ŻEGLARSKIE WSPOMNIENIA
W latach mojej młodości życie było
dość ponure, czasy Żelaznej Kurtyny. Wyjazdy na wczasy do krajów Demokracji Ludowej, to prawie jedyna
możliwość. Rejs pełnomorski to wielkie
wydarzenie. Łodzianie chociaż
nie mieli dostępu do akwenu w pobliżu miasta, byli zapalonymi
żeglarzami. Panowała opinia, że może właśnie dlatego,tak bardzo kochaliśmy
żeglarstwo.
Ponoć Łódź miała procentowo, do innych miast najwięcej Jachtowych Kapitanów Żeglugi Wielkiej. Narzekano że w Polsce za mało mówi się,pisze i śpiewa o morzu. Moimi wspomnieniami chcę poprawić ten bilans.
W roku 1968 kolega z pracy Ireneusz Dziergowski zaproponował mi pójście na kurs żeglarski organizowany przez Ligę Obrony Kraju Klub Sportów Wodnych w Łodzi ul. Piotrkowska 272.
Wykłady odbywały się zimą i wiosną. Z powodów zdrowotnych z kursu wycofał się mój kolega.W roku 1969 po rozpoczęciu sezonu żeglarskiego,na Stawach Stefańskiego ćwiczyliśmy pływanie łodzią wiosłową i manewry w porcie. W hangarze pracowaliśmy przy remoncie i konserwacji sprzętu żeglarskiego. Ilość przepracowanych godzin,uprawniała do udziału w obozach żeglarskich,lub w rejsach morskich. W sierpniu tego roku nad jeziorem Mamry k/Węgorzewa odbyłem praktyczny kurs żeglarski. Obóz to namioty rozbite nad brzegiem jeziora,własna kuchnia. Po zaopatrzenie i prowiant płynęliśmy łódką do Węgorzewa. Tam było też gospodarstwo rybne, gdzie nabywaliśmy ryby.
Stawy Stefańskiego - Łódź. Od lewej Stanisław Płatek, Horst Milnikel i Zbigniew Paluch - Rok 1962 Naukę pływania prowadziliśmy na dwóch łodziach o powierzchni
żagla 10m2 o nazwie Pirat. Po kilku dniach pobytu, ze środy na czwartek,w nocy
wiał silny wiatr. Jakie było nasze zdziwienie, gdy rano zobaczyliśmy wyrzucony
na brzeg jacht kabinowy Omega z piracką flagą na maszcie. Nikt nie wiedział
skąd się wzięła. Nie było wtedy telefonów komórkowych. Kierownik obozu
pojechał do najbliższego posterunku Milicji Obywatelskiej zgłaszając zaginiony
jacht. Ponieważ nikt nie zgłosił zaginięcia jachtu milicja pozwoliła nam
otworzyć kabinę i korzystać z jachtu do czasu aż zgłosi się właściciel jachtu.
Obozowiczów podzielono na dwie grupy. Ja popłynąłem w tej
pierwszej grupie. Był to dwudniowy rejs po jeziorach mazurskich. Było bardzo
przyjemnie, załoga mieszana, pogoda sprzyjała. Był tylko mały problemik. Jeden z
załogantów jąkał się, pod koniec rejsu cała załoga, mniej lub bardziej jąkała
się. Po kilku dniach wszystko wróciło do normy.
W poniedziałek miała popłynąć druga grupa. W niedzielę
pojawili się oficerowie Wojska Polskiego
z Kętrzyna, którzy byli właścicielami jachtu.
Po zdaniu egzaminu teoretycznego i praktycznego
zostałem ŻEGLARZEM
Na załączonych fotografiach,szczątkowa dokumentacja tych zdarzeń.
Zmotywowany osiągnięciami żeglarskimi, postanowiłem kontynuować dalszą naukę w celu uzyskania stopnia STERNIKA JACHTOWEGO.
Wykłady z teorii żeglowania, lektura książek o tematyce żeglarskiej, prenumerata miesięcznika Żagle, praca szkutnicza w hangarze,przy Stawach Stefańskiego.
W lipcu 1970 r. po zgromadzeniu
odpowiedniej ilości punktów załapałem się na rejs pełnomorski. Łódzki LOK miał
jeden jacht pełnomorski o powierzchni żagli 52m2, nazywał się BORUTA. Był już
bardzo wysłużony. Tak mówiąc uczciwie, kombinowaliśmy, że dobrze by się stało
gdyby zatonął, ale blisko brzegu, aby załoga mogła się uratować. Za pieniądze z
ubezpieczenia kupilibyśmy nowy jacht.
Stefan Workert: BORUTA z Łodzi.
Załoga
nocnym pociągiem pojechała do Świnoujścia. Nie dojechał tylko kapitan który
miał uprawnienia do prowadzenia jachtów po wodach morskich Dlatego zmuszeni
byliśmy do żeglowania po Zalewie
Szczecińskim.
Od
załogi która opuszczała jacht, dowiedzieliśmy się, że silnik jest uszkodzony. Bez
sprawnego silnika nie mogliśmy opuścić portu. Chociaż nie miałem
samochodu, próbowałem naprawić układ paliwowy. Po trzech godzinach udało
się, silnik ożył. Zadowolony oświadczyłem że, po nieprzespanej nocy chce mi się
spać. Ale kapitan niepomny moich /zasług/ powiedział że mam wachtę. Jakoś to
przetrwałem. Następnego dnia z kolegą mieliśmy /kuka/ kucharza. Załoga poszła
do miasta. My tak długo dyskutowaliśmy co przygotujemy na obiad, że w końcu
nawet nie ugotowaliśmy ziemniaków.
Po
powrocie załogi, gdy kapitan dowiedział się, że nie ugotowaliśmy nawet
ziemniaków, ukarał nas /kukiem/ na następny dzień Z obiadem poszło całkiem
dobrze, ale pogoda popsuła się, wiało coraz mocniej. Cały czas musiałem siedzieć
w /kambuzie/ kabinie, przytrzymując drzwiczki od szafek z naczyniami. Przy
każdym zwrocie to z lewej, to z prawej burty.
Zrobiło mi się niedobrze, mdliło mnie, ale co gorsze zachciało mi się do WC Problem w tym, że WC pełniło rolę spiżarni, w której przechowywaliśmy żywność. Wyszedłem na pokład, pytam kapitana co robić, za burtę, ale jak, kiedy na pokładzie są dziewczyny?. Na szczęście świeże powietrze pomogło, dolegliwości minęły. Dalsza część rejsu upłynęła spokojnie,załoga wdrożyła się w rytm pracy na jachcie. Po ukończeniu tygodniowego rejsu załoga opuściła jacht..
Nowa załoga to pracownicy naukowi Politechniki Łódzkiej. Mieli wolne miejsce, bo nie odliczył się jeden z załogantów. Ja miałem jeszcze urlop, więc mogłem wypłynąć z nimi na Bałtyk.
Problemem była jednak zgoda Urzędu Paszportowego. Wszyscy twierdzili, że pieczątkę w paszporcie mogę dostać tylko w miejscu zamieszkania. Poszliśmy z moim nowym kapitanem do Kapitanatu Portu w Świnoujściu, ku naszemu zdziwieniu zgodę /pieczątkę/ w paszporcie otrzymałem. W niedzielne popołudnie wyszliśmy w morze.
Ten rejs to nieustanne pasmo moich sukcesów. Po wyjściu w morze, choroba morska dała się we znaki. Załoga prawie w komplecie wychylona za burtę, oddawała morzu to co mu się należało. Jeden z załogantów leżąc w zęzie na dnie jachtu cicho pojękując powtarzał: W życiu nie wejdę na jacht, w najbliższym porcie wysiadam.
Ja
po tygodniowym rejsie czułem się jak
wilk morski. Posiłków nie musiałem szykować, bo po przebytej chorobie
morskiej, nie mogli patrzeć na jedzenie.. Płynęliśmy całą noc, rankiem ujrzeliśmy
wyspę: Chrystian See. Podpłynęliśmy za blisko, naruszając wody terytorialne.
Ktoś nawet zobaczył okręt wojenny, który ruszył w naszym kierunku. Ale, że mocno
wiało, zdążyliśmy uciec na wody międzynarodowe.
Portem
do którego zmierzaliśmy był Gdańsk. Płynęliśmy przy dobrej pogodzie, tak na oko
wiała czwórka. Wrażenia niecodzienne, co chwilę jacht spływał w /dolinę/ tak, że
nie było widać horyzontu, to znowu wspinał się na fale, wiatr cicho śpiewał na
wantach.
W
oddali ukazał się ląd, był coraz bliżej. Już było widać Westerplatte. Nieśmiało
zauważyłem, że to przypomina Kołobrzeg, Pomnik zaślubin z morzem, miałem rację.
Kapitan nas usprawiedliwił i pocieszył. W ubiegłym roku celowali w Gdańsk, a
wylądowali w Obwodzie Kaliningradzkim. Skończyło się na tygodniowym areszcie o
suchym chlebie i czarnej kawie.
Błąd
w nawigacji polegał na prymitywnym
pomiarze prędkości jachtu. Pomiaru dokonywaliśmy wyrzucając za burtę linę na
której były węzły w równych odstępach. Do końca liny uwiązana była butelka, im
więcej węzłów wystawało z wody, tym szybciej
płynął jacht.
Ponieważ
wszyscy już wyzdrowieli, serwowałem naleśniki z dżemem, kaszę gryczaną paloną z
kompotem śliwkowym. Chętnie pełniłem dodatkowo funkcję sternika, gdy brakowało
czwartego do brydża.
Jesienią, na
zakończenie sezonu żeglarskiego, gdy już byłem sternikiem jachtowym na spotkaniu
w Łodzi wszystkich członków klubu, załogant z tego drugiego rejsu powiedział mi: Wszyscy z tego pierwszego rejsu pytali
nas,czy sprawdziłem się? Bardzo byli
zdziwieni, gdy powiedzieliśmy że byłem odkryciem tego rejsu.
No i
jeszcze coś, wnuki są dumne: Dziadek jest sternikiem jachtowym, może pływać po
morzach i oceanach!
Łódź dnia 02.04.2023
H. Milnikel /Pastuch/
Fot. nr 1 Obóz
żeglarski nad jeziorem Mamry k/Węgorzewa
1969 r Drugi z prawej autor
wspomnień. Fotografię wykonał, uczestnik
obozu żeglarskiego, uczeń technikum fotograficznego?
Fot. nr 2 Stawy
Stefańskiego Przed hangarem od lewej;
Alicja Łyszcz Regina
Ławniczek Pani Mach
Horst Milnikel
Fot. nr 3 Żeglarka Pani Mach, Regina Ławniczek Pani Mach Horst Milnikel, żeglarze
Rajgród Fot. nr 6 Ośrodek wczasowy energetyki warszawskiej. Na fotografii autor wspomnień z synem Ireneusza Dziergowskiego nad jeziorem Rajgrodzkim rok 1973
Fot. nr 7 Strona tytułowa Książeczki Żeglarskiej
Heh, dygresyjnie i wyjdę na starego marudzącego dziada, ale kiedyś (to było... ;-) ), mimo że brakowało wszystkiego, to kobiety znacznie ładniej się ubierały. Jedynie te nieszczęsne fajki psują całość.
OdpowiedzUsuń