niedziela, 22 maja 2022

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Muranów - Batalion „Czata 49” - Pogrzeby - Rękopis - 1939-45 - cz.26

 Spotkałem dziewczynę, którą jeszcze dziś widzę przed soba. Była to w każdym calu piękność. Blondynka z pięknymi puklami włosów, niebieskie oczy, wzrost średni, zgrabniutka jak sarna, w mundurze i oficerkach. Trudno było od dziewczyny oderwać oczy. Przyszła do nas chyba z "Pięści" (może z "Miotły") razem z innymi chłopakami, w tym był jeden bardzo sympatyczny podchorąży.  Chyba od razu przypadliśmy sobie z dziewczyną do serca. Zaczęliśmy rozmawiać, opowiadać o sobie. Było jakoś spokojniej tego wieczora. Dowiedziałem się, że ma obywatelstwo brazylijskie (matka Polka, ojciec Brazylijczyk, pracował chyba w ambasadzie), ze chce studiować medycynę po wojnie. Podała mi swoje nazwisko. Pamiętałem je długo. Nie zapisałem i po latach uleciało z pamięci. Rozmawialiśmy przytuleni do siebie do późnej nocy. Pocałowaliśmy się nawet na dobranoc. Wszystko to było tak szybko, ale wtedy trzeba było szybko zyć. Czułem, bo przecież wiedzieć nie mogłem, że kogoś takiego spotyka się w życiu niesłychanie rzadko. To był taki czas, że ani pozy, ani na płytkie flirciki, ani na kłamstwo, czy fałsz wśród nas młodych nie mogło mieć miejsca. W każdym razie tam w tym piekle, koszmarze, który śni mi się do dziś po nocach. Stąd tak czułem. Rozstaliśmy się późno w nocy, ostrzegając się wzajemnie, by na siebie uważać, uważać zwłaszcza teraz, kiedy - musieliśmy to czuć oboje - zaczynało się między nami dziać coś pięknego, bardzo wzniosłego. Nie zdążyłem jeszcze zasnąć, gdy wpadł podchorąży, o którym mówiłem. Dziewczyna nie zyje! Jakby mnie grom poraził. Okazało się, że na ochotnika poszła na nocną wartę w wewnętrznej bramie. Wybuchł dosłownie jeden pocisk z granatnika, słyszałem go dobrze. Odłamek w skroń i śmierć na miejscu. Zerwałem się i pobiegłem. Leżała już w pokoju na I piętrze. Jakby spała. Twarzyczka spokojna, alabastrowa. W skroni, lub tuż nad - malenka dziurka 2-3 milimetry i cieniutka stróżka krwi. Spłakałem się serdecznie, płakali zresztą wszyscy obecni w pokoju. Następnego dnia był pogrzeb, na naszym podwórku. Chłopcy postarali się o deski i dziewczyna spoczęła w prawie prawdziwej trumnie. Znalazły się jeszcze kwiatki.

    W dniu 18 sierpnia Niemcy już od świtu zaczęli bombardowanie Starego Miasta. Strzelała artyleria z Burakowa, Cytadeli, z Pragi; bił cięzkimi pociskami pociąg pancerny z linii obwodowej, międliły miasto moździerze salwowe i rakietowe oraz moździerz kolejowy (tzw. Moerser), gdzieś z pod Włoch czy Ursusa, umieszczony na wielkiej platformie kolejowej (kaliber pocisku 610 mm). Po tym huraganowym ogniu, wspartym jeszcze bombardowaniem samolotów nurkowych - stukasów, Niemcy przystąpili do ataku na remizę tramwajową. Poprzedzały ich czołgi. "Czata 49" zostaje ponownie przerzucona na Muranów, by wzmocnić oddziały podpułkownika "Leśniaka". Ten ostatni zostaje ranny, jego zatępca zabity. Zajezdnia utrzymana.

    W nocy z 18/19 sierpnia nastepuje ewakuacja umysłowo chorych ze szpitala Jana Bożego. Wrzawa, jak temu towarzyszyła, ściąga na pozycje powstańców nawałę ogniową. Oddziały broniące Muranowa padają z nóg ze zmęczenia, ale wszystkie stanowiska wytrzymują niemiecki ogień. Następnego dnia goliat uderza w bramę naszego domu. Siedzę od tego miejsca kilkadziesiąt metrów w korytarzu bez okien, drzwi zamknięte. Wybuch jest tak silny, że w tym miejscu (w lewej oficynie) dostaję cegłami po głowie i plecach. Frontowa ściana naszego budynku (chyba 3, lub 4 piętra) runęła. Wielu zasypanych koleów, w tym kompania kapitana Zgody (również cichciemny). Chodził on w charakterystycznych saperkach z złótej skóry. Z gruzów wystawały tylko saperki, które jego i wielu jego kolegów uratowały. Zostali szybko odkopani, więcej lub mniej kontuzjowani, niektórzy ciężko ranni. Duże straty od tego goliata poniosła również ludność cywilna w piwnicach, zwłaszcza tych z frontu. Zostali wyduszeni samym podmuchem i zasypani. Wieczorem na naszym podwórzu zobaczyłem makabryczny widok kilkudziesięciu zwłok ludzi ułożonych równo wdłuż ścian. Nie było już domu w Warszawie a raczej podwórza, czy skweru, na którym nie byłoby mogił. Stare Miasto to była kondensacja tych wszystkich nieszczęść, bo na nim wyładowywała się cała furia ataku, prowadzonego już od kilku dni z pruską metodycznością i hitlerowskim barbarzyństwem.

Żródło: Ruiny kościoła i szpitala św. Jana Bożego. Warszawa, 1945. fot. Autor nieznany, Muzeum Powstania Warszawskiego

Trudno opisać doprawdy to, co sie teraz działo. Niemcy dostawali posiłki z 9-ej armii. Niemcy śpieszyli się, bo na wschodnim brzegu Wisły naciskali Rosjanie. Musieli mieć czyste zaplecze frontu. Piekło trwało teraz od świtu do późnej nocy, a nie rzadko całą noc. Pamiętam przypadek, jaki miał chyba porucznik "Piotr", albo podporucznik "Mały". Niemcy wdarli się do domu, nasi nie rezygnowali. Bronili się jeszcze w piwnicy. Porucznik "Piotr" strzelał do Niemca w piwnicy. Widział, że trafił go raz i drugi. Niemiec upadł i strzelał dalej, aż do śmierci. Taka była zajadłość ataku i obrony. Z dokumentów Niemca wynikało, że był to zdegradowany za jakieś przestępstwa oficer, który miał przyrzeczenie przywrócenia stopnia za udział w zwalczaniu Powstania. Tacy to kryminaliści (bo nie był to odosobniony przypadek) walczyli z nami na Muranowie. Nie można sobie wyobrazić w jakich warunkach żyła ludność cywilna.To osobny rozdziqał, opisany dokładnie i wielokrotnie. Cierpienia tych ludzi, często z maleńkimi dziećmi, nękanych jak i my, ale bez broni w ręku, bardziej jeszcze głodnych, schorowanych - przechodziły ludzką wyobraźnię. W tej fazie walki na Muranowie ludność zaczęła domagać się zaprzestania oporu. Dotąd znosili wszystko bez szmrania. Wytrzymałość ludzka ma swoje granice nawet w tak bohaterskim MIeście. Pułkownik "Paweł", dowódca odcinka północnego Grupy Północ, wobec takiej sytuacji, a przede wszystkim groźby kompletnego wyniszczenia oddziałów, decyduje się na przesunięcie oddziałó do PWPW. "Czata 49" w nocy z 20/21 sierpnia przechodzi ul. Mławską 3/5.

FRANCISZEK RATAJ – pseudonim Paweł ( 9.10.1894-30.11.1958)

W trakcie powstania warszawskiego, dowódca odwodu Okręgu Warszawskiego AK, tworzącego od 3 sierpnia Zgrupowanie "Paweł (Batalion NOW-AK "Antoni" oraz Batalion "Wigry") podporządkowanego Zgrupowaniu "Radosław". Od 2 sierpnia walczył na Woli w rejonie cmentarzy, 6 sierpnia wycofując się na Stare Miasto. Od 13 sierpnia był dowódcą odcinka północnego, w Grupie AK Północ. Po przejściu do Śródmieścia, 5 września objął dowództwo zachodniego odcinka obrony, zaś od 20 września 1944 r. objął dowództwo 15. Pułku Piechoty "Wilków" AK.

Źródło: 

Powstańcze Biogramy - Franciszek Rataj - Muzeum ...

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

FRANCISZEK RATAJ - Pseudonym Pawel ( 9.10.1894-30.11.1958)

Während des Warschauer Aufstands Kommandeur der Reserveeinheit des Warschauer Bezirks der Heimatarmee, die ab dem 3. August die Gruppe "Pawel" (NOW-AK Bataillon "Antoni" und Bataillon "Wigry") bildete und der Gruppe "Radoslaw" unterstellt war. Ab dem 2. August kämpfte er in Wola, im Bereich der Friedhöfe, und am 6. August zog er sich nach Stare Miasto zurück. Ab dem 13. August war er Kommandeur des nördlichen Abschnitts der Heeresgruppe Nord. Nach seiner Verlegung nach Srodmiescie übernahm er am 5. September das Kommando über den westlichen Abschnitt der Verteidigung und ab dem 20. September 1944 das Kommando über das 15. Infanterieregiment "Wölfe" der AK.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

FRANCISZEK RATAJ - pseudonym Pawel ( 9.10.1894-30.11.1958)

During the Warsaw Uprising, commander of the reserve unit of Warsaw District of Home Army, forming from 3rd August the "Pawel" Group (NOW-AK "Antoni" Battalion and "Wigry" Battalion), subordinated to "Radoslaw" Group. From August 2 he was fighting in Wola, in the area of cemeteries, and on August 6 withdrawing to Stare Miasto. From August 13 he was commander of the northern section, in the Home Army Group North. After moving to Srodmiescie, on September 5 he took command of the western section of the defence, and from September 20, 1944, he took command of the 15th Infantry Regiment "Wolves" of the AK.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Ich traf das Mädchen, das ich heute noch vor mir sehe. Sie war in jeder Hinsicht eine Schönheit. Blond mit schönen Locken, blaue Augen, mittelgroß, wohlgeformt wie ein Reh, trägt eine Uniform und Springerstiefel. Es war schwer, die Augen von dem Mädchen abzuwenden. Sie kam wahrscheinlich aus "Piesc" zu uns (vielleicht aus "Miotla"), zusammen mit anderen Jungen, darunter ein sehr netter Offiziersanwärter.  Wahrscheinlich haben das Mädchen und ich uns sofort ineinander verliebt. Wir fingen an zu reden und erzählten Geschichten über uns. An diesem Abend war es irgendwie ruhiger. Ich fand heraus, dass sie die brasilianische Staatsbürgerschaft hatte (ihre Mutter war Polin, ihr Vater Brasilianer, ich glaube, er arbeitete bei der Botschaft) und dass sie nach dem Krieg Medizin studieren wollte. Sie nannte mir ihren Namen. Ich erinnerte mich lange Zeit daran. Ich habe es nicht aufgeschrieben und Jahre später ist es aus meinem Gedächtnis verschwunden. Wir haben bis spät in die Nacht hinein miteinander gekuschelt. Wir haben uns sogar einen Gutenachtkuss gegeben. Es ging alles so schnell, aber man musste ja auch schnell leben. Ich hatte das Gefühl, weil ich es nicht wissen konnte, dass es äußerst selten ist, dass man so jemandem im Leben begegnet. Es war eine Zeit, in der Posen, oberflächliche Flirts, Lügen und Unwahrheiten unter uns Jugendlichen keinen Platz hatten. Jedenfalls hatte ich in dieser Hölle einen Alptraum, von dem ich heute noch nachts träume. So habe ich mich auch gefühlt. Wir trennten uns spät in der Nacht und ermahnten uns gegenseitig, aufeinander aufzupassen, vorsichtig zu sein, besonders jetzt, da - wir müssen es beide gespürt haben - etwas Schönes, sehr Erhabenes zwischen uns zu geschehen begann. Ich hatte es noch nicht geschafft, einzuschlafen, als der Kadett, von dem ich sprach, hereinstürmte. Das Mädchen ist tot! Es war, als ob mich ein Blitz getroffen hätte. Es stellte sich heraus, dass sie sich freiwillig für die Nachtwache am inneren Tor gemeldet hatte. Eine Kugel aus dem Granatwerfer ist buchstäblich explodiert, ich habe es gut gehört. Ein Schrapnell in der Schläfe und Tod auf der Stelle. Ich sprang auf und rannte los. Sie befand sich bereits in dem Zimmer im ersten Stock. Als ob sie schlafen würde. Ihr Gesicht war ruhig, wie aus Alabaster. In der Schläfe oder direkt darüber - ein winziges Loch von 2-3 Millimetern und ein dünnes Rinnsal von Blut. Ich weinte herzlich, wie auch alle anderen Anwesenden im Raum. Am nächsten Tag fand eine Beerdigung in unserem Hinterhof statt. Die Jungen kümmerten sich um die Bretter und das Mädchen wurde in einem fast echten Sarg beigesetzt. Es gab auch Blumen.

     Am 18. August begannen die Deutschen bereits im Morgengrauen mit der Bombardierung der Altstadt. Die Artillerie aus Buraków, Cytadela und Praga feuerte; ein Panzerzug von der Peripherielinie wurde mit schweren Granaten beschossen, Salven- und Raketenmörser zerstörten die Stadt, ebenso wie ein Eisenbahnmörser (der so genannte Moerser), der irgendwo in der Nähe von Włochy oder Ursus auf einem großen Bahnsteig platziert war (Kaliber 610 mm). Nach diesem Orkanfeuer, unterstützt durch den Beschuss von Stukas, begannen die Deutschen mit dem Angriff auf das Straßenbahndepot. Ihnen waren Panzer vorausgefahren. "Czata 49" wurde erneut nach Muranow verlegt, um die Einheiten von Oberstleutnant "Lesniak" zu verstärken. Letzterer wurde verwundet, sein Stellvertreter getötet. Das Depot wurde gehalten.

    In der Nacht vom 18. auf den 19. August wurden die psychisch Kranken aus dem Jan Bozy Krankenhaus evakuiert. Die damit einhergehenden Unruhen führten zu einem heftigen Beschuss der Stellungen der Aufständischen. Die Einheiten, die Muranow verteidigen, fallen vor Erschöpfung zurück, aber alle Stellungen halten dem deutschen Feuer stand. Am nächsten Tag schlägt der Goliath gegen das Tor unseres Hauses. Ich sitze einige Dutzend Meter von diesem Ort entfernt in einem fensterlosen Korridor, die Tür ist geschlossen. Die Explosion ist so stark, dass ich an dieser Stelle (im linken Anbau) Ziegelsteine auf Kopf und Rücken bekomme. Die Vorderwand unseres Gebäudes (wahrscheinlich 3. oder 4. Stock) ist eingestürzt. Viele Menschen wurden begraben, darunter auch eine Kompanie von Hauptmann Zgody (ebenfalls stumm). Er ging in charakteristischen Sappern aus Altleder. Nur die Sappeure ragten aus den Trümmern heraus, was ihn und viele seiner Kollegen rettete. Sie wurden schnell ausgegraben, mehr oder weniger verletzt, einige sogar schwer verwundet. Auch die Zivilbevölkerung in den Kellern, insbesondere an der Front, erlitt schwere Verluste durch diesen Giganten. Sie wurden von der Explosion selbst erdrückt und verschüttet. Abends bot sich mir in unserem Hof ein makabrer Anblick: mehrere Dutzend menschliche Leichen, die gleichmäßig an den Wänden aufgestapelt waren. Es gab kein Haus mehr in Warschau, oder vielmehr keinen Hof oder Platz ohne Gräber. Die Altstadt war das Kondensat all dieser Unglücke, denn auf ihr entlud sich die ganze Wut des Angriffs, der schon seit mehreren Tagen mit preußischer Methodik und hitlerischer Barbarei geführt wurde.

    Es ist wirklich schwierig zu beschreiben, was jetzt geschah. Die Deutschen erhielten Verstärkung von der 9. Armee. Die Deutschen waren in Eile, denn die Russen drängten auf das Ostufer der Weichsel. Sie mussten eine klare Front haben. Die Hölle dauerte nun von der Morgendämmerung bis spät in die Nacht, und nicht selten die ganze Nacht. Ich erinnere mich an einen Fall, den Leutnant "Piotr" oder Oberleutnant "Mały" wahrscheinlich hatte. Die Deutschen sind in das Haus eingedrungen, aber unsere Leute haben nicht aufgegeben. Sie haben sich noch im Keller verteidigt. Leutnant "Piotr" schoss auf den Deutschen im Keller. Er sah, dass er ihn einmal schlug und dann noch einmal. Der Deutsche fiel zu Boden und schoss weiter, bis er starb. So erbittert waren Angriff und Verteidigung. Aus den Unterlagen der Deutschen ging hervor, dass es sich um einen wegen einiger Verbrechen degradierten Offizier handelte, dem für die Teilnahme an der Aufstandsbekämpfung die Wiederherstellung seines Ranges versprochen worden war. Solche Verbrecher (denn es war kein Einzelfall) kämpften mit uns in Muranow. Man kann sich nicht vorstellen, unter welchen Bedingungen die Zivilbevölkerung lebte, was in einem eigenen Kapitel ausführlich und mehrfach beschrieben wird. Das Leid dieser Menschen, oft mit kleinen Kindern, bedrängt wie wir, aber ohne Waffen in der Hand, noch hungriger, kränker - war jenseits der menschlichen Vorstellungskraft. In dieser Phase des Kampfes in Muranów begann die Bevölkerung, die Beendigung des Widerstandes zu fordern. Bis jetzt hatten sie alles ohne Murren ertragen. Die menschliche Ausdauer hat selbst in einer so heldenhaften Stadt ihre Grenzen. Oberst "Pawel", der Befehlshaber des nördlichen Teils der Gruppe Nord, beschloss angesichts dieser Situation und vor allem angesichts der drohenden völligen Vernichtung der Einheiten, die Einheiten nach PWPW zu verlegen. "Czata 49" in der Nacht vom 20. auf den 21. August durch die Mlawska-Straße 3/5.

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


I met the girl I still see before me today. She was a beauty in every way. Blonde with beautiful locks of hair, blue eyes, average height, shapely like a deer, wearing a uniform and jackboots. It was hard to take your eyes off the girl. She came to us probably from "Piesc" (maybe from "Miotla") together with other boys, including one very nice officer cadet.  Probably the girl and I instantly fell in love. We started talking, telling stories about ourselves. It was somehow calmer that evening. I found out that she had Brazilian citizenship (her mother was Polish, her father Brazilian, I think he worked at the embassy), that she wanted to study medicine after the war. She gave me her name. I remembered it for a long time. I didn't write it down and years later it faded from my memory. We talked cuddled together late into the night. We even kissed each other goodnight. It was all so fast, but then you had to live fast. I felt, as I could not have known, that it is extremely rare to meet someone like that in one's life. It was a time when poses, shallow flirtations, lies and falsehoods had no place among us youngsters. Anyway, there in that hell, a nightmare that I still dream about to this day at night. That's how I felt. We parted late at night, warning each other to watch out for each other, to be careful especially now that - we must have felt it both - something beautiful, very sublime was beginning to happen between us. I had not yet managed to fall asleep when the cadet of whom I spoke rushed in. The girl is dead! As if I had been struck by a thunderbolt. It turned out that she had volunteered for the night guard in the inner gate. Literally one bullet from the grenade launcher exploded, I heard it well. A shrapnel in the temple and death on the spot. I jumped up and ran. She was already lying in the room on the first floor. As if she was sleeping. Her face was calm, alabaster. In the temple, or just above it - a tiny hole 2-3 millimetres and a thin trickle of blood. I cried heartily, as did everyone present in the room. The next day there was a funeral, in our backyard. The boys took care of the boards and the girl was laid to rest in an almost real coffin. There were also flowers.

    On August 18 the Germans started bombarding the Old Town already from dawn. The artillery from Buraków, Cytadela, Praga fired; an armored train from the peripheral line hit with heavy shells, salvo mortars and rocket mortars crushed the city, as well as a railway mortar (the so-called Moerser), somewhere near Włochy or Ursus, placed on a huge railway platform (610 mm shell caliber). After that hurricane fire, supported by the bombardment of diving planes - Stukas, the Germans started to attack the tramway depot. They were preceded by tanks. "Czata 49" was again moved to Muranow to reinforce the units of Lieutenant Colonel "Lesniak". The latter was wounded, his deputy killed. The depot was held.

     In the night of 18/19 August the mentally ill from Jan Bozy hospital were evacuated. The turmoil that accompanied it brought an onslaught of fire on the insurgents' positions. The units defending Muranow fall down from exhaustion, but all the positions withstand the German fire. The next day the Goliath hits the gate of our house. I am sitting from this place several dozen metres in a corridor without windows, the door closed. The explosion is so strong that at this point (in the left annex) I get bricks on my head and back. The front wall of our building (probably 3rd or 4th floor) collapsed. Many people were buried, including a company of captain Zgody (also silent). He was walking in characteristic sappers made of scrap leather. Only the sappers protruded from the rubble, which saved him and many of his colleagues. They were quickly dug out, more or less injured, some seriously wounded. Heavy losses from this goliath were also suffered by civilians in the basements, especially those at the front. They were smothered by the blast itself and buried. In the evening, in our yard I saw a macabre sight of several dozens of human corpses stacked evenly along the walls. There was no more house in Warsaw, or rather no more yard or square without graves. The Old Town was the condensation of all these misfortunes, because the whole fury of the attack, conducted already for several days with Prussian methodicalness and Hitlerite barbarity, was unloaded on it.

    It is really difficult to describe what was happening now. The Germans were receiving reinforcements from the 9th Army. The Germans were in a hurry, because the Russians were pressing on the eastern bank of the Vistula. They had to have a clear front. Hell now lasted from dawn until late at night, and not infrequently all night. I remember a case that Lieutenant "Piotr" or Second Lieutenant "Mały" probably had. The Germans broke into the house, but our people did not give up. They were still defending themselves in the basement. Lieutenant "Piotr" was shooting at the German in the cellar. He saw that he hit him once and then again. The German fell down and kept shooting until he died. Such was the acrimony of attack and defence. From the German's documents it turned out that he was an officer demoted for some crimes, who had been promised to restore his rank for the participation in fighting the Uprising. Such criminals (because it was not an isolated case) fought with us in Muranow. One can't imagine in what conditions lived the civilian population.This is a separate chapter, described in detail and many times. The suffering of these people, often with small children, harassed like us, but without weapons in hand, even hungrier, sicker - was beyond human imagination. During this phase of the struggle in Muranów, the population began to demand that resistance cease. So far they had endured everything without a murmur. Human endurance has its limits even in such a heroic City. Colonel "Pawel", the commander of the northern section of the North Group, faced with such a situation, and above all, with the threat of complete annihilation of the units, decided to move the units to PWPW. "Czata 49" in the night of 20/21 August passes through 3/5 Mlawska Street.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz