sobota, 28 czerwca 2025

Herbert Höft - Turbulente Zeiten - Borowa - Gałków Mały - Cmentarz wojenny

 

Ciąg dalszy wspomnień profesora Herberta Höfta - Turbulente Zeiten, strony 157-159. Pozostało mi do przetłumaczenia ostatnich 8 stron…..

                NASI ZMARLI NA NABRZEŻU KOLEJOWYM

Niemieccy żołnierze Wehrmachtu wzięci do niewoli oraz starsi mężczyźni, którzy nie zostali powołani do wojska i zostali deportowani do państw satelickich zaraz po przejściu frontu do Rosji, byli zazwyczaj internowani w obozach pracy. Wykorzystywano ich głównie do wydobycia surowców (drewna, węgla, rud metali) na Syberii i mieli oni naprawić część zniszczeń pozostawionych w kraju w wyniku wojny totalnej. Zniszczenia były ogromne z powodu brutalnej wojny, której celem było pozostawienie bolszewikom tylko spalonej ziemi. Typowe dla tamtych czasów w Związku Radzieckim i powstających komunistycznych państwach satelickich było skazywanie nawet za bardzo drobne przestępstwa na wieloletnie kary. W ten sposób chciano zapewnić siłę roboczą do odbudowy gospodarki radzieckiej poprzez przymusową pracę. Fakt, że dotknęło to wielu niewinnych ludzi, nie interesował dyktatorskich władców. Niesprawiedliwość i brutalność wobec jednostek były postrzegane jako coś zupełnie normalnego nawet po wojnie. Życie ludzkie nie miało żadnego znaczenia. Słowa „Niemiec” i „faszysta” były w dużej mierze synonimami.

„Człowiek – problem, nie ma człowieka – nie ma problemu” – miał powiedzieć Stalin. Wszyscy na wszystkich szczeblach kierowniczych postępowali zgodnie z tą dewizą. Bezużyteczni ludzie byli po prostu zbędni.

Od jesieni 1945 r. chorych i słabych więźniów, którzy nie byli już w stanie wykonywać ciężkiej pracy fizycznej, zwalniano partiami. Transporty tych słabych ludzi odbywały się zazwyczaj w wagonach bydlęcych w kierunku zachodnim. Najsłabsi często umierali w drodze do domu.

Wiele z tych pociągów przejeżdżało przez naszą wioskę linią kolejową Warszawa – Łódź. Czasami taki pociąg musiał się zatrzymać i czekać na sygnał. Wtedy wyrzucano zwłoki z wagonów.

Hilde, moja kuzynka, miała dziewiętnaście lat. Kilkakrotnie była zabierana przez milicję do spontanicznych prac. Czasami nie mogła wracać do domu przez kilka dni. Miała jeszcze małą przyrodnią siostrę z drugiego małżeństwa matki. Mimo to jej matka została internowana, a Hilde mogła tymczasowo, prawdopodobnie nawet przypadkowo, wrócić do domu. Wkrótce jednak ponownie została zmuszona do codziennej pracy przy torach, początkowo bez wynagrodzenia i wyżywienia. Dopiero znacznie później dziewczęta i kobiety otrzymały niewielkie wynagrodzenie, które pozwalało im przeżyć. Hilde pracowała tam przez cztery i pół roku, mając na utrzymaniu młodszą przyrodnią siostrę i głuchoniemą ciotkę. Był to dla Hilde straszny okres. W weekendy sprzątała w polskich domach. W zamian często dostała jedzenie i produkty naturalne, które mogła zabrać do domu.

Młode dziewczyny, które zostały zmuszone do pracy, przyzwyczaiły się do pracy na zewnątrz, przy torach kolejowych. Czasami pojawiali się jeden lub dwóch Rosjan, wybierali sobie dziewczynę i zabierali ją do pokoju na stacji kolejowej lub do lasu. Tam zazwyczaj działy się straszne rzeczy. Dotknęło to również dwie dziewczyny, Hellę i Hertę, z naszego najbliższego sąsiedztwa. Dziewczyny i ich matki były tym przerażone. Ale co mogły zrobić kobiety pozbawione praw? W końcu Stalin miał powiedzieć do żołnierzy: „Jeśli przekroczycie granicę z Niemcami, możecie robić, co chcecie”.

Hilde miała szczęście. Celowo ubierała się nieatrakcyjnie. Jednak pewnego razu Rosjanin zabrał ją ze sobą. Była zła pogoda. Ziemia w lesie była mokra. Rosjanin chodził z nią po stacji kolejowej od pokoju do pokoju, wszędzie byli ludzie. To go wprawiło w zakłopotanie. Najwyraźniej nie miał odwagi przegonić Polaków. Zastanawiał się więc przez chwilę i dał Hilde do zrozumienia, że powinna wracać do pracy. W tamtych czasach było to już szczęście.

Pewnego dnia do grupy kobiet podszedł polski policjant. Wybrał kilka kobiet do pracy nasypach, wśród nich była Hilde. Kobiety zaprowadzono do miejsca, gdzie na nasypie kolejowym leżało osiem ciał. Zostały wyrzucone z pociągu kilka dni wcześniej. „To wasi ludzie, musicie ich pochować” – powiedział policjant, oczywiście po polsku. W tamtych czasach żaden Polak nie mówił po niemiecku, nawet jeśli umiał, a Niemcy nie mieli odwagi otworzyć ust. Widok na nasypie był przerażający. Zwłoki musiały leżeć tam już od kilku dni. Nie były już w stanie sztywności pośmiertnej. W upale słońca proces rozkładu był już zaawansowany. Twarzy nie można było rozpoznać. Niektóre osoby miały na sobie mundury Wehrmachtu. Policjant trzymał się z daleka. Widok ten był dla niego wyraźnie odrażający. Krzywił twarz, najwyraźniej nie mogąc znieść smrodu. Podjechała furmanka, a kobiety musiały gołymi rękami podnosić zwłoki i ładować je na wóz. Polak zawiózł je na tak zwany Gräbeberg, leśny cmentarz dla niemieckich i rosyjskich żołnierzy z I wojny światowej. Droga dojazdowa była zarośnięta krzakami. Kobiety musiały więc z trudem przenosić zwłoki z wozu przez zniszczone drewniane schody i krzaki na cmentarz. Było to obrzydliwe i wywoływało mdłości. Żadna z kobiet nie odezwała się słowem, wszystkie milczały. Każda z nich myślała o swoich zaginionych bliskich, czy jeszcze żyją, a jeśli nie, to gdzie i w jaki sposób znaleźli się pod ziemią. Kobiety starały się przynajmniej godnie pochować tych ośmiu zmarłych.

Na cmentarzu znalazły łopatę. Musiały wykopać dół, ponownie podnieść zwłoki, położyć je w grobie i zasypać ziemią. Następnie policjant odwiózł kobiety z powrotem do miejsca pracy przy nasypie kolejowym. Nie mogły się umyć ani przebrać, musiały dalej pracować z obrzydzeniem i przylegającym zapachem. Obrzydzenie i zapach na ubraniach utrzymywały się jeszcze przez kilka dni. Większość nie miała się w co przebrać. O to zadbali wcześniej bandyci. Pomimo głodu nie można było myśleć o jedzeniu przez kilka dni, tak bardzo obraz tego wydarzenia wyrył się w ich psychice.

                    Droga na cmentarz wojenny w Gałkowie Małym. Źródło: Maddie

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                     EURE TOTEN AM BAHNDAMM

Die deutschen gefangen genommenen Soldaten der Wehrmacht und die nicht eingezogenen älteren Männer, die in den Satellitenstaaten gleich nach dem Frontdurchgang nach Russland verschleppt worden waren, wurden in der Regel in Arbeitslagern interniert. Sie wurden vorwiegend für die Rohstoffgewinnung (Holz, Kohle, Erze) in Sibirien eingesetzt und sollten einen Teil der im Land hinterlassenen Zerstörung durch den Vernichtungskrieg wieder gut machen. Der Zerstörungen waren durch die brutale Kriegsführung, mit dem Ziel den Bolschewiken nur noch verbrannte Erde zu hinterlassen, extrem groß. Typisch war für jene Zeit in der Sowjetunion und in den entstehenden kommunistischen Satellitenstaaten, dass schon für sehr kleine Vergehen mehrjährigen Strafen verhängt wurden. So wollte man mittels Zwangsarbeit Arbeitskräfte für den Neuaufbau der sowjetischen Wirtschaft sichern. Dass es dabei viele Unschuldige traf, interessierte die diktatorischen Machthaber nicht. Ungerechtigkeit und individuelle Brutalität wurde auch noch nach dem Krieg als etwas ganz Normales empfunden. Menschenleben spielten keine Rolle. Die Wörter Deutsche rund Faschist waren weitgehend synonym.

”Ein Mensch – ein Problem, kein Mensch – kein Problem”, soll Stalin gesagt haben. Nach dieser Orientierung wurde in allen Führungsebenen gehandelt. Unnütze Esser konnte man sowieso nicht gebrauchen.

Ab Herbst 1945 wurden kranke und schwache Gefangene, die den körperlich schweren Arbeiten nicht mehr gewachsen waren, schubweise entlassen. Diese Rücktransporte der schwachen Menschen erfolgten üblicherweise in Viehwaggons Richtung Westen. Die ganz Schwachen verstarben oft noch auf dem Weg in die Heimat.

Viele dieser Züge fuhren auf der Eisenbahnlinie Warschau – Lodz durch unser Dorf. Manchmal musste so ein Zug auch anhalten und auf ein Signal warten. Dann wurden die Leichen aus den Waggons geworfen.

Hilde, meine Cousine, war neunzehn. Sie wurde mehrmals zu spontanen Arbeitseinsätzen von der Miliz abgeholt. Manchmal durfte sie mehrere Tage nicht nach Hause. Sie hatte noch eine kleine Halbschwester aus Mutters zweiter Ehe. Trotzdem wurde ihre Mutter interniert und Hilde durfte vorübergehend, wahrscheinlich sogar mehr zufällig, nach Hause. Bald wurde sie aber wieder zur täglichen Zwangsarbeit an die Bahn verpflichtet, zunächst ohne Bezahlung und ohne Verpflegung. Erst viel später bekamen die Mädchen und Frauen einen kleinen Lohn zum Überleben. Hilde arbeitete dort viereinhalb Jahre, dabei hatte sie noch die kleine Halbschwester und ihre taubstumme Tante zu versorgen. Das war für Hilde eine schlimme Zeit. An den Wochenenden ging sie in polnischen Haushalten putzen. Dafür bekam sie oft Essen und Naturalien mit nach Hause.

Die  dienstverpflichteten jungen Mädchen hatten sich an diese Arbeit draußen an der Bahntrasse gewöhnt. Manchmal kamen ein oder zwei Russen und suchten sich je ein Mädchen aus, führten es in ein Zimmer der Bahnstation oder in den Wald. Dort geschah meist Schlimmes. Das betraf auch zwei Mädchen, Hella und Herta, aus unserer unmittelbaren Nachbarschaft. Mädchen und ihre Mütter waren darüber entsetzt. Aber was konnten die vogelfreien Frauen machen. Schließlich soll Stalin zu den Soldaten gesagt haben: ”Wenn ihr die Grenze zu Deutschland überschreitet, könnt ihr machen, was ihr wollt.”

Hilde hatte Glück. Się kleidete sich mit Absicht wenig attraktiv. Doch einmal nahm sie auch so ein Russe mit. Es war schlechtes Wetter. Der Waldboden war nass. Der Russe ging mit ihr in der Bahnstation von Zimmer zu Zimmer, überall war jemand. Das machte ihn ratlos. Die polnischen Leute wegzujagen, traute er sich scheinbar nicht. So überlegte er eine Weile und gab Hilde zu verstehen, sie solle wieder arbeiten gehen. So etwas war in jener Zeit schon ein Glück.

Eines Tages kam ein polnischer Polizist zu der Frauengruppe. Er bestimmte einige Frauen zu einer Sinderarbeit, darunter war auch Hilde. Die Frauen wurden zu einer Stelle geführt, wo acht Leichen am Bahndamm lagen. Sie waren vor Tagen aus dem Zug geworfen worden. ”Das sind eure Leute, die müsst ihr vergraben”, sagte der Polizist, natürlich auf Polnisch. Zu jener Zeit sprach kein Pole Deutsch, auch wenn er es konnte, und die Deutschen trauten sich kaum, den Mund aufzumachen. Der Anblick am Bahndamm war schrecklich. Die Leichen mussten dort schon mehrere Tage gelegen haben. Sie hatten keine Leichenstarre mehr. Die Verwesung war in der Sonnenwärme fortgeschritten. Die Gesichter waren nicht mehr zu erkennen. Einige trugen die Wehrmachtsuniform. Der Polizist hielt sich im weiten Abstand auf. Ihm war der Anblick sichtlich auch zuwider. Er verzog sein Gesicht, konnte offensichtlich den Geruch nicht ertragen. Ein Pferdewagen kam herbie und die Frauen mussten mit bloßen Händen die Leichen aufheben und auf den Wagen laden. Der Pole fuhr damit auf den sogenannten Gräbeberg, dem Waldfriedhof für die deutschen und russischen Soldaten vom Ersten Weltkrieg. Die Zufahrt Sträuchern zugewachsen. So mussten die Frauen die Leichen mühevoll vom Wagen über zerfallene Holzstufen durch Sträucher auf den Friedhof schleppen. Es war ekelhaft und würgte im Hals. Keine der Frauen sprach ein Wort, alle schweigen. Jede Frau dachte an ihre vermissten Verwandten, ob sie noch lebten und wenn nicht, wo und wie sie wohl unter die Erde gekommen waren. Die Frauen bemühten sich, wenigstens diese acht Toten mit Würde unter die Erde zu bringen.

Auf dem Friedhof fanden die Frauen eine Schaufel vor. Sie mussten eine Grube ausheben, die Toten wieder aufheben und hineinlegen und das Ganze wieder zuschaufeln. Danach brachte der Polizist die Frauen wieder zu ihrer Arbeitsstelle am Bahndamm zurück. Sie konnten sich wieder waschen noch umziehen, mussten mit dem Ekel und dem anhaftenden Geruch weiter arbeiten. Ekel und Geruch an der Kleidung hielten sich noch Tage. Zum Kleiderwechseln hatten die meisten nichts mehr. Dafür hatten die Räuber vorher gesorgt. An Essen war trotz der Hungersnot mehrere Tage lang nicht zu denken, so sehr hatte sich der Anblick dieses Erlebnisse in die Psyche eingebrannt. 


środa, 25 czerwca 2025

Herbert Höft - Turbulente Zeiten - Borowa - Andrzejów

 Ciąg dalszy wspomnień profesora Herberta Höfta - Turbulente Zeiten, strony 144-147.


                                               BANDYTA

Już jako dziecko nazywano go bandytą. Nikt nie znał jego ojca, nie znano również ojców jego dwóch młodszych sióstr. Nikt nie wiedział, z czego utrzymywała się rodzina mieszkająca w zrujnowanym domu na skraju lasu państwowego, z dala od wsi. Jako Polak w pokonanym kraju nie musiał, a właściwie nie miał prawa chodzić do szkoły. Edukacja przyszłych niewolników wydawała się nazistowskiemu państwu zbędna. Latem biegał boso po lasach, ścigał wrony, dzikie gołębie na drzewach, dzikie kaczki na naturalnych stawach i kradł im jaja lub wyjmował pisklęta z gniazd. Jego pasją było wędkarstwo, a sprzęt do tego szybko zdobył. Zbierał ślimaki do kuchni matki, a grzyby i jagody, które zbierała jego matka, sprzedawał czasem letnikom we wsi. Zimą polował na kuropatwy na polach i kłusował w lesie, używając pułapek i sideł. Nigdy nie został przy tym złapany. Rolnicy podejrzewali go, że kradnie więcej drobiu niż lis. Znajdowali rozbite klatki dla królików, a czasem z pola lub stodoły znikała nawet owca lub koza. Kiedyś coś zraniło mu lewe oko. Zawsze miał je półprzymknięte. Twarz wykrzywiona w grymasie. Ten wygląd, podarte ubrania, jeśli można je było nazwać szmatami, i znoszone buty przyniosły mu przydomek bandyta. Nie miał przyjaciół. Dzieci w jego wieku obserwował zawsze z daleka.

Tak żył przed wojną i podczas wojny, aż Armia Czerwona zajęła nasz region, a znaczna część Wehrmachtu pozostała w rozległych lasach. Armia radziecka miała na celowniku Poznań, a później Berlin i nie przejmowała się tym, co działo się za linią frontu.

Teraz nadeszła jego wielka chwila. W lesie i na polach leżało mnóstwo karabinów, pistoletów i amunicji. Znalazł też przyjaciół i wkrótce miał własną bandę. Uzbrojone dzieci rabowały bezbronnych Niemców i zabierały wszystko, co im się podobało. Dzieci potrafią być czasem okrutniejsze niż dorośli. Nosiły zszyte mundury, chodziły od gospodarstwa do gospodarstwa, szukały alkoholu i wędlin, urządzając hulanki w okazałych domach i śpiąc nieumyte w eleganckich łóżkach. W tak niejasnych, bezprawnych czasach cudza własność była kusząca. Takie życie trwało tylko kilka miesięcy. Potem pojawiło się nowe państwo polskie i próbowało wprowadzić zasady i porządek. Oczywiście, po doświadczeniach Polaków podczas wojny nie mogły one być przyjazne Niemcom. Wszyscy Niemcy w powstających państwach satelickich (Polska, Czechosłowacja, Węgry, Rumunia) zostali wywłaszczeni i wyrzuceni ze swoich domów. W naszej okolicy niektórzy znaleźli na krótko schronienie u współczujących Polaków. Wielu z nich pracowało za jedzenie i nocleg w stajni lub stodole jako służący lub parobek u nowych panów. W Andrzejowie, na przedmieściach Łodzi, wszystkie pozostałe niemieckie kobiety i dzieci zostały zamknięte przez milicję w kościele. Tam sortowano ludzi według ich wartości użytkowej. Wśród nich były moje dwie ciotki z dwójką małych dzieci i moja 72-letnia babcia. Jedna z ciotek miała trafić do obozu pracy bez dzieci. Dzieci płakały rozdzierająco z powodu rozłąki. Babcia wynegocjowała, że pójdzie do obozu pracy za ciotkę. Po wywiezieniu osób zdolnych do pracy do obozu pracy Sikawa pod Łodzią, pozostałe kobiety z dziećmi zebrano w grupę, wraz z bagażem ręcznym wyprowadzono na drogę krajową Łódź – Tomaszów i wysłano na wschód.

W ten sposób w tamtych czasach pozbywano się problemów z Niemcami w różnych wioskach. Moja babcia, Pauline Heidemann, matka mojej matki, zmarła w tym obozie już po kilku tygodniach. Opowiadano, że stare kobiety musiały dla rozrywki niektórych strażników wykonywać „skoki króliczka”. Ciotka, którą uratowała moja babcia, mieszkała tylko przez jakiś czas u mojej babci w Andrzejowie. Teraz została ponownie wysiedlona. Przyjechała do nas z małą córeczką i jeszcze mniejszym synkiem. My również zostaliśmy wywłaszczeni i nie mogliśmy jej przyjąć na stałe. Po kilku tygodniach znaleźliśmy dla nich mieszkanie i pracę dorywczą u krawca. Dwoje dzieci zostało zatrudnionych przez Polaków jako pasterze kóz. Po tych czystkach etnicznych w wielu wioskach milicja miała stopniowo rozbroić i rozwiązać bandy. W ramach politycznej reakcji w podziemiu zorganizowała się tzw. Armia Andersa. Generał Anders uciekł wraz z rządem polskim na wygnanie do Londynu w 1939 roku. Tam utworzył polską armię, która wraz z Anglikami walczyła przeciwko niemieckim faszystom jako piloci, a po inwazji na Francję jako żołnierze frontowi. Po kapitulacji Niemiec ich celem było przekształcenie Polski w demokratyczne państwo na wzór zachodni. Nie podobało się to komunistycznym władzom, które dążyły do stworzenia państwa na wzór radziecki. Walcząca w ukryciu Armia Andersa przybrała charakter ruchu partyzanckiego. Podczas napadów zabijała żołnierzy regularnej armii. Młody mężczyzna z naszej okolicy, Mietek Turek, powołany do służby wojskowej, został zastrzelony z pistoletu przy stole w knajpie pod Poznaniem podczas przyjacielskiej rozmowy. Zmniejszyło to sympatię do Armii Andersa. Komunistyczne władze wyznaczyły termin dobrowolnego rozwiązania armii. Ci, którzy nie zgłosili się w wyznaczonym terminie, zostali skazani na śmierć bez łaski. Dotknęło to wielu demokratycznie nastawionych Polaków. Partyzanci, którzy walczyli podczas wojny z Niemcami, zostali uhonorowani dożywotnią rentą. Młodszy brat zamordowanego Mietka, Tzecho, również otrzymał tę rentę. Bardzo wątpliwe było, czy w swoim wieku naprawdę należał do partyzantów. W takich przypadkach cenne były zeznania świadków.

Matka bandyty również w tych burzliwych czasach zajęła niemiecki dom i wygnała właścicieli. Milicja przydzieliła jej krowę mleczną z innej stajni. W ten sposób rodzina bandyty po raz pierwszy w życiu miała w miarę bezpieczne schronienie.

Grupa bandyty składała się wyłącznie z dzieci. Kiedy sytuacja się ustabilizowała, grupa rozpadła się sama. Tylko bandyta nie chciał się poddać. Nie chciał stracić władzy. Ale był teraz sam. Przypomniało mu się, co członkowie SA zrobili Polakom przed kościołem katolickim. Stanął na ulicy przed swoim domem i zażądał, aby każdy Niemiec go pozdrowił. Ja też miałem to zrobić. Było to sprzeczne z moim poczuciem honoru. Wywiązała się ostra bójka. Byliśmy mniej więcej równi siłą. Nikt mi nie pomógł. Byłem przecież tylko Niemcem. Nieznany chłopiec powiedział: „Ten Szwab ma odwagę”. Inny skinął mi głową i powiedział: „Daj mu porządnie”. Wyczerpani rozeszliśmy się. Od tamtej pory nie miałem odwagi wychodzić z wioski. Zawsze bałem się, że może mnie zaatakować cała banda, i szukałem ochrony u silniejszych polskich przyjaciół. W końcu czas wojny spędziliśmy w przyjaznej atmosferze zabawy. Bandyta postanowił dalej działać przeciwko Niemcom, którzy nadal byli pozbawieni praw, zdobył karabin i amunicję i ukrył je w lesie.

Powiedział do swoich kumpli: „Zastrzelimy tych bezużytecznych Niemców”. Tego samego wieczoru na skraju lasu padł strzał. Znaleziono starego mężczyznę z raną postrzałową płuca. Odprowadził swoją córkę, która chciała odwiedzić swoją siostrę, do skraju wsi i czekał w lesie, aby nie zostać złapanym i wysłanym.

Przybył sowiecki komendant i wpadł w szał.

Wszyscy wiedzieli, a raczej domyślali się, że to mógł być tylko bandyta. Jednak nigdy nie poszukiwano sprawcy.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Fortsetzung der Erinnerungen von Professor Herbert Höft – Turbulente Zeiten, Seiten 144–147.

                                              DER BANDIT

Schon als Kind wurde er Bandit genannt. Seinen Vater kannte niemand, auch die Väter seiner zwei kleineren Schwestern waren unbekannt. Wovon die Familie in ihrem zerfallenen Haus am Staatswald abseits des Dorfes lebte, wusste niemand. Als Pole im besiegten Land brauchte er nicht, nein, durfte er nicht zur Schule gehen. Bildung zukünftiger Sklaven erschien dem Nazistaat unnötig. Im Sommer stromerte er barfuß in den Wäldern herum, verfolgte Krähen, wilde Tauben in den Bäumen, wilde Enten an den Naturteichen und räuberte ihre Eier oder holte die Jungen aus den Nestern. Angeln war seine Leidenschaft und die Utensilien dazu waren schnell beschafft. Schnecken sammelte er für Mutters Küche, Pilze und Beeren, die seine Mutter gesammelt hatte, verkaufte er manchmal an Sommerfrischler im Dorf. Im Winter stellte er den Rebhühnern auf den Feldern nach und wilderte mit Fallen und Schlingen im Wald. Niemals wurde er dabei erwischt. Die Bauern hatten ihn im Verdacht, dass er mehr Geflügel stahl, als der Fuchs holen konnte. Się fanden Kaninchenställe aufgebrochen und manchmal verschwand sogar ein Schaf oder eine Ziege vom Feld oder aus dem Stall. Mit irgendetwas hatte er sich einmal das linke Auge verletzt. Er hielt es immer halb geschlossen. Sein Gesicht verzerrte er meistens zu einer Grimasse. Dieses Aussehen, seine zerfetzten Kleider, wenn man die Lumpen noch so nennen konnte, und seine verschlissenen Schuhe brachten ihm den Beinamen Bandit ein. Freunde hatte er keine. Kinder seines Alters beobachtete er stets nur aus größerer Entfernung.

So lebte er vor dem Krieg und während des Krieges, bis die Rote Armee unser Gebiet überrollte und größe Teile der Wehrmacht in der riesigen Wäldern zurückgeblieben waren. Die Sowjetarmee hatte die Städte Posen und später Berlin im Auge und kümmerte sich wenig, was hinter ihrer Front zurückblieb.

Nun kam seine große Zeit. Gewehre, Pistolen und Munition lagen genügend im Wald und auf den Feldern herum. Jetzt fand er auch Freunde und bald hatte er eine eigene Bande. Die bewaffneten Kinder räuberten bei den vogelfreien Deutschen und holten sich, was ihnen gefiel. Kinder können manchmal grausamer sein als Erwachsene. Sie trugen zusammengestoppelte Uniformen, gingen von Hof zu Hof, suchten na Alkohol und Gepökeltem, feierten Gelage in herrschaftlichen Häusern und schliefen ungewaschen in feinen Betten. Fremdes Eigentum ist in solch unklaren, gesetzlosen Zeiten anziehend. Dieses Leben währte nur wenige Monate. Dann meldete sich der neue polnische Staat und versuchte, Regeln und Ordnung durchzusetzen. Diese konnten natürlich nach den Erfahrungen der polnischen Menschen während des Krieges nicht deutschfreundlich sein. Alle Deutschen in den entstehenden Satellitenstaaten (Polen, Tschechoslowakei, Ungarn, Rumänien) wurden enteignet und aus ihren Häusern vertrieben. In unserer Gegend kamen manche für kurze Zeit bei mitleidigen Polen unter. Viele verdingten sich nur gegen Essen und Schlafen im Stall oder der Scheune als Magd oder Knecht bei den neuen Herren. In Andrzejów, einem Vorort von Lodz, wurden alle verbliebenen deutschen Frauen und Kinder von der Miliz in die Kirche gesperrt. Dort sortierte man die Menschen nach ihren Gebrauchswert. Meine zwei Tanten mit je zwei kleinen Kinder und meine 72 jährige Oma waren auch unter ihnen. Die eine Tante sollte ohne Kinder ins Arbeitslager. Die Kinder schrien wegen der Trennung herzzerreißend. So verhandelte Oma, dass sie für die Tante ins Arbeitslager gehen durfte. Nachdem man die Arbeitsfähigen in das Arbeitslager Sikawa bei Lodz gebracht hatte, wurden die verbliebenen Frauen mit Kinder in einen Tross zusammengestellt, mit ihrem Handgepäck auf die Fernstraße Lodz – Tomaszow geführt und nach Osten geschickt.

So entledigte man sich damals der Probleme mit den Deutschen in verschiedenen Dörfern. Meine Oma, Pauline Heidemann, Mutter meiner Mutter, starb schon nach wenigen Wochen in diesem Lager. Man erzählte, die alten Frauen mussten zur Erbauung mancher Bewacher ”Häschen Hüpf” machen. Die Tante, die von meiner Oma gerettet worden war, lebte nur zwischenzeitlich bei meiner Oma in Andrzejów. Jetzt wurde sie erneut vertrieben. Nun kam sie zu uns mit ihrer kleinen Tochter und dem noch kleineren Sohn. Wir waren auch enteignet und konnten sie nicht auf Dauer unterbringen. Nach Wochen fand się eine Unterkunft und eine Aushilfsarbeit bei einem Schneider. Die beiden Kinder wurden als Ziegenhirten von Polen tagsüber genommen. Nach dieser ethnischen Säuberung in zahlreichen Dörfern sollten auch die Banden durch die Miliz Schritt für Schritt entwaffnet und aufgelöst werden. Als politische Gegenreaktion organisierte sich im UNtergrund die sogenannte Andersarmee. General Anders war 1939 mit der polnischen Regierung ins Exil nach London geflohen. Er hatte dort eine polnische Armee aufgestellt, die mit den Engländern gegen die deutschen Faschisten z T. als Piloten und nach der Invasion in Frankreich als Frontsoldaten kämpfen. Nach der Kapitulation Deutschlands war ihr Ziel, Polen in einen demokratischen Staat nach westlichem Muster zu entwickeln. Das missfiel den kommunistisch orientierten Machthabern, die einen Staat nach sowjetischen Muster anstrebten. Die im Verborgenen kämpfende Andersarmee nahm den Charakter einer Partisanenbewegung an. Sie tötete bei Überfällen Soldaten der regulären Armee. Ein zum Wehrdienst eingezogener junger Mann aus unserer Nachbarschaft, Mjetek Turek, wurde in einer Kneipe bei Posen während eines freundschaftlichen Gesprächs mit einer Pistole am Tisch erschossen. Das minderte die Sympathie für die Andersarmee. Die kommunistische Staatsmacht stellte einen Termin für die freiwillige Auflösung. Wer sich nicht bis zu dem vorgegebenen Termin gestellt hatte, wurde gnadenlos zum Tode verurteilt. Das traf zahlreiche demokratisch gesinnte Polen. Die Partisanen, die während des Krieges gegen die Deutschen gekämpft hatten, wurden durch eine lebenslange Rente geehrt. Der jüngere Bruder, Tzecho, des getöteten Mjetek, bekam auch diese Rent. Ob. er in seinem Alter wirklich schon zu den Partisanen gehört hatte, war sehr fraglich. In solchen Fällen waren Aussagen von Zeugen wertvoll.

Die Mutter des Banditen hatte sich in dieser turbulenten Zeit auch ein deutsches Haus genommen und die Eigentümer verjagt. Die Milchkuh wurde ihr von einem anderen Stall durch die Miliz zugewiesen. So hatte die Familie des Banditen zum ersten Mal in ihrem Leben eine einigermaßen gesicherte Unterkunft.

Die Gruppe des Banditen bestand ausschließlich aus Kinder. Als die Verhältnisse wieder geordneter wurden, löste sie sich von selbst auf. Nur der Bandit wollte nicht aufgeben. Er wollte sich nicht entmachten lassen. Aber er war nun allein. Nun fiel ihm ein, was SA-Männer mit Polen vor der katholische Kirche gemacht hatten. Er stellte sich auf die Straße vor seinem Haus und verlangte, dass ihn jeder Deutsche grüßte. Auch ich sollte das tun. Das widersprach meinem Ehrgefühl. Eine heftige Schlägerei begann. Wir waren beide etwa gleich stark. Niemand half mir. Ich war ja nur ein Deutscher. Ein fremder Junge sagte: ”Der Schwobb traut sich ja was.” Ein anderer nickte mir zu und sagte: ”Gib es ihm nur ordentlich.” Erschöpft gingen wir auseinander. Seitdem traute ich mir aber mich mehr durchs Dorf. Ich fürchete immer, dass mich vielleicht eine ganze Bande überfallen könnte, und suchte Schutz durch stärkere polnische Freunde. Schließlich hatten wir ja die Kriegszeit in freundschaftlicher Spielatmosphäre verbracht. Der Bandit nahm sich vor, gegen die immer noch rechtlosen Deutschen weiter zu agieren, sicherte sich ein Gewehr und Munition und versteckte beides im Wald.

Er sagte zu seinen Kumpanen: ”Wir schießen diese unnützen Deutschen ab.” Noch am selben Abend fiel am Waldrand ein Schuss. Man fand einen alten Mann mit Lungenschuss. Er hatte seine verängsitgte Tochter, die ihre Schwester besuchen wollte, bis zu Dorfrand begleitet und wartete im Wald, um nicht weggefangen und verschickt zu werden.

Ein sowjetischer Kommandant kam und tobte.

Alle wussten, oder genauer gesagt, ahnten, das konnte nur der Bandit gewesen sein. Nach dem Täter wurde aber nie gesucht.


poniedziałek, 23 czerwca 2025

Herbert Höft - Turbulente Zeiten - Borowa - "Wyzwoliciele" - Gwałty

 

Materiał, który zamieszczam poniżej jest bardzo drastyczny, tylko dla czytelników o mocnych nerwach. Jak zachowywali się "wyzwoliciele" chyba każdy z dorosłych wie. W czasach komuny był to temat tabu.....

Książka Herberta Höfta - Turbulente Zeiten, strony 132-138.

                                                            ZABAWA I PRZEMOC

Czym zajmują się ludzie w czasach pokoju w odległej, spokojnej wiosce położonej pomiędzy dwoma dużymi lasami państwowymi? W tamtych czasach drogi były jeszcze nieutwardzone, wyboiste, pola uprawne dopiero kilka lat wcześniej wykarczowano z pierwotnego lasu, a domy kryte strzechą były bardzo małe. Poczta przychodziła do wsi sporadycznie. Radio zasilane było akumulatorami i było luksusem, na który mogli sobie pozwolić tylko letnicy z miasta. Rzadko słyszano o wydarzeniach, nowościach lub jakichkolwiek zmianach na świecie, a na farmach i polach było ich mnóstwo. Gazeta rzadko trafiała do tej odległej miejscowości. Tylko letnicy czytali te nieporęczne gazety, które miały prawie rozmiar prześcieradła! Niewprawnym rolnikom trudno było połączyć litery w słowa. Większość z nich, z powodu I wojny światowej, uczęszczała tylko do czterech klas wiejskiej szkoły. Powoli śledzili słowa i linijki, literując je swoimi sękatymi palcami. Mieszkańcy wsi nie mogli poświęcić na to tyle czasu. Ich zrogowaciałe dłonie drżały z podniecenia, gdy mimo wszystko zabierali się za wielkie kartki. Jesienią koszono zboże i zbierano owoce i warzywa na długą zimę. Potem nadchodził czas spokoju. Nuda ogarniała puste domy. Budziła się potrzeba towarzystwa. Ludzie starali się nadać sens krótkim zimowym dniom i długim zimowym wieczorom, a przy okazji oszczędzając naftę. W dzisiejszych czasach trudno sobie wyobrazić, że na wsi w Polsce nie było prądu, telefonu, radia, telewizji, a tym bardziej internetu. Radość sprawiało jedzenie, picie, spanie, a przede wszystkim towarzyskie rozmowy. Kiedy świnia była już ubita, spichlerze zapełnione, a bydło nakarmione, wieczorem zbierano się, aby wspólnie z dziećmi odmówić modlitwy, omówić przeżycia i spostrzeżenia, przy czym niektóre metafory miały w końcu tylko niewielką dozę prawdy – reszta była tylko ozdobnikami różnych gawędziarzy. O żartach i odwiecznym temacie numer jeden można było opowiadać i śmiać się bez końca. Jednak tematy te były starannie ukrywane przed dziećmi. Właśnie to sprawiało, że temat ten był dla nich szczególnie interesujący. O starej Annie mówiono, że wieczorem wołała przez otwarte okno: „Alois kumm, stack’n nien”. Ten dialekt nie pasował do naszego regionu. Cała wioska się z tego śmiała. Dzieci biegały za Anną i wołały: „Alois kumm, stack’n nien”. Nie wiedziały, o co chodzi. Dzieci wołały, a cała wioska się z tego śmiała. Stary Gustav miał wymyślić wieczorną rymowankę: „Anna, kumm ins Bett. Znowu mam dziwne uczucie, zawsze wieczorem”. Te zdania były ciągle powtarzane i wszyscy się z nich śmiali do łez. Ponieważ dorośli śmiali się tak głośno, dzieciom też wydawało się to zabawne. Musiało być coś szczególnego w tym temacie, skoro ciągle o nim mówiono. Musiało kryć się w nim szczególne zadowolenie, którego dzieci jeszcze nie potrafiły zrozumieć.

W samym środku tego idyllicznego życia nadeszła straszna II wojna światowa z jej ohydnymi okrucieństwami. Mężczyźni musieli iść na front, kobiety pozostały same z dziećmi w gospodarstwach. Starsi mężczyźni mogli początkowo potajemnie pomagać swoim przyjaciołom. Jednak wraz z wiekiem stali się coraz bardziej lojalni. Tak więc niejedna silna wieśniaczka ściągnęła młodego chłopaka na swoje łóżko lub łóżko polowe. Elsa wybrała sobie swojego polskiego parobka, co wkrótce miało swoje konsekwencje. Gdyby się przyznała, oznaczałoby to dla Polaka wyrok śmierci. Podczas rozwodu jej mąż podał jedynie, że dziewczynka nie mogła zostać poczęta w wyniku dalekiego małżeństwa (tutaj należałoby wspomnieć o pojęciu dalekiego małżeństwa), na przykład poprzez pocztę polową. Elsa wkrótce urodziła kolejnego chłopca, który zginął w tajemniczych okolicznościach. Młodzi chłopcy z wioski wykorzystali ten czas do momentu powołania do wojska. Przynajmniej jedną młodą dziewczynę trzymali dla siebie. Dzięki temu mogli liczyć na pocztę polową również później. Każda dorosła Niemka powinna być oficjalną narzeczoną żołnierza. To wiązało bojowników z ojczyzną i wzmacniało ich morale. Poczta polowa miała pełne ręce roboty. Bohaterowie na froncie wkrótce zaczęli ponosić porażkę za porażką. Wróg, wielka Rosja, przebudziła się, wyzwoliła swoją ziemię i przekroczyła dawną granicę. Wielka wojna ojczyźniana przeniosła teraz swoje okropności z powrotem do punktu wyjścia. Słyszano wprawdzie straszne rzeczy o wściekłych Rosjanach, ale nie można było sobie tego wyobrazić i nie chciano tego sobie wyobrażać. Niemcy mieli tam podobno żyć jak zwierzęta. O spalonej ziemi krążyło wiele plotek. Opowiadano, że niemiecki porucznik podczas odwrotu wszedł do domu, kazał podać sobie jedzenie i picie, a następnie chciał zgwałcić córkę gospodarza. Matka wtrąciła się z krzykiem i zaczęła się bronić, więc wyciągnął pistolet i zastrzelił obie. Była to plotka, zanim front dotarł do naszej wsi. Zwycięzcy radzieccy doświadczyli nazistowskiej polityki spalonej ziemi w swojej ojczyźnie. Czy mieli powody, aby postępować inaczej na podbitym terytorium wroga, na przykład być hojni, nie mścić się? Żadne rozkazy tego od nich nie wymagały. Nikt im nie przeszkadzał. Odpłacić tym samym. Wszyscy wiedzieli, że ucierpi jeszcze więcej niewinnych osób. Winni w porę uciekli. ODESSSA chętnie załatwiała duchownym bilety do Argentyny lub gdziekolwiek indziej.

Ale czy ich zamordowani rodzice i rodzeństwo byli winni? Radzieccy żołnierze frontowi często nie mieli bielizny pod watowanymi kurtkami i spodniami. Kraj był zbyt wykrwawiony, zniszczony przez wroga. Teraz grzebali w szafach z bielizną w niemieckich sypialniach. Skoro już zdejmowali filcowe buty i spodnie z waty, to czemu nie skorzystać z okazji, żeby się trochę zabawić. Potem można było od razu rzucić na łóżko jakąś chudą wieśniaczkę. W tych dniach, kiedy zdobywano wioskę, płacz, wrzaski i krzyki dziewcząt i kobiet były ogromne. Wieczorem i w nocy było jeszcze gorzej. Całe hordy młodych żołnierzy rzucały się na dziewczyny i kobiety.

Mówi się, że w niekontrolowanych, bezprawnych czasach człowiek jest bardziej niebezpieczny niż dzikie zwierzę. Bestia, jaką jest mężczyzna, nie szuka tylko seksualnego zaspokojenia. Bestie są szczególnie brutalne, gdy mogą bezkarnie robić to, czego nie pozwala rozsądne współżycie i moralność. Tak było we wszystkich wojnach. Tak będzie w konfliktach zbrojnych, dopóki ludzie będą prowadzić wojny. W królestwie zwierząt silniejsza płeć podąża za instynktem rozmnażania tylko w określonych porach roku. Człowiek nie zna w tym względzie żadnych pór roku. Podobno inteligentny człowiek stworzył z instynktu pewną kulturę. W stadzie wyłącza jednak swoją indywidualną inteligencję i samokontrolę i podąża wyłącznie za wyuczonym instynktem stadnym, który jest tresowany przez dyscyplinę wojskową i władzę. Tylko w ten sposób można wyjaśnić liczne błędy stada i grupy. W stadzie człowiek nie podąża już za własnym rozumem. Należy jednak zasadniczo obawiać się, że ludzka twarz niekoniecznie kryje w sobie ludzkie oblicze.

Martha została szczególnie dotknięta. Przed jej domem zatrzymała się ciężarówka pełna żołnierzy. Dwóch młodych mężczyzn złapało ją na podwórku i zaciągnęło do stodoły. Rzuciło ją na słomę, a czterech mężczyzn rozciągnęło jej ręce i nogi. Krzyczała, płakała, błagała, szarpała się i broniła, jak tylko mogła. Nie pomogło. Czterech mężczyzn trzymało ją mocno. Jeden stanął między jej rozłożonymi nogami. Zakrył jej twarz spódnicą. Ostrym nożem rozciął jej majtki, aż odsłonił włosy łonowe. Na jego twarzy pojawił się zadowolony uśmiech. Teraz opuścił spodnie i dumnie pokazał swojego najlepszego przyjaciela, który stał sztywny jak kość. Promieniał i cieszył się podziwem swoich towarzyszy. Następnie opadł na Marthę i wszedł w nią. Brutalnie, bez względu na nic, wbijał się w nią tak głęboko, jak tylko mógł, przyciskał swoje ciało do Marthy, a następnie oparł się na rękach, aby wejść jeszcze głębiej. Po kilku minutach jęknął z wyczerpania i opadł bezwładnie na bok Marthy. Teraz był gotowy, wyczerpany przyjemnością. Powoli wstał i skinął głową następnemu. Ten uśmiechnął się i zrobił to samo co pierwszy. On również pokazał swojego sztywnego członka i z rozkoszą odciągnął napletek. Trzeci był nieco delikatniejszy. Zakrył twarz Marty, próbował ją pocałować i pieścił jej piersi. Potem wszedł w nią. Jego ruchy przypominały kręcenie się w kółko i nieokreślone figury w kształcie ósemki. Ssał sutki Marty, lizał je, jakby miał pod sobą swoją ukochaną. Bawił się, potrzebował więcej czasu niż jego poprzednicy. Potem też opadł na bok z jękiem ulgi. „Z mojej porcji na pewno urodzi trojaczki” – zaśmiał się. Czwarty nie miał czasu. Jak królik podskakiwał na Marcie. Nie potrzebował gry wstępnej. Na koniec ugryzł Marthę w prawą pierś. Martha krzyknęła z bólu, co wywołało ogólny śmiech. Potem on też skończył. Teraz zmieniła się ekipa trzymająca. Teraz oni też chcieli swojej przyjemności. Podczas oglądania ledwo mogli się powstrzymać. Ich grube bawełniane spodnie wybrzuszały się w kroku. Dołączyli kolejni mężczyźni i dołączyli do zabawy. Martha nie mogła się już bronić. Pogodziła się z tym, czego nie mogła zmienić. Krwawiła. Śluz tych facetów był obrzydliwy, tak jak wszystko, co robili. Musiało ich być około szesnastu do osiemnastu. Później nie potrafiła już dokładnie powiedzieć. Pamiętała tylko ostatniego, chociaż pod koniec prawie nic nie czuła. Ostatni był wyjątkowo obrzydliwy. Po tym, jak spuścił się w Marthę, rozchylił jej szczękę, wyciągnął z nosa smarki i splunął Marcie do ust. To było niewyobrażalnie obrzydliwe.

Potem przyszedł jeszcze jeden. Uśmiechnął się. „No, chcesz jeszcze raz?” – zapytano go. Nie odpowiedział, podszedł bliżej, rozpiął spodnie i przytrzymał je ręką. „Nie mam już soku, ale mam wodę”. Chciał jeszcze raz dodać swoją porcję dla szczególnej przyjemności pozostałych. Martha była nadal trzymana. Jego kumple czekali. Co on jeszcze chce zrobić? Nie położył się, tylko stanął między nogami Marthy i powiedział: „Myszka się rozgrzała. Potrzebuje prysznica”. Nasikał na zakrwawioną, owłosioną część ciała Marthy między nogami. Inni śmiali się, uważając to za zabawne. Następnie wyjął z tylnej kieszeni drewnianą łyżkę kuchenną, włożył jej trzonek do pochwy Marthy i powiedział: „Teraz trzeba jeszcze zamieszać papkę”. Wszyscy śmiali się z tego pomysłu i kiwali głowami z uznaniem.

„Dla mnie ważniejszy był numer niż sikanie” – powiedział jeden z nich z pogardą.

Dopiero teraz zostawili Marthę w spokoju. Dobrze się bawili. Nikt nie zastanawiał się, jak czuje się Martha i co przeszła z rąk tej hordy. Opuścili stodołę, wsiedli do swojej rozklekotanej ciężarówki i odjechali, wyśpiewując głośne pieśni. Dla nich był to udany dzień walki za frontem.

W prawie wszystkich wioskach w naszej okolicy działy się podobne rzeczy. Kiedy Rosjanie przejeżdżali przez wioskę, kobiety błagały Boga: „Oby tym razem nie zatrzymali się”. Niektóre kobiety nie przeżyły. Inne popełniły samobójstwo. Jedna kobieta została zabita sztyletami przez czteroosobową załogę czołgu po tym nieludzkim znęcaniu się. Gwałcono również polskie dziewczyny.

 Tak nie wyobrażali sobie wyzwolenia wyzwoleni. Skargi i zażalenia trafiały do radzieckiego generała. W końcu znęcanie się nad kobietami i dziewczynami zostało uznane za przestępstwo. Gdy to nie pomogło, grożono nawet karą śmierci. Niektórzy żołnierze nie potrafili jednak powstrzymać się od swoich czynów. Kiedy pierwsi zostali rozstrzelani za swoje zbrodnie, gwałty ustały. Przyjemność płynąca z gwałtu nie była chyba na tyle wielka, aby ryzykować za to życie. Oczywiście wydarzenia te nie pozostały ukryte przed małymi i większymi dziećmi. Do tej pory słyszały od dorosłych, że akt ten między mężczyzną a kobietą ma być czymś bardzo pięknym, cudownym, niebiańskim, a nawet przyjemnym. Teraz słychać było lamenty, płacz i krzyki kobiet. Cóż, może było ich zbyt wiele naraz, a może robiły to inaczej. Ale to było dziwne, co dorośli mówili o tym wcześniej, a co teraz o tym myśleli i mówili.

Martha wywlokła się ze stodoły do swojego domu. Oparła się o ścianę domu. Kiedy weszła do mieszkania, zniszczonego i wyniszczonego, jej córeczka płakała. Matka ciężko usiadła przy stole. Dzieci natychmiast podeszły do niej.

„Mamo, dlaczego płaczesz? Zawsze mówiliście, że to coś pięknego, kiedy mężczyzna i kobieta...”. Nie kontynuowała. Co miała powiedzieć? Nie znała nawet słów, które były tu używane.

„Tak, moje dziecko. Bez przemocy coś takiego może być piękne. Przemoc nie jest piękna nawet dla tych, którzy ją stosują, jest tylko zwierzęcym, obrzydliwym zaspokojeniem potrzeb”.

„Ale ty nie umrzesz, mamo?”.

„Mam nadzieję, że przetrwamy ten straszny czas”.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Das Material, das ich unten veröffentliche, ist sehr drastisch und nur für Leser mit starken Nerven geeignet. Wie sich die „Befreier” verhalten haben, weiß wohl jeder Erwachsene. Zu Zeiten des Kommunismus war dies ein Tabuthema...

Buch von Herbert Höft – Turbulente Zeiten, Seiten 132–138.

                                   SPAß UND GEWALT

Was tun die Menschen in Friedenszeiten in einem abgelegenen stillen Dorf zwischen zwei großen Staatswäldern? Die Straßen waren damals noch unbefestigte, holprige Landwege, die Ackerflächen konnten erst vor wenigen Jahren dem gerodeten Urwald abgerungen werden und die strohgedeckten Häuser waren sehr klein geraten. Die Post kam nur sporadisch ins Dorf. Das Radio wurde mit Akkus gespeist und war nur für die Sommerfrischler aus der Stadt ein erchwingliches Vergnügen. Von Ereignissen, Neuigkeiten oder irgendwelchen Veränderungen in der Welt hörte man selten, und den Bauernhöfen und den Feldern jede Menge. Arbeit Eine Zeitung fand selten den Weg in diese Abgeschiedenheit. Nur die Sommerfrischler lasen diese unhandlichen Papier, die beinahe die Größe eines Leintuches hatten! Den ungeübten Bauern field as Aneinanderreihen der Buchstaben zu Wörtern zudem schwer. Die meisten hatten durch den Ersten Weltkrieg nur vier Klassen der Dorfschule besucht. Sie hätten den Wörtern und Zeilen mit ihren knubbligen Fingern, die das Buchstabieren begleiteten, nur langsam folgen können. So viel Zeit konnte keim Dorfmensch aufwenden. Die schwieligen Hände zitterten vor Aufregung, wenn się trotzdem einmal mit den großen Blättern hantierten. Im Herbst wurde das Getreide gemäht und Obst und Gemüse für den langen Winter eingebracht. Dann kam die Zeit der Ruhe. Langeweile schlich durch die leeren Häuserzeilen. Der Wunsch nach Geselligkeit wurde wach. Die Menschen versuchten, dem kurzen Wintertag und dem langen Winterabend einen Sinn zu geben und nebenbei Petroleum zu sparen. In einer heute unvorstellbaren Zeit, wo weder elektrischer Strom, noch Telefon, Radio, Fernsehen oder gar Internet in den ländlichen Gegenden in Polen bekannt und vorstellbar waren, bestand das Vergnügen im Essen, Trinken, Schlafen und vor allem in einer geselligen Unterhaltung. Wenn das Schwein geschlachtet, die Speicher gefüllt, das Vieh gefüttert waren, fand man sich abends zusammen, um gemeinsam mit den Kindern Gebete zu sprechen, Erlebnisse und Erkenntnisse immer wieder neu zu erörtern, wobei so manche Metapher letztendlich nur mehr einen kleinen wahren Kern hatte – alles andere waren Ausschmückungen der diversen Erzähler. Über Witze und über das ewige Thema eins konnte man unendlich viel erzählen und lachen. Allerdings wurden diese Themen vor den Kindern sorgfältig gehütet. Gerade dadurch wurde dieses Thema für się natürlich besonders interessant. Von der alten Anna sagte man, sie habe bei offenen Fenster abends gerufen:”Alois kumm, stack’n nien.” Dieser Dialekt passte nicht in unsere Gegend. Darüber lachte das ganze Dorf. Die Kinder liefen hinter Anna he rund riefen: :”Alois kumm, stack’n nien.” Sie wussten nicht, um was es sich handelte. Die Kinder riefen es und ganze Dorf lachte darüber. Vom alten Gustav sollte das Abendsprüchlein stammen:”Anna, kumm ins Bett. Mir ist wieder so komisch und allemal abends.” Diese Schlagsätze wurden immer wieder erörtert und alle lachten sich krumm darüber. Weil die Erwachsenen so kräftig lachten, fanden die Kinder es auch lustig Irgendetwas musste an diesem Thema sein, wenn immer wieder darüber gesprochen wurde. Ein besonderes Vergnügen musste es verbergen, das den Kindern noch nicht zugänglich war.

Mitten in dieses idyllische leben kam der schreckliche Zweite Weltkrieg mit seinen abscheulichen Gräueltaten, Die Männer mussten an die Front, die Frauen bleiben mit den Kindern allein auf den Höfen zurück. Ältere Männer konnten zu ihrer Freunde anfangs heimlich hier und da aushelfen. Mit steigendem Alter wurden się aber immer treuer. So zog sich manch kräftige Bäuerin einen jungen Burschen auf ihre Liege oder in Bett. Elsa hatte sich ihren polnischen Knecht dazu auserkoren, was bald Folgen hatte. Wäre sie geständig gewesen, hätte das für den Polen sein Todesurteil bedeutet. Ihr Mann gab bei der Scheidung nur an, das Mädchen könnte nicht per Fernzeugung (hier wäre der Begriff der Ferntrauung zu erwähnen), etwa über die Feldpost, entstanden sein. Elsa bekam bald noch einen Jungen, der auf mysteriöse Weise starb. Die jungen Burschen des Dorfes nutzten die Zeit bis zu ihrer Einberufung. Mindesten ein junges Mädchen hielten sie sich warm. So konnten sie auch später mit Feldpost rechnen. Jedes halbwegs erwachsene deutsche Mädchen sollte offizielle Braut eines Soldaten sein.  Das band die Kämpfer an die Heimat und Braut eines Soldaten sein. Das band die Kämpfer an die Heimat und stärkte ihre Kampfmoral. Die Feldpost hatte zu tun. Die Helden an der Front stolperten bald von Niederlage zu Niederlage. Der Feind, das große Russland, war erwacht, befreite sein Land und überschritt die ehemalige Landgrenze. Der Größe Vaterländische Krieg trug seine Schrecken nun zum Ausgangspunkt zurück. Man hatte zwar Furchtbares von den wütenden Russen gehört, doch vorstellen konnte und wollte man sich das nicht. Die Deutschen sollten dort wie die Bestien gehaust haben. Über die verbrannte Erde war so einiges durchgesickert. Man erzählte, ein deutscher Leutnant się auf dem Rückzug in ein Haus gegangen, habe sich Essen und Trinken servieren lassen und wollte dann die Tochter vernaschen. Da die Mutter mit viel Geschrei dazwischen ging und handgreiflich wurde, zog er die Pistole und streckte beide nie der. Das war ein Gerücht, bevor die Front auch unser Dorf überrollte. Die sowjetischen Sieger hatten die NS-Politik der verbrannten Erde in ihrer Heimat erlebt. Hatten sie Grund im eroberten Feindesland anders zu handeln, etwa großzügig zu sein, sich jetzt nicht zu rächen? Kein Befehl verlangte es von ihnen. Niemand hinderte sie daran. Gleiches mit Gleichem zu vergelten. Alle wussten, dass es noch mehr Unschuldige treffen würde. Die Schuldigen suchten rechtzeitig das Weite. Die ODESSSA besorgte über die Geistlichkeit gerne ein Ticket nach Argentinien oder sonst wohin.  

Aber waren ihre umgebrachten Eltern, die Geschwister alle schuldig gewesen? Die sowjetischen Frontsoldaten hatten unter ihrer Wattejacken und Wattehosen oft keine Unterwäsche. Dazu war das Land zu sehr ausgeblutet, vom Feind verwüstet worden. Jetzt stöberten sie in den Wäschenschranken deutsche Schlafzimmer herum. Warum nicht gleich beim Umziehen ein Vergnügen haben, wenn man sowieso die Filzstiefel und die Wattehosen fallen ließ. Dann konnte man auch gleich die knusprige Bäuerin aufs Bett zwingen. Das Weinen, Kreischen und Schreien der Mädchen und Frauen war an diesen Tagen, als das Dorf erobert wurde, groß. Am Abend und in der Nacht war es noch schlimmer. Ganze Horden von jungen Soldaten stürzten sich auf die Mädchen und Frauen.

Man sagt, in einer unkontrollierten, gesetzlosen Zeit się der Mensch gefährlicher als jedes wilde Raubtier. Die Bestie Mann sucht nicht nur ihre sexuelle Befriedigung. Bestien sin gerade dan brutal, wenn sie straflos tun dürfen, was vernünftiges Zusammenleben und Moral gerade nicht erlauben. Das war in allen Kriegen so. Das wird in kriegerischen Auseinandersetzungen so bleiben, solange Menschen Kriege führen. Im Tierreich folgt das starke Geschlecht seinem Fortpflanzungstrieb nur in gewissen Jahreszeiten. Der Mensch kennt kennt diesbezüglich keine Saison. Angeblich hat der intelligente Mensch aus seinem Trieb eine gewisse Kultur gemacht. In der Horde schaltet er jedoch seine individuelle Intelligenz und Beherrschung aus und folgt nur noch einem anerzogenen Horden-Trieb, der durch militärische Disziplin und Befehlsgewalt dressiert wird. Nur so lassen sich die vielfachen Fehlleistungen der Horden und Gruppen erklären. In der Horde folgt der Mensch nicht mehr seinem eigenen Verstand. Wobei grundsätzlich zu befürchten steht, dass nicht automatisch ein menschliches Antlitz auch einen solchen birgt.

Martha hatte es besonders erwischt. Ein Lkw voller Soldaten hielt vor ihrem Haus. Zwei junge Kerle schnappten się auf dem Hof und schleppten sie in die Scheune. Sie warfen sie auf das Stroh und vier Burschen zerrten ihr Arme und Beine auseinander. Sie schrie, weinte, bat, zappelte und wehrte sich, so gut sie nur konnte. Es half nicht. Die Vier hatten sie fest im Griff. Einer stellte sich zwischen ihre gespreizten Beine. Er deckte ihr den Rock über das Gesicht. Mit einem scharfen Messer schlitzte er die Schlüpfer auf, bis die Schamhaare offen lagen. Ein genießerisches Lächeln hellte sein Gesicht auf. Nun ließ er seine Hosen fallen und zeigte stolz sein bestes Stück, das steif wie ein Knochen stand. Er strahlte und genoss die Bewunderung seiner Genossen. Dann ließ er sich auf Martha nieder, drang in sie ein. Er stieß brutal, ohne Rücksicht so tief als möglich, drückte seinen Körper auf Matha, stützte sich dann auf seine Arme, um tiefer und tiefer zu kommen. Nach einigen Minuten stöhnte er erchöpft auf und ließ sich schlapp von Martha seitwärts kullern. Jetzt war er fertig, genussvoll erschöpft. Langsam erhob er sich und nickte dem Nächsten zu. Der schmunzelte und tat es dem Ersten gleich. Auch er zeigte sein strammes Stück und zog genießerisch die Vorhaut hoch. Der dritte war etwas sanfter. Er deckte Martas Gesicht ab, versuchte sie zu küssen und fummelte an ihrem Busen herum. Dann drang er in sie ein. Seine Bewegungen glichen Kreisen und undefinierbaren achtförmigen Figuren. Er lutsche am Martas Brustwarzen, beleckte sie, als hätte er seine Liebste unter sich. Er spielte, brauchte länger als seine Vorgänger. Dann ließ auch er sich seitwärts mit einem erlösenden Stöhnen fallen. ”Von meiner Ladung kriegt die bestimmt Drillinge”, lachte er. Der Vierte hatte es eilig. Wie ein Karnickel hackte er auf Martha herum. Er brauchte kein Vorspiel. Zum Schluss biss er Martha in die rechte Brust. Martha schrie vor Schmerz auf, was nur allgemeines Gelächter verursachte. Dann war auch er fertig. Nun wechselte die Haltemannschaft. Die Halter wollten jetzt auch ihren Genuss. Się hatten beim Zusehen kaum an sich halten können. Ihre dicken Wattehosen wölbten sich im Schritt. Weitere Männer kamen Hinzu und beteiligten sich. Martha konnte sich nicht mehr wehren. Się duldete, was sie nicht ändern konnte. Się blutete. Diese Schmiere der Kerle war ekelhaft, wie alles was sie taten. Es müssen an die sechszehn bis achtzehn gewesen sein. Genau konnte się das später nicht mehr sagen. Nur an den Letzten konnte sie sich noch genau erinnern, obwohl się am Ende kaum noch etwas wahrnahm. Der Letzte war ein besonderes Ekel. Nachdem er seinen Erguss in Martha gespritzt hatte, drückte er ihr die Kiefer auseinander, zog seinem Rotz hoch und spuckt Martha in den Mund. Das war unvorstellbar eklig.

Dann kam noch einer wieder. Er lächelte. ”Na, willst du noch mal?”, wurde er gefragt. Er antwortete nicht, trat näher heran, öffnete seine Hose und hielt die Hand darüber. „”Saft habe ich keinen mehr, aber Wasser. Er wollte noch einmal seinen Anteil zum besonderen Vergnügen der anderen hinzufügen. Martha wurde noch fest gehalten. Seine Kumpane warteten. Was will der noch machen? Er legte sich nicht, er stellte sich zwischen Martha Beine und sagte: ”Die Maus ist doch jetzt heiß gelaufen. Sie braucht eine Dusche.” Er pinkelte auf Marthas blutverschmierten, behaarten Bereich zwischen den Beinen. Die anderen lachten, fanden es lustig. Dann holte er einen hölzernen Kochlöffel aus seiner Gesäßtasche, steckte den Stiel in Marthas Scheide und sagte: ” Der Brei muss jetzt noch umgerührt werden.” Alle lachten über diesen Einfall und wiegten anerkennend ihre Köpfe.

”Mir war die Nummer wichtiger als das Pinkeln”, sagte einer abwertend.

Jetzt erst ließen sie von Martha ab. Sie hatten ihren Spaß gehabt. Keiner machte sich Gedanken, wie es Martha ging und was sie durch diese Horde gelitten hatte. Sie verließen die Scheune, stigen auf ihren klappringen Lkw und fuhren mit grölendem Gesang davon. Für sie war es ein erfolgreicher Kampftag hinter der Front.

In fast allen Dörfern unserer Gegend waren ähnliche Dinge passiert. Wenn Russen durchs Dorf fuhren, flehten die Frauen zu Gott: ”Hoffentlich halten sie diesmal nicht an.” Manche Frauen überlebten es nicht. Andere brachten sich danach um. Eine Frau wurde nach diesem unmenschlichen Missbrauch durch eine vierköpfige Panzermannschaft mit Bajonetten erstochen. Auch polnische Mädchen wurden einzeln vergewaltigt.

So hatten sich die Befreiten ihre Befreiung nicht vorgestellt. Klagen und Beschwerden gingen beim sowjetischen General ein. Schließlich wurde der Missbrauch von Frauen und Mädchen unter Strafe gestellt. Als das wenig nutzte, wurde sogar die Todesstrafe angedroht. Einzelne Soldaten konnten es trotzdem nicht lassen. Als die ersten für ihre Missetaten standrechtlich erschossen wurden, hörten die Vergewaltigungen auf. Die Wonner einer Vergewaltigung war wohl doch nicht so groß, dass man dafür sein Leben riskierte. Natürlich blieben diese Vorgänge den kleinen und größeren Kindern nicht verborgen. Bisher hatten sie von den Erwachsenen nur gehört, dass dieser Akt zwischen Mann und Frau etwas sehr schönes, herrliches, himmliches, ja genussvolles sein sollte. Nun gab es Klagen, Weinen und Geschrei von den Frauen. Naja, vielleicht waren es zu viele auf einmal oder vielleicht machten die es anders. Aber komisch war es doch, was die Erwachsenen früher darüber erzählten und was jetzt davon hielten und sagten.

Martha schleppte sich aus der Scheune in ihr Haus. Się stützte sich an der Hauswand ab. Als się die Wohnung geschunden und und gequält betrat, saßen ihr Töchterchen weinte. Die Mutter setzte sich schwerfällig an den Tisch. Gleich kamen die Kinder zu ihr.

”Mutti warum weinst du? Ihr habt doch immer erzählt, dass es etwas Schönes ist, wenn Mann und Frau…” Się sprach nicht weiter. Was sollte sie auch sagen. Się wusste nicht einmal die Wörter zu benennen, die hier üblich waren.

”Ja, mein Kind. Ohne Gewalt kann so etwas schön sein. Mit Gewalt ist es nicht mal für die Gewalttätigen schön, sondern nur eine tierische ekelhafte Bedürfnisbefriedigung.”

”Aber du wirst doch nicht sterben Mutti?”

”Ich hoffe, wir überleben diese schreckliche Zeit.”


piątek, 20 czerwca 2025

HERBERT HÖFT – BURZLIWE CZASY - Borowa - Cmentarz ewangelicki

 

 

Książka Herberta Höfta - Burzliwe czasy - Turbulente Zeiten.

Smutny temat dotyczący zbiorowych grobów. Nie tylko w Borowej, lecz z zasadzie w każdej z pobliskich wsi znajdowały się lub znajdują jeszcze takie groby... W Borowej zwłoki niemieckich żołnierzy pochowano na cmentarzu ewangelickim. Nie zawsze cmentarz był miejscem pochówku. Tak było w Bukowcu, gdzie pochowano 56 żołnierzy przy cmentarzu ewangelickim, w Kurowicach na terenie leśnym 54 żołnierzy. W obu przypadkach w 2010 roku nastąpiły ekshumacje. Żołnierze spoczęli na cmentarzu wojennym na Podlasiu. Uważam, że nie powinno ekshumować poległych żołnierzy z terenów cmentarzy. Ponad 100 niemieckich żołnierzy spoczywa w zbiorowym grobie na cmentarzu ewangelickim w Łaznowskiej Woli. Wiem dokładnie w jakim miejscu, lecz uważam, że nie powinno się przeprowadzać ekshumacji.

                                                      WIOSNA 1945

Kiedy po surowej zimie nadeszło ocieplenie, w niektórych miejscach na polach i w lesie rozprzestrzenił się nieprzyjemny zapach. Nawet psy omijały te miejsca. We wsi pozostało tylko kilku Niemców – kilka kobiet i dzieci oraz stary Friedensstab, ostatni niemiecki sołtys. Z jakiegoś powodu Rosjanie oszczędzili go. Być może uznali, że jest zbyt stary, aby go internować. Jego szara, stalinowska broda budziła respekt. Został wyznaczony do nadzorowania pracy Niemców, którzy pozostali we wsi. Niemieckich zmarłych trzeba było zebrać z pól i lasów i przewieźć na cmentarz. Większość z nich wywożono na ręcznych wózkach. Czasami Friedensstabowi udawało się zorganizować zaprzęg konny. Na cmentarzu leżeli obok siebie i jeden na drugim w nieuporządkowanych rzędach, aż ustępujący mróz pozwolił wykopać odpowiednią jamę. Zadaniem Friedensstaba było zebranie i zabezpieczenie nieśmiertelników oraz rzeczy osobistych, o ile zwłoki nie zostały jeszcze splądrowane. Przechowywał je w kartonie, mając nadzieję, że później będzie można powiadomić niektóre rodziny. Pozostało to jednak iluzją. Po kilku tygodniach Rosjanie zabrali również tego ostatniego Niemca. Nie wrócił. Nawet młodsi rzadko mieli szansę powrócić z tej powojennej misji w Rosji. Kiedy kobiety wyciągały zwłoki z dołu i próbowały ułożyć je porządnie, często nie miały chust, aby zakryć twarze. Nierzadko były tam dzieci, ponieważ nie chciano zostawiać ich nigdzie bez opieki. Jeden mały chłopiec doświadczył już wcześniej pogrzebu. Powiedział: „Mamo, wolę umrzeć w Niemczech i leżeć w drewnianej trumnie. Mężczyznom piasek dostaje się do oczu, a ja tego nie chcę”.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Das Buch von Herbert Höft – Burzliwe czasy – Turbulente Zeiten. Ein trauriges Thema über Massengräber. Nicht nur in Borowa, sondern eigentlich in jedem Dorf in der Umgebung gab es solche Gräber oder gibt es sie noch... In Borowa wurden die Leichen deutscher Soldaten auf dem evangelischen Friedhof beigesetzt. Nicht immer war der Friedhof ein Begräbnisort. So war es in Bukowiec, wo 56 Soldaten auf dem evangelischen Friedhof beigesetzt wurden, und in Kurowice, wo 54 Soldaten in einem Waldgebiet begraben wurden. In beiden Fällen fanden 2010 Exhumierungen statt. Die Soldaten wurden auf einem Soldatenfriedhof in Podlasie beigesetzt. Ich bin der Meinung, dass gefallene Soldaten nicht aus Friedhöfen exhumiert werden sollten. Über 100 deutsche Soldaten ruhen in einem Massengrab auf dem evangelischen Friedhof in Łaznowska Wola. Ich weiß genau, wo sich dieser Ort befindet, bin jedoch der Meinung, dass keine Exhumierungen durchgeführt werden sollten.

                                   DER FRÜHLING 1945

 Als nach dem strengen Winter das Tauwetter einsetzte, breitete sich an manchen Stellen auf den Feldern und im Wald ein unangenehmer Geruch aus. Selbst Hunde mieden diese stellen. Im Dorf waren nur noch wenige Deutsche – einige Frauen und Kinder und der alte Friedensstab, der letzte deutsche Schulze. Er war aus irgendwelchen Gründen von den Russen verschont geblieben. Vielleicht schien er ihnen für eine Internierung zu alt. Mit seinem grauen, stalinistischen Schnurrbart flößte er Respekt ein. Er wurde für die Arbeitseinsätze der im Dorf verbliebenen deutschen für zuständig erklärt. Die deutschen Toten mussten von den Feldern und aus den Wäldern gesammelt und auf den Friedhof gebracht werden. Die meisten wurden mit Handkarren abtransportiert. Manchmal konnte Friedensstab noch ein Pferdegespann organisieren. Auf dem Friedhof lagen się neben und übereinander in unordentlichen Reihen, bis es der schwindende Frost gestattete, eine entsprechende Grube auszuheben. Es war die selbstgewählte Aufgabe von Friedensstab, die Erkennungsmarke und die persönlichen Dinge, soweit der Leichnam noch nicht geplündert worden war, einzusammeln und zu verwahren. Er hortete sie in einem Karton und hatte die Vorstellung, dass man später manche Familie benachrichtigen könnte. Es blieb eine Illusion. Nach einigen Wochen holten die Russen auch diesen letzten Deutschen. Er kam nicht wieder. Selbst Jüngeren war eine Rückkehr von diesem Nachkriegseinsatz in Russland nur selten vergönnt. Als die Frauen die Toten in die Grube zogen und versuchten, sie ordentlich hinzulegen, hatten sie oft keine Tücher, um die Gesichter zu bedecken. Nicht selten waren Kinder anwesend, weil man sie nirgendwo unbeaufsichtigt zurücklassen wollte. Ein Kleiner Junge hatte schon einmal eine Beerdigung erlebt. Er sagte: „”Mama, ich möchte lieber in deutschland sterben und in einen Sarg aus Holz kommen. Den Männern kommt doch Sand in die Augen und das möchte ich nicht.”


poniedziałek, 16 czerwca 2025

Herbert Höft - Turbulente Zeiten - Egzekucja - Gałkówek

 

Na stronach 108-110 książki Herberta Höfta - Turbulente Zeiten jest temat który jest mi troszeczkę znany. Myślę, że najwięcej będzie miał do powiedzenia Dominik Trojak. Także ten materiał zamieszczam na Facebooku, być może ktoś z czytelników dopisze dalszą historię (gdzie był ten masowy grób), i czy jest prawdą, że szczątki tych 28 żołnierzy przeniesiono na cmentarz ewangelicki w Borowej?

                                        POZOSTAWIENIE RANNYCH

Ofensywa Armii Czerwonej w styczniu 1945 r. rozpoczęła się pod Warszawą z taką siłą, że duże oddziały Wehrmachtu w naszym regionie zostały rozbite i pozostały daleko za frontem, w lasach. Dowództwo Armii Czerwonej nie interesowało się tymi oddziałami Wehrmachtu. Wykorzystali okazję, aby jak najdalej na zachód przepędzić pokonanego, zdezorientowanego wroga, niemiecki Wehrmacht i inne walczące oddziały. Żołnierze, którzy codziennie patrzą śmierci w oczy, nie są sentymentalni. Biorą to, czego potrzebują i co się im nadarzy. Jeśli w pobliżu nie było oficera, młodzi mężczyźni rzucali się grupami na dziewczyny i kobiety. Łatwa zdobycz.

Oddziały frontowe ruszyły dalej. W wiosce pozostał oficer i trzech żołnierzy. Trzeba było przywrócić porządek. Na torach przed małą stacją kolejową w Gałkowie pozostały wagony porzucone przez uciekający Wehrmacht. Stały opuszczone. Starsza kobieta zgłosiła, że w jednym z wagonów słychać jęki i ciche wołanie o wodę.

Rosyjski oficer i jego mały oddział ruszyli w tę stronę.

„Sasza, zajrzyj do środka. Wy dwaj osłaniajcie go” – brzmiał rozkaz dla młodych chłopców. Sasza otworzył drzwi wagonu i wsadził do środka kałasznikowa. Uderzyła go okropna woń. Opuścił broń.

Przerażone, szeroko otwarte oczy patrzyły na niego z opatrunków na głowach. Był to wagon towarowy z ciężko rannymi. Trzej rosyjscy żołnierze ostrożnie przeszli przez wagon, zabezpieczając lewą i prawą stronę. Panowała absolutna cisza, nie słychać było jęków, ani szeptów, ledwie słychać było oddech, tylko przerażone oczy śledziły powolne ruchy ludzi w innych mundurach. Co się teraz stanie? Ci, którzy tam leżeli, byli bezradni, ciężko ranni, niektórzy bez rąk, bez ramion, bez nóg, z ciałami pokrytymi ranami, a niektórzy z ciężkimi obrażeniami głowy – porzuceni, pozostawieni wrogowi, zdani na łaskę losu.

Sascha złożył raport: „Ranni Niemcy, prawdopodobnie bez broni, bez jedzenia, bez opatrunków, po prostu porzuceni”.

„Ilu?”

„Cały wagon, około dwudziestu”.

Oficer zastanawiał się. Co teraz? Przez chwilę chodził w tę i z powrotem obok wagonu. Cholera, ci Fryce (obraźliwe określenie Niemców); zostawiają swoich ciężko rannych ludzi po prostu tak. Rozmyślał pół po rosyjsku, pół po niemiecku: „Szpital w pobliżu? Njet. Bandaże? Njet. Wyżywienie? Njet. Lekarz, morfina, operacje? Niemożliwe do zorganizowania”.

Odmachał ręką.

„Ach, kto się troszczy o tych ludzi? Jest wojna. To wrogowie. Ciężko ranni, ale kto wie, co narobili w naszym kraju?”.

Zapytał jeszcze raz: „Ilu ich jest?”.

Następnie wyciągnął pistolet, sprawdził zapasowy magazynek i wysłał żołnierzy, aby zabezpieczyli oba wyjścia. Wszedł do wagonu z odbezpieczonym pistoletem, spojrzał surowo, wytrzymał przerażone spojrzenia, dostrzegł drgawki i rezygnację w ruchach ciał, które wiedziały, co zaraz zrobi.

Zastosował bezpieczny i bezbolesny strzał w głowę. Wkrótce rozległy się wystrzały. Strzał w lewo, w prawo, w lewo, w prawo, w lewo, w prawo. W środku wagonu wyprostował się młody chłopak, chcąc opuścić pryczę i uciec. Trzy strzały z bliskiej odległości sprawiły, że osunął się na siatkę zabezpieczającą. Oficer spokojnie i pewnie zmienił magazynek, nie zwracając uwagi na rannych, którzy jeszcze żyli.

I znowu: lewa, prawa, lewa, prawa, lewa, prawa.

Na zewnątrz wydał rozkaz: „Jutro sprowadźcie z wioski kilka dziewcząt, które mają ich zakopać tutaj, przy nasypie kolejowym”. Dziewczynki były jeszcze dziećmi. Również Hilde, moja kuzynka, została do tego zmuszona. Ziemia była zamarznięta. Rosyjscy żołnierze zadowolili się płytkim dołem między nasypem kolejowym a brzozowym zagajnikiem. „Wyciągnijcie ich i wrzućcie do środka”.

Wiele dziesięcioleci później Hilde zeznała: „Ciała były sztywno zamarznięte w nocy. Zmarli mieli na szyjach nieśmiertelniki, ale nikt z nas nie odważył się ich zerwać, aby zachować informacje. Nie wiedzieliśmy też, czy nie grozi nam to samo. Była wojna, a zabijanie niewinnych ludzi było jej częścią. Niektórzy z młodych niemieckich żołnierzy mieli szeroko otwarte oczy, inni zamknęli je. Co mogło dziać się w głowach tych mężczyzn w ostatnich sekundach życia, kiedy widzieli i słyszeli śmiertelne strzały swoich pierwszych towarzyszy?

Hilde nigdy nie zapomniała twarzy młodego chłopca, który w połowie wychylał się ponad siatkę ochronną. Rysy twarzy, nawet w sztywnym, zimnym stanie, wyrażały krzyczącą niesprawiedliwość wojny. Później dołączyło jeszcze 10 ciał z drugiego wagonu. Wiosną trawa porosła niewielkie wzniesienie. Wkrótce brzozowy zagajnik całkowicie pokrył pagórek. Nikt nie zapytał o 28 nazwisk.

W kolejnych latach, kiedy Hilde była w Polsce, zawsze odwiedzała to miejsce nieznanego zbiorowego grobu. Ile matek i kobiet czekało jeszcze przez lata na wiadomość od swoich synów i mężów, zastanawiając się, gdzie są ich bliscy i jak zginęli.

Tak więc ci mężczyźni nadal są uznawani za zaginionych – pochowani w zbiorowej mogile przy nasypie kolejowym, o której nikt nie wie.


Auf den Seiten 108-110 des Buches von Herbert Höft – Turbulente Zeiten – wird ein Thema behandelt, das mir ein wenig bekannt ist. Ich denke, Dominik Trojak wird dazu am meisten zu sagen haben. Ich veröffentliche diesen Beitrag auch auf Facebook, vielleicht kann jemand aus der Leserschaft weitere Informationen hinzufügen (wo sich dieses Massengrab befand) und ob es stimmt, dass die Überreste dieser 28 Soldaten auf den evangelischen Friedhof in Borowa überführt wurden.

                     ZURÜCKGELASSENE VERWUNDETE

Die Januaroffensive der Roten Armee 1945 hatte bei Warschau mit solcher Wucht begonnen, dass große Wehrmachtsverbände in unserer Gegend zersplittert wurden und weit hinter der Front in den Wäldern zurückgeblieben waren. Die Führung der Roten Armee interessierte sich kaum für diese Wehrmachtsteile. Sie nutzte die Gelegenheit, den geschlagenen, desorientierten Feind, die deutsche Wehrmacht und andere kämpfende Einheiten, so weit als nur möglich nach Westen zu jagen. Soldaten, die täglich den Tod vor Augen haben, sind nicht sentimental. Się nehmen sich, was sie brauchen und was sich ihnen bietet. War kein Offizier in der Nähe, stürzten sich die jungen Kerle gruppenweise auf die Mädchen und Frauen. Leichte Beute.

Die Fronttruppen zogen weiter. Ein Offizier und drei Soldaten bleiben im Dorf. Ordnung sollte wieder einziehen. Da waren Waggons auf der Schienenstrecke vor dem kleinen Bahnhof bei Galkow von der fliehenden Wehrmacht zurückgelassen worden. Sie standen verlassen da. Eine alte Frau hatte gemeldet, się habe ein langes Stöhnen und leises Rufen nach Wasser in einem der Waggons vernommen.

Der russische Offizier und sein Kleiner Trupp marschierten dorthin.

”Sascha, schau rein. Ihr beiden gebt ihm Deckung”, so lautete der Befehl an die jungen Burschen. Sascha stieß die Waggontür auf und hielt seine Kalaschnikow hinein. Ein übler Dunst kam ihm entgegen. Er ließ die Waffe sinken. Angstvolle, aufgerissene Augen schauten ihn aus verbundenen Köpfen an. Es war ein Liegewagen mit Schwerverwundeten. Die drei russischen Soldaten gingen vorsichtig, nach links und rechts sichernd, durch den Waggon. Absolute Stille, kein Stöhnen, keine Silbe, kaum ein Hauch, nur angstvolle Augen, die den langsamen Bewegungen der anders Uniformierten folgten. Was wird jetzt geschehen? Die da drin lagen, waren hilflos, schwer verwundet, manche ohne Hände, ohne Arm, ohne Bein, mit durchlöchertem Körper, und manche mit schweren Kopfverletzungen – zurückgelassen, dem Feind überlassen, ausgeliefert.

Sascha machte stramme Meldung: ”Verwundete Fritzen, wahrscheinlich ohne Waffen, ohne Essen, ohne Verbandszeug, einfach zurückgelassen.”

”Wie viele?”

”Der ganze Waggon voll, circa zwanzig.”

Der Offizier überlegte. Was nun? Eine Weile ging er neben dem Waggon hin und her. Verdammt noch mal, diese Fritzen (Schimpfwort für die Deutsche); lassen ihre schwer verwundeten Leute einfach stehen. Er sinnierte halb russisch, halb deutsch: ”Krankenhaus in der Nähe? Njet. Verbandszeug? Njet. Verpflegung? Njet. Arzt, Morphium, Operationen? Unmöglich zu organisiert.”

Er winkte ab.

”Ach, wer fragt schon nach den Leuten? Es ist Krieg. Się sind Feinde. Schwer verwundet zwar, aber wer weiß, was die in unserem Land angerichtet haben?”

Er fragte noch einmal: ”Wie viele?”

Dan zog er seine Pistole, überprüfte das Reservemagazin und schickte seine Soldaten, die beiden Ausgänge zu sichern. Er betrat mit entsicherter Pistole den Waggon, schaute streng drein, hielt den ängstlich schauenden Augen Stand, sah die Ansprung und die resignierenden Bewegungen der Körper, die wussten, was er jetzt gleich tun würde.

Er würde den sicheren und schmerzarmen Kopfschuss anwenden. Bald krachte es. Ein Schuss links, einer rechts, links, rechts, links, rechts. In der Mitte des Waggons bäumte sich ein junger Bursche auf, wollte die Pritsche verlassen, entfliehen. Drei Schuss aus Geringer Entfernung ließen ihn im Sicherungsnetz zusammensacken. Der Offizier wechselte ruhig und sicher das Magazin, ohne auf die noch lebenden Verwundeten zu achten.

Und wieder: links, rechts, links, rechts, links, rechts.

Draußen gab er den Befehl: ”Schafft morgen aus dem Dorf ein paar Mädchen her, die sollen się gleich hier am Bahndamm einbuddeln.” Die Mädchen waren noch Kinder. Auch Hilde, meine Cousine, wurde dazu verpflichtet. Der Boden war gefroren. Die russische Soldaten gaben sich mit einer flachen Grube, zwischen Bahndamm und Birkenwäldchen zufrieden. ”Holt sie raus und schmeißt sie rein.”

Viele Jahrzehnte später gab Hilde zu Protokoll: „”Die Körper waren in der Nacht steif gefroren. Die Toten trugen ihre Erkennungsmarken am Hals, aber keine von uns traute sich, eine Marke abzubrechen, um eine Information zu bewahren. Wie wussten auch nicht, ob. uns nicht hinterher Ähnliches droht. Es war Krieg und töten von Unschuldigen gehörte dazu. Einige der jungen deutschen Soldaten hatten die Augen schreckhaft aufgerissen, andrere geschlossen. Was mag in diesen Männern in ihren letzten Sekunden vorgegangen sein, als sie die Todesschüsse ihrer ersten Kameraden sahen und hörten?

Niemals konnte Hilde das Gesicht des jungen Burschen vergessen, der halb über dem Schutznetz. Die Gesichtszüge drückten noch im erstarrten kalten Todd as schreiende  Unrecht des Krieges aus. Später kamen noch weitere 10 Tote aus einem zweiten Waggon Hinzu. Im Frühjahr wuchs Gras über die kleine Erhebung. Bald hatte das Birkenwäldchen den Hügel vereinnahmt. Niemand hatte nach den 28 Namen gefragt.

In den folgenden Jahren, wenn Hilde in Polen war, besuchte się stets diese Stelle des unbekannten Massengrabes. Wie viele Mütter und Frauen hatten noch Jahre auf eine Nachricht von ihren Söhnen und Männern gewartet, sich gefragt, wo ihre Lieben geblieben und wie się gestorben waren.

So gelten wohl auch diese Männer noch immer als vermisst – begraben in einem Massengrab an einem Bahndamm, das niemand kennt.