Andere Frauen, mit nur einem Kind oder Größeren Kindern die konnten beim Bauern arbeiten gehen, ernte, Kartoffel zusammenlesen wenn sie gerodet haben. Aber mich hat keiner genommen. Zwei oder drei Mal war ich mit, dann war es Essenszeit, da mussten sie den Kindern auch etwas geben, die hatten noch mehr Hunger als wir. Und dann haben sich dann nicht mehr genommen. Es gab genug andere Frauen. 1948 kam die Währung. Wer Geld hatte, konnte kaufen. Wer nicht musste aufs Feld, Rüben oder Kartoffeln sammeln wo der Bauern schon geerntet hatte. In der ersten Zeit, gab ein wenig Geld von der Sozialversicherung, aber Deutschland hatte auch kein Geld. Auf der Strasse waren Äpfelbaume gepflanzt, wenn man da mal ein oder zwei Äpfel gefunden hatte, dann war das schon etwas Großes.

Vor der Währung, das kann sich kein Mensch vorstellen wie das da war. Die bei den Bauern arbeiten konnten, die haben etwas bekommen, Kartoffeln und so. Mich haben sie nicht genommen weil ich Kinder, d.h. zwei Esser hatte. Ich habe die Kinder mitgenommen, ich habe sie nie zuhause gelassen. Ich konnte mich auf niemanden verlassen, ich hatte zu große Angst, auch in Deutschland hier. In Polen erst recht, da haben wir überhaupt nicht gekriegt, die anderthalb Jahre. Ich hatte noch einen bisschen Vorteile gehabt, weil ich polnisch konnte und weil ich zur deutscher Zeit gut mit den Polen war, die unterdrückt waren. Mit dem Geld hast du auch nichts bekommen. Mann hat nur etwas für Materiale bekommen. Die nicht geflüchtet sind und da geblieben sind, die hatte noch etwas zum tauschen (z.B., Schuhe...). Die aus der Stadt sind gekommen und haben die Sachen gegen Essen getauscht. In Polen war es einmal so kalt. Fritz hatte neue Schuhe, aber schlechte Qualität wegen dem Krieg. Die Solle ist abgegangen, da habe ich mit Schnuren gewickelt damit die Solle fest bleibt. So war das. Mann hat keine Vitamine bekommen, Hans- hat Anlage auf Englische Krankheit gehabt. Zu Arzt konnte man nicht gehen, man war ja nicht versichert und es war sehr teuer. Ich war auch schon krank, ich musste ihn ja stillen und hatte selbst auch nichts zu essen gehabt. Der Schwager hatte Rogen bei uns im Haus gelagert, der war dann auch in Gefangenschaft. Da haben wir dass versteckt damit die Soldaten nichts davon erfuhren. Die Soldaten, die Deutschen sowie die Polen, haben sich das essen von den Bauern geholt. Beim Schwager gab es einen polnischen Knecht, der wusste dass wir Roggen versteckten. Wir hatten ihm geholfen während der deutschen Besetzung und er hat uns dann nicht verraten als die Polen zurückgekommen sind. Aber deutsche Frauen mit Kindern die haben uns dann verraten. Dann kamen polnische Soldaten und habe das meiste weggenommen. Dann haben wir das Übrige mit der Mühle gemahlen und durchgesiebt und daraus Suppe gekocht für uns alle. Die Soldaten der Besetzung haben den Bauern alles genommen, sie haben sich die Kartoffeln aus den Mieten oder den Keller geholt. Die Soldaten kochten bei den Bauern oder im Wald wo sie ihre Geschütze aufgebaut hatten.

M – Wie hast du Kinder groß gezogen in Deutschland ?

Wir haben da 4 Jahre verbracht, von 1944 bis 1949, bis dein Opa aus der Gefangenschaft gekommen ist. Wenn kein Brot war, dann musste man wieder zwei Kilometer weiter gehen. Ich kann mich noch erinnern, das war im Winter 1947 es hat geschneit. Wir mussten früh einkaufen gehen, und man ist erst am Nachmittag drangekommen, da war so eine lande Schlange durch den ganzen Platz wo das Geschäft war, für ein bisschen Fleisch, Wurst oder was es da gab. Als wir drangekommen sind da war alles schon ausverkauft. Dann haben sie gesagt „es gibt nichts“, da haben viele rebelliert, das haben so Zettel verteilt dass wir am nächsten Tag, wenn wieder etwas da sein sollte, als erste drankommen konnte. Da sind wir ein Paar Stunden umsonst gestanden in der Reihe, den Hans in dem Arm und der Fritz an der Hand. Wir haben gefroren und es gab nichts zu essen, nichts. Mit Fleisch so wie mit Brot war da wenig. Es gab nur Braugebackenes Maisbrot, mit braunem Mehl, das war bitter weil es alt war. Wenn es mal hieß „es gibt weiße Brötchen“ bei dem oder dem Bäcker, war schon auch mal das wir eine Sendung bekommen haben vom Ausland oder von Amerika und sonst woher. Das hat sich herumgesprochen. Dann wir ganz früh aufgestanden, wir mussten 2 Kilometer marschieren im Winter. Einmal hat es also geheißen „es gibt weiße Brötchen“, da haben wir uns alle gefreut. Da mussten auch wir wieder ein paar Stunden anstehen, bis wir die Brötchen gekriegt haben. Auf dem weg dahin gab es da so eine Leine die überschwemmt war und vereist, nach der Brücke, wo wir überqueren mussten. Dahinter lag eine Wiese. Nachmittags war alles aufgetaut und nass. Eisstücke wie Brocken sind da runter gekommen vom Berg, „die Plässe“, das weiß dein Vater noch. Da sind die Eisbrocken ins Tal gefallen, ich bin auch gefallen, da waren wir alle nass. Und die Brötchen hatten wir auf dem Weg aufgegessen, als wir zu hause waren da hatten wir nichts mehr, da waren wir wieder hungrig. Mann hat nicht viel bekommen, auf unseren Karten stand so viel Personen, so viel Backwahren, so und so viel Gramm Fleisch oder Wurst.

Der Fritz ist erst mit 7½ eingeschult worden. Es gab nur einen Lehrer, die anderen waren eingezogen, gefallen oder in Gefangenschaft. Es war ein älterer Lehrer. Der hat bloß die ältesten genommen. Hans war nicht schlecht, er ging schon in die Schule mit Fritz, weil ich für Lebensmittelkarten und Lebensmittel kaufen anstehen musste. Der Lehrer wusste ja dass ich alleine war ohne Verwandtschaft, da war noch Platz, da hat er sich neben Fritz hingesetzt. Der hat dann zugehört und zugekuckt was sie gelernt haben. Ich war froh dass er da hingehen konnte, dass ich ihn nicht mitnehmen musste. Hans wurde also mit sechs eingeschult. Er war nicht schlecht, es hieß er könnte sich in der Schule in Göttingen anmelden, meinte der Lehrer. Die Wirtin hatte eine Tochter, Rita, genauso alt wie Hans, selben tag, selbem Jahr geboren. Die Rita hat dann in Göttingen gearbeitet und war mal zu besuch hier in Düsseldorf. Wirten hat man damals gesagt zu den Hausbesitzern. Die sind zusammen zu der Aufnahmeprüfung nach Göttingen gegangen und haben es beide bestanden. Die hatten nicht so viele Raume und konnte nicht alle annehmen. Ich war bei der Prüfung dabei. Diese Familie waren auch keine Bauern. Bei der Prüfung waren noch ein paar Bauern Kinder aus unserem Dorf, die haben die Prüfung nicht bestanden. Da war ein Neid ! Es hieß dann das „Flüchtlings Kind“ ist angenommen worden.

Hans musste von Litchenrode 2 Kilometer zu fuß gehen bis zur Bahn, es gab auch einen Bus das hatte aber Geld gekostet. Und dann mit der Bahn zur Schule. Die Rita war keine Flüchtlinge, die hatte Geld bekommen von ihrem Opa und Verwandte für den Bus. Sie wollte aber mit Hans zu Fuß, sie sind also zusammen eine halbe Stunde gelaufen. Hänsel hat ihr immer die Tasche getragen, hat sie mir auch erzählt.

Ich habe erst richtig Deutsch sprechen gelernt als die Kinder in der Schule waren. Da habe ich mir die Hefte angekuckt. Lesen und schreiben konnte ich schon aber Fehlerhaft manchmal. Von zuhause hat man auch nicht viel mitgekriegt; ich überhaupt. Mensch, wenn ich daran denke, es war furchtbar. Hans war sehr lieb, aber ein bisschen stur. Der hatte viele Freunde gehabt. Der hatte mit jedem Anschluss und konnte auch reden. Fritz war mehr zurückgezogen. Was haben wir die Mütter den Kindern den bieten können mit dem Krieg, was denkst du ? Das war traurig aber wahr.

In Litchenrode haben sie uns beneidet. „Flüchtlinge“ wurden wir immer genannt. Wir haben bevorzugt Arbeit bekommen, überhaupt die die aus der Gefangenschaft gekommen sind, nicht einen direkte Vorteil, aber die haben gearbeitet. Es gab auch wenige Männer und alle konnten nicht arbeiten.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz