Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1944-01-16 Jg. 27 nr 16
Jeśli szukać praktycznego przykładu imperium, które niegdyś było zwężone przez obcą samowolę, zwłaszcza na wschodzie, to zawsze natrafia się na góry heskie, tak atrakcyjne krajobrazowo, ale o wiele za małe pod względem powierzchni. To ubóstwo dostatecznie nadających się gruntów budowlanych spowodowało, że hescy osadnicy uprawiali prawie cały świat, Niemcy, którzy z braku miejsca opuścili kraj.
Hans Grimm, znany poeta "Volk ohne Raum" (Ludzie bez przestrzeni), który sam urodził się w prowincji Hesja, a obecnie mieszka w heskiej enklawie nad Wezerą, nie mógł wymienić lepszych świadków, którzy mogliby symbolizować ten już katastrofalny brak ziemi, niż ci "na naszym własnym podwórku". Równocześnie jednak udało mu się zarejestrować niemieckie roszczenia prawne do rozległych obszarów uprawianych przez Niemców.
Najstarszy heski osadnik.Ale mimo tego rozproszenia heskich rodzin chłopskich na cztery wiatry, wszędzie pozostała żywa przysłowiowa heska lojalność, przywiązanie do języka, obyczajów i tradycji starej ojczyzny. "Pojedźcie do kolonii Bechcice - powiedział pewien starszy pan ze starego tkackiego miasteczka Tuchingen, gdzie niegdyś liczne rodziny tkaczy wyemigrowały z Hesji - bo tam znajdziecie jeszcze kawałek czystej Hesji. I słusznie! Kiedy po raz pierwszy wjechaliśmy do całkowicie zamkniętej niemieckiej wioski, położonej około czterech kilometrów od Nertal - dawnego Lutomierska - natychmiast usłyszeliśmy jednoznacznie heskie dźwięki, kiedy na długiej wiejskiej ulicy zagadnęliśmy pierwszą lepszą żonę rolnika. A rzut oka na znaki własnościowe solidnych domów z przyjaznymi dwuspadowymi dachami ujawnił prawdziwy kawałek Hesji na bezkresach naszego Wschodu. Istnieją nazwiska rodzinne, które są związane z krajobrazem. I tak też jest z Gunrumami. Reite, Steuernagels, Eisenraunowie i Spangenbergowie, Scharmannowie i Kleesowie, którzy są niemieckimi rolnikami z kolonii Bechcice. W głowach mają jeszcze po swoich przodkach stare określenia Hesja-Kassel i Hesja-Darmstadt, a każdy z tych wschodnich mieszkańców z zachodnio brzmiącym dialektem chciałby mieć potwierdzenie, że on też pochodzi z heskiej rodziny. Nie należy zapominać, że nawet najstarsi Bechcicanie to rolnicy Wschodu, od początku urodzeni w swoim wschodnim kraju.
A ze starszym rodu Gunrumów, notabene jedynym z kolonii, który kiedyś, w czasach Olimpiady, odwiedził rodzinną wioskę ojca - Arnsheim (Oberhessen), poznaliśmy niemal klasyczny objaw dawnego braku miejsca. Z jedenaściorga rodzeństwa jego zmarłego ojca z Vogelsbergu tylko troje pozostało w niemieckim okręgu rodzinnym, ośmioro zaś wyemigrowało do Ameryki. Sam wyruszył więc z setkami innych, aby dołączyć do wielkiego heskiego zaciągu, ale tylko niektórzy z nich znaleźli upragnioną ziemię w okolicach dzisiejszego Litzmannstadt. W większości koloniści otrzymali tylko ograniczoną ilość ziemi, przeważnie 7 hektarów. Początkowo była to odrębna wieś włościańska, właściwe Bechcice, którą niemieccy imigranci musieli zamieszkiwać razem z Polakami. Pola pochodziły ze sprzedaży majątku o tej samej nazwie, należącego niegdyś do dużego dominium, które miało swoją siedzibę na terenie dzisiejszego majątku miejskiego Litzmannstadt - Reschenhof (Reschew).- Osadnicy, którzy znali prześmiewczy wers ze swojej starej ojczyzny "Biedni Hesjanie mają duże miski i nic do jedzenia", pozostali więc początkowo drobnymi rolnikami również na wschodzie. Ale potem, aby poprawić swoją sytuację, stworzyli obecną kolonię Bechcice, nieco oddaloną od wsi dworskiej, liczącą wówczas około 30 rodzin. Było to w 1835 roku, tak więc dziewięć lat temu ta rolnicza wioska niezłomnych Niemców mogła świętować swoje stulecie w ponurych czasach obcego panowania.
Wójt Rimpel, który od trzech lat urzęduje w Neu-Hessendorf, wsi, która wróciła do Rzeszy - tak w oczywisty sposób ma brzmieć nazwa Bechcice - mógł zrelacjonować, jak nawet z dala od domu ludzie świętowali jarmark i strzelanie do gwiazd w prawdziwie heskim stylu. Rodacy z "Konstantina", jak nazywano dzisiejsze Tuchingen ze względu na jego niemieckich mieszkańców, również przybyli do Dorfkrug, które zawsze pozostawało niemieckie. Ten wójt musiał kiedyś stoczyć niejedną bitwę z obcymi władzami, gdy był jedynym Niemcem w radzie gminy byłego Lutomierska. Słyszeliśmy, jak najlepsi nauczyciele zostali zabrani z kolonii tylko dlatego, że byli prawymi Niemcami. W ogóle chłopi musieli ostro walczyć o swoją szkołę, z tego powodu dziewięć żon chłopskich i jeden chłop zostali kiedyś po prostu zamknięci. Początkowo koloniści nie posiadali własnego budynku szkolnego, więc każda farma na zmianę przygotowywała pokój do użytku jako salę szkolną. Mimo tych wszystkich szykan, kolonistom udało się z własnych środków wybudować własny budynek szkolny, na który wiejski nauczyciel Wolff dał pierwsze trzydzieści rubli, i tak było dalej, gdy urząd szkolnego nauczyciela objął ktoś o równie heskim nazwisku Scharmann. Podobne trudności mieli koloniści z budową cmentarza niemieckiego, który był wielokrotnie odsuwany przez stronę polską. Przez lata musieli grzebać swoje szczątki w "Konstantynowie", co czasami nie było nawet możliwe z powodu zalewania Neru. Około 80 lat temu na dominującym wzniesieniu powstał nowy cmentarz, tzw. "Kippche". Kippche (wzgórze), które stało się również cmentarzem niemieckich bohaterów. / Otto Kniese
Ein wirkliches Stück Hessenland seit über einem Jahrhundert in unferem Often
Wenn man nach einem praktischen Beispiel für das einst durch fremde Willkür gerade nach dem Osten hin 60 eingeengte Reich nach einer greifbaren Darstellung des „Volk ohne Raum" sucht, dann trifft man immer wieder «uf das landschaftlich zwar so reizvolle, aber sn Grund und Boden viel zu kleine hessische Bergland. Diese Armut an genügend geeignetem Baucrnland hatte zur Folge, daß' sich Hessen-Siedler fast auf dem ganzen Erdenrund anbauten, deutsche Menschen, die aus Raumnot außer Landes gingen.
Hans Grimm, der bekannte Dichter von „Volk ohne Raum", der selbst in der Hessenprovinz geboren und jetzt auf einer hessischen Enklave an der Weser lebt, hätte zur Versinnbildlichung dieses schon katastrophalen Bodenmangels kaum bessere Zeugen nennen können als die „vor der eigenen Haustür". Damit konnte er aber gleichzeitig den deutschen Rechtsanspruch auf weite Gebiete anmelden, die von Deutschen kultiviert wurden.
Doch trotz dieser Zerstreuung hessischer Bauernsöhhe und Siedleifamilien in alle Winde ist die schon sprichwörtliche Hessentreue, das Festhalten an Sprache, Sitte, Brauchtum der alten Heimat allenthalben lebendig geblieben. „Fahren Sie einmal nach der Kolonie Bechcice", sagte uns ein alteingesessener Mann der alten Weberstadt Tuchingen, wo selbst einst zahlreiche Tuchmncherfomilien aus dem Hessenlond einwanderten, „denn da draußen finden Sie noch ein Stück unverfälschten Hessenlums vor." Und richtig! Als wir erstmals die etwa vier Kilometer von Nertal — dem früheren Lutomiersk — entfernt, die ganz geschlossen deutsche Ortschaft betraten, da hörten wir gleich beim Befragen der ersten besten Bauernfrau auf der langen Dorfstraße unverkennbar hessische Laute. Und ein Blick auf die Besitzschilder der durchweg massiven Häuser mit freundlichem Giebeldach, tat ein wahres Stück Hessenheimat in der Weite unseres Ostens uns auf. Es gibt eben Familiennamen, die landschaftsgebunden sind. So ist es mit den Gunrums. Reite, Steuernagels, den Eisenrauns und Spangenbergs, den Scharmanns und Klees, die alle deutsche Bauern der Kolonie Bechcice sind. Sie haben von ihren Vorfahren noch die alten Begriffe Hessen-Kassel und Hessen-Darmstadt im Kopf, und jeder dieser Ostbewohnei mit dem westlich klingenden Dialekt wollte zu gern bestätigt haben, daß auch er aus einem hessischen Geschlecht stamme. Es ist dabei nicht zu vergessen, daß selbst die bejahrtesten Bechcicer schon in der östlichen Wahlheimat .geborene Bauern des Ostens von Anfang an sind.
Und beim Familienältesten der Gunrums, übrigens dem einzigen aus der Kolonie, der in den Tagen der Olympiada einmal das Heimatdorf seines Vaters, Arnsheim (Oberhessen), aufsuchte, erfuhren wir ein geradezu klassisches Zeichen einstiger Raumnot. Von den elf Geschwistern seines verstorbenen Vaters aus dem Vogelsberg waren nur drei in ihrem deutschen Heimatkreis geblieben, während acht nach Amerika auswanderten. Er selbst ging also mit Hunderten anderer zu dem großen Hessenzug, der aber nur zum Teil in der Umgegend des heutigen Litzmannstadt das gewünschte Land fand. Zumeist erhielten die Kolonisten nur beschränkt Land, meist 7 Hektar. Es war zunächst ein ausgesprochenes Gutsdorf, das eigentliche Bechcice, das die deutschen Einwanderer anfangs gemeinsam mit Polen bewohnen mußten. Die Äcker rührten aus Verkäufen des gleichnamigen Gutes, das einst zu einer großen Herrschaft gehörte, die ihren Hauptsitz auf dem heutigen Litzmannstädter Stadtgut Reschenhof (Reschew) hatte.- Die Siedler, die aus ihrer alten Heimat den Spottvers kannten „Die armen Hessen haben große Schüsseln und nichts zu essen", blieben also zunächst Kleinbauern auch im Osten. Dann aber schufen sie sich zur Verbesserung ihrer Lage etwas abseits vom Gutsdorf die Jetzige Kolonie Bechcice mit damals rund 30 Familien. Dies war im Jahr e 1835, so daß dieser Bauernort nie verzagenden Deutschtums vor neun Jahren noch im den trüben Tagen der Fremdherrschaft sein hundertjähriges Bestehen feiern konnte
Ortsvorsteher Rimpel, der seit drei Jahren sein Amt in dem zum Reich heimgekehrten Neu-Hessendorf — so ist die Namenseindeutschung von Bechcice eindeutig vorgesehen — konnte berichton, wie man auch fern der Heimat in echter Hessenart die Kirmes und das Sternschießen beging. Dazu kamen dann auch die Landsleute aus „Konstantin", wie man das heutige Tuchingen seiner deutschen Bewohnerschaft wegen allgemein nannte, in den immer deutschgebliebenen Dorfkrug. Mit der fremden Behörde hatte dieser Ortsvorsteher einst manchen Strauß auszufechten, als er als einziger Deutscher im Gemeinderat des einstigen Lutomiersk saß. Wir hörten, wie man der Kolonie die besten Lehrer wegnahm, nur weil sie aufrechte Deutsche waren. Uberhaupt halten die Bauern besonders um ihre Schule schwer zu kämpfen, derentwegen man einmal einfach neun Bauersfrauen und einen Bauern einlochte. Dabei hatten sich die Kolonisten zunächst damit be-' holten, ohne eigenes Schulhaus reihum bei den Bauern Unterricht zu halten, so daß jeder Hof abwechselnd ein Zimmer als Schulstube bereit hielt. Trotz aller Schikanen kam man doch gan« aus eigenen Mitteln zum eigenen Schulgebäude, zu dem der Dorfschulze Wolff seinerzeit die ersten dreißig Rubel gab, und so ging es fort, als einer mit dem ebenso hessischen Namen Scharmann das Schulzenamt übernahm. Ähnliche Schwierigkeiten hatten die Kolonisten bei der Anlage eines deutschen Friedhofes, der immer wieder von der Polenseite hintertrieben wurde. So mußte man Jahr e hindurch in „Konstantin" (Konstantinow) beerdigen, was gar manchmal wegen der Ner-Uberschwemmung gar nicht möglich war. Vor rund 80 Jahren entstand dann auf beherrschender Höhe, dem sogen. Kippche (Kuppe), der auch deutscher Heldenfriedhof wurde. / Otto Kniese
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz