Tytuł tego reportażu zamieszczonego w Odgłosach zrobił na mnie wrażenie. Słowo Wolbórka,. jest dla mnie bardzo bliskie! Od dziecka była to rzeka moich marzeń, w niej nauczyłem się pływać, wędkować itp (Będków, Drzazgowa Wola). Zagłębiając się w treść, okazało się, że rzeka jest nie najważniejsza, natomiast temat znachorów, felczerów i lekarzy w środowiskach wiejskich jest bardzo istotny...
Poruszono również w tym artykule wątek działającego znachora z "mojego" Bukowca". Mam swoje zdanie o znachorach. W środowiskach miejscach odgrywali i odgrywają ważną rolę - pomagają ludziom.
Odgłosy : tygodnik łódzki. 1962-10-14 R. 5 nr 41
Plątanina drewniaków, ubiegłowiecznych czynszówek. Rudery łatane blachą, smolą, płatam i desek wyrwanych z parkanu . Na wzniesieniu dumna fara, jej wieżyce przeglądają się w stawie. Wiekowa świątynia, jednemu w niej dzwonią, innemu śpiewają, wszystkim kończą nieszporami. W jej murach wznosił modły Andrzej Frycz-Modrzewski, odszedł i na długo zrobiło się pusto w mieścinie. Potem Brzeziny odmłodniały straganami żydowskich kupców. Wreszcie miasteczkiem zawładnęli krawcy i to bez reszty. Mieli pod ręką żelazko, płótno, mydło i sukno, rzadziej lustro, zawsze „Singera“. Co za krawcy, niech to licho porwie, Europa otwierała usta ze zdumienia, szyli parę spodni za jedyne 50 groszy. Najtańsi krawcy w tej części świata, dzierżyli palmę pierwszeństwa aż hen, po Pireneje i Ural. Przywiędła to była palma, pochylona, nieledwie płacząca jak te wierzby nad pobliską Mrogą, ale zawsze palma. Minęło, rejestr zamknięty. Przy szosie do Rawy strzelił gmach smukły, lekki, godny Marszałkowskiej. Tylko, że nie zdążył jeszcze obeschnąć, a ze ścian wyłażą szczeliny na łokieć. Podłogi też już trzeba zmieniać. Urzędnik przed gmachem spojrzał na mnie kpiąco:
— Jakby nie było architekt złapał za nadzór nad budową kilkadziesiąt „patyków “. Obłowił się, tylko że ten jego nadzór już nam bokiem wychodzi. Łupią skórę ci architekci, oni i lekarze na wsi. Lekarze. Ich powiatowy szef urzędował na piętrze. Nie zastałem go, urlop, zastępca zaczął od wysokiego „C“. Nie powiem, było się czym chwalić. Gdzie spojrzeć nowe ośrodki zdrowia, przychodnie, ambulatoria, gabinety. Na chorych we wsiach zarzucono sieć gęstą, oczka w niej solidne. Droga do lekarza z najdalszej wioszczyny bardzo prosta, odległość 6—7 kilometrów . Zastępca mówił, mówił, ja chyba z przekory zapytałem ni w pięć ni w dziewięć.
— A znachorzy jeszcze są w wioskach? — Owszem, mamy i dobrze się im wiedzie — padła nieoczekiwana odpowiedź.
— Najsłynniejszy z nich przyjmuje w Podlodowie koło Dęblina. Daleko, ludziska walą jednak do niego jak w dym. Pewien rolnik z Celigowa, chłop niby na poziomie, a też pojechał do tego cudotwórcy. Wrócił z niczym . „Trudno się dostać“ opowiadał sąsiadom. Pojechał jeszcze raz, przywiózł torbę ziół. Byłem niedawno w Celigowie, patrzę, trumnę wynoszą z izby. Zdaje się, że pan w sprawie powiatowej służby zdrowia? Przytaknąłem z wahaniem .
— Wobec tego radziłbym zajrzeć do Rokicin. Lekarz tam stary, doświadczony. Warto też porozmawiać w Zawadzie z tamtejszym felczerem. Poprzednio, w Kołacinie, nazywano tego felczera profesorem . Nie do wiary jak łatwo ludzie przywiązują się do kogoś. Gdy felczer z Kołacina odchodził, mało tam nie doszło do zamieszek. No cóż, ten profesor, chciałem powiedzieć felczer, musiał przecież ustąpić miejsca lekarzowi. Kwalifikacje...
Gładka szosa biegła borem , gdzieniegdzie spotykaliśmy kobieciny z koszykami grzybów, Ale oto kończy się las i ukazują się pierwsze chałupy Rokicin. Jeszcze tylko magazyn węgla, okólnik pełen baranów, sznur furmanek wymierzony w zamknięty szlaban. Wreszcie ośrodek zdrowia, też chałupa, tyle że czysta, bardziej przestronna. Wybiła 11.00 lekarz zabierał się akurat do wyjścia.
— Niezły plon — skrzywił się — przez 3 godziny zbadałem 26 pacjentów . To pół biedy, cała bieda zwala się jesienią. Począwszy od października będę musiał codziennie przyjąć około 40 chorych. Rolnicy chorują przeważnie jesienią. Choroby te same co w mieście, żadnych różnic: nadciśnienia, reumatyzm, choroby serca, przewodu pokarmowego, no i rak. Wielu kieruję do szpitala. Jeszcze kilkanaście lat temu załamywano ręce
— „Jakże to, panie doktorze, to mamy iść do szpitala na umarcie?“ Dawne czasy, ale z odżywianiem w ciąż niedobrze. Wieś je dziś dużo, lecz nie to, co powinna. Jedno w kółko, ziemniaki, żurki, chleb, trochę okrasy. Gdy ubije się świniaka, cała rodzina opycha się mięsem, peklowanym, czasami nadpsutym. Wszyscy jedzą bez opamiętania, a potem długo nic. Jarzyn jak na lekarstwo, zimą prawdziwa tragedia, jedyną jarzyną jest kiszona kapusta. Takie jedzenie bez witamin.
— A młode pokolenie? — Co drugie dziecko przychodzi na lekcje bez drugiego śniadania i nie pije mleka. I radź tu sobie później z krzywicą i próchnicą zębów. Przeszło 90 procent dzieci cierpi na zaawansowaną próchnicę. Gospodynie są na wsi załatane, zaharowane, już z nawyku nie zwracają uwagi na dzieci. A potem przychodzą do mnie chłopi wyschnięci na trzcinę, wklęśnięte policzki, zapadłe oczy, stawiaj teraz takiego na nogi tabletkami. Bzdura. Bieda, ubóstwo? W żadnym wypadku. Prawie 60 procent rolników z tych okolic dojeżdża do pracy w Łodzi. Niech tylko kłosy dojrzeją w polu, niech tylko zaczną się wykopki i rusza od razu „karuzela“. Ci robotnicy - chłopi pędzą wtedy do mnie na złamanie karku i proszą o jedno, o zwolnienie z pracy w fabryce. Iluż z nich ma talenty aktorów, wywiodą w pole ani się obejrzysz. Uciekają się do wybiegów, sztuczek, tego wszystkiego co się nazywa symulanctwem .
— Czyżby nie każdą chorobę dało się rozpoznać? — Sprawa jest cienka najbardziej delikatne grupy zachorowań to zapalenia korzonków nerwowych i bóle ischialgiczne. Przychodzi taki obywatel do mnie, sztywny jak pień, nie może się zgiąć, ani skręcić szyją. Stoi jak ten słup. Jestem wtedy w kropce, wierzyć, że chory, czy nie wierzyć? Prawdę mówiąc, zupełną pewność mogą dać dopiero dłuższe badania. Niekiedy ci chytrusi wpadają w dziecinną pułapkę. Przy ischiasu i związanych z tym komplikacjach bolesne jest tylko prostowanie kończyn. Nigdy ich kurczenie. Kiedy zginam komuś kolano, a ten ktoś wrzeszczy z bólu, to dla mnie sygnał, symulant. Trafiają się także cwaniacy oblatani, oczytani, osłuchani, z takim i duży kłopot. Cóż, ziemia ich woła do roboty. Dwie dusze chłopa, czyżby przeszły nową inkarnację? Zmieniły się przecież, nie są już podobne do tych z podręczników . Chłopa ciągnie dziś do fabryki, ciągnie też na swoje, do pługa. Zimą górę bierze dusza nabyta, fabryczna, latem ta chłopska, wrodzona.
— Co ze znachorami? - pytanie powtórzyłem po raz drugi tego dnia. Lekarz spojrzał na mnie zaskoczony:
— Znachorzy, czy ich kiedykolwiek brakowało? Niedaleko stąd, w Bukowcu, działa tak zwany nastawiacz, składa złamania, zwichnięcia. Narobił już kalek na tuziny. Niedawno z trudem odratowałem 3-letniego chłopczyka z Michałowa. Dzieciak miał złamane udo i dostał się w łapy tego nastawiacza. Gdyby nie szybka interwencja chłopczyk zostałby inwalidą. Znowu droga, od Koluszek szła na ukos, krajobrazem z pól i lasów. Tomaszów, na lewo Spała. Ziemia już goła, plony z niej sprzątnięte. Wieś Zawada. Widok jak z bajki, jak z pocztówki. Rozjaśnione słońcem łagodne pagórki, na horyzoncie bory, w dole szemrze Wolbórka, obok wije się gościniec. Rankiem turkoczą po nim chłopskie wozy, jadąc na targ do Wolborza. Sady, ogrody, zewsząd dolatywał zapach jodeł, klonów . Zagrody schludne, rozłożyste jak szlacheckie dworki. W jednej z nich, pośród jabłoni — przyjmuje felczer. Uśmiechnięty, o powierzchowności wzbudzającej od razu zaufanie. Gdy napomknąłem o Kołacinie, zachmurzył się:
— Miałem zawsze wątpliwą przyjemność być „wyrobnikiem “ — zaczął zgryźliwie — budowę ośrodka. W Kołacinie zacząłem od podpierania drzwi miotłą. Gdy zaszło tak daleko, że ośrodek stał się wzorowy, kazano mi się zabierać. Razu jednego z Brzezin przyjechał lekarz, popatrzył na mnie i rzucił niby żartem
— „Dojna krowa ten Kołacin, co? Widzę, że kolega dorobił się już. „Skody“, no, no, ten Kołacin to Kanada dla kolegi“.
— Milczałem, czyż miałem opowiadać, że ten trup „Skoda“ kosztował wszystkiego 20 tysięcy? Że tłukłem się nim przez śniegi i zaspy, w świątek i piątek, przez wertepy i mrozy? Nie znałem godzin, byłem na zawołanie w dzień i w nocy. A ten doktor do mnie, że Kanada, Odszedłem z Kołacina, jak to powiedzieć z własnej woli, ale miałem przy tym dużo satysfakcji. Słyszałem coś o tym. Dzień był wtedy ciepły, czerwcowy, przed dwoma laty. Na dworze przed ośrodkiem zdrowia w Kołacinie stał przedstawiciel wojewódzkiej służby zdrowia, obok felczer, przed nim i falujący gniewem tłum. Pomstowano, żądano krzykiem , by felczer pozostał gdzie jest. Przedstawiciel zebrał się na śmiałość i oznajmił, że felczer odchodzi przecież na własną prośbę, że nikt absolutnie nikt go stąd nie wygryza. Wystąpił też felczer, w ciszy pełnej oczekiwania, dodał, że istotnie odchodzi z własnej woli, przykro mu, ale musi, to jest chce naprawdę odejść. Niczego więcej nie pragnie. Tłum zamilkł. Felczer odjechał, lecz boje o niego toczyły się jeszcze długo na szczeblu powiatowym , wojewódzkim i dalej. — Satysfakcję? — nawiązałem do poprzedniego wątku.
— Tak, to jest satysfakcja. Moi dawni pacjenci z Kołacina i dziś jeszcze leczą się u mnie. Przez pół powiatu jadą do mnie. Byle mnie zostawiono teraz w spokoju. Tutaj też zaczynałem od początku, od stawiania ścian i tak dalej. Mam tu pod bokiem sąsiada, lekarz stary, ze stażem, zerka na mnie niezbyt przychylnie. Nie wiem czemu, boć lekarzy wciąż mało na wsi, pracy starczy tu dla wszystkich na długie lata. Czy ja wiem, może i prawda. Nie każdy idzie przecież z zepsutym radiem zaraz do inżyniera. Czasami starczy technik, ba dobry doświadczony rzemieślnik. Idzie o to by radio znowu zagrało. Najwidoczniej gra, skoro ruch w Zawadzie jak diabli, a w Kołacinie, pustawo. Podwórko przed ośrodkiem jak wymiecione. A kiedyś stały tu furmanki, jedna przy drugiej... Felczer zrobił ruch ręką!
— Niedawno obcięło palce w sieczkarni gospodarzowi nazwiskiem Bąbol. Chłop poszedł z prośbą do lekarza.
— „Panie doktorze, wszystko tylko niech pan nie obcina“. Doktor obejrzał rękę i chociaż widział, że palce wiszą tylko na kawałku skóry, obandażował je i kazał sobie zapłacić 300 złotych.
— „Przyjdź pan za tydzień“ — powiedział. Chłop przyszedł i znowu zapłacił 200 złotych. Nie wiem jak długo trwałaby ta zabawa, gdyby nie to, że chłop poczuł bóle. Sołtys z Chorzęcina mu doradził — „Idź lepiej do felczera w Zawadzie“. Bąbol przyszedł do mnie złapałem się za głowę, to nie były palce, a martwica czarna jak smoła. Posłałem rolnika natychmiast do szpitala w Brzezinach, tam z miejsca dokonano amputacji. Stwierdzono gangrenę. Długo by mówić, wolałbym jednak nie rzucać nazwisk. Felczerowi taka mowa nie wychodzi na zdrowie.
Jakby w obawie, że i tak za dużo już powiedział, felczer zamilkł. Kto się raz sparzył, woli dmuchać na zimno. Już byłem jedną noga na ganku, zapytałem:
- Znachorzy, co z nimi?
- Chociaż lekarzy przybywa, to i znachorów namnożyło się ostatnio bez liku - felczer spoważniał. - Pod moim bokiem, w Tomaszowie, pracuje niejaki Kiela. Wypisuje nawet recepty na antybiotyki, sulfamidy. "Nowoczesny" znachor. Co ciekawe, państwowa apteka honoruje te recepty. Bóg z nim, mam inne zmartwienie. W okolicy mieszka 2.400 osób, w ciągu ostatnich 2 lat zanotowałem już 22 wypadki raka. Prowadzę ścisłą dokumentację, zapisuję spostrzeżenia, chciałbym nimi zainteresować onkologów w Łodzi...
Dzień się kończył, nadchodził wieczór. Obejrzałem się, dworek stał na wzniesieniu, wtulony w sad. Cisza, która daje złudzenie spokoju. W rzeczywistości wiele tu zawiści, która wciąż szuka nowej ofiary na wiejskiej scenie. Tu ciągle premiera, co jutro na afiszu? "Wygnanie felczera"? To brzmi nieźle, ale moim zdaniem, należy zacząć od wygnania znachora. Felczer i lekarz jeszcze długo będą musieli zgodnie współpracować, taka jest konieczność.
A propos gmachu w Brzezinach. Tydzień temu odwiedził miasteczko powtórnie. Wieści są pocieszające i budujące... Architekt tłumaczy się ponoć gęsto u prokuratora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz