piątek, 1 grudnia 2023

Mord w Wiskitnie - Zygmunt Kałużka - Zeznanie - Gestapo - 1941

 

Jest to tłumaczenie zeznania Zygmunta Kałużki w krótkim czasie po jego aresztowaniu w Pabianicach. Zeznania odbywały się w siedzibie łódzkiego gestapo w Łodzi przy ul. Sterlina. Kilka godzin po tych zeznaniach Zygmunt Kałużka został w Wiskitnie rozstrzelany z 13 innymi mieszkańcami. Dokument który tłumaczyłem z języka niemieckiego otrzymałem z Archiwum Państwowego w Łodzi - Plac Wolności.

                     ZEZNANIA ZYGMUNTA KAŁUŻKI:

 

"Przyznaję się do zabicia kamieniem oficera żandarmerii w dniu 10.5.1941 r.

W związku z tym muszę złożyć następujące indywidualne oświadczenia: W dniu 6.5.1941 r. ubiłem w mojej stodole świnię. Mięso ukryłem w beczce, którą zakopałem w swojej stodole. Część mięsa zakopałem w piasku na drewnianym ganku prowadzącym do mojej kamienicy. Dzisiaj wstałem około godziny 6.00. Zajmowałem się swoimi sprawami do około 8.30 rano. W tym czasie zauważyłem z mojego mieszkania, że przed moją zagrodą zatrzymuje się żandarm na koniu. Muszę też wspomnieć, że na krótko przed pojawieniem się żandarma na koniu, dwie kobiety, którym sprzedałem kilka litrów mleka, opuściły moją zagrodę i udały się w kierunku Łodzi. Gdy zauważyłem przed swoją zagrodą żandarma, poszedłem mu usłużyć. Przed bramą gospodarstwa urzędnik zapytał mnie, czego chciały u mnie te dwie kobiety. Na to pytanie odpowiedziałem, że żadna kobieta nie wchodziła mojej zagrody. Oficer był zadowolony z mojej odpowiedzi. Zostawił mnie i pojechał za tymi dwiema kobietami. Sam zaprzęgłem konia i w towarzystwie służącego i córki udałem się na należące do mnie pole, aby zasadzić ziemniaki. Tutaj byłem zajęty do około godziny 10.00. W tym czasie na polu pojawił się nagle młody człowiek zatrudniony przez Beiera. Powiedział mi, że mam przyjść do swojej zagrody, bo tam czeka na mnie żandarm. Spełniłem prośbę chłopaka.

 

Poszedłem do swojej zagrody. Oprócz żandarma obecni byli: miejscowy przywódca rolników (sołtys) Glaas, dwie kobiety, które wcześniej kupowały u mnie mleko, moja żona Janina i moja szwagierka Cecylia Kaluszka. Mój parobek Gońdzio Antoni nie był obecny. Nie wiedziałem, gdzie się zatrzymał. W dniu dzisiejszym w ogóle go nie widziałem w podanym czasie.

Kiedy dotarłem do gospodarstwa, urzędujący żandarm zapytał mnie, czy te dwie kobiety kupiły ode mnie mleko. Odpowiedziałem twierdząco. Po tym urzędujący żandarm przeszukał moją zagrodę. Znalazł on około 2 kg. wieprzowiny, którą przechowywałem w piasku w drewnianej szopie, a która pochodziła z czarnego uboju we wtorek 6 maja 1941 roku. Kiedy oficer pokazał mi mięso i zapytał, skąd pochodzi, odpowiedziałem, że kupiłem je u rzeźnika w Andrzejowie. Potwierdziła to moja żona. Następnie funkcjonariusz powiedział mi, że ja i moja żona będziemy musieli pójść z nimi do rzeźnika, aby tam ustalić, że moje zeznania były oparte na prawdzie. Ale nie poszliśmy do rzeźnika. W towarzystwie żandarma, dwóch kobiet, które kupowały ode mnie mleko, mojej szwagierki Cecyli Kaluszki i miejscowego sołtysa Glaasa udaliśmy się do zagrody ostatniej z wymienionych osób. Po drodze przypomniałem sobie, że zapomniałem dowodu osobistego. Poinformowałem o tym oficera i zapytałem, czy mogę go jeszcze odebrać. Żandarm odesłał mnie samego do mojej zagrody. Z szuflady w salonie wyciągnąłem zapomniany dowód osobisty i ruszyłem w drogę powrotną do sołtysa Glaasa. Kiedy przyjechałem, nie zauważyłem jeszcze mojego parobka w gospodarstwie. Tuż przed zagrodą sołtysa Glaasa podjechał do mnie urzędnik żandermerii. Gdy dotarł do mnie, zsiadł z konia i zrugał mnie energicznie za to, że byłem tak długo poza domem, skoro zapomniałem dowodu osobistego. Żandarm zaprowadził mnie na podwórze Glaasa. Tutaj żandarm powiedział mi, że moja żona przyznała mu się, że na początku tygodnia zarżnąłem świnię na czarno. Zaprzeczyłem jednak, choć żona krzyczała do mnie, że już się przyznała do czarnego uboju. Oficer żandarmerii wsiadł wtedy na konia i kazał mi i mojej żonie jechać z nim do mojej zagrody w poszukiwaniu ukrytej wieprzowiny. Gdy byliśmy w odległości około pół kilometra od mojej zagrody, zauważyłem jak mój parobek Antoni Gondzia wybiega z mojej zagrody i ucieka przez pola.

Zauważył to również żandarm. Założył ostrogi na konia i ruszył za uciekającym Gondzią. Tymczasem ja i moja żona udaliśmy się do naszej zagrody. Żandarm dogonił uciekającego Gondzię i popędził go w kierunku mojej zagrody. Ponieważ Gondzia szedł za żandarmem niechętnie, on zmuszony był go uderzyć. Tuż przed dotarciem do zagrody chciał uciec. Żandarm wpadł w gniew i zapędził Gondzię do mojej zagrody, bijąc go. Przed zagrodą żandarm zeskoczył z konia i bił Gondzię kijem. Ja stałem przy bramie i też otrzymałem kilka ciosów od żandarma. Tu się podekscytowałem. Ale nie stawiałem oporu. Nagle zauważyłem, że mój sługa zaatakował z przodu, chwyciłem go obiema rękami i rzuciłem na ziemię. Oficer żandarmerii upadł, kładąc się na plecach. Gondzia natychmiast uklęknął na żandarma i przytrzymał go na ziemi. W tym momencie chwyciłem kamień wielkości mojej pięści, który leżał niedaleko bramy. Wziąłem kamień do lewej ręki i uderzyłem nim raz leżącego na ziemi oficera. Kamieniem zadałem oficerowi potężny cios w lewą okolicę skroniową. Gondzia uderzył też kamieniem leżącego na ziemi oficera.

 

Kiedy uderzyłem kamieniem w oficera, zrozumiałem, co zrobiłem. Było już dla mnie jasne, że będę musiał natychmiast uciekać. Tu muszę wspomnieć, że moja żona stała w tym czasie na podwórzu i obserwowała, co my dwaj zrobiliśmy z żandarmem. Moja żona wielokrotnie wołała do Gondzia, żeby przestał go bić. Ale Gondzia się tym nie przejmował. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że moja żona nie brała udziału w tym przestępstwie.

Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam, pospieszyłam do swojego mieszkania i w pośpiechu założyłam buty. Do tamtej pory miałem na nogach tylko kapcie. Nie przejmując się żoną i Gondzią, uciekłem z mojej zagrody. Gdy dotarłem na podwórze, zobaczyłem leżącego żandarma na brzuchu, twarzą do ziemi.

Muszę jeszcze dodać: Kiedy żandarm podwiózł Gondzię do mojej zagrody, zauważyłem ojca tego ostatniego Nikodem Gondzia, stojąc przed bramą mojej farmy. Był on naocznym świadkiem całego zajścia. Ponieważ byłem bardzo wzburzony, nie jestem w stanie powiedzieć, czy ojciec Gondzia też uderzył żandarma. Podejrzewam jednak, że gdy ja spieszyłem się do swojego mieszkania, on również bił oficera. Ale ja tego nie widziałem. Z tego co wiem, Nikodem Gondzia mieszka w Dolnym Wiączynie (Nieder Wionczynie) koło Łodzi. Mogę to stwierdzić, ponieważ Nikodem Gondzia jest moim szwagrem. Jak już wspomniałem, po dokonaniu czynu pospiesznie opuściłem swoją zagrodę. Poszedłem do mojego szwagra Franciszka Klepczinskiego, który mieszka we wsi Wandalin. Tutaj przebywałem tylko przez krótki czas. Nie mówiąc szwagrowi, co właściwie zrobiłem, w obawie przed karą ruszyłem drogą do Pabianic. Tam chciałem przenocować u siostry, aby następnego dnia kontynuować ucieczkę do Generalnego Gubernatorstwa. Nie dotarłszy do mieszkania mojej siostry, zostałem zatrzymany przez policję kryminalną na krótko przed dotarciem do mieszkania siostry, około godziny 18:45. Mogę tylko opisać moje działania w następujący sposób.

O swoich działaniach mogę powiedzieć tylko tyle, że dokonałem ich w nieprzemyślanym momencie i w wielkim wzburzeniu. Co moja żona, Gondzia i jego ojciec zrobili po tym czynie, nie mogę powiedzieć. Nie widziałem ich już więcej, aż do mojego aresztowania. Oświadczenia te złożyłem z własnej woli i bez żadnego przymusu. Zostały mi one ponownie udostępnione. Odpowiadają one we wszystkich punktach prawdzie, co potwierdzam swoim podpisem.

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz