piątek, 27 stycznia 2023

Pałczew - Gmina Brójce - Bardzo brudna sprawa - Żwirownia - Odgłosy - 1987

     Problem tej pięknej części gminy Bójce powstał od czasu zamknięcia żwirowni. Nie było nikogo, kto ustawą by zamknął możliwość niszczenia tego terenu, wywożenia śmieci. Tak działo się na terenie całej Polski. Dla wielkoprzemysłowej Łodzi zaczęło brakować własnych miejsc do składowania tysięcy ton śmieci. Komuna nie była zainteresowana segregacją odpadów, czy też powstawaniem oczyszczalni ścieków. Przeglądając powojenną łódzką prasę, czytałem jak to łódzcy radni byli oburzeni, że żwirownie wokół Łodzi nie chcą przyjmować ich brudów, nazywali to wprost łamaniem prawa! Nikt nie jest w stanie obecnie obliczyć ile tysięcy ton śmieci, trucizn z łódzkich zakładów przemysłowych przywieziono do pałczewskiej żwirowni. Chylę czoła dla części odważnej społeczności wsi Pałczewia, którzy nie chcieli judaszowych srebrników w postaci gazu z butli, czy też pralek. Dzięki nim, duża część tej żwirowni tworzy miejsce dla dzikiej zwierzyny i ptactwa. Mieszkańcy Nowosolnej nie byli tak zdecydowani i właśnie tam zaczęto wywozić śmieci łódzkie.....Jeszcze nie tak dawno, reagowałem jako radny gminy Brójce na tony śmieci wywożonych bez żadnego nadzoru i zgody właściciela jakim jest Urząd gminy Brójce. W niedługim czasie zamontowano szlabany przy wjeździe do żwirowni, kamery. Dawno tam nie byłem, więc nie mogę, wypowiedzieć się, czy obecnie ten proceder ustał. Zapraszam na relację.

Autorem wszystkich zdjęć jest mój dobry znajomy, znakomity łódzki fotograf Janusz Kubik


Odgłosy : tygodnik społeczno-kulturalny. 1987-08-08 R. 30 nr 32


Nieważne kto postawił wieś na nogi, krzycząc: 

- Jadą! 

Każdy by tak zrobił: młody, stary, biedny i bogaty. W tej jednej sprawie nie ma między ludźmi zwady. Wszyscy są przeciw łódzkim śmieciom. Przeciw okrutnemu prawu. 

    Kto stał najbliżej, ten podskoczył do remizy, żeby zapuścić strażacką syrenę. Wycie syreny wcale nie musi wzywać do pożaru, szczególnie jeśli ją w umówiony sposób użyć. Ale tego dnia z dachu remizy nie pobiegł w świat żaden sygnał trwogi, bo akurat całą wieś odcięli od prądu. Może przez przypadek.


    Był poniedziałek, 13 lipca 1987 r. Jechali szosą od Woli Rakowej: śmieciarze na ciężarówce ze sprzętem, barakowóz i spychacz MPO. Przodem wolno jechały milicyjne radiowozy. Dzieciaki naliczyły pięć aut z kogutami na dachach.

    Dalej wszystko poszło sprawnie, jak w dobrże przećwiczonym pospolitym ruszeniu. Każdy wiedział, co do niego należy, bo nie pierwszy raz tak czynili - tylko trzeci. Gospodarze. do wozów, gospodynie na drogę, dzieciarnia na rowery. Skrzyknęli się bez pomocy syreny. Ci z Pałczewa, Wardzynia i Woli Rakowej, razem kompania chłopa. Za sklepem jest krzyżówka w lewo trakt do żwirowni. Asfaltówki przez wieś chroni prawo, bo to droga publiczna, więc każdy może nią jechać. Ale traktu do żwirowni chronią sami. Usypali go jeszcze w szarwakach, na miedzy i paru skibach lichego pola. Droga wiedzie prościutko do starego wyrobiska, a wedle nowego prawa ma prowadzić na miejskie wysypisko. Dlatego tam czekali sposobności. 


    Rychło się doczekali. Przepuścili radiowozy MO, ale wielkim ciężarówkom już drogi nie dali.  

    - Zawracać! Nazad do Łodzi - huknęły kobiety i ująwszy się pod boki wyszły wprost na koła „Kamazów". Młodsze niosły na rękach dzieci. Chłopi tymczasem zastawiają drogę furmankami. Barykadzie z furmanek i ciężkich traktorowych· przyczep może poradzić tylko czołg.

    Sołtys się nawet nie wtrącał, taki był porządek. Szczęśliwie nikogo nie poniosło. Sołtysa we wsi szanują i rad jego słuchają, bo Henryk Misiak twardo stoi za ludźmi. On też · nie chce śmietnika na palczewskich polach, chociaż lepiej od ludzi rozumie, że prawo jest po stronie władzy. Misiak nie chce śmietnika, bo wie czym to pachnie. Jak miał trochę czasu po żniwach,  jeździł oglądać wysypiska miejskich brudów. Wracał mocno zlękniony. Co zobaczył, tego się nie da na spokojnie powiedzieć - istne piekło. Na przykład na Widzewie. Smród, że z chałupy nie wychodź, latem aż dech odbiera. Upasionych szczurów całe gromady, człowieka się nie boją, przed zimą włażą do stodół. Muchy zielone, od końskich chyba większe, siadają gdzie popadnie, zarazę sieją. Próżno z nimi wojować. Albo bydło - krowy strach na łąkę wypędzić, bo się od fruwających brudów strują, mleko zgubią i jaki wtedy z nich pożytek. A od Palczewa do żwirowni ledwie pół kilometra, smród i paskudztwa wiatr akurat poniesie ku wsi. Wokół zaś żytnie pola, łąki, pastwiska i rybne stawy. Niejeden i czternaście mlecznych krów uchowa, choć ziemia tu postna, łąki bez melioracji. Rok w rok dają miastu trzy miliony litrów mleka. 


    Trochę piekła już zaznali. Będzie z dziesięć lat, odkąd w doły po pałczewskiej żwirowni sypie śmieci łódzka „Anilana". Wozi je odkrytymi wywrotkami drogą przez środek wsi. Brudy to są straszliwe - prawie sama chemia. Raz fabryka zrzuciła puste beczki po jakimś płynie, całkiem przydatne jeszcze - napisy były dziwne, pewnie amerykańskie. Kolorowe beczki przytargał na podwórze, ten przeklina do dziś - mało się trzoda nie potruła. Innym znowu razem wygrzebali deski i porąbane skrzynie z chemicznej fabryki Wzięli na opał bo o węgiel krucho. Chwalić Boga, ledwie z życiem i zdrowiem uszli, taki gaz z palonego drewna wyleciał na izbę. Teraz nikt do śmietnika nie podchodzi, chyba że strażacy z sikawkami, bo czasem śmieci zapalają się same. Trucizna też sama w ziemię wsiąka i okrutnie wykańcza drzewa. Mrą na stojąco. 

    Nie chce piekła Eugeniusz Kisiel, bo i czemu miałby chcieć. Cudze śmieci, to cudze zmartwienie. Co , innego, gdyby władza urządziła śmietnik jak należy, czyli przepisowo. Ale jedenasty już rok mija, odkąd miasto sposobi się do wywozu brudów na palczewskie pola, a nikt jeszcze żwirowni palcem nie tknął, potem nie ogrodził, zasłony z drzew nie posadził. Miastowi chcą mieć czyste ręce. Dopiero jak Łódź zapełniła, wszystkie swoje wysypiska i mało nie utonęła w brudzie, wtedy wspomniała o Pałczewie i posłała na wieś śmieciarzy. Dlatego to wiosną osiemdziesiątego piątego ludzie pierwszy raz stanęli w poprzek drogi. Na próżno wzywali milicję. Nie przeszli. 


    Młodzi też nie chcą łódzkich śmieci, no bo co za przyszłość, żyć pod cuchnącym śmietnikiem. Lepiej zawczasu uciekać do miasta, kubeł nieczystości wyrzucać do blokowego zsypu, głowę wetknąć w telewizor. Przynajmniej nie żal patrzeć, jak ojcowizna marnieje. Tutaj los podły z wyrokiem samotności - żadna dziewczyna nie zechce chłopaka spod śmietnika. Ręczy za to Wojciech Trębacz, szef koła ZMW, który z młodymi przegadał niejedną noc i stąd wie, że  najdalej za lat pięć uciekną wszyscy silni i zdrowi. 

    Pałczew jest dla Łodzi ostatnią deską ratunku. Jeśli do września tego roku władze miasta nie znajdą porozumienia ze zbuntowanymi chłopami, Łódź utonie we własnych śmieciach. Taka sytuacja gwarantuje wybuch epidemii. 


    Od ponad dwóch lat Miejskie Przedsiębiorstwo Oczyszczania wywożąc śmieci na teren żwirowni przy ulicy Marmurowej, w oczywisty sposób łamie prawo. Wysypisko to jest nielegalne. Wydział Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Urzędu Miasta Łodzi nigdy nie wyraził zgody na składowanie tam setek tysięcy ton nieczystości organicznych. W 1973 roku zezwolono jedynie zasypywać doły gruzem budowlanym, ziemią i zmiotkami ulicznymi. Ekspertyzy hydrogeologiczne potwierdzają bowiem niebezpieczeństwo skażenia wód podziemnych toksynami wydzielającymi się z gnijących odpadków komunalnych. Pod dzikim wysypiskiem zalegają obfite źródła warstw wodonośnych, z których czerpią wodę pitną mieszkańcy aglomeracji. Dlatego jawnemu brakowi wyobraźni stanowczo sprzeciwia się Terenowy Inspektor Sanitarny z Widzewa, a Państwowa Inspekcja Ochrony Środowiska dowiodła, że Marmurowa jest kompletnie nieprzygotowana do funkcji miejskiego śmietnika. Cierpi na tym okoliczna ludność. Mimo tylu sprzeciwów, 5 tysięcy ton odpadów komunalnych dziennie wywozi się na nielegalny śmietnik. Dyrekcja MPO zbiera nagany i surowe upomnienia, raz nawet Sanepid postawił ją przed kolegium do spraw wykroczeń. Ale, żeby szanować prawo, śmieciarki MPO nie powinny w ogóle wyjeżdżać na ulice, bo w Łodzi i okolicy nie ma legalnego wysypiska. 



    Długo wysypiskiem był Józefów - dokładnie 19 lat. Na 15 hektarach wyeksploatowanej żwirowni urosła tam wielka góra śmieci ugniatana gąsienicami spychaczy. Wyrosłaby pewnie jeszcze wyżej niż 226 metrów nad poziom morza, gdyby nie mieszkańcy. dzielnicy. W lipcu 1985 roku po latach skarg na przepełnione i cuchnące sąsiedztwo, żywym murem zagrodzili wjazd do wysypiska. Wtedy właśnie władze miasta wydały decyzję ratunkową: jechać na Marmurową. Było to polecenie-- tymczasowe - ale obowiązuje do dziś. Wysypisko Józefów zostało zamknięte. 

    Zanim do tego doszło - a dojść musiało - miasto nie zadbało o nowy, odpowiednio przygotowany teren pod składowanie swoich nieczystości. Co prawda w 1974 roku w Biurze Projektów Budownictwa Komunalnego powstał wielce szczytny program oczyszczania Łodzi i województwa; lecz nie znalazł on finansowego wsparcia. W programie tym pod hasłem „Wysypisko Pałczew" czytamy: 

    „Odpady składowane będą warstwami, zagęszczane i przykryw«ne warstwami ziemi izolacyjnej. Składowanie odbywać się będzie początkowo w wyrobiskach, a następnie metodą nadpoziomową w pryzmach. Teren składowania odpadów będzie ogrodzony i otoczony pasami zieleni izolacyjnej. Do wysypiska zaprojektowano drogę dojazdową linię elektryczną, telefoniczną i wodociągową. Ścieki odprowadzane będą do zbiornika bezodpływowego, skąd wywożone będą na wysypisko lub do oczyszczalni ścieków". 

    Plan przestrzennego zagospodarowania województwa, przyjęty w 1977 roku przez Radę Narodową Miasta Łodzi, oficjalnie wytypował Pałczew na nowe wysypisko odpadów komunalnych. " Rok później Gminna Rada Narodowa w Brójcach, na terenie której leży palczewska żwirownia, otworzyła drogę łódzkim śmieciom. Był już najwyższy czas, by posadzić drzewa w ·strefie ochronnej I zacząć budować drogę do przyszłego wysypiska, zanim przepełni się „Józefów" i miasto obudzi się z ręką w nocniku.

     Ale przez sześć kolejnych lat. nie zainwestowano w wieś ani złotówki. 

    Mocno się wszakże zdziwiono w Łodzi, gdy nowi radni z Brójec. nie chcieli już obecności cudzych brudów. Zawieźli nawet stosowną petycję do Rady Państwa, lecz stolica protest odrzuciła, jako niezgodny z ustawą o planowaniu. Wtedy chłopi postawili ultimatum: będzie wysypisko, jeżeli wieś na tym nie straci - a zyska. Wieś chce zyskać meliorację łąk, przydział ciągników, dojarek i kombajnu dla kółka rolniczego, kuchenek gazowych dla gospodyń, chce pieniędzy na dom ludowy i rozbudowę szkoły. Żąda także miejskiego autobusu, który by połączył Pałczew z Łodzią, bo na razie środkami komunikacji są nogi albo rower. Łódź, która tymczasem znalazła się w sytuacji bez wyjścia, czyli bez miejskiego śmietnika, przystała na chłopskie warunki. Mają one kosztować blisko pół miliarda złotych. Na początek Łódź dała czerwony autobus, dodatkowe przydziały ciągników, kuchenki na gaz z butli dla tych którzy mają w domach wentylację i obietnice spełnienia reszty umowy do końca 1992 roku. W ślad za obietnicami posłano do Pałczewa ekipy instalatorskie MPO. 



    Ale chłopi postawili barykady. 

    Barykady wyrastają tam. gdzie me ma wiary. 

    Nie wierzy Tadeusz Sikorski  przewodniczący rady sołeckiej, bo się parę już razy ostro naciął. Od lat walczy o zwykły chleb, by go rano przywożono do sklepu, ale niczego nie wywalczył. Śmieci chcą . przywozić, a chleba - nie. Chleb chcą zabrać. No bo wszystko, co wyrośnie obok Wysypiska, zeżrą szczury albo ptaki. Z zatrutych pastwisk będzie zatrute mleko. Kto da wiarę, że w Pałczewie będzie lepiej niż przy Marmurowej. Nikt. Przecież Łódź, a trzeba długich lat starań, by wiejską żwirownię jako tako przygotować. Drzewa na przykład w dwa miesiące nie urosną. 

    Obietnicom władzy Sikorski też nie da wiary, Z obietnicami może być tak samo, jak z czerwonym autobusem. Miał jechać do Pałczewa, a pojechał gdzie indziej - do Brójec. Według Sikorskiego zabrała go sobie gmina, bo władza gminna mieszka w mieście Łodzi i lubi wygodnie dojeżdżać do urzędu. Sto głów zgodnie przytakuje Sikorskiemu: 

    - Prawdę mówi, gminą rządzi klika. Naczelnika, co od dziesięciu lat urząd sprawuje, pól wsi na oczy nie widzialo, teraz przyjeżdża z milicjantami. 

    Nie da wiary Stanisław Gandzio, bo go znowu oszukają. Na sesję gminnej rady go nie zaproszą, żeby niecne sprawki uchwalić po cichu. A radny Gondzio może opowiedzieć, jak to było z tą zgodą na wysypisko. Ano było tak: zebrała się Rada Narodowa rolniczej gminy, a w niej tylko paru prawdziwych chłopów od pługa. Inni zaś od dawna miastowi - tamtej władzy zaufani ludzie - to i przyzwolili na miejskie wysypisko. Sto głów zgodnie przytakuje radnemu: 

    - Nie ma u nas poszanowania dla chłopa, nie ma w gminie gospodarza. 

    Milczy Kazimierz Toma, kiedy pokazuje pola i łąki przy wysypisku. Las jeszcze zielony, z ziemi tryskają źródełka. Przy źródle stoi słoik, można się tej wody śmiało napić. Wszystko na zatracenie.

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz