niedziela, 25 lipca 2021

Łódź - Cmenrtarz prawosławny - Ilustrowana Republika - 1933

    Ten artykuł sparwił na mnie naprawdę duże wrażenie, wydawać by się mogło, że był pisany ręką carskiego redaktora, jednak data wyprowadza z błedu, rok 1933.

Bardzo wytonowany, pisany wprawną ręką materiał Andrzeja Nellusa, zasługuje na prezentację po 88 latach!

Ilustrowana Republika. 1933-08-03 R. 11 nr 214

               NA ZAPOMNIANYM CMENTARZU

    Potoczne życie miasta płynie wartka falą po ulicach, w ruchu tłumów, w zgiełku dnia powszedniego, w nieustającym rytmie pracy, szumnej kaskadzie zabaw wieczornych. 

    Niejedną cichą tragedię wyłonić można w blasku latarni na zapomnianej bocznicy, pod oknem zbutwiałego domku na przedmieściu, w klatce schodowej wielkomiejskiej kamienicy, pod czerwonemi wrotami fabryki.

    Szpitale, dworce kolejowe, stacje pogotowia ratunkowego mają swoją specjalną wymowę. Parki, teatry, kina, lokale restauracyjne powiadają o tem, jak miasto odpoczywa się i bawi po znajnym dniu pracy, jak czoło rozchmurza po troskach, od których uciec nie może we dnie ni w nocy. 

    Ale ten niepowstrzymany pęd życia miasta nie pozwala na chwile wytchnienia, na moment zadumy, na cofnięcie się myślą wstecz do dnia wczorajszego. Po murach Łodzi czas przechodzi niepostrzeżenie, nie znacząc nic niemal z jej walk minionych, okrutnych zmagań się z losem, upadków i wylotów.         

    Młode jeszcze miasto nie posiada zewnętrznych stygmatów historji, zewnętrznych stygmatów historji, uzewnętrznionych w tak przejmującej wymowie budowli, jak to ma miejsce w innych starszych miastach. 

    Otwartą kartą tego miasta, na której wprawne oko niejedno odczytać może, są jego cmentarze. Tam na długiej smutnej taśmie napisów wyrytych na piętrzących się nagrobkach, życie mówi o dniu minionym, dniu wczorajszym, o znoju, który zakrwawił czoła ludzi, spoczywających w ciszy szumiących drzew i martwych kamieni. 

    Tam, u kresu doczesnej wędrówki, pod murem, odgradzającym ciszę od nieustannego warkotu miasta żywych, zamieszkała mądrość miasta umarłych, które niejedno swym następcom powiedziećby chciało, za nim utrudzeni wędrówką przyjdą tu do nich po spokój cmentarny. 

    Przed kilkoma dniami byłem na cmentarzu prawosławnych przy ul. 11 Listopada. 

    Żałobne dźwięki „Panichidy", smętny śpiew chóralny ginął w gęstwie zieleni, rozbijał się u stóp drzew wysokoplennych, podszytych paprocią i chwastami. Rzadkie są tu dziś pogrzeby i kamienie, stojące na straży pokoju umarłych, zdawały się dziwić dobrze znanym modlitewnym dźwiękom, zwiastującym nowego przybysza na wieczny odpoczynek śród tego państwa cieni. 

    Kroczymy główna aleją. Wspaniale nagrobki, strzeliste obeliski, owdzie ujęte w żelazne karby ogrodzeń, granitowe sarkofagi, miniaturowe, kopulaste kapliczki; a wśród nich gdzie niegdzie tylko świeże groby, obramione świeżemi sadzonkami. 

    Już wszędy jak okiem sięgnąć pustka i smutek zapomnienia wśród krzewiącej się bujnie dzikiej wegetacji. Zbutwiałe ławy, na których nikt już od lat nie siadał, zarośnięte ścieżki do grobów, których nikt bliski nie odwiedza. Napisy, napisy, napisy — rosyjskie i starosłowiańskie, obok nazwisk i dat umarłych, wersety z pisma Św., przejmujące dziwem trafnego proroctwa, przepowiadające opuszczenie i marność na tym doczesnym padole. 

    Napisy, które zdają się mówić — kim Jesteś przechodniu, czego tu chcesz? — My jesteśmy z bardzo daleka, my których złożono na wieczne odpoczywanie. — Przybyliśmy tu z rozkazu, z naszej dalekiej ojczyzny. Przybyliśmy nieczekani, pełniliśmy to co nam Sąd Ostateczny w obcej ziemi, skazani na wieczną tęsknotę do swego kraju, którego, ty przechodniu, nie poznasz nigdy. Nie wiemy, gdzie dziś nasze dzieci i wnuki, i jaki wicher po świecie ich rozniósł, że nigdy tu do nas nie przyjdą z modlitwą i wspomnieniem. 

    Urzędnicy, oficerowie, nauczyciele, ich żony i dzieci, leżą tu szereg przy szeregu i w zwięzłych oszczędnych słowach opowiadają historię swego życia. Tu żona żegna męża, który poległ „od morderczej kuli”, tam znów koledzy uczcili oficera, co „padł w szeregu za cara i ojczyznę” ówdzie „starzec 72-letni z młodocianym wnukiem zamordowany czeka Zmiłowania Bożego.

    Rok 1905,6 i 7 powtarza się najczęściej na napisach grobowych, emaliowane portrety, ludzi w mundurach policyjnych i wojskowych stanęły tu zwartym szykiem na zagrobową ostatnią „paradę”.

    I zdaje się, że ponad konary drzew rozchwianych na wietrze, wybiegł ciszy szept ich meldunku o latach walk, ognia i krwi, kiedy nad Łodzią wschodziła purpurowa zorza Wolności.

   I ściśle ten cichy szept do mogił starych, wrosłych w ziemię, utulonych w kobiercu dzikich traw i łopianów, grobów z lat bardzo dawnych, gdy zakładano ten cmentarz, a w Łodzi szalał pomór „cholery”.

   Aż do grobów niedawnych, bratnich, nad któremi obca ręka żołnierska postawiła proste drewniane krzyże „Helden tapferen, russischen kriege. - „Dzielnym bojownikom rosyjskim”, zniesionym z pobojowisk pod Łodzią w 1914.

   I nagle ciszę cmentarną rozdarła głośna salwa, poczem sprężyście przemaszerował pluton, po oddaniu ostatnie posługi Zwierzchnikowi-Rosjaninowi zmarłemu w służbie polskiej!

    I z zadumy cmentarnej, za maszerującym oddziałem podążyli uczestnicy konduktu pogrzebowego w słoneczny letni gwar polskiego miasta.

Pokój umarłym – szumiały zielonymi konarami stare drzewa – cmentarne.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz