Dziennik Łódzki. 1950-08-06 R. 6 nr 214
Znalazło się w Gałkówku 9 śmiałków: Alfons Sokołowski, Leonard Sokołowski, Seweryn Kuleta, Józef Sokołowski, Bolesław Sokołowski, Józef Wawrzonek, Jan Polaczyk oraz dwie kobiety wdowy, Zofia Czaplin i Cecylia Lobina.
Nie zwracając uwagi na sąsiedzkie "przestrogi", na to co dookoła różni ludzie, zwłaszcza ci zamożniejsi mówili, zeszli się pewnego dnia i założyli spółdzielnie produkcyjną.
- Tak, to już rok od tego czasu upłynął - wspomina ten dzień przewodniczący zarządu spółdzielni Alfons Sokołowski. - Wiele się przez ten czas zmieniło. Wioska została zelektryfikowana, założono telefon, teraz przeprowadza się radiofonizację. Postawiliśmy świetlicę, skromną wprawdzie, taką na jaką stać nas było, a teraz budujemy szkołę.
Szkoła! Tuż obok budynku starej szkoły wznoszą się czerwone mury nowej - większej, piękniejszej. Nikt nie żałuje sił, aby ten dom stanął jak najszybciej. Nawet traktor zaprzągnięto do pracy. Po pracy w polu zwozi teraz budulec dla nowej szkoły.
Gdy tak patrzymy na tę szkołę i ob. Sokołowski opowiada, jak będzie ona wyglądała, że będzie 7-klasowa, że będzie w niej świetlica, sala gimnastyczna i pracownie - tak jak w szkołach miejskich, nasuwa mi się wątpliwość, czy szkoła została we właściwym miejscu postawiona. Czy nie za blisko drogi? Przecież gdyby cofnąć budynek nieco do tyłu i otoczyć go ogrodem byłoby zapewne i ładniej i lepiej. Ale to już wina projektodawcy.
- A tam dalej na lewo, robimy plac sportowy, żeby nasi chłopcy z LZS mogli wreszcie grać na prawdziwym boisku - objaśnia mój przewodnik. - A jak będzie już skocznia, bieżnia, plac do siatkówki może i dziewczęta ruszą - bo dotychczas nie mamy ani jednej sportmenki.
Przechadzamy się długą ulicą wiejską. Przed domami kwiaty. Na drzewach, wśród zieleni liści, różowiejące jabłka, fioletowe śliwy, złociste gruszki, ale na polach jest już szaro i pusto. Zboże zwiezione do stodół. Teraz ścierniska przeplatają się z ciemno-szarymi pasmami przeoranych pól. Na działkach przyzagrodowych rosną warzywa.
Teraz już przeszło połowa wsi należy do naszej spółdzielni, 35 członków - to już jest siła - mówi A.Sokołowski - Wkrótce będzie nas więcej. Przed kilku dniami przyszli do mnie Paweł Brot, Szczepan Świderek, Józef Dobrowolski, Stanisław Pawlak i Franciszek Kaczmarek i powiadają:
"Słuchajno bracie! Podoba nam się ta wasza gospodarka, my też chcielibyśmy włączyć nasze ziemie do wspólnej uprawy" - Dziś właśnie na zebraniu będziemy ich prośbę rozpatrywać.
Spółdzielnia nasza jest I typu, ale mamy też 50 ha. ziemi państwowej włączonej do użytkowania, na której gospodarujemy według statutu trzeciego typu spółdzielni, tzn. razem pracujemy, razem sprzedajemy plony, część zysków przeznaczamy na cele inwestycyjne, a pozostałą część dzielimy się według włożonej pracy. Mamy tam zakontraktowany jęczmień, ziemniaki, buraki cukrowe, rzepak. Jest też wspólna obora, w której stoją cztery krowy, a w przyszłym tygodniu dokupujemy jeszcze dwie.
- A jak idzie praca na tym wspólnym gospodarstwie? - pytam.
- A idzie, idzie. Był tu u nas w wiosce taki Wawrzyniec Gutowski, małorolny. Gospodarka u niego, prawdę mówiąc, nie szła dobrze. Kiedy zgłosił się do spółdzielni, ludzie powiadali, że jak na swoim nie umie gospodarzyć, to w spółdzielni pociechy z niego nie będzie. A tymczasem nasz Gutowski w spółdzielni pracuje najlepiej. Już 50 dniówek obrachunkowym wyrobił, choć ma 63 lata. Tak samo jego żona. Dopiero w spółdzielni pokazali co potrafią.
Podobnie było z Buczyńskim. Bieda u nich była kiedy wstępowali do spółdzielni a niedawno Buczyński powiedział mi, że pierwszy raz w tym roku ma dobre urodzaje. Dzięki mechanicznej uprawie i nawożeniu zebrał prawie cztery razy tyle co w ubiegłym roku.
Tak, tak, ludzie zmieniają się - ciągnie opowiadanie przewodniczący. - Albo taki Stanisław Kopytek. Kiedy pierwszy raz na ilustracji w gazecie zobaczył traktor, splunął tylko:
Do diabła z takim świństwem!
- Jak to można na pole wpuszczać? Powiadam wam, że chleba z tego nie będzie! - A teraz jest członkiem spółdzielni i aż mu się oczy śmieją, gdy traktor wjeżdża na pole.
- Nieprawda? - zagaduje zbliżający się ku nam raźnym krokiem człowieka z grabiami.
- A no, prawda - odpowiada zagadnięty.
- To Leonard Sokołowski - przedstawia przewodniczący - u nas we wsi Sokołowskich jest wielu, a wszyscy są zapalonymi pszczelarzami.
- Tak, wszyscy lubimy miód i kochamy nasze pszczółki, ale najlepszą pasiekę, wzorową ma Józef Sokołowski - dodaje nowy rozmówca. A potem pyta:
- Przyjechaliście zobaczyć naszą spółdzielnię? A to patrzcie i powiedzcie innym jak gospodarujemy. U nas nikt nie pyta ile zarobi, tylko idzie i pracuje, a każdy ma już kilkadziesiąt dniówek wpisanych.
- Przyjedźcie do nas za rok, za dwa - to nie poznacie Gałkówka.
Piekarnię postawimy, wspólną pralnię dla naszych kobiet zrobimy, łaźnię wybudujemy. Oho, przed nami jeszcze huk roboty, ale podołamy.
Przyjechał tu inżynier z Centralnego Biura Projektów Melioracyjnych i całymi dniami chodzi po polach, mierzy i bada ziemię. Po przeprowadzeniu melioracji, kiedy plony będa jeszcze lepsze, można będzie pomyśleć i o innych inwestycjach. A kto wie, może i przejdziemy na trzeci typ gospodarki. Coraz częściej ludzie o tym wspominają. O, wtedy poszłoby jeszcze szybciej. Co tu dużo gadać, cieszę się, że na stare lata dożyłem tak radosnych dni.
Odjeżdżając, jeszcze raz patrzę na wioskę, chcę zapamiętać tu każdy szczegół. Przyjadę tu na przyszłe lato, zobaczę jak za rok wyglądać będzie spółdzielnia produkcyjna w Gałkówku.
-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz