Dwa dni temu otrzymałem oczekiwaną przesyłkę z Chemnitz! Profesor dr. Herbert Höft wysłał na mój adres, niedostępny na rynku czytelniczym 1 tom swoich wspomnień - Burzliwe czasy (Turbulente Zeiten). Tom 2 udało się kupić mojemu synowi Tomkowi. Ten pierwszy jest dla mnie bardzo ważny, gdyż opisuje dziecięce wspomnienia z lat 1931- 47 w Borowej, w której się urodził. Od dwóch dni siedzę nad tłumaczeniem tej niezwykłej książki. Wspomnienia pisane od serca, są momenty, że "jestem" w tamtych czasach obecny.... Nie często mi się to zdarza. Dzisiaj zamieszczam jeden z małych rozdziałów, więcej na moim blogu nie będę zamieszczać, chciałbym po przetłumaczeniu całego materiału wydać te wspomnienia w postaci książki.
Vor zwei Tagen habe ich die lang erwartete Sendung aus Chemnitz erhalten! Professor Dr. Herbert Höft hat mir den ersten Band seiner Memoiren – „Turbulente Zeiten“ – zugeschickt, der im Buchhandel nicht erhältlich ist. Band 2 konnte mein Sohn Tomek kaufen. Der erste Band ist für mich sehr wichtig, da er Kindheitserinnerungen aus den Jahren 1931-47 in Borowa beschreibt, wo er geboren wurde. Seit zwei Tagen sitze ich an der Übersetzung dieses außergewöhnlichen Buches. Die Erinnerungen sind von Herzen geschrieben, es gibt Momente, in denen ich mich in diese Zeit zurückversetzt fühle... Das passiert mir nicht oft. Heute veröffentliche ich einen kleinen Abschnitt, mehr werde ich auf meinem Blog nicht veröffentlichen, da ich diese Erinnerungen nach der Übersetzung des gesamten Materials in Form eines Buches herausgeben möchte.
MOI RODZICE
Mój dziadek Gottlieb dużo palił – dużo za dużo. Zmarł przed ukończeniem
sześćdziesiątego roku życia. Zaplanował przyszłość swoich dzieci. Najstarszy
syn został wysłany do seminarium nauczycielskiego w Łodzi. Najmłodszy został
ślusarzem, a dwaj środkowi mieli po odbyciu służby wojskowej w armii polskiej
otrzymać po połowie pola. W ten sposób mój ojciec otrzymał siedem hektarów
ziemi. Siostry miały otrzymać pieniądze od braci. Bazując na doświadczeniu, że
wspólne, ciasne mieszkanie młodych rodzin często prowadzi do kłótni i
nienawiści, mój ojciec, będąc jeszcze kawalerem, z pomocą swoich braci i
pożyczki od nauczyciela Brauna, zbudował dom z stajnią. Jego najstarszy brat
Adolf miał odziedziczyć rodzinne budynki. Teraz Emil, mój ojciec, szukał
dziewczyny, ponieważ jako spadkobierczyni miała otrzymać co najmniej krowę –
czego nie można było oczekiwać we własnej wsi. Znalazł ją w Andrzejowie. (Wieś
została w międzyczasie przyłączona do miasta Łódź. Łódź była wówczas nazywana
polskim Manchesterem). Moja matka była nieszczęśliwa jako wiejska gospodyni w
Borowej. W wieku 21 lat wolałaby bawić się lalkami niż opiekować się prawdziwym
dzieckiem, karmić bydło, doić krowy i pracować w polu. Ale podołała tym
zadaniom. Wysokie długi kredytowe i trudne warunki pracy w rolnictwie były
dużym obciążeniem dla moich rodziców. W tamtym czasie nie byłem dzieckiem z
marzeń. Komentarz mojej matki do ojca po moich narodzinach: „Jeśli jeszcze raz
mi to zrobisz, walnę cię patelnią w głowę”. Przyszła sąsiadka, żeby obejrzeć
nowego mieszkańca. „On nie będzie duży, ma takie krótkie kostki”. Miała rację.
W końcu dorosłem, ale nigdy nie byłem wysoki.
Po dziesięciu i pół roku w końcu dostałam siostrzyczkę. To również nie było
planowane przez rodziców. Rodzice zaakceptowali mnie takim, jakim jestem. Mój
ojciec był energicznym mężczyzną, który wszędzie się wtrącał, aby decydować.
Rozkazywał nawet tam, gdzie nie było potrzeby. Cierpiała na tym oczywiście moja
mama i ja. Mimo to w Wehrmachcie doszedł tylko do stopnia szeregowego. Nie
chciał osiągnąć nic więcej. Z perspektywy czasu było to błogosławieństwem.
Ciężką pracą, pomimo początkowych przytłaczających długów u nauczyciela Brauna,
który naliczał lichwiarskie odsetki, moi rodzice zbudowali zgrabne gospodarstwo z krowami mlecznymi,
dwoma końmi, kilkoma świniami, licznym drobiem, a ja miałem miejsce na króliki
i gołębie. Do odziedziczonej działki o
powierzchni siedmiu hektarów wydzierżawili kolejne pięć hektarów. Moi rodzice
wyróżniali się pracowitością i konsekwencją. Matka zajmowała się gospodarstwem
domowym, a często także zwierzętami. Ojciec był nie tylko surowy wobec
zwierząt, ale także nie okazywał nam prawie żadnych uczuć. Pewnego wieczoru byłem
spragniony. Matka po raz kolejny uprażyła jęczmień i zaparzyła z niego kawę,
która jednak już ostygła. Matka nie chciała podać mi zimnej kawy i dodała do
niej gorącą wodę. Widziałem to. Wtedy nie rozumiałem związku między kawą a
wodą, więc zaprotestowałem. Chciałem, żeby podgrzała zaparzoną kawę i nie
chciałem pić kawy z wodą. Byłem, jak wiele dzieci w tym wieku, uparty i buntowniczy. Zanim się zorientowałem, ojciec zdjął szelki i uderzył mnie z
całej siły.
„Wytrę ci z głowy ten upór” – powiedział. Uderzenia metalowymi klamrami
były strasznie bolesne. Mój mały palec prawej dłoni spuchł. Ojca to nie
obchodziło. Uważał, że postąpił słusznie, a matka nie interweniowała. Z
pewnością zapomniałbym o tym niegroźnym incydencie z kawą, gdyby nie bolesne
uderzenia, które znacznie utrwaliły mi to wydarzenie w pamięci.
Ponieważ jako dzieci z wioski nie mieliśmy prawie żadnych zabawek,
bawiliśmy się wszystkim, co tylko się dało. Pewnego dnia naszą uwagę
przyciągnęła zepsuta felga od wózka dziecięcego letników. Metalowa część była
pęknięta i miała ostre krawędzie. Przekazywaliśmy sobie felgę z rąk do rąk.
Nagle starszy chłopiec uderzył mnie nim z całej siły w goleń. Ostra krawędź
zraniła mnie głęboko. Krwawiło strasznie. Płacząc, pokuśtykałem do domu i
pokazałem ojcu ranę. Ojciec powiedział tylko ironicznie: „Dlaczego nie
przyniosłeś brakującego kawałka mięsa? Usmażylibyśmy go”. Blizna pozostała mi
na zawsze – podobnie jak uwaga ojca.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz