czwartek, 8 lipca 2021

Folwark Bolesławów - Gmina Wiskitno - Mord - Republika - 1924 - cz.1

 

Zbrodnia o której jest poniżej miała miejsce na terenie folwarku Bolesławów gmina Wiskitno., artykuł zamieszczono w Republika z 29 litopada 1924 roku.

17-o letni zabójca swej babki skazany został wczoraj przez sąd doraźny na śmierć. 


We folwarku Bolesławów, gminy Wiskitno, pow. łódzkiego, mieszkał 84 letni Mateusz Tomczak ze swą około 75 lat liczącą żonę Teofilą, gospodarując na swym 10 morgowym majątku. Ich 4-ej żonaci synowie i 2 zamężne córki zamieszkują w Łodzi Z pośród tych, córka ich, Rozalja, wyszła za mąź za Jana Cłapińskiego i z tego małżeństwa urodził się dnia 8 stycznia 1907 roku syn Marjan. Mateusz i Teofilja Tomczakowie żyli za swemi dziećmi w zgodzie, nie toczyli ładnych sprzeczek o podział majątku, ani też nikt z rodziny nie namawiał ich do sprzedały lub podziału majątku. Jedynie tylko zięć ich, Jan Cłapiński, zamieszkały w Łodzi przy ul. Rokicińskiej nr. 8, starał się skłonić Mateusza Tomczaka do sprzedaży majątku i równego podziału, a pewnego razu wyraził się nawet w obecności starszego syna, Andrzeja Tomczaka, że „jakby już ten stary zdechł, to to starą by się wyrzuciło i możnaby się majątkiem podzielić." Marjan Cłapiński nie miał do Mateusza i Teofili Tomczaków żadnej urazy, ani złości, z powodów majątkowych. Marjan Ołapińskł był w 1923 roku żandarmem stowarzyszenia „Strzelec" i nosił wówczas przy boku bagnet. Od marca 1924 roku został jednak Cłapiński wydalony z tego związku, z powodu nieodpowiedniego zachowania wobec swych przełożonych poruczników W. P„ dowodzących ćwiczeniami. Ponieważ do zbrojowni stowarzyszenia „Strzelec" przy ul. Sienkiewicza 3-5 w Łodzi każdy z członków miał łatwy 'dostęp, mógł tam przeto wejść i Cłapiński, jako były członek wszystkim znany i niespostrzeżenie zabrać bagnet. Marjan Cłapiński pracował we fabryce „K. Scheiblera i L. Grohmana" przy Wodnym Rynku w Łodzi, Jako naciągacz sznurów w przędzalni. Dnia 4 listopada 1924 roku o godzinie 16 po poł. zwrócił się do majstra przędzalniczego, Rajnholda Mocha z prośbą, aby go zwolnił od pracy zaraz, t. j. o jedną godzinę wcześniej, aniżeli się kończyło zajęcie. Moch zezwolenia udzielił i wydał Cłapińskiemu odpowiednią kartkę dla okazania jej portjerowi przy wyjściu. Tegoż dnia o godzinie 19 wieczorem przybył Marjan Cłapiński w towarzystwie nieznajomego kolegi, którego przed stawił jako brata swej narzeczonej, do mieszkania Mateusza i Teofili Tomczaków we folwarku Bolesławów. Opowiedział przytem dziadkom, że się żeni i prosił ich na wesele. Pogawędka trwała około godzinę, przyczem Cłapiński powiedział, że o godzinie 9 wieczorem pojadą do Łodzi. Wtedy babka, Teofila, poczęła prosić Cłapińskiego, aby u nich zanocował, na co tenże jednak nie chciał się zgodzić mówiąc, że musi iść rano do roboty we fabryce Scheiblera. Około godz. 8 wieczorem pożegnali aie; wnuczek i Jego kolega z Tomczakami i wyszli z mieszkania, a ponieważ Mateusz Tomczak już leżał w łóżku, babka Teofila udała się za nimi do sieni, aby zamknąć drzwi. Nagle usłyszał Mateusz krzyk żony „wstań, bo mnie zabili". Wobec tego wybiegł do sieni, gdzie zobaczył żonę, opartą na węglach, trzymającą jedną ręką za haczyk u drzwi, które już zdążyła zamknąć. Ze dworu dobijał się do drzwi Marjan Cłapiński, krzycząo „dziadziu otwórzcie" a następnie, gdy wołanie jego nie odnosiło skutku, począł on jeszcze gwałtowniej pukać do drzwi wrzeszcząc: „policja, policja! dziadziu otwórzcie!" Również i na te krzyki pozostał Mateusz nieczuły, lecz zabrał żonę, dającą jeszcze znaki życia, ze sieni do mieszkania, gdzie ta przewróciła się na ziemię i skonała. Ponieważ opuszczając mieszkanie, pierwszy wychodził ten obcy kolega, za nim zaś dopiero Marjan Cłapiński, podejrzewa Mateusz Tomczak, że ten ostatni musiał zabić jego żonę, poczem usiłował również i jego pozbawić życia, w czem przeszkodziła mu jedynie przy tomność Tomczakowej, która zraniona śmiertelnie, wczas jeszcze, zdołała zamknąć drzwi na haczyk. Dnia 5 listopada 1924 r. o godz. 9-ej rano znalazł posterunkowy P. P. Stefan Mirowski w odległości 80 metrów od domu Tomczaka a 3 metry od drogi, wiodącej stamtąd do wsi Andrzejów, w życie leżący bagnet stalowy, typu skautowskiego. Dokonana na miejscu dnia 7 listopda 1924 r. sekcja sądowo lekarska zwłok Teofili Tomczakowej wykazało w grzbiecie jej pod lewym obojczykiem oraz przenikające miąszcz prawego płuca kanały rany kłutej, stanowiącej przedłużenie kierunku ukłucia, czyli długiej osi narzędzia, którem był zadany cios. Rana została zadana narzędziem obosiecznemi użytem w kierunku długiej swej osi ku powierzchni ciała. Cios został skierowany z tyłu w grzbiet. Rana zadana, wywoławszy obfity krwotok z uszkodzonych wielkich naczyń krwionośnych, sprowadziła śmierć w ciągu kilkunastu sekund. Wczasie rewizji, dokonanej u Marjana Cłapińskiego w Łodzi przy ul. Rokicińskiej nr. 8, zakwestionowano koszulę białą, którą tenże miał na sobie, jego bieliznę świeżo praną, sweter wełniany, koszulę białą i kalesony. W czasie badania tłumaczył się Cłapiński, że plamy od krwi, znajdujące się na jego oszuli pochodzą stąd, iż w poniedziałek dnia 3 listopada 1924 roku we fabryce lała mu się krew z nosa. Badanie chemiczne, mikrochemiczne, oraz biologiczne powyższych przedmiotów przeprowadzono dnia 12 listopada 1924 roku przez chemiczny oddział państwowego zakładu badania żywności i przedmiotów użytku w Łodzi nr, 22046/- 24 stwierdziło krew: na sweterze oraz na wypranej koszuli. Na bagnecie, na żelazie we wgłębieniu, z obydwu stron w rdzy stwierdzono ślady krwi ponadto zaś stwierdzono zmytą krew na drzewcu rączki bagnetu z lewej strony. Oskarżony zarówno w czasie badania przez policję, jakoteż przez sędziego śledczego, przyznał się do udziału w zabójstwie Teofili Tomczak, przedstawiając genezę, przebieg i motywy zbrodni w sposób następujący: W poniedziałek, dnia 3 listopada o godz. 6.30 wieczorem nosił Marjan Cłapiński wodę do mieszkania swych rodziców w Łodzi przy ul. Rokicińskiej nr. 8 na 3 piętro. Na schodach spotkał swego kolegę, Stanisława Szustera, który mu zaproponował wspólną wycieczkę piechotą do Wiskitna, w celu udzielenia mu pomocy przy przeniesieniu do Łodzi gruszek, przezeń zakupionych. W nagrodę na to miał mu Szuster dać parę gruszek. Cłapiński zgodził się na tę propozyqę, a następnego dnia o godzinie 2 po poł., pracując we fabryce Scheiblera, dostrzegł przez okno Stanisława Szustera wraz z jego kolegą, którym się później okazał Koman Oberberg kręcących się około fabryki przyczem Szuster kiwnął nań palcem aby wyszedł na ulicę. O godzinie 4 po poł, zwolnił się wobec tego Cłapiński z pracy i przystąpili do oczekujących go. Szuster oświadczył wówczas, że w trójkę pójdą z nim zrabować we wsi pieniądze. przyczem okazali mu obaj  francuskie bagnety, ukryte na paskach przy spodniach, uspokajając go, by się niczego nie bał. O żadnych gruszkach już nie wspominali a na pytania, gdzie dokonają tego rabunku, odpowiadali tylko ogólnikowo, że „tutaj zaraz niedaleko". Na propozycję ich Cłapiński się zgodził. Wyruszyli z Łodzi natychmiast z fabryki Scheiblera prosto szosą rokicińską piechotą. Około godz. 7 wieczorem w Andrzejowie obok dworu z dużym ogrodem przy drodze przystanęli wszyscy i wypili z małej flaszeczki, którą wyjął Szuster wódkę, poczem obaj mówili Cłapińskiemu, żc rabunku dokonają w pierwszym domu,, znajdującym się w polu od owego dworu. Kiedy Cłapiński oświadczył im, że jest to dom jego babki, Wówczas Szuster odrzekł: „cóż z tego, że to twoja babka, przecież to nie matka, przecież jej nie zabijamy, zabierzmy jej tylko pieniądze a t y dostaniesz za to 50 złotych"! Zaznaczyli przytem, że jeśli nie uda się zabrać pieniędzy, to zabiją babkę, a przy dziadku stanie Oberberg z bagnetem w ręku i przykryje mu głowę pierzyną a tymczasem Cłapiński zabierze pieniądze....

                                                    -- ciąg dalszy nastąpi --



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz