niedziela, 31 lipca 2022

Obóz - Harcerstwo - Stere Werki - Wilno - Łódź - Lucyna Kądzielanka - 1938 - cz.5

 

     Wracamy z ogniska. Krysia gdzieś mi zginęła i zostałam sama z Leonem. Szliśmy daleko za drużyną, a za nami szła Jadzia. Leon opowiadał mi ładną bajeczkę, którą słuchałam z wielkim zajęciem. Bajka choć na miejscu skomponowana była dość ciekawa, dlatego pragnę ją tu umieścić:

     Przyjechaliśmy na obozy do Starych Werek. Co dzień ćwiczenia, ciągle byliśmy zmęczeni. Dnie zawsze jednakowo monotonne i nudne. Pewnego razu przyszły do nas dwie druhny, jedna drużynowa, druga zastępowa i powiedziały, że za dwa dni przyjedzie cała drużyna. Nie mogliśmy się doczekać. Wreszcie widzieliśmy jak szły druhny od przystani. Od tej chwili jakby promień słońca oświetlił nasze szare codzienne życie. Pewnego pięknego popołudnia wyszło sobie trzech junaków na spacer. Po chwili zauważyli dwie harcerki w lesie. Jedna z nich była ładna blondynka, druga również ładna, tylko brunetka. Jedna nazywała się Lucia, druga Krysia, obie bardzo miłe i wesołe. Szukały one drogi do Wilanowa. Junacy z chęcią pomogli im szukać. Było bardzo wesoło. Odtąd druhny często przychodziły do nas na ogniska, a my do nich.






     Kładziemy się jak zwykle spać. Dużo jest przy tym bałaganu. Druhna drużynowa jest nie w humorze. Już śpimy gdy nagle rozlega się gwizdek. Alarm! Wszystkie zrywamy się na równe nogi. Szybko stanęliśmy na miejscu zbiórki. Druhna dała 5 minut na zbiórkę zastępów na których musiałyśmy obrać godło drużyny. Gdy wróciłyśmy ze zbiórek i oddałyśmy pracę, druhna pozwoliła iść nam spać.

Junacy już wyjechali, na ich miejsce przyjechali pocztowcy. Wywiesili przed budynkiem dwie flagi

     Jest piękny słoneczny dzień. Prosimy druhnę aby pozwoliła nam iść się wykąpać. Komendantka długo się wahała, w końcu uległa namową i pozwoliła. Idziemy razem całą drużyną. Droga jest dość długa. Nie mając nic innego do roboty zabawiamy się w poetów i tworzymy piosenki. Przez całą drogę ułożyłyśmy dwie: jedną o druhnie Gieni, drugą o druhnie Irce. Przychodzimy nad rzekę i z przykrością stwierdzamy, że teren jest zajęty przez junaków. Pozostają nam dwa wyjścia albo wracać do domu albo przeprawiać się na drugą stroną rzeki na plażę. Wybrałyśmy to drugie. Ledwo stanęłyśmy na drugim brzegu i zdążyłyśmy się odwrócić, junacy opuścili teren i odmaszerowali. Na terenie jest wygodniej gdyż jesteśmy same i możemy robić co nam się podoba. Śmiejąc się, że takiego nam figla spłatali łamiemy sobie głowy jak przedostać się z powrotem na drugi brzeg. Na szczęscie znaleźli się dwaj młodzieńcy, którzy przewieźli nas kajakiem. Nareszcie dostałyśmy się na nasz teren. Przy kąpaniu jak zwykle jest dużo krzyku, śmiechu i pisku. Wszystkie już wyszły z wody, zostałam tylko ja i Krysia. Jedne się ubierają, jedne jedzą podwieczorek, drugie chodzą i czekają na koniec kąpieli, a niektóre jeżdżą kajakiem. Wyszłyśmy szybko z Krysią z wody, ubrałyśmy się i wsiadłyśmy na kajak aby trochę się przejechać. Przyjechałyśmy do brzegu po drugie wiosło, gdyż było tylko jedno, a chciałyśmy obie wiosłować. Ten młodzieniec usunął się w tył nam dać pole do popisu.

     Z jazdy jesteśmy zadowolone i cieszymy się, że do tej pory spotkały nas tylko same przyjemności: kąpiel, jazda kajakiem, a po tem jeszcze siatkówka u junaków. Jedziemy dalej i bardzo odważnie wiosłujemy. W pewnej chwili kajak bardzo się przechylił a my wpadłyśmy do wody. Gdy wydostałyśmy się na brzeg byłyśmy całkiem mokre. Najadłyśmy się strachu niemało, gdyż w tym właśnie było dość głęboko, ale to było głupstwem w porównaniu z tym, że nie mogłyśmy iść na siatkówkę, tym bardziej , że to moja ulubiona gra. A tu drugie zmartwienie, iść trzy kilometry w mokrym ubraniu. Zanim doszłam do domu była tak zmarznięta, że w ogóle nie mogło być mowy o wyjściu spod koca….


Na tym kończy się dziennik kolonijny Lucynki, szkoda….

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz