Jest to tłumaczenie zeznania Zygmunta Kałużki w krótkim czasie po jego aresztowaniu w Pabianicach. Zeznania odbywały się w siedzibie łódzkiego gestapo w Łodzi przy ul. Sterlina. Kilka godzin po tych zeznaniach Zygmunt Kałużka został w Wiskitnie rozstrzelany z 13 innymi mieszkańcami. Dokument który tłumaczyłem z języka niemieckiego otrzymałem z Archiwum Państwowego w Łodzi - Plac Wolności.
ZEZNANIA ZYGMUNTA KAŁUŻKI:
"Przyznaję się do zabicia kamieniem oficera żandarmerii
w dniu 10.5.1941 r.
W związku z tym muszę złożyć następujące indywidualne
oświadczenia: W dniu 6.5.1941 r. ubiłem w mojej stodole świnię. Mięso ukryłem w
beczce, którą zakopałem w swojej stodole. Część mięsa zakopałem w piasku na
drewnianym ganku prowadzącym do mojej kamienicy. Dzisiaj wstałem około godziny
6.00. Zajmowałem się swoimi sprawami do około 8.30 rano. W tym czasie
zauważyłem z mojego mieszkania, że przed moją zagrodą zatrzymuje się żandarm na
koniu. Muszę też wspomnieć, że na krótko przed pojawieniem się żandarma na
koniu, dwie kobiety, którym sprzedałem kilka litrów mleka, opuściły moją
zagrodę i udały się w kierunku Łodzi. Gdy zauważyłem przed swoją zagrodą żandarma,
poszedłem mu usłużyć. Przed bramą gospodarstwa urzędnik zapytał mnie, czego
chciały u mnie te dwie kobiety. Na to pytanie odpowiedziałem, że żadna kobieta
nie wchodziła mojej zagrody. Oficer był zadowolony z mojej odpowiedzi. Zostawił
mnie i pojechał za tymi dwiema kobietami. Sam zaprzęgłem konia i w towarzystwie
służącego i córki udałem się na należące do mnie pole, aby zasadzić ziemniaki.
Tutaj byłem zajęty do około godziny 10.00. W tym czasie na polu pojawił się
nagle młody człowiek zatrudniony przez Beiera. Powiedział mi, że mam przyjść do
swojej zagrody, bo tam czeka na mnie żandarm. Spełniłem prośbę chłopaka.
Poszedłem do swojej zagrody. Oprócz żandarma obecni byli:
miejscowy przywódca rolników (sołtys) Glaas, dwie kobiety, które wcześniej kupowały
u mnie mleko, moja żona Janina i moja szwagierka Cecylia Kaluszka. Mój parobek
Gońdzio Antoni nie był obecny. Nie wiedziałem, gdzie się zatrzymał. W dniu
dzisiejszym w ogóle go nie widziałem w podanym czasie.
Kiedy dotarłem do gospodarstwa, urzędujący żandarm zapytał
mnie, czy te dwie kobiety kupiły ode mnie mleko. Odpowiedziałem twierdząco. Po
tym urzędujący żandarm przeszukał moją zagrodę. Znalazł on około 2 kg.
wieprzowiny, którą przechowywałem w piasku w drewnianej szopie, a która
pochodziła z czarnego uboju we wtorek 6 maja 1941 roku. Kiedy oficer pokazał mi
mięso i zapytał, skąd pochodzi, odpowiedziałem, że kupiłem je u rzeźnika w
Andrzejowie. Potwierdziła to moja żona. Następnie funkcjonariusz powiedział mi,
że ja i moja żona będziemy musieli pójść z nimi do rzeźnika, aby tam ustalić,
że moje zeznania były oparte na prawdzie. Ale nie poszliśmy do rzeźnika. W
towarzystwie żandarma, dwóch kobiet, które kupowały ode mnie mleko, mojej
szwagierki Cecyli Kaluszki i miejscowego sołtysa Glaasa udaliśmy się do zagrody
ostatniej z wymienionych osób. Po drodze przypomniałem sobie, że zapomniałem
dowodu osobistego. Poinformowałem o tym oficera i zapytałem, czy mogę go
jeszcze odebrać. Żandarm odesłał mnie samego do mojej zagrody. Z szuflady w
salonie wyciągnąłem zapomniany dowód osobisty i ruszyłem w drogę powrotną do
sołtysa Glaasa. Kiedy przyjechałem, nie zauważyłem jeszcze mojego parobka w
gospodarstwie. Tuż przed zagrodą sołtysa Glaasa podjechał do mnie urzędnik żandermerii.
Gdy dotarł do mnie, zsiadł z konia i zrugał mnie energicznie za to, że byłem
tak długo poza domem, skoro zapomniałem dowodu osobistego. Żandarm zaprowadził
mnie na podwórze Glaasa. Tutaj żandarm powiedział mi, że moja żona przyznała mu
się, że na początku tygodnia zarżnąłem świnię na czarno. Zaprzeczyłem jednak,
choć żona krzyczała do mnie, że już się przyznała do czarnego uboju. Oficer
żandarmerii wsiadł wtedy na konia i kazał mi i mojej żonie jechać z nim do
mojej zagrody w poszukiwaniu ukrytej wieprzowiny. Gdy byliśmy w odległości około
pół kilometra od mojej zagrody, zauważyłem jak mój parobek Antoni Gondzia
wybiega z mojej zagrody i ucieka przez pola.
Zauważył to również żandarm. Założył ostrogi na konia i
ruszył za uciekającym Gondzią. Tymczasem ja i moja żona udaliśmy się do naszej
zagrody. Żandarm dogonił uciekającego Gondzię i popędził go w kierunku mojej
zagrody. Ponieważ Gondzia szedł za żandarmem niechętnie, on zmuszony był go
uderzyć. Tuż przed dotarciem do zagrody chciał uciec. Żandarm wpadł w gniew i
zapędził Gondzię do mojej zagrody, bijąc go. Przed zagrodą żandarm zeskoczył z
konia i bił Gondzię kijem. Ja stałem przy bramie i też otrzymałem kilka ciosów
od żandarma. Tu się podekscytowałem. Ale nie stawiałem oporu. Nagle zauważyłem,
że mój sługa zaatakował z przodu, chwyciłem go obiema rękami i rzuciłem na
ziemię. Oficer żandarmerii upadł, kładąc się na plecach. Gondzia natychmiast
uklęknął na żandarma i przytrzymał go na ziemi. W tym momencie chwyciłem kamień
wielkości mojej pięści, który leżał niedaleko bramy. Wziąłem kamień do lewej
ręki i uderzyłem nim raz leżącego na ziemi oficera. Kamieniem zadałem oficerowi
potężny cios w lewą okolicę skroniową. Gondzia uderzył też kamieniem leżącego
na ziemi oficera.
Kiedy uderzyłem kamieniem w oficera, zrozumiałem, co
zrobiłem. Było już dla mnie jasne, że będę musiał natychmiast uciekać. Tu muszę
wspomnieć, że moja żona stała w tym czasie na podwórzu i obserwowała, co my
dwaj zrobiliśmy z żandarmem. Moja żona wielokrotnie wołała do Gondzia, żeby
przestał go bić. Ale Gondzia się tym nie przejmował. Mogę z całą pewnością
stwierdzić, że moja żona nie brała udziału w tym przestępstwie.
Kiedy zdałam sobie sprawę z tego, co zrobiłam, pospieszyłam
do swojego mieszkania i w pośpiechu założyłam buty. Do tamtej pory miałem na
nogach tylko kapcie. Nie przejmując się żoną i Gondzią, uciekłem z mojej
zagrody. Gdy dotarłem na podwórze, zobaczyłem leżącego żandarma na brzuchu,
twarzą do ziemi.
Muszę jeszcze dodać: Kiedy żandarm podwiózł Gondzię do mojej
zagrody, zauważyłem ojca tego ostatniego Nikodem Gondzia, stojąc przed bramą
mojej farmy. Był on naocznym świadkiem całego zajścia. Ponieważ byłem bardzo
wzburzony, nie jestem w stanie powiedzieć, czy ojciec Gondzia też uderzył
żandarma. Podejrzewam jednak, że gdy ja spieszyłem się do swojego mieszkania,
on również bił oficera. Ale ja tego nie widziałem. Z tego co wiem, Nikodem
Gondzia mieszka w Dolnym Wiączynie (Nieder Wionczynie) koło Łodzi. Mogę to
stwierdzić, ponieważ Nikodem Gondzia jest moim szwagrem. Jak już wspomniałem,
po dokonaniu czynu pospiesznie opuściłem swoją zagrodę. Poszedłem do mojego
szwagra Franciszka Klepczinskiego, który mieszka we wsi Wandalin. Tutaj
przebywałem tylko przez krótki czas. Nie mówiąc szwagrowi, co właściwie
zrobiłem, w obawie przed karą ruszyłem drogą do Pabianic. Tam chciałem
przenocować u siostry, aby następnego dnia kontynuować ucieczkę do Generalnego
Gubernatorstwa. Nie dotarłszy do mieszkania mojej siostry, zostałem zatrzymany
przez policję kryminalną na krótko przed dotarciem do mieszkania siostry, około
godziny 18:45. Mogę tylko opisać moje działania w następujący sposób.
O swoich działaniach mogę powiedzieć tylko tyle, że dokonałem
ich w nieprzemyślanym momencie i w wielkim wzburzeniu. Co moja żona, Gondzia i
jego ojciec zrobili po tym czynie, nie mogę powiedzieć. Nie widziałem ich już
więcej, aż do mojego aresztowania. Oświadczenia te złożyłem z własnej woli i
bez żadnego przymusu. Zostały mi one ponownie udostępnione. Odpowiadają one we
wszystkich punktach prawdzie, co potwierdzam swoim podpisem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz