wtorek, 19 listopada 2024

Eichler Adolf - Die deutsche Ansiedlung Königsbach - Bitwa o Łódź - Bukowiec - Königsbach - cz.5

 

                                                                 ODBUDOWA

W pierwszych miesiącach 1915 r. mieszkańcy Königsbach nie wiedzieli jeszcze, ile miejscowych rodzin wciąż żyje i gdzie się znajdują. Stopniowo krewni spotykali się ze sobą lub dowiadywali się czegoś od sąsiadów. Nie było jeszcze wiadomo, czy i ile osób spoczywa pod gruzami spalonych budynków, kto został uprowadzony przez Rosjan, a kto padł ofiarą ostrzału walczących oddziałów.

    Podczas wycieczki samochodowej, którą ówczesny szef administracji prasowej Gleinow, odbył 10 marca 1915 r. z pastorem dywizji Willigmannem przez zniszczone niemieckie osady wokół Łodzi, zobaczyłem ruiny Königsbach i miałem okazję poznać nastroje jego mieszkańców tuż po zniszczeniu. Jedno uczucie zdominowało ich wszystkich:

Staliśmy się żebrakami i straciliśmy wszystko.

    Każda energia wydawała się być złamana. Otwarcie ujawniali nam swoje obawy. W odpowiedzi na ich przerażające pytania, z radością usłyszeli, że zgodnie z ludzką przezornością, ich oprawcy, Rosjanie, nie zobaczą więcej Königsbach. Nie tylko szczęście Königsbacherów, ale także ich sąsiadów pojawiło się przed naszymi oczami. Rosjanie nie poprzestali bowiem na podpaleniu samego Königsbach; sąsiednia szwabska kolonia Grünberg - Zielona Góra również została podpalona. Żaden z niemieckich osadników nie chciał ponownie wpaść w ręce Rosjan. Byli gotowi na jeszcze większą chwałę i nie czekali na powrót Rosjan. Jakże byliśmy szczęśliwi, że mogliśmy ich pocieszyć i rozweselić! Wszędzie błyszczące oczy dziękowały moim polowym towarzyszom za zapewnienie, że rosyjska fala może przesuwać się tylko na wschód.

Dopiero gdy ci, którzy zostali rozdarci i rozproszeni, zaczęli przygotowywać się do wiosennego sezonu siewnego i poczynili przygotowania do pierwszych awaryjnych konstrukcji, zaginieni i ci, którzy zostali już uznani za zmarłych, powrócili i stało się jasne, że nawet w najcięższych próbach Boża opiekuńcza ręka była nad mieszkańcami Königsbach. Trzeba przyznać, że wielu mężczyzn, którzy musieli dostarczyć Rosjanom swoje konie, nie powróciło. Tylko krótkie wiadomości o niektórych z nich dotarły ze wschodniej Rosji. Deportowani to: Christoph Meier, Martin Kiehler, Martin Bener, Wilhelm Hamm, Wilhelm Roth, Martin Roth, Johann Wildemann, Juliust Rück, Johann Frank, Julius Legler, Friedrich Egler, Friedrich Hamm, Jakob Ohmenzetter, Johann Hamm, Martin Rauh, Martin Meier, Josef Rück, Karl Frank, Friedrich Legler i Franz Kajnath.

Dzięki dobrej woli niemieckiej administracji odbudowa zniszczonych budynków gospodarczych mogła rozpocząć się latem 1915 roku. Prezydent policji v. Oppen i starosta powiatowy v. Zitzewitz zawsze byli otwarci na potrzeby pogorzelców, których zapał pobudzali podczas wizyt w osadzie. Niemiecka administracja leśna dostarczała drewno za niewielką lub żadną opłatą. Awaryjne pomieszczenia mieszkalne dla rodzin urządzono w środku budynków gospodarczych lub przy nich. Tylko nieliczni byli w stanie wybudować dom. Wszyscy liczyli na krótszy czas trwania wojny i odszkodowanie za szkody spowodowane pożarem szacowane na 300 000 rubli.

Wspólne cierpienia otwierają serca i umysły na kwestie zjednoczenia. Königsbach było jedną z pierwszych wiejskich grup lokalnych Związku Niemieckiego założonych w marcu 1916 roku. „Deutsche Post” donosił o spotkaniu założycielskim 21 maja 1916 r.: ”Pierwsze spotkanie odbyło się w budynku szkoły w Königsbach po nabożeństwie i wzięło w nim udział wielu mieszkańców Königsbach i Grünberg. Wśród obecnych można było zobaczyć wielu niegdyś dobrze prosperujących rolników, którzy siedzieli tam rozczochrani i zmarnowani; stracili cały swój dobytek podczas walk na tym obszarze. To nie wojna, walka uzbrojonych ludzi przeciwko sobie, pozbawiła go tego, nie, ci, którzy powinni być jego obrońcami, Rosjanie, podpalili jego dom, wyrwali mu z rąk nieliczne rzeczy, które próbował uratować, często ryzykując życie, i wrzucili je w płomienie. Zrobili to słudzy tego samego cara, któremu sam wiernie służył przed laty, któremu był wierny przez całe życie i dla którego jego synowie walczyli teraz i krwawili w polu! Na szczęście pojawienie się wroga, znienawidzonego przez Rosjan, udaremniło dokończenie dzieła zniszczenia; gdyby wojska niemieckie dały rosyjskim mordercom więcej czasu, prawie żadna zagroda z dwóch niegdyś tak kwitnących osad nie pozostałaby nietknięta! - Teraz, pod rządami niemieckimi, nowe życie rozkwita z ruin, pomimo trudów i obciążeń wojennych. Czy można się dziwić, że rolnicy widzą w niemieckich najeźdźcach swoich wybawców?


niedziela, 17 listopada 2024

Eichler Adolf - Die deutsche Ansiedlung Königsbach - Bitwa o Łódź - Bukowiec - Königsbach - cz.4

    

Wielkie emocje towarzyszyły mi podczas tłumaczenia tej części książki. Bardzo szczegółowy opis zniszczenia Bukowca przez rosyjskie wojska, zrobił na mnie niemałe wrażenie. Zdecydowanie lepszy opis niż w książce Otto Heike. Nie wiem kto z obu pisarzy miał rację:

Otto Heike pisał, że mieszkańców Bukowca rosjanie eskortowali na stację kolejową w Rokicinach. W tej relacji nie pojawia się słowo Rokiciny, kto miał rację?

Niemcom udało się przedrzeć do Brzezin. Nadeszły dni, kiedy wojska rosyjskie ponownie zalały wieś. Usłyszano wiele gróźb pod adresem jej niemieckich mieszkańców. Sytuacja pogorszyła się, gdy po kapitulacji Łodzi 6 grudnia, Königsbach został poddany samowoli rosyjskiej straży tylnej. Zrobiło się gorąco i wydawało się, że wioska stanie się centrum najbliższej bitwy.

    Za radą lub na skutek rozkazów rosyjskich podkomendnych wielu mieszkańców wsi udało się do Koluszek lub Rzgowa. Wieczorem 6 grudnia przez Königsbach przemaszerowały duże oddziały rosyjskie idące z Łodzi. Zajęły one przygotowane pozycje w pobliskim lesie Zielonej Góry. Część żołnierzy pozostała w wiejskich młynach, nakazując właścicielom przynieść słomę, aby podpalić młyny. Tak właśnie stało się z rodziną Wildemann, której młyn znajdował się w pobliżu ich posiadłości. Około południa 7 grudnia młyny stanęły w płomieniach. Żołnierze zostali poproszeni o pozwolenie na uratowanie części zboża z płonących młynów, na co się zgodzili.

   Żołnierze nakazali pani Wildemann i jej córkom jak najszybciej opuścić dom. Ponieważ obawiali się grabieży, zwlekali z wykonaniem rozkazu. Żołnierze wkrótce zniknęli. Niemiecki patrol jadący ze Rzgowa zastrzelił rosyjskiego żołnierza, który plądrował w Oberdorfie. W rezultacie Rosjanie wciąż przebywający w wiosce zaczęli się bać.

   Wildemann i jego ludzie zdecydowali się pozostać w wiosce, nawet po tym, jak większość mieszkańców opuściła swoje domy. Niemieccy uchodźcy z okolicy znaleźli schronienie w domu Wildemanna. Ponieważ zaczęło brakować żywności, jeden z gości udał się do dolnej wioski, aby kupić chleb. Został zatrzymany na ulicy przez żołnierza, który oskarżył go o bycie niemieckim szpiegiem. Oparł się na zeznaniach Wildemanna. Żołnierz i aresztowany wkrótce pojawili się w domu Wildemanna. Do rozstrzygnięcia sporu wezwano miejscowego sołtysa Eglera, który negocjował z żołnierzem i zapewnił uwolnienie oskarżonego w zamian za 50 kopiejek.

W nocy 8 grudnia w wiosce byli tylko włóczący maruderzy. Tak było również w ciągu dnia. Wieczorem ponownie pojawili się rosyjscy żołnierze, którzy przygotowywali się do podpalenia domów. Zażądali zabezpieczenia psów. Niektórzy z nich pozostali w mieszkaniu Wildemanów i otrzymali mleko i herbatę. Uznali, że lepiej będzie, jeśli rodzina natychmiast opuści dom. Poszli, wrócili i byli bardzo podekscytowani; pot spływał im po czołach i byli przerażeni każdym hałasem. Przeczucie mówiło pani Wildemann, że tego wieczoru wydarzy się coś jeszcze, więc nie położyła się.

W sąsiednim domu mieszkała zamężna córka, której mąż był na wojnie. Tego wieczoru przyszło do niej kilku podoficerów i poprosiło o pokój. Jeden z nich powiedział:

-„Czy wiesz już, że wioska ma zostać spalona?”. Odpowiedziała przecząco.

-„Tak, to się stanie za godzinę!”.

Przerażona kobieta chciała niepostrzeżenie pobiec do swoich rodziców, aby poinformować ich o niebezpieczeństwie grożącym wiosce. Ci jednak powstrzymali ją i zagrozili, że ją zastrzelą, jeśli jeszcze raz spróbuje opuścić dom.

Było około północy, gdy jeden z uciekinierów z domu Wildemanna ostrożnie odsunął zasłonę okna, by wyjrzeć w noc. Wzdrygnął się z przerażenia: w ciągu kilku następnych chwil w niebo wzbił się płomień, sąsiedni dom stanął w płomieniach. Teraz wszyscy wybiegli na zewnątrz. Ich oczom ukazał się straszny widok: płomienie wyskakiwały ze wszystkich domów w okolicy, palił się nawet ich własny dom. Próbowali ratować, co się dało. Łóżka, pościel i wszelkie inne przedmioty i ubrania, na których mogli położyć ręce, zostały wyniesione na pola. Nawet bydło udało się uratować z płonącej obory. Ceglana piwnica zapewniła prowizoryczne schronienie na noc.

    Rosjanie planowali podpalić również domy w górnej części wioski. Ale gdy podpalacze zbliżali się do końca wsi i uważnie nasłuchiwali w kierunku lasu Kraszew, usłyszeli kroki mężczyzn. Byli to młodzi mężczyźni z Königsbach, którzy tego popołudnia otrzymali rozkaz przygotowania się do transportu do Warszawy. Niepozornie i ukrytymi drogami ludzie ci w godzinach popołudniowych oddalili się w przeciwnym kierunku i ukryli w lesie Kraszewskim. Ponieważ sądzili, że Rosjanie opuścili wieś, która leżała tam w ciszy wieczornej, chcieli wrócić do swoich domów. Rosjanie jednak sądzili, że to wojska niemieckie już zbliżają się do wioski. Dlatego pospiesznie opuścili górną część wioski i zaczęli podpalać domy po drugiej stronie drogi. Działali z takim pośpiechem, że nawet nie poinformowali niczego niepodejrzewających mieszkańców w ich domach o zbliżającym się niebezpieczeństwie spalenia. Trzech członków rodziny Kajnath - Adam, Christine i Marie - zginęło w pożarze.

    Tak więc jedno gospodarstwo po drugim stanąło w płomieniach. Nawet stara szkoła i dom modlitwy nie zostały oszczędzone; spłonęły doszczętnie wraz z innymi domami w osadzie. Rodzinom pozwolono ocalić z domów tylko drobne przedmioty. Kazano im natychmiast udać się do Koluszek. Zastygli w przerażającej nocnej scenerii mieszkańcy Königsbach wciąż nie mogli pogodzić się z faktem, że większość ich wioski została bezpowrotnie zniszczona. Podczas gdy pojedyncze rodziny, zgodnie z instrukcjami wojska, udawały się do Koluszek, większość tych, którzy zostali spaleni, pozostała w ostatnich domach dolnej wsi, aby czekać na odejście Rosjan i uratować to, co mogli z ich dobytku. Podczas ostatnich przemarszów kolumn rosyjskich prawie wszystkie konie zostały zabrane do służby marszowej. W rezultacie kobiety i dzieci, które musiały opuścić swoje płonące domy, nie mogły nawet znaleźć środka transportu dla swoich spakowanych ubrań i łóżek.

    Przed świtem niemieckie oddziały wyprzedzające zajęły Obersdorf (ul. Górna). Posuwały się ostrożnie. Z lasu Zielonej Góry, gdzie Rosjanie zajęli nowe pozycje, spadł na nich deszcz pocisków. Rosyjski ogień nie pozostał bez odpowiedzi ze strony Niemców. Uciekający Königsbacherzy znaleźli się w krzyżowym ogniu. Wszyscy próbowali się ratować, w obawie o własne życie chętnie oddawali ocalony wcześniej dobytek. To cud, że uciekającym w popłochu udało się bez szwanku dotrzeć do ochronnego lasu w Zielonej Górze. Tylko dwie kobiety, Pauline Rometsch i Christine Köhler, zostały ranne. Z lasu wysiedleńcy rozproszyli się do niemieckich kolonii pod Koluszkami i Słotwinami, gdzie przebywali przez kilka następnych tygodni.

    Na początku górnej wsi ustawiono niemiecką artylerię. Po powrocie ze Rzgowa i Łodzi mieszkańcy pozostałych domów znaleźli kwatery niemieckie. W gospodzie Eglera znajdował się niemiecki szpital polowy. Rodzina Wildemanów, która dzielnie przetrwała wszystkie zniszczenia wojenne, mieszkała w piwnicy przez ponad dwa tygodnie, zanim mogła przenieść się z powrotem do pokoju. Niedaleko ich piwnicy niemieccy żołnierze zbudowali ziemiankę dla majora z drewna, z tartaku Wildemanów.

    Przez tydzień trwały tu walki. Dopiero w nocy 16 grudnia Rosjanie opuścili swoje pozycje w lesie Zielonej Góry. W tym czasie liczne rosyjskie pociski spadły na górną wioskę, nie powodując większych szkód; uszkodzonych zostało tylko kilka domów.

    Dopiero po odejściu Rosjan, rodziny, które znajdowały się za rosyjskim frontem, mogły wrócić do swoich zniszczonych domów. Na widok zniszczeń rozdzierający serce płacz i zawodzenie. W górnej wiosce i w sąsiednich wioskach przyjmowano bezdomnych. Wśród tych, którzy już wrócili, był syn rodziny Wildemannów, który po uwolnieniu musiał towarzyszyć Rosjanom w swoim samochodzie i zatrzymać się w sąsiedniej wiosce Grünbach - Łaznowska Wola. Tutaj był świadkiem, jak Kozacy zestrzelili niemiecki samolot i zdjęli futrzane ubrania z dwóch niemieckich lotników, którzy bezpiecznie wylądowali. Musiał oddać swój wóz, aby odtransportować lotników; nigdy więcej nie zobaczył swoich koni i samochodu.

Eichler Adolf - Die deutsche Ansiedlung Königsbach - Bitwa o Łódź - Bukowiec - Königsbach - cz.3

                                                   ZNISZCZENIE

W pierwszych miesiącach wojny Königsbach było świadkiem wielu przemarszów wojsk. W drugiej połowie sierpnia 1914 r. przeszły tędy ostatnie oddziały rosyjskie. Wkrótce za nimi podążyły oddziały niemieckie. Jednak zaledwie dwa dni później słabe linie niemieckie wycofały się przed nacierającymi masami rosyjskiej kawalerii. Pod koniec września Rosjanie rozpoczęli drugi odwrót, a na początku października niemieccy żołnierze znów byli widoczni. Myślano, że czas niebezpieczeństwa minął i że są bezpieczni za frontem bitwy, gdy nastąpiła kolejna zmiana: pod koniec października przez wieś przemaszerowały wyczerpane oddziały niemieckie wycofujące się z Warszawy. Tuż za nimi podążali wygłodzeni Rosjanie, którym chętnie dawano jedzenie, którego żądali tak długo, jak pozwalały na to zapasy. Nie otrząsnęli się jeszcze z trudów, jakie przeszli, gdy początek Bitwy Łódzkiej ponownie wprawił w ruch wielkie masy wojsk. Teraz Königsbach również miało zostać wciągnięte w wir wojennych wydarzeń. Po południu 22 listopada przez wieś przeszły oddziały niemieckie. Należały one do Korpusu Schäffera=Boyadela, który ruszył na Rzgów, aby schwytać Rosjan zmierzających do Łodzi.

Reinhard von Scheffer-Boyadel, właśc. Reinhard Gottlob Georg Heinrich Freiherr von Scheffer-Boyadel (ur. 28 marca 1851 w Hanau, zm. 8 listopada 1925 w Bojadłach) – generał pruskiej piechoty podczas I wojny światowej. - Zdjęcie i tekst Wikipedia.


Z relacji niektórych mieszkańców Königsbach, ale przede wszystkim z relacji pani Wildemann, która mieszkała nad jeziorem Chaussee i która pozostała w swoim domu wraz z rodziną przez wszystkie dni walk, można uzyskać spójny obraz ówczesnych wydarzeń. Pani Wildemann siedziała przygnębiona przy kominku późnym popołudniem tego dnia. Niemieccy żołnierze, którzy odpoczywali w jej domu przez kilka godzin, opowiedzieli jej o okrucieństwach popełnionych przez Rosjan w Prusach Wschodnich. Robili aluzje do tego, że spokojny Königsbach wkrótce znajdzie się pośród zgiełku bitwy. Ponadto pojawiły się uwagi od sąsiadów z wioski mówiących innymi językami o zemście Rosjan, ponieważ niemieccy osadnicy byli zbyt gościnni dla swoich polno-szarych współplemieńców. Po raz kolejny przyszły jej na myśl okropności wojny w Prusach Wschodnich i dopiero teraz dotarła do niej pełna rzeczywistość wojny. Pomyślała o swoim synu, który został zmuszony do wstąpienia do armii rosyjskiej wraz z innymi rezerwistami z Königsbach, gdy wybuchła wojna. Broniła go i wszystkich innych synów niemieckich matek, którzy walczyli po stronie rosyjskiej przeciwko niemieckim żołnierzom i z płomiennym oburzeniem zaprzeczała możliwości, że oni również byli zaangażowani w popełnianie takich okrucieństw.

Od zmysłów oderwało ją wejście kilku oficerów. Chciała zaprowadzić ich do salonu. Ale młody oficer, który wszedł pierwszy, powiedział: 

- „Jest nam zimno, chcemy zostać z tobą w kuchni!”. 

Ona i jej dzieci zrobiły miejsce dla gości przy piecu. Oficer zapytał o nazwisko właściciela. 

- „A więc Wildemann to twoje nazwisko! W tym tygodniu mieszkałem już u Wildemanna w okolicach Brzezin”. Teraz jedno słowo prowadziło do drugiego. W międzyczasie rozmówca rozejrzał się po mieszkaniu i teraz wyraził swój zachwyt nad zamiłowaniem gospodyni do porządku. 

- „Dawno nie było tak czysto. Zupełnie jak w moim domu!” Gospodyni nie była już przygnębiona wesołością gościa. Chętnie poczęstowałaby panów jedzeniem. Kuchnia i piwnica opustoszały podczas nieprzerwanych przemarszów wojsk. Zapytała, potykając się i zawstydzona, czy goście mogą być poczęstowani ziemniakami. Jej propozycja została przyjęta z podziękowaniem. Kiedy ziemniaki były już prawie gotowe, ponownie się zakłopotała; nie wiedziała, co więcej zaoferować. Powiedziała więc poufnie: 

- „Nie wiem, z czym panowie będą jeść ziemniaki!”. Goście się roześmiali. Mówczyni odpowiedziała: 

- „Czym? Naszymi rękami, oczywiście!”. Była całkiem szczęśliwa, gdy przypomniała sobie o kiełbasie, która wciąż była w skrytce. Rozcięła ją i otrzymała wiele pochwał. Chwalono również jej chleb. A kiedy młody oficer usłyszał, że będzie piekła następnego dnia, poprosił ją, by upiekła dla niego cztery bochenki; miał je odebrać jeszcze tego samego dnia, gdyby nie wyszło, że przyjdzie do koszar także następnego wieczoru. Gospodyni miała jeszcze wiele do powiedzenia na temat swojego życia, lokalnych warunków i niebezpieczeństwa grożącego niemieckim osadnikom. Kiedy powiedziała, że tylko Bóg zapewnia ochronę przed przechwałkami sąsiadów, jeden z pozostałych oficerów zgodził się z nią i powiedział: „Masz rację. My również polegamy wyłącznie na Bogu, który już nam wspaniale pomógł!”.

Panowie zostali obudzeni o czwartej nad ranem. Gdy się żegnali, młody oficer powiedział:

„Jak daleko podróżowałem, nigdzie nie podobało mi się tak bardzo jak u was! Wrócę tu ponownie po wojnie. Was też trzeba stąd zabrać, jesteście za dobrzy na tutejsze warunki!”.

Tuż przed wyjściem żołnierz szepnął do niej:

- „Wiecie, kto to jest? To królewski książę! Pozwól, że coś dla ciebie zapiszę!”.

Była zszokowana, gdy zdała sobie sprawę, że mówiła do księcia jak do równego sobie i nie okazała mu należytego szacunku. Jej mąż poszedł jednak do pokoju księcia i poprosił o kilka linijek wspomnień. Gość chętnie spełnił prośbę i napisał na pocztówce:

- „Przyjazne wspomnienie w Königsbach. Fryderyk Zygmunt, książę pruski”. Następnie panowie odjechali.

Przez cały dzień w okolicy trwał ostrzał armatni. Niestety, książę nie przybył do zamówionej kwatery. Z uwag żołnierzy, którzy w ciągu dnia przejeżdżali przez wieś, Königsbacherowie dowiedzieli się, że wojska niemieckie zostały otoczone przez Rosjan. Pani Wildemann i wiele innych kobiet wznosiło żarliwe modlitwy do Boga o ochronę i bezpieczeństwo dla swoich ukochanych gości.

 

 

 

 


Eichler Adolf - Die deutsche Ansiedlung Königsbach - Bukowiec - Königsbach - cz.2

 

Ci, którzy przybyli pierwsi, zostali zmuszeni do wzniesienia dziedzicznych chat, które służyły im jako tymczasowe domy. Dach tworzyły pnie drzew pokryte kawałkami darni. Przez dziesięciolecia, aż do dnia dzisiejszego, przekazywane były opowieści o nocnych wizytach stad wilków, które w zimowe wieczory zaglądały ciekawsko przez małe okienka do chat i zdawały się być zdumione naturą nowych mieszkańców lasu. Atakowały psy gospodarskie i odciągały je. Atakowały również ludzi. Opowieści o oszalałych wilkach krążyły od chaty do chaty. Starzy i młodzi szeptali historie o wilkołakach; na wpół zapomniane opowieści ludowe zaczęły ponownie odgrywać rolę w umysłach mieszkańców lasu.

     Dwie klasy kolonistów osiedliły się na terenach leśnych otaczających przyszłą kolonię. „Hübner” osiedlili się na wzgórzu, dzisiejszym »Oberdorf«. Byli to ludzie, którzy przybyli do kraju nie do końca biedni. Musieli udowodnić, że posiadają od 300 do 1000 polskich guldenów. Otrzymywali na własność jedno kopyto ziemi (trzydzieści arów magdeburskich). Zgodnie z aktem dziedziczenia (którego pełne brzmienie znajduje się w załączniku) osadnik otrzymywał ziemię zgodnie z planem geodezyjnym „dla siebie, swoich spadkobierców i potomków na wieczność, na prawach dziedzicznego udziału w taki sposób, że może rozporządzać swoim majątkiem według własnego uznania, ale za uprzednią wiedzą i zgodą Królewskiej Izby Wojennej i Domen., a zatem może ją oddać, sprzedać, wymienić lub zbyć w jakikolwiek inny sposób, ale tylko z zastrzeżeniem, że właściciel może sprzedać nieruchomość obcokrajowcowi tylko w ciągu pierwszych 10 lat. Osadnik otrzymał ziemię bez zapłaty. „Budynek niezbędny do prowadzenia jego działalności został również zbudowany dla niego jako stodoła bezpłatnie na rachunek króla”.

    Te same przywileje przyznano również biedniejszym przybyszom, ale z tą różnicą, że otrzymali oni tylko cztery akry magdeburskie. Osadnicy obu klas otrzymywali dwa dobre grosze za każdą milę i każdą głowę rodziny jako rekompensatę za dojrzewanie. Poza budynkami i ziemią otrzymywali także żywy inwentarz i drób, ziarno siewne i narzędzia rolnicze. Za każdy akr gruntu leśnego otrzymywali opłatę w wysokości od 10 do 15 reichstalarów. Pierwsze sześć lat było wolne od podatku. Administracja domeny kazała wybudować kamienną studnię na środku drogi na każde cztery gospodarstwa. Wiele z nich istnieje do dziś jako dowód działalności opiekuńczej ówczesnej administracji. Mniejsze karczmy znajdowały się w dolnej części wsi.

   W sąsiedniej wsi Grünberg zachował się akt dziedziczenia, który w niektórych fragmentach różni się od dokumentu z Königsbach. Stanowi on kolejny dowód na to, z jaką troską pruska administracja starała się zagospodarować nowe tereny, a także jaka przyszłość czekała sprowadzonych tu niemieckich osadników. Każdy kolonista był zobowiązany do zasadzenia „trzydziestu sztuk szczepionych drzew owocowych dobrej jakości” w ciągu najbliższych dziesięciu lat.

    Nadając nazwę osadzie, pruscy urzędnicy myśleli o uhonorowaniu króla Fryderyka Wilhelma III. Ponieważ przez dolinę przepływa niewielki strumień, nazwano ją Königsbach. Górną wieś przecina dobrze utrzymana droga łącząca Łódź z Tomaszowem. Ostroga górnej wsi wpada do doliny. Ze względu na podmokłe niziny, kontynuacja drogi wiejskiej nie została odgięta w lewo. Na zakręcie, gdzie spotykają się górna i dolna wieś, w 1808 r. wybudowano dom szkolny połączony z salą modlitewną. Mieszkańcy Königsbach byli dumni z tej spuścizny po swoich ojcach: przypominająca kościół sala modlitewna mogła pomieścić ponad 300 osób.

    Po utworzeniu parafii pabianickiej kolonia została kościelnie przyłączona do Pabianic. Podział ten był wynikiem zakłopotania, jak pokazuje rzut oka na mapę.

    Königsbach, któremu w latach dwudziestych XX wieku nadano polską nazwę Bukowiec, rozwijał się pod rządami zmieniających się władców dzięki ciężkiej pracy mieszkańców. To tutaj najdłużej przetrwał prawdziwy szwabski charakter i język. Mogła rozwijać się bez przeszkód aż do wojny światowej. Była to jedna z największych i najlepiej prosperujących kolonii niemieckich w regionie. Jej mieszkańcy działali nie tylko w sektorze rolniczym - wprowadzili również kilka gałęzi drobnego przemysłu, takich jak zmechanizowana produkcja wyrobów pończoszniczych i produkcja wyrobów cementowych.

Ogłoszenie-reklama ukazała się w Der Volksfreund 16.11.1919 roku:



Najtańszym i najlepszym pokryciem dachowym są cementowe płytki łączone, dostępne w cementowni

                                       ALEXANDER EGLER W BUKOWCU ( KÖNIGSBACH)

                                 GMINA BRÓJCE, POWIAT ŁÓDZKI, POCZTA ANDRZEJÓW

cegły, rury studzienne, słupki ogrodzeniowe, pustaki, koryta znajdują się w magazynie, w przypadku większego zapotrzebowania mogą być wykonane na miejscu. Wysyłka wagonami we wszystkich kierunkach.

                                           


sobota, 16 listopada 2024

Eichler Adolf - Die deutsche Ansiedlung Königsbach - Bukowiec - Königsbach - cz.1

 

Ogólnie dostępna jest książka autorstwa Adolfa Eichlera, wydana w 1917 roku w łódzkiej drukarni przy ul. Ewangelickiej 5: 

            Die deutsche Ansiedlung Königsbach - Eine Schilderung ihrer Gründung, 

                              ihrer Zerstörung und ihres Wiederaufbaus.

             Niemiecka osada Königsbach - Opis jej założenia, zniszczenia i odbudowy.

Wydana w języku niemieckim na 47 stronach. Wcześniej tłumaczyłem i zamieszczałem na moim blogu obszerne teksty z książki Otto Heike 150 Jahre Schwabensiedlungen in Polen 1795-1945  150 lat osadnictwa szwabskiego w Polsce 1795-1945 - które opisywały m. innymi historię powstania Bukowca w 1803 roku, aż do tragicznego 1945 roku. Po analizie tych dwóch książek, uważam, że materiał Adolfa Eichlera jest lepszy, bardziej obiektywny. Co prawda Eichler w swojej książce opisuje Bukowiec do 1917 roku, to uważam, że warto jest przetłumaczyć całą książkę, bo wnosi ona wiele nieznanych mi wcześniej wątków, zapraszam.


Adolf Eichler, pseudonim Adolf Drängler, urodzony 31 stycznia 1877 roku w Łodzi, zmarł 10 listopada 1945 w Berlinie. - wydawca, publicysta, propagandysta, działacz mniejszości niemieckiej. - zdjęcie i tekst Wikipedia.


                                          POWSTANIE I ROZWÓJ.

Po trzecim rozbiorze zachodnia Polska przypadła Prusom. Administracja pruska starała się pomóc nowym prowincjom „Prusy Południowe” i „Nowy Śląsk”, wytrwale realizując zakrojone na szeroką skalę przedsięwzięcia. Na okolicznych terenach pracowano z radością i entuzjazmem. Plan polegał na otwarciu zaniedbanych obszarów dla kultury, oczyszczeniu kilometrów lasów, budowie dróg, zakładaniu osad i sprowadzaniu niemieckich rolników jako wzorowych rolników.

     Agenci emigracyjni rządu rosyjskiego podróżowali po Niemczech i sporządzali szczegółowe opisy żyznych południowych terytoriów Rosji, które miały zostać pozostawione niemieckim kolonistom. Zgodnie z planami rządu rosyjskiego, nowi przybysze mieli „służyć jako przykład w wiejskich zawodach i rzemiosłach”. Rząd pruski, który mógł już pochwalić się udanymi przedsięwzięciami osadniczymi we wschodnich częściach Prus, również starał się skierować część napływu emigrantów do swoich nowych prowincji. Zapewniała imigrantom dotacje i prawa do osiedlania się, a swoimi działaniami pokazywała, że mają oni szczerą wolę, by dążyć do dalszego rozwoju osadnictwa.

    Szereg takich kolonii miało powstać także w puszczy rozciągającej się między starą wsią Łódź a dobrami hrabiów Ostrowskich w okolicach dzisiejszego Tomaszowa. Królewska Południowopruska Izba Wojenna i Domen, która miała wówczas siedzibę w Kalisch, opracowała szczegółowy plan, którego realizację powierzono Królewskiemu Urzędowi Domen w Pabianicach. Nie szczędzono środków, aby zapewnić wygodny byt niemieckim rolnikom, którzy mieli zasiedlić nowe wsie i zabezpieczyć ich ekonomiczną przyszłość.

    W przeciwieństwie do niemieckich wsi dzierżawnych zakładanych przez polskich właścicieli ziemskich, wsie zakładane przez Urząd Domenalny w Pabianicach nazywano „koloniami królewskimi” i nadawano im niemieckie nazwy. Są to: Grünbach (dawniej Groembach, pol. Łaznowska Wola), Wilhelmswald (pol. Borowo), Grünberg (pol. Zielona Góra), Königsbach (pol. Bukowiec), Effingshausen (pol. Starowa Góra) i (za Pabianicami) Hochwald (pol. Markówka).

    Wysiłki pruskiej administracji przyniosły zamierzony sukces. Chłopi niemieccy, którzy mieli się zadomowić na własnym gruncie na ziemiach polskich, sprostali wymaganiom: zapuścili korzenie pośród obcych ziem i nie tracąc nic ze swego gatunku, do którego byli przywiązani wszystkimi włóknami przez ponad sto lat życia na obczyźnie - administracja pruska nie mogła już cieszyć się z efektów ich twórczej pracy. Po klęsce Prus w bitwie z Napoleonem w 1806 r. Prusy poczuły się zmuszone do ewakuacji polskich prowincji. Szczęściem dla kolonistów było to, że sumienni urzędnicy Izby Wojennej i Domen nie zaniedbali sporządzenia aktów dziedziczenia na podstawie sporządzonych przez siebie planów geodezyjnych, co przynajmniej zabezpieczyło status majątkowy niemieckich osadników, którzy zostali pozostawieni swojemu losowi.

    Königsbach zostało założone w 1803 roku. Pierwsi osadnicy pochodzili z Wirtembergii i Alzacji; ich nazwiska brzmiały: Schefller, Messinger, Egler, Legler, Wiedemann, Kiehler, Köhler, Lerle, Ohmenzetter, Roth, Brakonier, Haubert, Braun, Heller, Bauer, Kainath itd. Byli oni zobowiązani do przynoszenia zaświadczeń o dobrym charakterze od władz cywilnych i kościelnych. Niestety, potomkowie przywiązywali zbyt małą wagę do świadectw pochodzenia swoich przodków, przez co dokumenty te ginęły lub były palone. Wśród pożółkłych papierów w domu starego osadnika znaleziono kilka dokumentów, które przynajmniej dostarczają informacji o jednym z założycieli kolonii, ersaserze Martinie Kiehlerze. Świadectwo z biura burmistrza brzmi następująco:

                                                                                                          Domssesel, 29 marca 1803 r.

                                           WYJAZD Z DOLNEGO RENU

Obecny obywatel, nazwiskiem Martin Kiehler, do tej pory mieszkaniec tej parafii i zamierzający przenieść się stąd i osiedlić gdzie indziej, a mianowicie z żoną i pięciorgiem dzieci, jest w ten sposób poświadczony zgodnie z prawdą, że zawsze okazywał się posłuszny swoim przełożonym, swoim przełożonym, zgodnie z prawem i chętnie płacił podatki, i że zawsze okazywał się służalczy i spokojny wobec wszystkich, i że od dzieciństwa był przyuczany do pracy na roli, o czym doskonale wie, a także do uprawy koniczyny i ogrodów i jest ogólnie pracowity i chętny do wykonywania wszelkich prac rolniczych. Ponieważ jednak ma dużą rodzinę, a ziemia w tej okolicy jest bardzo uboga, a on posiada niewielki majątek, jest zmuszony, na mocy swojego pragnienia jako prawego ojca, aby jego dzieci były szczęśliwe, przenieść się do obszaru, w którym jego praca jest lepiej wynagradzana niż tutaj.

Powyższe jest niniejszym poświadczone i podpisane zgodnie z prawdą.

                                                                                                                  Thiebolt Meir.


W obszernym dokumencie pochodzącym z kancelarii parafialnej potwierdzona jest prawdomówność Martina Kiehlera (noszącego tu nazwisko Köhler) oraz podane są wyciągi z ksiąg kościelnych. We wstępie czytamy:

                                                                        TESTAMENTY

dotyczące uczciwego pochodzenia, nienagannego zachowania, chrześcijańskiego małżeństwa, narodzin i chrztu pięciorga dzieci Martina Köhlera.

    Martin Köhler, mieszczanin zamieszkały w Domsessel, parafia Lorenzen, dawniej należący do książęcego hrabstwa Nassau Saarwerden, obecnie do kantonu Saarunion (dawniej Saarboxenheim), okręg Zabern, departament Dolnego Renu Republiki Francuskiej, pochodzi z Maxweiler, parafii Berg, w byłym hrabstwie Saarwerden, wraz z rodziną wyznaje nasz Kościół Ewangelicko-Luterański i będzie miał w swoich rękach świadectwa dotyczące jego osoby z parafii luterańskiej Berg. (Poniższe fragmenty pochodzą z rejestru kościelnego)....

    Powyższe wyciągi z rejestru kościelnego parafii Lorenzen i Domsessel, które są identyczne z powyższymi, są nie tylko poświadczone, ale obywatel Martin Köhler i jego żona Eva Elisabetha, urodzona w Lenge, są również poświadczeni zgodnie z prawdą, że prowadzili honorowe i chrześcijańskie życie, wolne od wszelkich rażących wad, należycie uczestniczyli w naszych publicznych nabożeństwach kościelnych, od czasu do czasu przyjmowali Komunię Świętą, żyli spokojnie w małżeństwie i zawsze żyli po sąsiedzku i przyjaźnie ze swoimi współwyznawcami. Teraz, gdy ta chrześcijańska, honorowa, uczciwa, wierna i pracowita rodzina opuszcza nasz zbór, odsyłam ich z moimi najserdeczniejszymi błogosławieństwami. Niech Wszechmogący chroni ich w planowanej podróży i niech dobra opatrzność doprowadzi ich szczęśliwie do miejsca, w którym będą mogli prosperować ciałem i duszą. Polecam tę (lukę)... tym, z którymi może się zetknąć, w celu braterskiego przyjęcia i pełnego miłości wsparcia, gdyby tego potrzebowała; ale szczególnie polecam ją wiernemu nadzorowi jej przyszłego pastora.

Przekazane w Lorenzen, kanton Saar=Union Arrondissement Zabern. Departament Dolnego Renu. 19 marca 1803 -28 Bentose XI,

                                                                                                Ludwig Philipp Hildebrand

                                                                 Pastor ewangelicki=luterański w Lorenzen i Domsessel.


piątek, 15 listopada 2024

Czarnocin - Ksiądz Izydor Kowalski - Kółko rolnicze w Czarnocinie - 1911

 

Z Panią Joanną mam obecnie sporadyczny kontakt. Jednak Pani Joanna nie zapomina o mnie i przesyła do mnie wiadomości o nowościach dotyczących okolic Będkowa, Czarnocina i moich okolic, które rzadko, bo rzadko pojawiają się na aukcjach internetowych, czy też cyfrowych bibliotekach. Tak też i tym razem się stało:

Dzień dobry, znów o Panu pomyślałam, bo znalazłam w bibliotece cyfrowej Polona ciekawą książeczkę o Kółku Rolniczym w Czarnocinie.

Mimo, że nie jestem rolnikiem i nie interesuje mnie ten temat wcale, to historyczne aspekty (książeczka jest z 1911 roku), sposób jej napisania i umiejscowienie "bohaterów" w naszej okolicy, spowodowała, że z przyjemnością ją przeczytałam.

Dlatego pomyślałam, że i Pana może zainteresować, całość jest dostępna online na Polonie:

https://polona.pl/item-view/be0a50a5-38db-4b97-9e60-aaf25b2bc9b8?page=0

Autorem jest ksiądz Izydor Kowalski, w Czarnocinie jest ulicą jego imienia.

Ks. Izydor Kowalski, Źródło:fot. Płodozmian.


Muszę przyznać, że przeczytałem z zainteresowaniem pracę księdza Kowalskiego. Na tamte czasy był postacią niezwykłą, nowatorskie metody uprawy ziemi, a przede wszystkim uświadamianie rolników o zmianie ich staroświeckich poglądów mogły zaimponować. Pani Joanno, wielkie dzięki, proszę o więcej!

Zapraszam czytelników na wstęp tej książki, myślę, że wielu z Was przeczyta całość, przyjemnego czytania!

                                                          ZAŁOŻENIE KÓŁKA

Do Czarnocina przyszedłem przed pięciu laty; rozejrzałem się po polach, - widzę, że ziemia niezła, szczerkowa, ale robota niestaranna, nieumiejętna, stąd też urodzaje bardzo liche, a co zatem idzie - brak chleba i niedostatek pomiędzy narodem.

    Mówię więc do swoich parafian tak "gospodarujecie kiepsko, orzecie w zagony, siejecie zwyrodniałem ziarnem, nie macie porządnego narzędzia, zwiążmy się w kółko, to wspólnie będziemy się pouczać i pomagać sobie, Pan Bóg nam pobłogosławi i biedę ogólnemi siłami odpędzimy. Boć wiadomo przecie, że jak się ludzie do czego kupą wezmą, to łatwiej i składniej zrobią jak w pojedynkę. Praca w kółku miła jest Bogu i pożyteczna ludziom, bo i Pan Jezus cieszy się jak ludzie mają chleba dostatek, - przecie sam w Modlitwie nauczał, żeby o chleb powszedni prosić, a jak szła za Nim wielka rzesza ludzi, to ich się zapytał, czy nie są głodni. A gdy się dowiedział, że chleba nie mają, to choć piekarzem nie był, tylko ciesiołki u opiekuna swego Św. Józefa się uczył, w cudowny sposób chleba upiekł i ludzi nakarmił; i Matka Najświętsza też jest rada, jak ludzie są syci i dostatni, bo bieda i głód, to źli doradcy, do grzechów i różnych występków popychają, a Matka Najśw., zwyczajnie, jak każda dobra matka, rada by nas widzieć, nie grzechach i występkach, ale w szczęśliwości doczesnej i wiecznej.

     Kiedy tak przemówiłem, zakotłowało się jak w garnku; ludzie ciemni i źli, zaczęli burzyć i wygadywać niestworzone rzeczy. Jedni mówi, że kółko będzie na to, żeby wróciła pańszczyzna. A ja im tak tłumaczyłem: pańszczyzna nigdy wrócić nie może, bo dzisiaj każdy siedzi na własnym kawałku, ojcowie nasi siedzieli na dworskim, to chodzili na odrobek i ten odrobek nazywał się pańszczyzną; taki był porządek i w innych krajach, ale dzisiaj, dzięki Bogu, tego już nigdzie nie ma. dziś każdy jest sobie dziedzicem, a jak idzie na robotę, to mu płacą według zgody; pańszczyzna wróci wtedy, jak krowy będą cieliły się na drzewach, albo dachach, a bociany lęgły w oborach. Drudzy mówili, że kto się do kółka zapisze, to straci gospodarkę, że przyjdą jacyś ludzie i wyrzucą go na środek drogi. A ja im na to, nie za kółko wyrzucą cię na środek drogi, ale za pijaństwo i niedostatek; mało to już ludzi gorzałka i niedostateczność doprowadziły do dzidowskiego kija i torby; powyrzucają nas z gospodarki, bo nas nędza zeżre, ludzi przybywa, a ziemi nie, każdy ma gębę i ochotę do jedzenia, a chleba coraz mniej, jedną skwarką, zasmarzoną z cebulą, krasicie cały garnek warzy, nosem, nie gębą czujesz okrasę. Na to będzie kółko, żebyś nauczył się gospodarować, bo dziś nie umiesz, żebyś dla siebie i dzieci miał dostatek chleba a skwarki były wielkie.....




poniedziałek, 11 listopada 2024

Siedlce - Niemiecka okupacja - List

 

Ten list pisany w okresie niemieckiej okupacji przeleżał w moich szpargałach kilkadziesiąt lat... Uwielbiam takie dokumenty, ludzie które je pisali, przekazywali swoje odczucia w tych strasznych czasach. Zmartwienia, tęsknoty, żałoba były na porządku dziennym. Być może wielu czytelników będzie rozczarowanych treścią..., trudno.

     Przepisałem ten list w oryginale (bez przecinków i kropek)



Kochany i drogi Tadziu

Po długich prośbach zdobyłam u Jadzi adres do Ciebie. My dwie Ciotki zostały się w Siedlcach, a reszta rodziny rozjechałą się w różnych kierunkach Polski. Wszyscy nasi bracia wymarli, a na końcu twój Kochany Ojciec a nasz brat zmarł ostatniego kwietnia 1941 ojciec chorował na zaziembienia 2 tygodnie ale nie było nic groźnego jednak najsmutniejsze że Niemiec bardzo go potłukł w głowę że prawdopodobnie odbił w głowę że ciągle skarżył się na silny ból głowy i ostatnio lekarz stwierdził że mózg obszedł ropą. W chorobie ciągle wyglądał ciebie całem marzeniem było módz się z tobą zobaczyć. Lecz niestety marzenia Jego nie ziściły się prosił żeby tobie powiedział że tak Ciebie ciągle oczekuje kiedy ty nareszcie wrócisz bo jednak syn dla Ojca to całe życie bo wiesz doskonale .... było opłakane i w takich ciężkich wzdychaniach zakończył życie.

    Alinka wyszłą za mąż 1 rok żyła z mężem i umarła zostałą po niej córeczka Jadzia wychowuje jeszcze rok po śmierci Ojca mieszkała i pielęgnowała siostrzenicę ale jednak było ciężko pojechałą do Mińska do Matki i razem wychowują Małą Tereskę lecz nie miały wyjścia pojechały do Łodzi. Mańka pracuje w przedszkolu fabrycznym musi wstawać rano o godzinie 5 rano bo jednak musi wychowywać wnuczkę bo takiego ma czułego i szlachetnego zięcia, jaką była gadziną dla własnych dzieci jednak los sprawiedliwy wymierza sprawiedliwie jednak za mało że tak podłość i krzywda jaką wam wyrządzałą, a teraz, a teraz niby czuła mama i ciocia z utęsknieniem pragnęłaby jak najszybciej Ciebie zobaczyć względnie czeka od Ciebie pomocy bo by się jej przydało zapomniała że ty sam musiałeś zdobywać naukę która tak ciężko zdobyta bez opieki czułej i troskliwej to jest .... taka matka i ciotka.

     Kochany Tadziu mimo tak okrutnej wojny która nad nami szaleje dom twój choć nie cały stoi nieco uszkodzony od bomby w jednym pokoju sufit przebiły. Jednak dom czeka z utęsknieniem czeka na gospodarza i opiekuna więc przyjeżdżaj bo my też czekamy z ustęsknieniem pragnęłybyśmy Ciebie zobaczyć jak najszybciej. 

     Przy nadchodzącym nowym roku zasyłamy najserdeczniejsze życzenia wszystkiego najlepszego zdrowia czego sobie od Boga życzysz i szczęśliwego powrotu do kraju szybkiego.

    Drogi bratanku napisz nam co porabiasz jak żyjesz gdzie pracujesz bo pragnęłybyśmy coś o Tobie wiedzieć po tylu latach czekamy z utęsknieniem. 

     Stryjenki Jankowej dom się spalił Bogu dziękować za Boską pomocą postawili drugi jeden pokój i sklep wykończyli. Wacek i Gienka Jarwicka są we Wrocławiu. Regina i Irena są w Jeleniej Górze, Nacia w Warszawie a Jurek który jest z matką w Siedlcach ma się żenić w karnawale z tem jesteśmy w ciągłym kontakcie więc wiemy a Jadzia z mężem i dzieckiem wyjechała do K.... mąż jej jest na dobrym stanowisku dyplomatycznym.

    Kochany Tadeczku dziwi nas bardzo dlaczego nie dając znaku życiu o sobie a stare ciotki tak se ciągle marzą i myślą czy jeszcze przed śmiercią zobaczą swego wychowanka smutno nam i ciężko i stare lata tak szybko zbliżyły się i nie mamy siły do pracy emeryturka jest tak skromna że ledwie wystarczy na niezbędne potrzeby czekamy jak najszybciej odpowiedzi Ciotka Br....ska wyjechała do Jeleniej Góry Marychna i Irka Olek pracują Zygmunt zginął w Obronie Warszawy pochowany w Laskach Lutek w roku 39 wrócił z wojny przechorował do wiosny i zmarł w Siedlcach takie smutne koleje życia przechodziłyśmy Tadziu prosiłeś Ojca żeby z Dęblina przywiózł twoje rzeczy więc przywiózł twoje ubrania i bieliznę a książki pozostały na miejscu ale Jadzia to wszystko wyrzuciła to trudno jakoś tam będzie bylebyś szczęśliwie wrócił bo wszyscy wrócili a Ciebie czeka narazie na odpowiedź wysyłamy najserdeczniejsze życzenia od najbliżeszej rodziny. Ucałowania od Ciotki Julji Zbieczowej? od Ciotki Tekluni.

                                                                                        Siedlce 28/XII

piątek, 8 listopada 2024

Łódź - Autokar Skoda - Aukcja Ebay

 

                        Bardzo ciekawe zdjęcie wystawione na sprzedaż na niemieckim Ebay!



Bitwa o Łódź 1914 - Bitwa o Brzeziny - Brzeziny - Radomsko - Piotrków - Ebay

  Wszystko co dotyczy Bitwy o Łódź, czy też "Bitwy o Brzeziny" jest mi bliskie. Materiał z aukcji internetowej na Ebay,

Alles, was mit der „Schlacht von Lodz“ oder der „Schlacht von Brzeziny“ zu tun hat, liegt mir am Herzen. Material aus einer Online-Auktion bei Ebay,


Deutsche Feldartillerie in siegreichem Angriff russische Infanterie vom Bahndamm bei Brzeziny, 24 November 1914.

Niemiecka artyleria polowa w zwycięskim ataku na rosyjską piechotę z nasypu kolejowego pod Brzezinami, 24 listopada 1914 r.



Aus das Kämpfen bei Lodz. Vorrückende deutsche Infanterie begegnet einem Zug russischer Gefangener.

Z walk pod Łodzią. Nacierająca niemiecka piechota napotyka pluton rosyjskich jeńców.



Bajonettangriff deutscher Truppen auf eine befestigte Stellung der Russen bei Petrikau.
Atak bagnetowy wojsk niemieckich na rosyjskie umocnione pozycje w pobliżu Piotrkowa.


                                                                    Einzug deutscher Gruppen in Lodz.
                                                                Niemieckie grupy przybywają do Łodzi



                                 Deutsche Herrführer VI. Generaloberst von Mackensen.

                     Niemiecki główny dowódca VI, generał pułkownik von Mackensen.



                                           Aus den Kämpfen um Nowo-Radomsk.

                                                   Z walk o Noworadomsk.


Die Piotrkowskaja (Hauptstraße) in Lodz nach der Bezetzung der Stadt durch die deutschen Truppen am 6 dezember 1914.

Piotrkowska (Główna ulica) w Łodzi po zajęciu miasta przez wojska niemieckie 6 grudnia 1914 r.

                      Die Einnahme von Lodz: Deutscher Truppen ziehen in die Stadt ein.

                            Zdobycie Łodzi: wojska niemieckie wkraczają do miasta.

                                      Die russische Truppen räumen die Stadt Lodz.

                                         Wojska rosyjskie ewakuują się z Łodzi.




poniedziałek, 4 listopada 2024

Mirosław Chwiałkowski - Wspomnienia - Obóz Kaletnik - Oddział SAMA - cz.1

Dominika Trojaka zainteresował po przeczytaniu na moim blogu materiał zamieszczony w Odgłosach o ataku oddziału partyzanckiego pod dowództwem SAMA na obóz pracy Baudienst w Kaletniku. Dominik miał wielogodzinne nagranie wspomnień pana Mirosława Chwiałkowskiego na swoim Pendrive. Grzecznościowo pozwolił mi na udostępnienie tych wspomnień, za co jestem Dominikowi bardzo wdzięczny i zobowiązany. Otóż, pan Mirosław urodzony w Łodzi w 1926 roku, w wieku 4 lat razem z rodzicami i rodzeństwem przeprowadza się do wypoczynkowej miejscowości Kaletnik koło Łodzi. Jest z tym miejscem związany uczuciowo także w okresie niemieckiej okupacji. Z bardzo obszernych i jakże ciekawych wspomnień, przez ponad 17 minut opowiada o powstaniu obozu pracy  i jego zdobyciu przez oddział partyzancki pod dowództwem SAMA. Oto relacja:


Pewnego razu otrzymuję informację, niby rozkaz.

- Słuchaj Mirek, dla niego byłem po prostu Mirek. 

Tutaj będzie w lesie obóz, na naszej polance, my tak ją nazywaliśmy, na której się odbywały wszystkie nasze piękne imprezy kulturalne. Tu będzie zbudowany obóz pracy przymusowej tzw. Baudienst. A Jurek pracował w międzyczasie i dowiedział się o tym. On pracował jako zwykły smoluch w firmie Kistner która zbudowała ten tor dla Niemców, drugi tor idący jak gdyby równolegle do Słotwin, razem z torem słotwinowskim tutaj. On pracował jako zwykły smoluch, jako maszynista tych lokomotyw dieslowskich, które ciągnęły wózki z piaskiem tzw. kipy, na ten wysoki nasyp. To była po prostu praca kamuflaż dla niego, żeby ukryć swoją obecność tutaj. Żeby był pretekst, że on pracuje ciężko jako robotnik, (Niemcy lubili go), chodził usmarowany, na ramieniu szmaty - i on powiedział:

- słuchaj, będzie tutaj obóz 

     I ten komendant obozu będzie organizował służbę wartowniczą w obozie z wartowników Polaków, was chłopaków. I jeśli się dostaniesz do Baudienstu tutaj, to masz się zgłosić w pierwszej kolejności, bez dyskusji. Ja mówię:

- Jak to, mam stać z karabinem u Niemców jako wartownik niemiecki? 

    Normalnie, we wszystkich obozach rozsianych na trasie nowej kolei, a tych obozów były dziesiątki, warty pełnią mongoli, turkmeni i inna swołocz ze wschodu, która jest na usługach hitlerowców i wyżywa się na nieszczęsnych chłopakach z Polski. 

    Ten austryjak, bo to miał być ten austryjak, wiedeńczyk, postanowił, że on zorganizuje służbę wartowniczą z was chłopaków, więc masz obowiązek do tej służby wstąpić. Czy on to powiedział innym kolegom, nie tłumaczył mi się. Inni koledzy mnie też się nie tłumaczyli. W każdym razie ten obóz w końcu zaczął się budować i organizować. I słowo stało się ciałem. To co ja usłyszałem na ucho od swojego dowódcy, rzeczywiście się dzieje. Komendant, austryjak nazwiskiem Kreuzer, zamiłowany piłkarz, który występował w Berlinie na olimpiadzie w reprezentacji Austrii w 1936 roku, zaczął organizować służbę wartowniczą. Ja nie mogłem się zgłosić, bo byłem już w innym obozie, tutaj koło mojego domu, bo ten obóz był na końcu posesji moich rodziców, łuki i zagajnik go oddzielały. Na tej naszej polance pięknej, gdzieśmy się bawili, tam  pobudowany został obóz, otoczony drutami kolczastymi, rowami strzeleckimi i wycięte 50 metrów pasów wokoło obozu, od jednej strony szosy, wokoło do drugiej strony szosy, takie 50-metrowe przedpole oświetlone reflektorami. I tu pod reflektorami rowy strzeleckie i druty z zewnątrz rowów strzeleckich. I dalej jeszcze palisada z bali, dorną pokryte z tyłu aby kule nie przechodziły. W pewnym momencie, jak obóz został zorganizowany, tzn. postawione baraki i ogrodzony, ci majstrowie z firmy Kistner dostali jeden barak w tym obozie. Jeden barak był przez majstrów zajęty, resztę baraków przez służbę wartowniczą. Sypialnie były w baraku komendanta Lutza Kreuzera, bo on miał żonę i dwie córeczki i mieszkał w obozie. 

    I ten Jasio już nie jest prywatnym pracownikiem firmy Kistner, tylko już jest junakiem, już nie pracuje przy tym karczowaniu lasu i wożeniu piasku, tylko stoi z karabinem na warcie. A Jasio był tak samo długo jak ja w AK, bo myśmy jednej nocy zostali, dziwnym trafem przyjęci. W tych naszych poszukiwaniach, jednego dnia się spotykamy. 

- Masz jakieś kontakty? Tak. A ty? - Też! No to w jakiej jesteś organizacji? 

Ja się nie orientowałem, no wiesz w organizajler?, no tak, ale są różne, gdzie przysięgę masz składać. No ja też, to porównujemy.

- No cholera! - różne teksty są! No to ja: 

- To nie będziemy razem? Z tego wynika, że nie. Ale nie martw się, jak będziesz ty szedł, gwizdniesz na mnie, to ja z tobą idę. A jak będzie odwrotnie, ja na ciebie gwizdnę i będziemy szli razem. On z naganem swojego ojca, którego odkopaliśmy w komórce, pod węglem był zakopany. Nagan ojca, który był z 1 Wojny Światowej, patentowa broń armii czerwonej, fantastyczny rewolwer. A ja miałem pistolet mojego ojca. My jako dzieci, jeszcze przed wojną, myśmy z tym pistoletami sobie normalnie przychodziliśmy, tutaj były w płocie słupki drewniane z podkładów kolejowych i sprawdzaliśmy, który lepszy pistolet, czy jego rewolwer, czy mój pistolet przebije ten dębowy podkład. Mieliśmy wtedy po 10 lat, myśmy żyli jako dzieci w świecie całkowitej iluzji - jako traperzy kanadyjscy, to nam imponowało! Zyć jak traper, obaj byliśmy harcerzami i on i ja. On był w Łodzi, ja byłem w Bróżycy ?. Okazuje się, że on był w NSZ, trafił do NSZ-tu, ja trafiłem do A.K.

    Rano mnie pocieszył, żeby się nie martwić, będziemy i tak razem i tak razem, on wiedział dużo więcej jak ja. Potem się okazuje, spotykamy się u państwa Silskich? na wieczorku, okazuje się, że Rysiek Chaliński z A.K. też jest wartownikiem w Baudienście i wszyscy inni też są wartownikami! Cholera, wszyscy?! Albo NSZ-towcy albo Akowcy! Nie było tam nikogo poza konspiracją. I tak się pięknie złożyło, że Niemcy sami wybrali sobie samych zaufanych konspiratorów z N.S.Z i A.K. na wartowników. Wyszkolił nas sam komendant Kreuzer, który w wykopanej dziurze po piaskowej górze w lesie, zrobił strzelnicę i chodził z tymi wartownikami na ćwiczenia i uczył ich strzelać. 

    Berkut oczywiście i bez tego był wyborowym strzelcem, a pokazy swoje demonstrował przed komendantem Kreuzerem i dostawał za to przepustki, dostawał deputaty żywnościowe, przydziały do domu na cukier, mąkę. Po prostu w postaci gotowych artykułów, bo nie było sklepów w których by ktoś je sprzedał, ani w sklepie tego nie było, tylko po prostu z magazynu komendant kazał wydawać cukier, jajka, masło, słoninę i różne inne produkty. Jasiu był w Baudienście strzelcem wyborowym i bez tego też był strzelcem wyborowym, fantastycznie strzelał, bo od dziecka ćwiczyliśmy. Ja nie miałem takich zdolności poprostu. 

    Zdumiałem się jak zobaczyłem, że cała służba wartownicza, że nie tylko ja otrzymałem od niego rozkaz, ale i inni z NSZ-ców otrzymali od swoich dowódców podobny rozkaz. Bo tenże Kreuzer przedtem był jakimś zastępcą komendanta obozu w Starachowicach, czy w Skarżysku, czy jakimś innym oficerem w Baudienście i jadąc organizować Baudienst w Kaletniku, przywiózł ze sobą takich swoich podręcznych, zaufanych junaków z tamtego obozu, i to samych NSZ-ców wysokiej rangi. Mówiłem właśnie, że Berkut był podchorążym NSZ-tu, chłopaki po podchorążówkach i on ich przywiózł jako swoich, jako ten "zaczyn na to ciasto" które ma być, no i zorganizowali służbę wartowniczą. Wartownicy nie pracowali, mieli wolne dni, mieli przepustki, nie chodzili do pracy, strzelali, ćwiczyli. Próbne alarmy jak robili, jeden czy dwa były, pamiętam, to u mnie z komina aż cegły zlatywały z dachu. Taką strzelaninę potrafili urządzić.

    Po południu zbierali się, była zbiórka, bo w międzyczasie ten Kreuzer w tym wyciętym pasie kazał zbudować boisko, zorganizował tak jak służbę wartowniczą, zorganizował drużynę piłki nożnej. Szkolił tę drużynę całe dnie. Oni nie pracowali przy sypaniu wałów, tylko grali w piłkę, on ich uczył. Dostawali kawał nagrody za dobre wyniki. Mało tego, urządzał pokazowe mecze z Niemcami innych formacji, na przykład z prochowni, sprowadzał służbę wartowniczą z Niemców, na mecz piłki nożnej z Baudienstem. Oczywiście wszyscy dostawali w "tyłek", aż wióry się sypały, tak Baudienst grał, a Kreuzer wlatywał na boisko rozanielony, ściskał się ze swoimi piłkarzami, oni go podnosili do góry, rzucali, krzyczeli: "niech żyje!" On im dawał znowu przepustki, przydziały żywności, wolne, i tak sielanka trwała.

    Ten Berkut był wartownikiem, wiedział coś, tego mi nie powiedział, bo on już nie żyje, ja nie miałem z nim możności się tego dowiedzieć. Wiedział coś, ponieważ jednej nocy stał na bramie z kozłami hiszpańskimi, noc upłynęła, następna noc nadchodzi, on ma wartę wyznaczoną gdzieś z tyłu, to on się zamienia z innym wartownikiem na posterunki, że on Berkut będzie przy bramie, a Kafel? poszedł tam. Druga noc mija i nic. Trzecia noc, Berkut znowu stoi na bramie, zaczęło być podejrzane, ale nikt nic nie myślał, zresztą inne chłopaki nie byli takie jak Berkut, on był wyjątkowy, jeden. No i tej nocy Berkut stoi na tej bramie i około 1 w nocy, po drugiej stronie szosy jest las i z niego wychodzi SAM z Nerą jako oficerem dyżurnym, wychodzą na szosę. Berkut natychmiast odsuwa kozły hiszpańskie, otwiera bramę i wpuszcza SAMA. SAM przechodząc przez bramę wydaje rozkaz: 

- Warta pod broń i zbiórka na placu apelowym. Na alarm wszyscy ustawiają się na placu apelowym. Przed całą grupą już z bronią, bo przecież podczas alarmu muszą wyskakiwać z bronią, staje sobie dowódca oddziału SAM z Nerem. Każe się odliczyć, sprawdza obecność, czy wszyscy są, zwykła taka działalność pozorująca, jakieś inne zachowania, dyspozycyjni biegają po Baudinstcie, rozkaz:

- Otwierać magazyny odzieżowe, żywnościowe, pościelowe, także otwierać magazyny broni i amunicji dla warty. Wartownicy wynoszą skrzynie, no i na końcu wydają junakom polecenie, aby natychmiast opuszczali obóz, żeby zabierali co kto chce z różnych magazynów otwartych i żeby wynosili się, każdy w swoją stronę. Na końcu, rozkazem wysyła jakiegoś wartownika Baudinstowego do komendanta baraku, aby poprosił Helmuta Kreuzera o przybycie, jest 1 w nocy. Mimo to komendant nie spał, grał w pokera zdaje się z którymś z majstrów firmy Kistner. Pani komendantowa z dziećmi zdaje się spała w swojej sypialni barakowej. Zdaje się, że to był Nero, który poszedł po tego komendanta. Zasalutował, przedstawił się, że jest oficerem dyżurnym oddziału Wojska Polskiego i komendant oddziału prosi pana komendanta na plac apelowy, aby przekazać wartę nowemu dowódcy. I taki był incydent, że otworzył drzwi do sypialni i zobaczył, że komendantowa też nie śpi, mimo, że była w łóżku. Powiedział, znamy, że pani doskonale potrafi strzelać, dlatego prosimy przez godzinę nie korzystać z broni. - wyszedł i zamknął drzwi. A pan Kreuzer wziął pas i pistolet i wyprowadzony przyszedł przed już zebraną swoją wartę, dowódcy się prężą, stoją na baczność. SAM przedstawił się kim jest, no i podziękował, w tył zwrot i odszedł. Inna wersja mówi, że zachował jakieś pozory i że powiedział, że tych bandytów Polska niepodległa ukarze za kolaboracje z Niemcami. Tak to miał powiedzieć, ale ja osobiście nie uzyskałem potwierdzenia od tych którzy tam byli, którzy go słuchali. Różne są wersje, oddział wymaszerował do lasu, w tył zwrot, kierunek las i bez jednego wystrzału wszystko się odbyło.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Das Interesse von Dominik Trojak wurde geweckt, nachdem er in meinem Blog das in Odgłosy veröffentlichte Material über den Angriff einer Partisaneneinheit unter dem Kommando der SAMA auf das Arbeitslager Baudienst in Kaletnik gelesen hatte. Dominik hatte eine einstündige Aufnahme der Memoiren von Herrn Miroslaw Chwialkowski auf seinem Flash Drive. Er hat mir freundlicherweise erlaubt, diese Erinnerungen weiterzugeben, wofür ich Dominik sehr dankbar und dankbar bin. Nun, Herr Mirosław wurde 1926 in Łódź geboren und zog im Alter von 4 Jahren mit seinen Eltern und Geschwistern in den Kurort Kaletnik bei Łódź. Mit diesem Ort war er auch während der deutschen Besatzung emotional verbunden. In seinen sehr ausführlichen und sehr interessanten Memoiren berichtet er über 17 Minuten lang über die Einrichtung des Arbeitslagers und dessen Einnahme durch eine Partisaneneinheit unter dem Kommando der SAMA. Hier ist der Bericht:


Es war einmal, dass ich Informationen erhielt, als ob es ein Befehl wäre.

- Hör zu Mirek, für ihn war ich einfach Mirek.

Hier wird es ein Lager im Wald geben, auf unserer Lichtung, so haben wir sie genannt, wo all unsere schönen kulturellen Veranstaltungen stattfanden. Hier wird das so genannte Baudienst-Zwangsarbeiterlager gebaut werden. Und Jurek hat in der Zwischenzeit gearbeitet und das herausgefunden. Er hat als einfacher Kesselflicker in der Firma Kistner gearbeitet, die diese Strecke für die Deutschen gebaut hat, die zweite Strecke, die sozusagen parallel zu Slotwin verläuft, zusammen mit der Slotwin-Strecke hier. Er arbeitete als einfacher Tüftler, als Lokführer dieser Diesellokomotiven, die die Sandkarren, die sogenannten „Kipas“, diesen hohen Damm hinaufzogen. Für ihn war es einfach ein Tarnjob, um seine Anwesenheit hier zu verbergen. Damit es eine Ausrede gab, dass er als Arbeiter hart arbeitete, (die Deutschen mochten ihn), er ging geschmiert, mit Lumpen auf den Schultern - und er sagte:

- Hört zu, hier wird es ein Lager geben.

Und dieser Lagerkommandant wird den Wachdienst im Lager aus polnischen Wächtern organisieren, aus euch Jungs. Und wenn ihr hier in den Baudienst kommt, müsst ihr euch zuerst melden, keine Diskussion. Ich sage:

- Was soll das heißen, ich muss als deutscher Wachposten mit einem Gewehr bei den Deutschen stehen?

Normalerweise waren in all den Lagern, die entlang der Strecke der neuen Eisenbahn verstreut waren, und es gab Dutzende dieser Lager, die Wachen Mongolen, Turkmenen und anderer Abschaum aus dem Osten, die den Nazis zu Diensten waren und es an den unglücklichen Jungen aus Polen ausließen.

Dieser Österreicher, denn es sollte dieser Österreicher sein, ein Wiener, beschloss, dass er aus euch Jungen einen Wachdienst organisieren würde, so dass ihr verpflichtet wart, diesem Dienst beizutreten. Hat er das den anderen Kollegen gesagt, mir hat er es nicht erklärt. Die anderen Kollegen haben es mir auch nicht erklärt. Jedenfalls fing dieses Lager schließlich an, sich aufzubauen und zu organisieren. Und das Wort nahm Gestalt an. Was ich im Ohr meines Kommandanten hörte, geschah tatsächlich. Der Kommandant, ein Österreicher namens Kreuzer, ein begeisterter Fußballer, der 1936 in Berlin für die österreichische Nationalmannschaft an den Olympischen Spielen teilgenommen hatte, begann, Wachdienste zu organisieren. Ich konnte mich nicht freiwillig melden, weil ich bereits in einem anderen Lager war, hier in der Nähe meines Hauses, denn dieses Lager befand sich am Ende des Grundstücks meiner Eltern, es war durch Bögen und ein Wäldchen getrennt. Auf dieser schönen Lichtung, auf der wir spielten, war ein Lager errichtet worden, umgeben von Stacheldraht, Schießgräben und 50 Meter langen Streifen um das Lager herum, von der einen Straßenseite bis zur anderen Straßenseite, so ein 50-Meter-Vordergrund, beleuchtet von Scheinwerfern. Und hier unter den Scheinwerfern Schießgräben und Drähte von außerhalb der Schießgräben. Und weiter hinten eine Palisade aus Baumstämmen, die mit Dornen bedeckt war, um das Durchdringen von Kugeln zu verhindern. Irgendwann, als das Lager organisiert wurde, d.h. Baracken errichtet und eingezäunt wurden, bekamen diese Vorarbeiter der Firma Kistner eine Baracke in diesem Lager. Eine Baracke wurde von den Vorarbeitern bewohnt, der Rest der Baracke vom Wachdienst. Die Schlafräume befanden sich in der Baracke des Kommandanten Lutz Kreuzer, denn er hatte eine Frau und zwei Töchter und wohnte im Lager.

Und dieser Jasio ist kein Privatangestellter der Firma Kistner mehr, sondern ist schon ein Junker, der nicht mehr auf dieser Waldlichtung arbeitet und Sand schleppt, sondern mit einem Gewehr auf der Wache steht. Und Jasio war genau so lange in der AK wie ich, denn wir wurden eines Nachts seltsamerweise mitgenommen. Auf unserer Suche werden wir uns eines Tages treffen.

- Hast du irgendwelche Kontakte? Ja. Und du? - Auch! Nun, in welcher Organisation bist du?

Ich wusste nicht, du weißt schon, in einem Veranstalter?, na ja, ja, aber es gibt verschiedene, wo man den Eid ablegen soll. Also ich auch, dann vergleichen wir.

- Ach, Scheiße! - es gibt verschiedene Texte! Na ja, das bin ich:

- Dann werden wir nicht zusammen sein? Daraus folgt: nein. Aber keine Sorge, wenn du gehst, pfeifst du mir nach, und ich komme mit dir. Und wenn es andersherum ist, pfeife ich dir zu und wir gehen zusammen. Er mit dem Nagan seines Vaters, den wir in der Zelle ausgegraben haben, er war unter der Kohle vergraben. Der Nagan seines Vaters, der aus dem Ersten Weltkrieg stammte, eine Patentwaffe der Roten Armee, ein fantastischer Revolver. Und ich hatte die Pistole meines Vaters. Als Kinder, noch vor dem Krieg, kamen wir mit diesen Pistolen hierher, es gab Holzpfosten aus Eisenbahnschwellen im Zaun, und wir prüften, welche die bessere Pistole war, ob sein Revolver oder meine Pistole diese Eichenschwelle durchbohren würde. Wir waren damals 10 Jahre alt, wir lebten als Kinder in einer Welt der totalen Illusion - als kanadische Trapper beeindruckte uns das! Um wie ein Trapper zu leben, waren wir beide Pfadfinder, er und ich. Er war in Lodz, ich war in Bróżyca ? Es stellte sich heraus, dass er in der NSZ war, er landete in der NSZ, ich landete in der A.K..

    Am Morgen tröstete er mich, ich solle mir keine Sorgen machen, wir würden sowieso zusammen sein, er wisse viel mehr als ich. Dann treffen wir uns bei Herrn und Frau Silski? auf einer Soiree, und es stellt sich heraus, dass Rysiek Chaliński von A.K. auch Wächter in Baudienst ist, und alle anderen sind auch Wächter! Verdammt, alle anderen! Entweder NSZ-Truppen oder Akowks! Es war niemand da, außer der Untergrund. Und so kam es, dass die Deutschen selbst die sehr vertrauenswürdigen Verschwörer aus der NSZ und A.K. als Wächter auswählten. Wir wurden von Kommandant Kreuzer selbst ausgebildet, der in einem Loch, das er in einen Sandberg im Wald gegraben hatte, einen Schießstand einrichtete und mit diesen Wächtern ging, um zu üben und ihnen das Schießen beizubringen.

Berkut war natürlich auch ohne dies ein hervorragender Schütze, und er führte seine Vorführungen dem Kommandanten Kreuzer vor und erhielt dafür Passierscheine, Verpflegungsgelder, Rationen für Zucker und Mehl für sein Haus. Einfach in Form von Fertigartikeln, denn es gab keine Läden, in denen man sie verkaufen konnte, auch nicht im Laden, sondern der Kommandant bestellte einfach aus dem Laden Zucker, Eier, Butter, Schweinefett und verschiedene andere Produkte. Jasiu war Scharfschütze im Baudienst und ohne das war er auch ein Scharfschütze, er war ein phantastischer Schütze, denn wir hatten von Kindheit an geübt. Ich hatte diese Fähigkeit einfach nicht.

Ich war erstaunt, als ich sah, dass der gesamte Wachdienst, dass nicht nur ich den Befehl von ihm erhielt, sondern auch andere aus der NSZ-Zivil einen ähnlichen Befehl von ihren Kommandanten erhielten. Denn dieser Kreuzer war vorher ein stellvertretender Kommandant des Lagers in Starachowice oder in Skarżysko oder ein anderer Offizier im Baudienst gewesen, und als er den Baudienst in Kaletnik organisieren wollte, brachte er seine handlichen, vertrauten Jünger aus diesem Lager mit, und das waren selbst hochrangige NSZ-Männer. Ich habe gerade gesagt, dass Berkut ein NSZ-Kadett war, Jungs aus Kadettenschulen, und er brachte sie als seine eigenen mit, als diesen „Sauerteig für den Teig“, der kommen sollte, und sie organisierten den Wachdienst. Die Wachen arbeiteten nicht, sie hatten frei, sie hatten Ausweise, sie gingen nicht zur Arbeit, sie schossen, sie übten. Bei Probealarmen flogen, wie ich mich erinnere, ein oder zwei von ihnen in meinem Schornstein Ziegel vom Dach. Sie waren in der Lage, eine solche Schießerei zu organisieren.

    Am Nachmittag versammelten sie sich, es gab eine Versammlung, denn in der Zwischenzeit hatte dieser Kreuzer, in diesem Ausschnittstreifen, ein Spielfeld bauen lassen, organisierte wie ein Wachdienst, organisierte eine Fußballmannschaft. Er trainierte diese Mannschaft den ganzen Tag lang. Sie arbeiteten nicht beim Schütten der Dämme, sie spielten einfach Fußball, er brachte es ihnen bei. Für gute Ergebnisse bekamen sie eine kleine Belohnung. Und nicht nur das, er arrangierte auch Demonstrationsspiele mit Deutschen aus anderen Formationen, zum Beispiel aus dem Pulvermagazin, er holte den Wachdienst der Deutschen zu einem Fußballspiel mit dem Baudienst. Natürlich bekamen sie alle den „Arsch voll“, bis die Fetzen fielen, so spielte der Baudienst, und Kreuzer flog jubelnd auf das Spielfeld, umarmte seine Fußballer, sie hoben ihn hoch, warfen ihn hin, riefen: „Es lebe!“ Er würde ihnen wieder Pässe geben, Essensrationen, Freizeit, und so ging die Idylle weiter.

    Dieser Berkut war ein Wächter, er wusste etwas, er hat es mir nicht gesagt, denn er lebt nicht mehr, ich hatte keine Möglichkeit, es bei ihm herauszufinden. Er wusste etwas, denn eines Nachts stand er am Tor mit den spanischen Ziegen, die Nacht verging, die nächste Nacht kommt, er hat irgendwo hinten eine Wache eingeteilt, dann tauscht er mit einer anderen Wache, dass er Berkut am Tor sein wird, und Kafel? er ging hin. Die zweite Nacht vergeht und nichts. In der dritten Nacht steht Berkut wieder am Tor, es wurde verdächtig, aber niemand dachte sich etwas dabei, die anderen Jungs waren sowieso nicht wie Berkut, er war etwas Besonderes, einer. Nun, in dieser Nacht steht Berkut am Tor und gegen 1 Uhr nachts gibt es einen Wald auf der anderen Seite der Straße und aus diesem kommt SAM mit Nera als diensthabendem Offizier, sie gehen auf die Straße hinaus. Berkut schiebt sofort die spanischen Böcke zurück, öffnet das Tor und lässt SAM herein. SAM geht durch das Tor und gibt den Befehl:

- Wache unter Waffen und Versammlung auf dem Versammlungsplatz. Auf den Alarm hin stellen sich alle auf dem Appellplatz auf. Vor der ganzen Gruppe, die bereits bewaffnet ist, weil sie während des Alarms mit ihren Waffen springen muss, steht der Kommandeur der SAM-Einheit mit Ner. Er ordnet einen Countdown an, prüft die Anwesenheit, ob alle da sind, die übliche solche Scheinaktivität, etwas anderes Verhalten, den Wegwerflauf um Baudinst, den Befehl:

- Bekleidungslager, Lebensmittellager, Bettzeuglager öffnen, auch Waffen- und Munitionslager für die Wachen öffnen. Die Wachposten tragen die Kisten heraus und befehlen schließlich den Kämpfern, das Lager sofort zu verlassen, sich aus den verschiedenen offenen Magazinen zu nehmen, was sie wollen, und zu gehen, jeder in seine Richtung. Schließlich befiehlt er einem Baudinst-Wachtposten, den Kommandanten der Kaserne aufzufordern, Helmut Kreuzer hereinzubitten, da es 1 Uhr morgens ist. Trotzdem ist der Kommandant wach, er spielt anscheinend Poker mit einem von Kistners Vorarbeitern. Die Frau des Kommandanten mit den Kindern scheint in ihrem Barackenzimmer geschlafen zu haben. Es scheint Nero gewesen zu sein, der diesen Kommandanten holte. Er salutierte, stellte sich vor, dass er der diensthabende Offizier des polnischen Armeekommandos sei, und der Kommandant des Kommandos bat den Kommandanten, auf den Appellplatz zu gehen, um die Wache an den neuen Kommandanten zu übergeben. Und so kam es, dass er die Schlafzimmertür öffnete und sah, dass die Kommandantin ebenfalls wach war, obwohl sie im Bett lag. Er sagte: „Wir wissen, dass die Dame sehr gut schießen kann, also bitte benutzen Sie Ihre Waffe eine Stunde lang nicht. - Er ging hinaus und schloss die Tür. Und Herr Kreuzer nahm seinen Gürtel und seine Pistole und ging hinaus, trat vor seine bereits versammelte Wache, die Kommandanten stolzierten, standen stramm. SAM stellte sich vor, wer er war, bedankte sich, drehte sich um und ging weg. Eine andere Version besagt, dass er den Schein wahrte und sagte, dass diese Banditen vom unabhängigen Polen für ihre Kollaboration mit den Deutschen bestraft werden würden. Das soll er gesagt haben, aber ich persönlich habe keine Bestätigung von denen bekommen, die dort waren und ihm zugehört haben. Es gibt verschiedene Versionen, die Einheit marschierte hinaus in den Wald, kehrte um, ging in Richtung Wald und ohne einen einzigen Schuss ging alles über die Bühne.





niedziela, 3 listopada 2024

Polacy na Kresach Wschodnich - Żydatycze koło Lwowa - Polski cmentarz

 

Kresy od zawsze były mi bliskie. Polskie ślady na Ukrainie, Litwie czy też Białorusi zawsze są miłe dla każdego z nas. Byłem kilka lat temu na kilku cmentarzach w rejonie Lwowa. Także robiłem zdjęcia, opisywałem te nekropolie. Dlatego pozwalam sobie zamieścić materiał zamieszczony na profilu Fb.

Żydatycze koło Lwowa 

Listopad to szczególny czas wspominania bliskich których nie ma już wśród nas, także tych, których mogiły zostały na wschodzie, w Żydatyczach. Zastanawiamy się jak wiele z przedwojennych mogił wciąż istnieje, czy są wśród nich upamiętnienia naszych krewnych. Poniżej lista i zdjęcia przedwojennych polskich nagrobków z cmentarza w Żydatyczach, które przetrwały do dzisiaj.
Zdjęcia wykonała Pani Halina La Khrushch, a ich kopie uzyskałem dzięki Pani Ewelina Trafalska-Krahel. Obu Paniom bardzo serdecznie dziękuję.
Lista polskich nagrobków na cmentarzu w Hamalijiwce:
BAR Alfons, lat 52, zm. 1935
BAR Anna, zm. 1934;
BAR Anna, lat 86, zm. 28. 02. 1936;
BAR Celina, lat 59;
BAR Franciszek, 1860-25. 07. 1917;
BAR Jan, lat 68, 15. 08. 1919;
BAR Jan, lat 82, zm. 4. 03. 1922;
BAR Julia, lat 28, zm. 1937;
BAR Katarzyna, lat 75, zm. 1919;
BAR Marcin;
BAR Maria;
BAR Maria;
BAR Szczepan, 6. 12. 1896-26. 03. 1922;
BAR Wawrzyniec, lat 66, zm. 15. 02. 1918;
BRATL Edward, lat 87, zm. 12. 05. 1912;
BARTL Rozalia, lat 70, zm. 15. 10. 1921;
BRATMAJER Filipina, lat 69, zm. w kwietniu 1933;
CHODOR Marcin, lat 57, zm. 9. 12. 1920;
CICH Antoni, lat 59, zm. 2. 02. 1944;
CIEPŁY Andrzej, Ks. Proboszcz w Żydatyczach, 19. 11. 1886-21. 01. 1919.
CZAPLIŃSKA Stefania (córka Michała), zm. 1939;
CZAPLIŃSKI Michał, lat 42, zm. 17. 12. 1931
DROPA Anna;
DROPA Maria, zm. 1932;
DROZDA Anna, 1910-1940;
GAMOTA .....
KILAŃSKI Piotr, lat 56, zm. 11. 04. 1944;
KLIMKO Maria, lat 13, zm. 2. 10. 1919;
KLISOWSKA Zofia, nauczycielka, 13. 04. 1880-21. 06. 1932;
KONSTAŃCZUK Kazimierz, lat 66, zm. 1933;
KWIATKOWSKA Katarzyna, zm. 1904;
KWIATKOWSKI Wojciech, lat 49, zm. 1. 06. 1919;
MAZURKIEWICZ Emilia, lat 25, zm. 10. 09.1918;
MICHALUK Emilia, 1914-1917;
MICHALUK Piotr, 1859-1937;
MOCZERAD Emilia, 1916-1935;
RYBA Ewa, lat 58, 5. 03. 1919;
RYBA Jan,
RYBA Jan, 1. 02. 1920-10. 09. 1944;
SWILAK Andrzej, 30. 11. 1870-22. 08. 1915;
SWILAK Katarzyna, 1876-1879;
TURCZYŃSKA Marianna;
TURCZYŃSKI Wawrzyniec;
TURCZYŃSKI Jan;
TURCZYŃSKI Wawrzyniec, 14. 01. 1907-17. 01. 1937;
TUZIE.... Stanisława;
TYMUŃ Katarzyna;
TYSZKOWSKA Agnieszka, zm. 1892;
TYSZKOWSKI ... zm. 1892;