Do Żabiego. VII.
— A to co innego! — Teraz będziemy inaczej gadać — rzecze, wskakując na wózek. — Zawiozę panią do mojej gospodyni, p. Baranowskiej. Ona znajdzie kącik dla pani. Ja całą Europę zwiedziłem, byłem w Moskwie, w Petersburgu, miałem protekcję największych potęg rosyjskich Rasputinych, Dołgorukich, Wiaziemskich i t. d., a teraz siedzę w tym zapadłym kącie bez kultury wśród dzikich hucułów! Wśród tego potoku słów podjeżdżamy do dworku p. Baranowskiej, nad spokojnym zadumanym Czeremoszem.
— Przywożę pani gościa — woła mój przygodny opiekun, do gospodyni stojącej na ganku.
— Bardzo mi przyjemnie — brzmi odpowiedź.
Cieszę się, że będę mogła za chwilę rozprostować moje kości na łóżku. Gramolę się z trudem z wózka, wchodzę na ganek i witam z gospodynią, która dowiedziawszy się, że chodzi o nocleg, kategorycznie odmawia, zasłaniając się brakiem pokoju.
— To ja pani mój pokój ustąpię — mówi poczciwy p. L., a sam gdzieś na wsi przenocuję.
Nie przyjęłam, rzecz prosta, takiej ofiary od obcego mi człowieka, pożegnałam się i zrozpaczona a gniewna wdrapałam się znowu na wózek.
Spotkany z kolei starszy, tęgi mężczyzna doktór okręgowy, jak się później dowiedziałam, dał mi adresy dwóch zajazdów: Gaertnera i Szustera. Po kilku chwilach zatrzymujemy się przed Gaertnerem.
Dziura.
Niema jednak wyboru. Szuster na pewne nie lepszy, a zresztą resztkami sił gonię. Dostaję niewielki, względnie czysty pokój za 3 złote — stajnia dla koni 1 zł.
Dorodna hucułka — Maryjka daje mi wody do umycia, czyści ubranie, obuwie, poczem rzucam się na łóżku o godzinie 4.
Przez 7 godzin z górą zatem byłam na wózku!
Po posiłku (smacznej kawy 2 szklanki, 3 kawałki bułki z masłem za 1 złoty!) i 2 godzinnym wypoczynku, poszłam na wieś, główną drogą wzdłuż Czeremoszu srebrzącego się połyskliwie w potokach promieni słonecznych na tle przedziwnie pięknego krajobrazu górskiego — jasnych połonin i ciemnych lasów mijając raz po raz malownicze gromadki hucułów, odświętnie przystrojonych i gwarzących nie frasobliwie.
Patrzę. Dworek p. Baranowskiej. Niewiele myśląc idę na gawędkę. Okazuje się że zna doskonale p. Jankę Schuhmertlową od dziecka i matkę jej niezwykle piękną, zdolną, energiczną i odważną kobietę. Pracowała podobno w drugim oddziale sztabu, czyli w defensywie i będąc gorącą patrjotką - polką/ wielkie oddała usługi ojczyźnie. Umarła w zeszłym roku w marcu na raka, w sile wieku, bo mając lat 35. — z wielką stratą dla narodu, jeśli to wszystko, co p. B. mówiła opiera się na faktach.
Nie mogę pominąć milczeniem pięknego kaktusa, stojącego u p. B. na oknie wśród paru innych niepozornych doniczek.
Ale ten kaktus! Godzien zaprawdę złotego medalu na jakiejś wystawie kwiatowej. Z pomiędzy kilku grubych jak lubieżne wargi i kolczastych liści (nie cierpię liści kaktusowych!) wychyla się 6 — S wspaniałych, purpurowych kielichów w rozkwicie, oprócz których i wazon dosłownie usiany pękami kwiatowemi. Rzadki okaz! Ja przynajmniej równie pięknego kaktusa w kwiecie nic widziałam.
P. Baranowska również bardzo na Żabie narzeka, głównie z powodu braku księdza.
— Byli tu z Kołomyi — skarżyła się— żeby z nas ściągnąć pieniądze na plebanie, ale księdza nam choć od czasu do czasu nie przysyłają!
Teraz na przykład nabożeństwo majowe; aptekarz intonuje śpiewy w kościółku, a chłopcy zamiast modlić się pokładają się od śmiechu. Posyłam mego chłopca do kościoła, ale on woli w domu odmówić litanję do Matki Boskiej,
— Mniej nagrzeszę, mamo — powiada. Mąż p. B. jest woźnym sądowym w Żabiem (wcale ładny gmach sądowy na brzegu Czeremoszu wśród zieleni drzew).
Przeczekawszy rzęsisty deszcz, który nagle lunął z nie wiedzieć/skąd nagromadzonych chmur, wróciłam do zajazdu i obraziwszy śmiertelnie Gaertnerową pytaniem, czy niema czasem pluskiew w pokoju, jak z krzyża zdjęta złożyłam swe kości do dość wygodnego łóżka z siatką i „Liżnikiem" huculskim zamiast materaca. „Liżnik" z szarej miejscowej wełny w bronzowe, żółte, różowe i bordo pasy. — Dość ładny i gruby. Cena takiego liźnika od 80 do 90 złotych: Użyć go można do przykrycia łóżka lub szelonga. „Liżnik;"' są znacznie tańsze od kilimów, bo tkane z wełny krajowej, kilimy zaś z cienkiej i miękkiej wełny angielskiej.
Nazajutrz z rana po 2-ch szklankach ka wy z doskonałą śmietanką, bułką domową z masłem i owczym serem za 1 zł. (!) — (Chwaliła się Gaertnerową, że jakiś gość z Warszawy zaręczał jej, iż takiej kawy w całej Warszawie nie dostanie. „W takiej cenie szczególniej' dodałabym) ruszyłam w drogę powrotną zatrzymując się w urzędzie gminy dla zebrania garści cyfr. Troje bardzo uprzejmych urzędników: sekretarz, pomocnik i panienka obstąpiło mię na wyprzódki odpowiadając na moje pytania.
Obszar Żabiego?
72 kilometry kw., albo 12 i pół mili kw.
Domów?
1.800.
Mieszkańców ogółem?
12.000 głów, w tern Rusinów 10.500, Polaków 200, Żydów 1.200- — 1.300, Ormian 7.
Szkół powszechnych? 4 rusińskie, 1 polska eksponowana (T-wo szkoły ludowej).
Ilość dzieci w szkołach?
Dyrektor Windyk powie — mieszka przy szkole w Żabiem - Lici. Jots
Cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej (Kościół Prawosławny Ukrainy) - Wikipedia.
Wierchowina, Żabie (ukr. Верховина, Werchowyna) – osiedle typu miejskiego na Ukrainie, w obwodzie iwanofrankowskim, siedziba administracyjna rejonu wierchowińskiego. Położone jest nad Czarnym Czeremoszem (dopływem Prutu), u podnóża pasma Czarnohory, 30 kilometrów na południowy zachód od Kosowa. W 2020 osiedle liczyło 5812 mieszkańców[1], dla porównania spis powszechny w 2001 zanotował ich 5412[2].
Do 1962 roku miejscowość nosiła nazwę Żabie (ukr. Жаб'є, Żabje). - Wikipedia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz