piątek, 5 grudnia 2025

Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 4/1971 - cz.6

 

                                                        Mieszkańcy miasta Konin

Po opisie dużej i rozległej gminy wiejskiej chciałbym poświęcić kilka słów gminie miejskiej w Koninie. Gmina miejska liczyła około 600 mieszkańców, była otwarta, chętna do poświęceń i wpływowa. W jej skład wchodziły osobistości, które należały do grona prominentów i aktywnie uczestniczyły w życiu publicznym miasta. Był tam notariusz Müller, cieszący się dużym uznaniem zarówno wśród Niemców, jak i Polaków. Była tam wdowa po notariuszu i nauczycielka gimnazjalna Esse, która działała nawet jako polska patriotka. Mogę tu wymienić właściciela apteki Adolfa Laube, który jako kapitan armii polskiej utrzymywał żywe kontakty z polskim korpusem oficerskim. Był też właściciel fabryki Raymond, którego rodzina należała do wyższych sfer miasta. Była fabryka Zaremba, której właściciele Hugo i Alfred, dwaj inżynierowie, należeli do elity społecznej. Muszę również wspomnieć o wdowie Stark z córką, której mąż i ojciec, burmistrz miasta Konin podczas I wojny światowej, został wywieziony przez Rosjan i nigdy nie powrócił. Jeden z synów tej wdowy był pułkownikiem armii polskiej, a drugi konsulem polskim w Rosji. Muszę wspomnieć o rodzinie obywatela Michela, który jako szanowany kupiec również został wywieziony podczas pierwszej wojny – jego córka kontynuowała działalność ojcowskiego domu towarowego i drukarni.

Należy również wspomnieć o dyrektorze banku Ludwigu Laube, dyrektorze spółdzielni Robercie Kakoschke, a także licznych urzędnikach, oficerach i pracownikach. Nie można pominąć rodzin August Walter, Karl Walter, Theodor i Hermann Torentz, Rosin, Janz, Trenkler, Tscheisner, Meltzer, Deckert, Pisching, Milbradt i wielu, wielu innych. Wszyscy oni byli bardzo oddani gminie, aktywnie uczestniczyli w życiu społeczności i wykazywali się dużą inicjatywą. To im zawdzięczamy budowę domu gminnego – zdjęcie w naszym nr 6/71 – wyposażenie kościoła w elektryczność i dywany, umieszczenie marmurowych tablic po obu stronach ołtarza dla zasłużonych pastorów gminy: Hinz (służył w latach 1835–1882) i Henkel (1884–1915). Można szczerze powiedzieć, że byli oni liderami życia parafii, dbali o dobre imię parafii wśród władz i lokalnej społeczności. Ta dobra reputacja była tak głęboko zakorzeniona, że nawet wygrane procesy sądowe o zwrot niesłusznie skonfiskowanych gruntów kantora nie mogły jej zaszkodzić.

                                                                                   - IV –

                                      II wojna światowa i przymusowa przerwa w służbie.

 Wojna wybuchła 1 września 1939 r., ale jej cienie rzucały się już od wielu lat. Stosunki niemiecko-polskie pogorszyły się wkrótce po śmierci Piłsudskiego, chociaż sytuacja pozostawała jeszcze znośna. Jednak w latach 1938/39 stosunki uległy zaostrzeniu, gdy Hitler chciał również wyjaśnić kwestię Gdańska i Korytarza, a Polacy nie byli skłonni ulec jego presji. Po obu stronach rozpoczęła się wściekła propaganda, która znalazła wyraz w aktach przemocy wobec mniejszości po obu stronach granicy. W szczególności Polska czuła się zagrożona i straciła nerwy. Jej militarną słabość można było dostrzec gołym okiem; miała ona zostać zrekompensowana przez ostrą kampanię prasową, opartą na zaufaniu do Anglii, oraz surowość, skierowaną przede wszystkim przeciwko obywatelom polskim narodowości niemieckiej. Rozpoczęła się nieoczekiwana fala prześladowań mniejszości polsko-niemieckiej. Prawie wszyscy byli podejrzani o szpiegostwo i nie robiono prawie żadnej różnicy między winnymi a niewinnymi. Kiedy wybuchła wojna, tysiące Niemców znalazło się w kolumnach marszowych zmierzających do Berezy Kartuskiej i innych obozów koncentracyjnych. Wielu z nich zamordowano w domach lub w drodze. Inni szukali schronienia w lasach i kryjówkach. Na szczęście ten okres nie trwał długo.

Kiedy po wkroczeniu wojsk niemieckich wróciłem z ucieczki do Konina, słyszałem wiele lamentów i widziałem wiele łez. Dwóch mieszkańców Konina, Robert Kakoschke i Erwin Polej, zostało wywiezionych i zamordowanych. Plebania została splądrowana, a kościół, w którym rzekomo poszukiwano ukrytych zdjęć Hitlera i broni, zbezczeszczony. Z niemieckich kolonii napływały tragiczne wieści. Wszędzie terror zbierał żniwo ofiar i krwi. Ocalali uważali się za szczęściarzy, że wszystko przetrwali. Zebrali się w swoim kościele na nabożeństwie dziękczynnym. A potem pochowali swoich zmarłych i próbowali leczyć rany. Powoli powrócił spokój i porządek, a życie kościelne mogło wrócić do normy. Przez cały rok mogłem bez przeszkód pełnić swoją posługę duszpasterską. A było co robić! Wystarczy pomyśleć o wielu dokumentach, które były wówczas potrzebne do udowodnienia aryjskiego pochodzenia babci i których wymagały wszystkie nazistowskie urzędy. Wszystkie te formalności trzeba było załatwić oprócz normalnej posługi.

                                              (W następnym numerze: Nagłe burzowe chmury)

                                                             Die städtischen Koniner

Nach der Schilderung der großen und weiten Landgemeinde möchte ich der Gemeinde in der Stadt Konin ein besonderes Wort widmen. Die Stadtgemeinde zählte etwa 600 Seelen, war aufgeschlossen, opferfreudig und einflußreich. Sie zählte zu ihren Gliedern Persönlichkeiten, die zur Prominenz gehörten und am öffentlichen Leben der Stadt aktiven Anteil nahmen. Da gab es den Notar Müller, der großes Ansehen bei Deutschen und Polen genoß. Da war die Notarwitwe und Gymnasiallehrerin Esse, die sich sogar als polnische Patriotin betätigte. Da darf ich den Apothekenbesitzer Adolf Laube nennen, der als Hauptmann der polnischen Armee rege Verbindungen zum polnischen Offizierskorps unterhielt. Da gab es den Fabrikbesitzer Raymond, dessen Familie sich in den gehobenen Kreisen der Stadtbevölkerung bewegte. Da gab es die Fabrik Zaremba, deren Besitzer Hugo und Alfred, zwei Ingenieure, zu den Spitzen der Gesellschaft zählten. Erwähnen muß ich auch die Witwe Stark mit Tochter, deren Gatte und Vater im ersten Weltkrieg als Bürgermeister der Stadt Konin von den Russen verschleppt wurde und nie wieder zurückgekommen ist. Ein Sohn dieser Witwe war Oberst der polnischen Armee und ein anderer polnischer Konsul in Rußland. Erwähnen muß ich die Familie des Bürgers Michel, der als angesehener Kaufmann ebenfalls im ersten Krieg verschleppt wurde - seine Tochter hat das väterliche Kaufhaus und Druckerei weitergeführt.

Da ist noch zu nennen Bankdirektor Ludwig Laube, Genossenschaftsdirektor Robert Kakoschke, sowie zahlreiche Beamte, Offiziere und Angestellte. Nicht zu übersehen sind die Familien August Walter, Karl Walter, Theodor und Hermann Torentz, Rosin, Janz, Trenkler, Tscheisner, Meltzer, Deckert, Pisching, Milbradt und viele, viele andere. Sie alle waren der Gemeinde sehr ergeben, betätigten sich fleißig am Gemeindeleben und zeigten viel Initiative. Ihnen ist, der Bau des Gemeindehauses - Foto in unserer Nr. 6/71 - zu verdanken, sie haben die Kirche mit Elektrizität und Teppichen ausgestattet, sie haben die Anbringung von Marmortafeln an beiden Seiten des Altars für die verdienstvollen pfarrer der Gemeinde: Hinz (diente von 1835 bis 1882) und Henkel (1884 bis 1915) finanziert. Man kann es ehrlich bezeugen, sie waren im Leben der Gemeinde führend, .sie sorgten für den guten Namen, den die Gemeinde bei Behörden und der Ortsbevölkerung gehabt hat. Dieser gute Name war so tief fundiert, daß selbst erfolgreiche Gerichtsverfahren wegen Rückgabe der zu Unrecht beschlagnahmten Kantoratsgrundstücke diesem Namen keinen Abbruch tun konnten.

                                                                            - IV –

Zweiter Weltkrieg und erzwungene Unterbrechung des Dienstes Der Krieg brach am 1.. September 1939 aus, aber seine Schatten warf er schon jahrelang voraus. Die deutsch-polnischen Beziehungen verschlechterten sich bald nach dem Tode Pilsudskis, wenngleich die Lage noch erträglich blieb. Die Beziehungen spitzten sich aber 1938/39 zu, als Hitler auch in der Danzig- und Korridor-Frage reinen Tisch machen wollte, die Polen aber nicht gewillt waren, seinem Druck nachzugeben. Eine wütende Propaganda setzte auf beiden Seiten ein und fand in Gewaltakten an den Minderheiten auf beiden Seiten der Grenze ihren Ausdruck. Insbesondere fühlte sich Polen bedroht und verlor die Nerven. Seine militärische Unterlegenheit war offenkundig; sie sollte durch eine stramme Pressehetze im Vertrauen auf England und eine Härte kompensiert werden, die in erster Linie gegen die polnischen Staatsbürger deutscher Nationalität gerichtet war. Eine nie geahnte Verfolgungswelle der polendeutschen Minderheit setzte ein. Fast alle wurden der Spionage verdächtigt und man machte kaum einen Unterschied zwischen schuldig und unschuldig. Als der Krieg ausbrach, befanden sich Tausende und Abertausende deutscher Menschen in Marschkolonnen nach Bereza Kartuska und anderen Konzentrationslagern. Viele wurden zuhause oder unterwegs ermordet. Andere suchten Zuflucht in Wäldern und Verstecken. Zum Glück dauerte diese Zeit nicht lange.

Als ich nach dem Einmarsch der deutschen Truppen von meiner Flucht nach Konin zurückkehrte, hörte ich viel Klagen und sah viele Tränen. Zwei Koniner Bürger: Robert Kakoschke und Erwin Polej, waren verschleppt und ermordet. Das pfarrhaus ausgeplündert, die Kirche, in der man nach angeblich versteckten Hitlerbildern und Waffen gesucht hat, geschändet. Hiobsnachrichten trafen aus den deutschen Kolonien ein. überall hat der Terror Opfer und Blut gefordert. Die überlebenden schätzten sich glücklich, alles überstanden zu haben. Sie versammelten sich in ihrer Kirche zum Dankgottesdienst. Und dann begruben sie ihre Toten und versuchten Wunden zu heilen. Langsam kehrte wieder Ruhe und Ordnung ein und das kirchliche Leben konnte seinen normalen Verlauf nehmen. Ein ganzes Jahr hindurch durfte ich ungestört meinen seelsorgerlichen Dienst ausüben. Und es gab genug zu tun! Man braucht nur an die vielen Urkunden zu denken, die in jener Zeit zum NachWeis der arischen Großmutter benötigt wurden und die jede NS-Behörde verlangte. All diese Schreiberei mußte neben dem normalen Dienst bewältigt werden.

                                          (In der nächsten Nummer: Plötzliche Gewitterwolken)


Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 4/1971 - cz.5

                                                   Większość niemiecka i mniejszość polska

W rozległej gminie Konin nad Wartą występowały dwa przeciwstawne czynniki: duża większość niemieckojęzyczna, która rozciągała się na gminy kantoralne na terenach wiejskich, oraz niewielka mniejszość polskojęzyczna, która zamieszkiwała samo miasto powiatowe Konin. Mój poprzednik Adolf Löffler nie był w stanie pogodzić niemieckiej większości i polskiej mniejszości. Musiał odejść i po pobycie w Chodeczu, gdzie pełnił swoją funkcję w latach 1926–1929, przeniósł się do Łodzi, gdzie do 1945 roku był pierwszym pastorem w kościele św. Mateusza. Zmarł 3 kwietnia 1959 roku w Luckenwalde/strefie wschodniej, czyli NRD.

Gmina miejska Konina świętowała przeniesienie bardzo niemiecko-świadomego Löfflera jako swoje zwycięstwo i przyjęła mnie jako swojego faworyta. Dla mnie nie było to wcale korzystne i bardzo utrudniło mi to sytuację. Z drugiej strony bowiem wśród niemieckiej ludności wiejskiej narastało niebezpieczne rozgoryczenie. W tych okolicznościach podjąłem służbę w dużej gminie Konin.

W tej okolicy „polski” pastor był nie na miejscu. Nie mógł tu jednak pomóc również „niemiecki”, czyli silnie zaangażowany w sprawy narodowościowe i nacjonalistyczne pastor. Potrzebny był tu pastor apolityczny. Wiedziałem o tym i tak rozpocząłem swoją działalność.

Początkowo frekwencja na nabożeństwach w Koninie była dobra, natomiast na nabożeństwach na wsi – słaba. Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na nabożeństwo do kantora Swienia, pojawiło się tylko kilka osób. Podobnie było w innych miejscach. Nie zniechęciło mnie to jednak i głosiłem Słowo Boże głośno i czysto, tak jak przystało na pastora luterańskiego. A Słowo Boże działało i zapalało. Coraz więcej osób przychodziło na nabożeństwa i w krótkim czasie zdobyłem zaufanie całej gminy. Oczywiście wiele zawdzięczam rozsądnym ludziom, takim jak wielki właściciel ziemski Karl Kunde, który przewodniczył radzie kościelnej, oraz członkom rady parafialnej. Mieli zdrowy rozsądek i poczucie sprawiedliwości. Szanowali porządek i autorytet. W ten sposób wkrótce można było rozpocząć właściwą pracę budowlaną, kierując uwagę parafii na to, co istotne i duchowe.

Odbywały się nabożeństwa ewangelizacyjne w mieście i na wsi. Powstały i były wspierane chóry i orkiestry puzonowe. Muzyk Artur Wittmeyer, powołany na kantora i sekretarza parafii, podjął się szkolenia i rozpoczęliśmy wspólną służbę podróżniczą. Słowo Boże i śpiewane lub grane pieśni doskonale się uzupełniały. We wszystkich kantoratach zainicjowano i przeprowadzono duchowe koncerty śpiewu i gry, przedstawienia amatorskie i uroczystości parafialne. Przebudzenie przeszło przez dotychczas podzieloną społeczność, a działanie Ducha Świętego ponownie zbliżyło do siebie skłócone strony. Ponownie powstała zjednoczona i zgrana społeczność, w której członkowie z miasta i wsi, mówiący po niemiecku i polsku, ponownie stali się jednym sercem i jedną duszą.

Parafia potwierdziła, że znalazła we mnie pożądanego duszpasterza. Jednogłośnie wyraziła mi swoje zaufanie i 28 maja 1929 r. wybrała mnie na swojego pastora. W ten sposób mogłem pracować w parafii z wielkim błogosławieństwem do 1940 r., aż do momentu, gdy powstał Niemiecki Kościół Ewangelicki w Litzmannstadt i nakazano mi przeniesienie.

                                                         6000 dusz w 15 kantoratach

Parafia ewangelicka w Koninie wraz z filią w Maślakach, która w 1939 r. została przemianowana na Butterholland, liczyła około 6000 dusz, które mieszkały w 15 kantoratach rozsianych po większej części powiatu konińskiego. W każdą niedzielę we wszystkich kantonach odbywały się nabożeństwa prowadzone przez lokalnych kantorów. Comiesięczne nabożeństwa z komunią świętą odbywały się w kościele w Koninie lub Maślakach dla całej gminy. W niedzielę komunijną nie odbywały się nabożeństwa w kantonach. Raz w miesiącu w Koninie odbywało się nabożeństwo w języku polskim.

Służba kantorów w naszym kościele ewangelicko-augsburskim w Polsce nie może być wystarczająco doceniona. Oto kilka nazwisk kantorów z okresu mojej kadencji: Arthur Wittmeyer, Konin; nauczyciel kantorów Kufeldt, Wenglewer Holland; nauczyciel kantorów Alexander Batke, Swienia; kantor Robert Baumgart, Bielawy; kantor Frost, Briesner Holland; kantor Arnholz, Borowo-Neu-Czarkow; kantor Harke w Pontnow; a także kantorzy Kneisler i Thebus w Dambrowo, kantor Kanwischer w Genovefa; kantorzy Steinke i Benoist w Brzozogaj, Weber i Jesse w Maślakach i inni.

Zarządzanie sprawami gminy należało do kompetencji zarządu gminy lub kantora. W 1940 r. w skład zarządu kościoła gminy macierzystej w Koninie wchodzili: właściciel majątku ziemskiego Karl Kunde, Adolf Mikolajewski, Ludwig Laube, Karl Walter, pani Sänger, Adolf Hein, Friedrich Czarse, Berthold Schultz, Robert Wentzkowski, Julius i Adam Polej, Julian Fiedler. W filii w Maślakach radzie kościelnej przewodniczył właściciel majątku ziemskiego Adolf Lutzer. W jej skład wchodzili następujący panowie: Betzke, Adolf Penno, Friedrich Schielke, Fiedler, Tonn, Martin. Chciałbym również wymienić nazwiska niektórych kantorów, o ile pamiętam: Heinrich Hennig i Ludwig Schattschneider w Wenglewer Holland, Lorentz w Swienia, Laube w Sławoszewie, Robert Arnholz w Borowie, Steinke w Bielawach, Kakoschke – Kochowo, Thielmann – Lipnica i wielu, wielu innych.

Wielu z wymienionych zginęło, zostało zamordowanych lub zmarło, podobnie jak inni członkowie dawnej ewangelickiej kościoła augsburskiego. Jednak ich nazwiska zostały zapisane w sercach ocalałych. Ocalali zostali wysiedleni i rozproszeni po wielu krajach. Składam im serdeczne pozdrowienia.

                                                                     (Ciąg dalszy nastąpi)

  Dom parafialny ewangelicki w Koninie/Warta - Das evangelische Gemeindehaus in Konin/Warthe


                                         Deutsche Mehrheit und polnische Minderheit

In der weitläufigen Gemeinde Konin an der Warthe standen sich zwei Faktoren gegenüber: die große deutschsprachige Mehrheit, die sich über die Kantoratsgemeinden draußen auf dem Lande erstreckte, und die kleine polnischsprachige Minderheit, die in der Kreisstadt Konin selbst ansässig war. Mein Vorgänger Adolf Löffler hatte die deutsche Mehrheit und die polnische Minderheit nicht unter einen Hut bringen können. Er mußte gehen und kam dann über Chodecz, wo er von 1926 bis 1929 amtierte, nach Lodz, wo er bis 1945 1. Pfarrer an der St. Matthäikirche war. Am 3. April 1959 ist er in Luckenwalde/Ostzone bzw. DDR verstorben.

Die Koniner Stadtgemeinde feierte nun die Versetzung des sehr deutschbewußten Löffler als ihren Sieg und empfing mich als ihren Günstling. Das war für mich alles andere als günstig und erschwerte meine Position sehr. Denn auf der anderen Seite bemächtigte sich der nationalen deutschen Landbevölkerung eine gefährliche Verbitterung. Unter diesen Umständen nahm ich also den Dienst in der großen Heimatgemeinde Konin auf.

In diesem Bereich war ein "polnischer" Pastor fehl am platze. Hier konnte aber auch kein "deutscher", das heißt in starkem Maße völkisch und nationalistisch engagierte Pastor helfen. Hier war ein unpolitischer Pastor nötig. Das wußte ich und so begann ich meine Wirksamkeit.

Zunächst war der Besuch in den Koniner Stadtgottesdiensten gut, in den Gottesdiensten auf dein Lande schlecht. Als ich zum ersten Gottesdienst in das Kantorat Swiencia kam, stellten sich nur wenige Menschen ein. Ähnlich war es auch an anderen Stellen. Aber das hat mich nicht entmutigt, und ich verkündigte Gottes Wort lauter und rein unentwegt, wie es sich einem lutherischen Pastor geziemt. Und das Wort Gottes wirkte und zündete. Immer mehr Menschen stellten sich zum Gottesdienst ein und ich habe das Vertrauen der ganzen Gemeinde in kurzer Zeit gewonnen. Freilich ist viel solch vernünftigen Menschen zu verdanken gewesen, wie es der Großgrundbesitzer Karl Kunde war, der den Vorsitz im Kirchenkollegium führte, und den Männern im Kirchenvorstand. Sie hatten einen gesunden Menschenverstand und Gerechtigkeitssinn. Sie respektierten Ordnung und Autorität. Und so konnte auch bald die eigentliche Aufbauarbeit beginnen, indem die Aufmerksamkeit der Gemeinde auf das Eigentliche und Geistliche hingelenkt wurde.

Evangelisationsgottesdienste in Stadt und Land wurden durchgeführt. Gesangvereine und Posaunenchöre wurden eingeführt bzw. gefördert. Der zum Gemeindekantor und Schreiber berufene Musiker Artur Wittmeyer hat die Schulung in seine Hand genommen und unser gemeinsame Reisedienst begann. Gottes Wort und gesungenes oder gespieltes Lied ergänzten sich vortrefflich. Geistliche Konzerte im Singen und Spielen, Laienspiele und Gemeindefeiern in allen Kantoraten wurden angeregt und durchgeführt. Ein Erwachen ging durch die bisher völkisch zerrissene Gemeinde und das Wirken des Heiligen Geistes brachte wieder die streitenden Parteien zusammen. Wieder gab es eine geeinte und geeinigte Gemeinde, wo Gemeindeglieder aus Stadt und Land, deutsch- und polnisch- sprechende, wieder ein Herz und eine Seele wurden.

 Die Gemeinde bestätigte es, daß sie in mir den gewünschten Seelsorger gefunden hat. Sie sprach mir einstimmig das Vertrauen aus und wählte mich am 28. Mai 1929 zu ihrem Pastor. Und so konnte ich in der Gemeinde mit großem Segen bis 1940 arbeiten, bis sich die Litzmannstädter Deutsche Evangelische Kirche etablierte und meine Versetzung verfügte.

                                                              6000 Seelen in 15 Kantoraten

Die Ev.-Augsburg.Gemeinde Konin zählte mit der Filialgemeinde Maslaki, das 1939 in Butterholland umbenannt wurde, etwa 6000 Seelen, die in 15 Kantoraten über einen Großteil des Kreises Konin zerstreut wohnten. In allen Kantoraten fanden jeden Sonntag Gottesdienste statt, die von den Orts- kantoren gehalten wurden. Abendmahlsgottesdienst fand jeden Monat in der Kirche zu Konin bzw. Maslaki für die ganze Gemeinde statt. Am Abendmahlssonntag fielen die Ortsandachten in den Kantoraten aus. Einmal im Monat fand in Konin Gottesdienst in polnischer Sprache statt.

Der Dienst der Kantoren innerhalb unserer Ev. Augsburg. Kirche in Polen kann nicht hoch genug eingeschätzt werden. Hier sind einige Namen von Kantoren aus meiner Amtszeit: Arthur Wittmeyer, Konin; Kantorlehrer Kufeldt, Wenglewer Holland; Kantorlehrer Alexander Batke, Swiencia; Kantor Robert Baumgart, Bielawy; Kantor Frost, Briesner Holland; Kantor Arnholz, Borowo-Neu-Czarkow; Kantor Harke in Pontnow; dazu die Kantoren Kneisler und Thebus in Dambrowo Kantor Kanwischer in Genovefa; die Kantoren Steinke und Benoist in Brzozogaj, Weber und Jesse in Maslaki u.a.

Die Verwaltung der Gemeindegeschäfte oblag den Gemeinde- bzw. Kantoratsvorständen. Zum Kirchenvorstand der Muttergemeinde Konin gehörten 1940 die Herren: Gutsbesitzer Karl Kunde, Adolf Mikolajewski, Ludwig Laube, Karl Walter, Frau Sänger, Adolf Hein, Friedrich Czarse, Berthold Schultz, Robert Wentzkowski, Julius und Adam Polej, Julian Fiedler. In der Filiale Maslaki stand der Kirchenvorstand unter Vorsitz des Gutsbesitzers Adolf Lutzer. Die Mitgliedschaft setzte sich aus folgenden Herren zusammen: Betzke, Adolf Penno, Friedrich Schielke, Fiedler, Tonn, Martin. Auch möchte ich die Namen einiger Kantoratsvorsteher aufführen, soweit sie mir im Gedächtnis geblieben sind: Heinrich Hennig und Ludwig Schattschneider in Wenglewer Holland, Lorentz in Swiencia, Laube in Slawoschewo, Robert Arnholz in Borowo, Steinke in Bielawy, Kakoschke - Kochowo, Thielmann - Lipnica und viele, viele andere.

Viele von den Genannten sind gleich anderen Gemeindegliedern der früheren Ev. Augsburgischen Kirche gefallen, ermordet, verstorben. Doch ihre Namen sind in die Herzen der überlebenden ehrend eingezeichnet worden. Die überlebenden sind vertrieben und über viele Länder zerstreut. Ihnen gilt mein herzlicher Gruß.

                                                                     (Fortsetzung folgt)


Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 4/1971 - cz.4

                                    Moja rodzinna parafia w Koninie nad Wartą

Zostałem pastorem w Koninie nad Wartą. Zanim opowiem o mojej działalności tutaj, najpierw kilka ważnych i interesujących informacji o tej okolicy i Niemcach, którzy się tu osiedlili. Konin to stare polskie miasto powiatowe nad Wartą, położone 100 km na wschód od Poznania. W herbie miasta widnieje koń, upamiętniający stajnie, które utrzymywał tu polski dwór za panowania króla Augusta i innych władców, ponieważ okolice miasta, z licznymi nizinami i łąkami, stanowiły doskonałe pastwiska dla koni. Już sama nazwa Konin wskazuje na „konia”, ponieważ „koń” oznacza po polsku konia.

Położenie nad Wartą sprzyjało intensywnemu ruchowi żeglugowemu. W dawnych czasach po falach Warty pływały barki zbożowe, zwane tutaj „berlinki”, prawdopodobnie dlatego, że przybywały z Berlina i przewoziły zboże w kierunku Berlina. Ten handel znacznie przyczynił się do rozkwitu miasta powiatowego, które było również miastem garnizonowym i mieściło pułk wojsk rosyjskich.

Do rozwoju i prosperity miasta przyczynili się również niemieccy imigranci, którzy w ubiegłym stuleciu przybyli tu ze wszystkich prowincji Niemiec. Fabrykanci, rzemieślnicy i kupcy osiedlili się w mieście, a rolnicy i robotnicy rolni na wsi. Kwitnące wioski powstały tam, gdzie Polacy uważali, że praca nie jest warta wysiłku. Tak jak mówimy o koloniach nad Wisłą i ich powstaniu dzięki pracowitym kolonistom, tak samo możemy mówić o koloniach nad Wartą, które zostały założone przez niemieckich kolonistów, którzy zagospodarowali nizinę Wartę. Była to oczywiście ciężka praca, a także ciągła walka z żywiołami natury, takimi jak powodzie itp., ale Niemcy nie boją się pracy i trudności. A Bóg sprawił, że ich wysiłki zakończyły się sukcesem.

Początki zorganizowanego życia kościelnego sięgają 1826 roku. Kronika gminy Konin podaje, że był to rok powstania gminy. Początkowo nazywano ją gminą Świętego Ducha, ponieważ pierwsze nabożeństwa odbywały się w kościele Świętego Ducha, nabytego przez katolików. Pierwszym pastorem gminy został powołany P. August Kegler ze Śląska, jednak ślady jego działalności można śledzić tylko do roku 1830/31. Następnie jego działalność ustała, a kronika donosi o nieszczęściu, które miało miejsce. Przypuszcza się, że zginął on w zamęcie polskiego powstania. Był to oczywiście ciężki cios dla młodej gminy i dla osamotnionych imigrantów, spragnionych rady, pomocy i słowa Bożego.

Dopiero po kilku latach parafia otrzymała drugiego pastora. Około 1835 roku osiedlił się tu P. Hermann Hinz, surowy i przedsiębiorczy mieszkaniec Prus Wschodnich, który przez 47 lat, aż do swojej śmierci w 1882 roku, wiernie służył parafii i zasłużył się dla jej organizacji i umocnienia. Pod jego kierownictwem zbudowano nowy kościół i plebanię. Wprowadził regularną opiekę nad wioskami kolonistów, organizując kantory, zatrudniając nauczycieli-kantorów i zakładając szkoły. Przeprowadzał wyczerpujące i obszerne wizytacje oraz nadzorował program szkolny. Liczne tomy akt kantoralnych, które pozostawił, świadczą o zakresie i solidności jego pracy oraz o wielkim błogosławieństwie, jakim Bóg obdarzył dzieło swojego wiernego sługi. Kiedy Bóg zabrał go do siebie w 1882 roku, parafia była ustabilizowana i zdolna do samodzielnego funkcjonowania.

Po dwuletniej przerwie w 1884 roku parafia powołała ks. Karla Henkela z Żychlina na swojego duszpasterza, który prowadził parafię do 1915 roku zgodnie z duchem i śladami ks. Hinza. Za jego czasów kościół otrzymał okazałą wieżę z dzwonami, a on sam zbudował dom parafialny, w którym mieściła się szkoła.

Po okresie przejściowym, który podczas I wojny światowej wypełnił ks. Schnorr z Bawarii, ks. Adolf Löffler został mianowany administratorem parafii, funkcję tę pełnił do 1926 roku. Po jego przeniesieniu i tymczasowym sprawowaniu opieki nad parafią przez ks. Krempina z Koła, niżej podpisany został mianowany proboszczem parafii. Swoją posługę rozpocząłem 1 kwietnia 1928 roku. Początki były trudne. Parafia była wówczas wewnętrznie podzielona.

                                                            (ciąg dalszy nastąpi)

Typowe gospodarstwo rolne niemieckich osadników w rejonie Konina nad Wartą. Ponieważ powodzie na Warcie nie miały tak niszczycielskich skutków jak na nizinie wiślanej, domy w tym regionie nie budowano na palach. Ograniczono się raczej do wyboru miejsc budowy na pojedynczych wzniesieniach terenu. Według polskiego spisu ludności z 9 grudnia 1931 r. w powiecie konińsko-słupskim mieszkało 16 787 Niemców, natomiast w powiecie kołskim naliczono 7771 Niemców.

Typisches Bauernhaus der deutschen Siedler im Warthebruch bei Konin.- Da die Überschwemmungen der Warthe sich nicht derart verheerend auswirkten, wie dies in der Weichselniederung der Fall war, wurden im Bruch die Häuser nicht auf Wurten erbaut. Vielmehr beschränkte man sich darauf, die Bauplätze auf einzelnen Bodenerhebungen auszuwählen - Nach der polnischen Volkszählung vom 9.12.1931 lebten im Kreise Konin-Slupca 16 787 Deutsche, während im Kreise Kola 7771 Deutsche gezählt wurden.


Die Heimatgemeinde Konin an der Warthe

Ich wurde Pastor in Konin an der Warthe. Bevor ich über meine Tätigkeit hier berichte, zunächst einiges Wichtige und Interessante über diese Gegend und die Deutschen, die hier gesiedelt haben. Konin ist eine alte polnische Kreisstadt an der Warthe, 100 km östlich von Posen gelegen. In ihrem Wappen führt sie ein pferd zur Erinnerung an die Pferdestallungen, die der polnische Hof unter König August und anderen hier unterhielten, bot doch die Umgebung der Stadt mit ihren vielen Niederungen und Wiesen ausgezeichnete Weideflächen für pferde. Schon der Name Konin deutet auf "Pferd" hin, "kon" heißt polnisch pferd. 

Die Lage an der Warthe brachte einen regen Schiffsverkehr. Zu früheren Zeiten kamen auf den Wellen des Warthestromes Getreidekähne, die mall hier "berlinki" nannte, wahrscheinlich weil sie aus der Richtung von Berlin kamen und Getreide in Richtung Berlin beförderten. Dieser Handelsverkehr trug wesentlich zum Aufblühen der Kreisstadt bei, die außerdem noch Garnisonstadt war und ein Regiment russischer Truppen beherbergte.

Zum Wachstum und Gedeihen der Stadt trugen auch deutsche Einwanderer bei, die im vorigen Jahrhundert, aus allen Provinzen Deutschlands kommend, sich hier ansiedelten. Fabrikanten, Handwerker und Kaufleute ließen sich in der Stadt nieder, Bauern und Landarbeiter auf dem Lande. Blühende Dörfer entstanden da, wo die Polen meinten, die Arbeit się nicht der Mühe Wert. So wie wir von Weichselkolonien sprechen und ihre Entstehung den fleißigen Kolonisten verdanken, so können wir auch von Warthekolonien sprechen, die hier von deutschen Kolonisten angelegt wurden, welche die Wartheniederung urbar gemacht haben. Freilich war das eine saure Arbeit, auch ein ständiger Kampf mit den Naturelementen wie überschwemmungen usw., aber die Arbeit und Schwierigkeiten scheuen deutsche Menschen ja nicht. Und Gott hat zu ihrem Wollen sein Gelingen gegeben.

Die Anfänge organisierten Kirchenlebens reichen bis zum Jahr 1826 zurück., Von diesem Jahr berichtet die Chronik der Gemeinde Konin, daß es das Geburtsjahr der Gemeinde war. Sie wurde zunächst Heiligen-Geist-Gemeinde genannt, da die ersten Gottesdienste in der von den Katholiken erworbenen Heiligen-Geist-Kirche abgehalten wurden. Zum 1. Pastqr der Gemeinde ist P. August Kegler aus Schlesien berufen wor, den, jedoch kann man die Spuren seiner Arbeit nur bis zum Jahre 1830/31 verfolgen. Dann hört seine Tätigkeit auf und die Chronik berichtet von einem Unglück, welches geschehen ist. Man nimmt an, daß er in den Wirren des polnischen Aufstandes ums Leben gekommen ist. Das war natürlich ein schwerer Schlag für die junge Gemeinde und für die vereinsamten, nach Rat, Hilfe und Gottes Wort sich sehnenden Einwanderer.

Erst nach einigen Jahren sollte die Gemeinde einen zweiten Pastor erhalten. P. Hermann Hinz hat sich um das Jahr 1835 hier niedergelassen, ein derber und unternehmungslustiger Ostpreuße, der 47 Jahre lang bis zu seinem Tode 1882 der Gemeinde treu gedient und sich große Verdienste um die Durchorganisierung und Festigung der Gemeinde erworben hat. Unter seiner Leitung wurde eine neue Kirche erbaut und das pfarrhaus erstellt. Er leitete eine geregelte Betreuung der Kolonistendörfer ein, indem er Kantorate organisierte, Lehrer-Kantoren anstellte und Schulen ins Leben rief. Er führte anstrengende und umfangreiche Visitationsreisen durch und überwachte das Schulprogramm. Die vielen Bände von Kantoratsakten. die er hinterlassen hat. zeugten von dem Umfang und der Gediegenheit seiner Arbeit und von dem großen Segen, den Gott zum Werke seines treuen Dieners gegeben hat. Als Gott ihn im Jahre 1882 zu sich nahm, war die Gemeinde stabilisiert und existenzfähig.

Nach zweijähriger Vakanz berief die Gemeinde im Jahre 1884 P. Karl Henkel aus Zychlin zu ihrem Seelsorger, der die Gemeinde bis 1915 im Sinne und den Fußtapfen von P. Hinz weiterführte. Zu seiner Zeit erhielt die Kirche einen ansehnlichen Turm mit Kirchenglocken, und er baute ein Gemeindehaus, welches die Schule beherbergte. 

Nach dem Interim, das während des 1. Weltkrieges P. Schnorr aus Bayern ausfüllte, wurde P. Adolf Löffler zum Administrator der Gemeinde bestellt, welche Funktion er bis 1926 ausübte. Nach seiner Versetzung und vorübergehenden Betreuung der Gemeinde durch P. Krempin aus Kolo wurde Unterzeichneter zum Pastor der Gemeinde berufen. Meinen Dienst begann ich am 1. April 1928. Es war ein schwerer Anf~ng. Die Gemeinde war zu diesem Zeitpunkt innerlich zerrIssen.

                                                                               (Fortsetzung folgt)


czwartek, 4 grudnia 2025

Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 6/1971 - cz.3

                             Studia teologiczne i pierwsza praca w Warszawie

Jesienią 1921 roku wyjechałem do Warszawy, aby studiować teologię na Uniwersytecie Warszawskim. W Warszawie po raz pierwszy zetknąłem się z polskim protestantyzmem. Tutaj po raz pierwszy uczestniczyłem w nabożeństwie luterańskim w języku polskim. Wywarło to na mnie głębokie wrażenie. Moje horyzonty się poszerzyły, moja wiedza wzrosła. Tutaj po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że wiara luterańska przekroczyła wąskie granice językowe i że Kościół luterański nie jest tylko kościołem niemieckim, jak często powtarzano w języku potocznym. Ewangelia i wiara luterańska przybrały wymiar światowy, nie dały się ograniczyć ani barierami językowymi, ani przynależnością narodową, ani cechami rasowymi. Stało się dla mnie jasne, że Chrystus przyszedł dla wszystkich, umarł za wszystkich, dokonał zbawienia dla wszystkich. Było to ogromne przeżycie i od tego czasu nic nie mogło zachwiać moją wiedzą. Już wtedy zrozumiałem, że dla sługi Chrystusa i duchownego luterańskiego nie może być wyższego imperatywu niż głoszenie Ewangelii we wszystkich językach, pamiętając słowa Jezusa: „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego”.

Kocham mój język niemiecki, z upodobaniem głoszę kazania w tym języku. Jeśli jednak znajdę się w sytuacji, w której mam do czynienia z ludźmi mówiącymi innym językiem i pragnącymi, abym głosił im Ewangelię w ich języku ojczystym, nie zawaham się ani chwili, aby głosić kazania w języku polskim, angielskim, a nawet rosyjskim, zgodnie z wymaganiami sytuacji. Nie oznacza to oczywiście, że zaniedbuję lub zaniedbałem swój język ojczysty. Nie. W Warszawie słuchałem wykładów w języku polskim, ale studiowałem teologię z niemieckich książek napisanych przez najwybitniejszych teologów niemieckojęzycznych. Przez wiele lat pomagałem w niemieckiej służbie dla dzieci, najpierw pod kierownictwem pastora Rügera, a następnie pod kierownictwem duchownych Bruno Loefflera i Waldemara Krusche. Utrzymywałem kontakty z niemieckimi osobistościami, takimi jak Somschor w Warszawie i Grams w Sompolnie, które miały inne poglądy religijne. Korzystałem z każdej okazji, aby przyswoić sobie niemieckie wartości, ale fanatyzm narodowy pozostał mi obcy. Dzięki temu mogłem dobrze funkcjonować w polskim środowisku ewangelickim. Dobrze rozumiałem polskich współwyznawców ewangelickich, znalazłem też zrozumienie dla siebie jako Niemca i ewangelika. Wśród współwyznawców, dla których na pierwszym miejscu jest wiara, a nie narodowość, zawsze można znaleźć drogę!

I tę drogę znalazłem również w Warszawie. Na długo przed ukończeniem studiów teologicznych warszawska gmina powołała mnie na wychowawcę, a następnie dyrektora swojego sierocińca. Swoją pracę wychowawczą wykonywałem w oparciu o wiedzę, którą zdobyłem podczas studiów u Förstera i innych niemieckojęzycznych pedagogów. Pewne trudności sprawiła mi decyzja o pełnieniu funkcji zastępczej nauczyciela religii w polsko-ewangelickim seminarium nauczycielskim w Soldau. Kiedy jednak dyrektor seminarium Biedrawa przyjechał specjalnie do Warszawy i na polecenie biskupa D. Bursche'a zaproponował mi zastępstwo, opisując mi krytyczną sytuację, w której seminarzyści na trzy miesiące przed maturą nie mieli lekcji religii i groziło im, że nie zostaną dopuszczeni do egzaminów, zdecydowałem się to zrobić. Jednak w Soldau nie omieszkałem złożyć wizyty niemieckiemu superintendentowi Barczewskiemu! Było to w 1925 roku.

Rok później – 28 czerwca 1926 roku – po zdaniu wszystkich wymaganych egzaminów otrzymałem dyplom Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Warszawskiego i tym samym uzyskałem kwalifikacje teologiczne do podjęcia służby jako pastor w Kościele Ewangelicko-Augsburskim. Pozostała tylko jedna przeszkoda do pokonania, a mianowicie pierwszy egzamin konsystorialny pro venia concionandi, podczas którego radcy konsystorialni Loth i Dietrich pod przewodnictwem biskupa Burschego musieli potwierdzić moją ortodoksyjność. Kiedy to się stało, 31 października 1926 r. odbyły się moja święcenia kapłańskie w warszawskim kościele św. Trójcy i zostałem zatrudniony jako wikariusz ewangelicko-augsburskiej gminy w Warszawie.

Moja działalność duszpasterska w Warszawie należy do najpiękniejszych wspomnień w moim życiu. Współpraca z warszawskimi pastorami Loth, Michelisem i Rügerem była wzorowa. Mogłem zastępować tych pastorów głównie podczas nabożeństw w języku niemieckim, które nadal odbywały się w Warszawie. Chętnie zastępowałem również pastorów w okolicach Warszawy, gdzie wszystkie nabożeństwa nadal odbywały się w języku niemieckim. Po pół roku powierzono mi dodatkowo zarządzanie parafiami Wengrów i Sadolas-Płatkownica. Opieka nad tymi parafiami z ich rozproszonymi koloniami, a także służba jako wikariusz w Warszawie i nauczyciel religii w kilku warszawskich gimnazjach całkowicie wypełniały mój czas. Były to kolejne wspaniałe doświadczenia, które mogłem zgromadzić, a ciepła więź łączyła zwłaszcza wielu niemieckich kolonistów w okolicach Warszawy z młodym i pełnym entuzjazmu wikariuszem z Warszawy. Nierzadko odbywałem podróże ewangelizacyjne, które prowadziły mnie od jednej kolonii do drugiej i czasami trwały kilka tygodni. Jeszcze po wielu latach spotykałem ludzi z Warszawy i okolic i za każdym razem było to radosne spotkanie. Niektórych z nich mogłem przyjąć do mojej nowej wspólnoty w Edmonton, np. rodzinę Ratke, a także krewnych nauczycieli Tonna i Brauna, którzy pracowali jako nauczyciele śpiewu w Platkownica i Sadoles w Segen.

1 kwietnia 1928 r. musiałem przerwać swoją działalność w Warszawie. Otrzymałem wezwanie do Konina po zdaniu drugiego egzaminu teologicznego „proministerio”.

                                                                (Ciąg dalszy nastąpi)


                        Theologisches Studium und erste Tätigkeit in Warschau

Im Herbst des Jahres 1921 ging ich nach Warschau, um an der Warschauer Universität Theologie zu studieren. In Warschau begegnete ich zum erstenmal dem polnischen Protestantismus. Hier wohnte ich zum ersten Mal einem lutherischen Gottesdienst in polnischer Sprache bei. Das machte auf mich einen tiefen Eindruck. Mein Gesichtskreis weitete sich, meine Erkenntnis wuchs. Hier erkannte ich zum ersten Mal, daß der lutherische Glaube die engen Sprachgrenzen gesprengt hat und daß die lutherische Kirche nicht nur eine deutsche Kirche ist, wie das im Volksmund immer wieder hieß. Das Evangelium und der lutherische Glaube nahm Weltausmaße an, er ließ sich nicht einengen weder durch Sprachgrenzen, noch durch Volkszugehörigkeit oder Rassenmerkmale. Es ist mir klar geworden, christus ist für alle gekommen, für alle gestorben, er hat für alle die Erlösung vollbracht. Das war ein gewaltiges Erlebnis und seitdem konnte mich nichts mehr in meiner Erkenntnis erschüttern. Schon damals ist es mir aufgegangen, daß es für einen Diener Christi und einen lutherischen Geistlichen keinen höheren Imperativ geben kann, als den, daß man das Evangelium in allen Sprachen verkündigen muß, eingedenk der Worte Jesu: "Gehet hin in alle Welt und lehret alle völker und taufet sie im Namen Gottes des Vaters, des Sohnes und des Hl. Geistes."

Ich liebe meine deutsche Sprache, ich predige deutsch mit Vorliebe. Wenn ich aber in eine Situation hineingestellt werde, in der anderssprechende Menschen mir gegenüberstehen und diese von mir das Evangelium in ihrer Muttersprache wünschen, werde ich nicht einen Augenblick lang zögern, polnisch oder englisch oder auch russisch zu predigen, wie es die Lage eben erfordert. Das bedeutet natürlich nicht, daß ich meine Muttersprache vernachlässige oder vernachlässigt habe. Nein. Ich hörte in Warschau Vorträge in polnischer Sprache, aber ich studierte Theologie aus deutschen Büchern, die von den prominentesten deutschsprachigen Theologen geschrieben wurden. Ich habe als Helfer im deutschen Kindergottesdienst jahrelang mitgewirkt, zunächst unter Pastor Rüger, dann auch unter den Geistlichen Bruno Loeffler und Waldemar Krusche. Ich hielt Verbindung zu deutschen Persönlichkeiten wie Somschor in Warschau, Grams in Sompolno, die kirchlich anders ausgerichtet waren. Ich benutzte jede Gelegenheit, deutsche Werte in mir aufzunehmen, aber völkischer Fanatismus ist mir fremd geblieben. Darum konnte ich auch in einer polnisch - evangelischen Umgebung gut auskommen. Ich habe polnisch - evangelische Glaubensgenossen gut verstanden, ich habe auch Verständnis für mich als deutsch, evangelischen Menschen gefunden. Unter Glaubensgenossen, für die der Glaube und nicht das Volkstum an erster Stelle steht, ist eben ein gangbarer Weg immer zu finden!!.

Und diesen Weg habe ich auch in Warschau gefunden. Noch lange vor dem Abschluß meines theologischen Studiums hat die Warschauer Gemeinde mich zum Erzieher und dann zum Leiter ihres Waisenhauses berufen. Meine Erziehungsarbeit habe ich aufgrund der Erkenntnisse durchgeführt, die mir aus dem Studium eines Förster oder anderer deutschsprachiger Pädagogen erwachsen waren. Gewisse Schwierigkeiten hat mir die Entscheidung bereitet, als Religionslehrer an dem polnisch-evangelischen Lehrerseminar in Soldau vertretungsweise zu fungieren. Als aber Seminardirektor Biedrawa eigens nach Warschau gekommen ist und mir auf Empfehlung von Bischof  D. Bursche die Vertretung angetragen hat und mir dabei die kritische Situation schilderte, daß die Seminaristen drei Monate vor dem Abitur ohne einen Religionsunterricht dastehen und Gefahr laufen, zum Abitur nicht zugelassen zu werden, habe ich mich auch dazu entschieden. Aber in Soldau selbst habe ich es nicht unterlassen, dem deutschen Superintendenten Barczewski meinen Antrittsbesuch zu machen! Das war 1925.

Ein Jahr darauf - am 28. Juni 1926 - habe ich nach Ablegen aller vorgeschriebenen Prüfungen das Diplom der Theologischen Fakultät der Universität Warschau erhalten und war somit theologisch reif, den Dienst als pfarrer in der Evang.-Augsburgischen Kirche anzutreten. Nur noch eine Hürde mußte genommen werden, und das war die erste konsistorielle Prüfung pro venia concionandi, in welcher die Konsistorialräte Loth und Dietrich mit Bischof Bursche an der Spitze die Rechtsgläubigkeit bestätigen mußten. Als auch das geschehen war, erfolgte meine Ordination in der Warschauer St. Trinitatiskirche am 31. Oktober 1926 und die Anstellung als Vikar der Ev.-Augsb. Gemeinde in Warschau.

Meine pastorale Tätigkeit in Warschau gehört mit zu den schönsten Erinnerungen überhaupt. Die Zusammenarbeit mit den Warschauer Pastoren Loth, Michelis, Rüger war vorbildlich. Ich durfte diese Pastoren meistens bei deutschsprachigen Gottesdiensten vertreten, die es in Warschau noch immer gab. Gern habe ich auch Vertretungen in der Umgebung von Warschau übernommen, wo alle Gottesdienste noch immer in deutscher Sprache gehalten wurden. Nach einem halben Jahr wurde mir zusätzlich die Verwaltung der Gemeinden Wengrow und Sadoles - Platkownica übertragen. Die Betreuung dieser Gemeinden mit ihren weitzerstreuten Kolonien, sowie der Dienst als Vikar in Warschau und Religionslehrer an einigen Gymnasien in Warschau haben meine Zeit ganz ausgefüllt. Es waren wieder wunderbare Erfahrungen, die ich dabei sammeln durfte, und ein Band der warmen Zusammengehörigkeit umschloß besonders die vielen deutschen Kolonisten in der Umgebung von Warschau mit dem jungen und begeisterten Vikar aus Warschau. Nicht selten habe ich Evangelisationsreisen unternommen, die mich von einer Kolonie zur anderen führten und die sich manchmal über Wochen erstreckten. Noch nach vielen Jahren durfte ich Menschen aus Warschau und Umgebung begegnen und es war jedes Mal ein freudiges Wiedersehen. Einige von ihnen habe ich selbst in Edmonton in meine neue Gemeinde' aufnehmen können, wie z.B. Familie Ratke, auch Verwandte von den Lehrern Tonn und Braun, die in Platkownica bzw. Sadoles als Kantorlehrer in Segen gewirkt haben.

Am 1. April 1928 mußte meine Tätigkeit in Warschau abgebrochen werden. Mich ereilte' der Ruf, nach Konin zu gehen, nachdem ich zuvor die zweite theologische Prüfung "proministerio" abgelegt hatte.

                                                                               (Fortsetzung folgt)


Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 3/1971 - cz.2

 

W poprzednim numerze nasza gazeta rozpoczęła publikację biografii. Opisano rodzinne miasto Sompolno, dzieciństwo i pierwsze lata szkolne. Dzisiaj zakończymy najpierw okres młodości. Potem przyjdzie kolej na Warszawę.

Na nabożeństwa dla dzieci uczęszczałem do lokalnego kościoła w Sompolnie, gdzie posługiwał pastor Alexander Bierschenk. Parafia rozciągała się na zachód i północ aż do granicy z Poznaniem i obejmowała wiele niemieckich kolonii, które należały do dużej diaspory. Pastor Bierschenk miał do wykonania różnorodną i męczącą pracę. Sami wierni nie zawsze okazywali wdzięczność, co już wtedy budziło moje zaniepokojenie.

W 1913 roku wyjechałem do Łodzi, metropolii niemieckiego protestantyzmu w Polsce. Pracował tu już mój najstarszy brat Karl i to on utorował mi drogę do Łodzi. W Łodzi uczęszczałem do Cirklerische Handelsschule (Szkoły Handlowej Cirklera), której dyrektorem był Siegmund Siede, mój daleki krewny: moja babcia była z domu Siede. Miałem tu takich nauczycieli jak Schmidt Fuchs, Truckel, Siede i inni. Miłą niespodzianką było dla mnie późniejsze spotkanie w zachodnich Niemczech syna nauczyciela Schmidta, pana Georga Schmidta, który następnie spędził kilka lat w Edmonton i stał się moim wiernym współpracownikiem zarówno w Niemczech, jak i w Kanadzie. Zmarł on w międzyczasie w Freden / Leine, głęboko opłakiwany przez całą społeczność Edmonton. Jego syn Rolf Schmidt założył w Edmonton znaną firmę ubezpieczeniową

W Łodzi uczęszczałem na nabożeństwa w kościele św. Jana, a kazania Sup. Angersteina i pastora Dietricha wywierały na mnie ogromny wpływ i nie opuściłem żadnego z nich. Wrażenie wywarły na mnie również chóry, a zwłaszcza niezapomniany chór puzonowy. Wakacje 1914 roku spędziłem w domu i cieszyłem się na powrót do Łodzi, ale wybuchła I wojna światowa i zniweczyła wszystkie plany. Musiałem pozostać w domu i przeżyłem tu wkroczenie wojsk niemieckich, ich wycofanie się z Warszawy i ponowne wkroczenie. W międzyczasie tu i ówdzie grasowały oddziały kozackie, porywając szanowanych mieszczan. Sytuacja uległa bowiem zmianie – teraz Rosjanie i Polacy byli przyjaciółmi, a Niemcy ich wrogami. Kiedy sytuacja się ustabilizowała, ale powrót do Łodzi nadal nie był możliwy, uczęszczałem do Sompolna na lekcje przygotowujące do bierzmowania i kontynuowałem naukę prywatnie. Przez pewien czas myślałem, że być może uda mi się kontynuować naukę w samym Sompolnie, gdzie pastor Bierschenk starał się o otwarcie niemieckiego gimnazjum u niemieckich władz.

W Sompolnie otwarto również niemieckie gimnazjum, ale początkowo tylko dla młodszych roczników. Przyjęto tam mojego brata Herberta. Ja sam musiałem poszukać innego miejsca. Najbliższe gimnazjum znajdowało się w powiecie Koło i tam zaprowadził mnie mój prywatny nauczyciel Hertyk, który miał powiązania z tą szkołą. Tutaj przeżyłem upadek Cesarstwa Niemieckiego, wycofanie się wojsk niemieckich, powstanie nowego państwa polskiego, pełne niepokoju tygodnie i miesiące, które nadeszły dla niemieckojęzycznej ludności w Polsce, a w końcu wojnę polsko-bolszewicką, wcielenie do nowej armii polskiej. Matura odbyła się w 1921 roku, a w moim świadectwie widnieją słowa:

W roku 1920 podczas najazdu nieprzyjaciół spełnił obowiązek obywatelski (Podczas najazdu wrogów w 1920 roku wypełnił swój obywatelski obowiązek).

                                                                       (Ciąg dalszy nastąpi)


In der vorigen Nummer begann unser Blatt mit der Veröffentlichung der Biographie. Die Heimat Sompolno, Kindheit und erste Schuljahre wurden geschildert. Heute wird zunächst die Jugendzeit beendet. Dann kommt Warschau.

Den Kindergottesdienst habe ich in der Ortskirche zu Sompolno besucht, an der Pastor Alexander Bierschenk tätig war. Die Parochie selbst erstreckte sich nach Westen und Norden bis zur Posener Grenze und umschloss viele deutsche Kolonien, die zur großen Diaspora gehörten. Es war eine vielseitige und anstrengende Arbeit, die Pastor Bierschenk bewältigen mußte. Das Kirchenvolk selbst erwies sich nicht immer dankbar, was mich schon damals mit Sorgen erfüllt hat.

Im Jahre 1913 ging ich nach Lodz, der Metropole des deutschen Protestantismus in Polen. Hier war mein ältester Bruder Karl schon berufstätig und er war es, der mir den Weg nach Lodz bahnte. In Lodz besuchte ich die Zirklerische Handelsschule, deren Leiter Siegmund Siede war ein weitläufiger Verwandter von mir: Meine Großmutter war eine geborene Siede. Hier hatte ich solche Lehrer wie Schmidt Fuchs, Truckel, Siede u.a. Es war für mich später eine angenehme überraschung, als ich in Westdeutschland dem Sohn von Lehrer Schmidt begegnete, und zwar Herrn Georg Schmidt, der dann einige Jahre in Edmonton weilte und sowohl in Deutschland als. auch in. Kanada mein treuer Mitarbeiter geworden ist. Er ist inzwischen in Freden / Leine verstorben, von der ganzen Edmontoner Gemeinde tief betrauert. Sein Sohn Rolf Schmidt hat in Edmonton eine bekannte Versicherungsgesellschaft aufgebaut

In Lodz besuchte ich die Gottesdienste in der St. Johanniskirche, und die Predigten von Sup. Angerstein und Pastor Dietnch übten auf mich eine gewaltige Anziehungskraft aus und ich habe keine von ihnen ausgelassen. Eindrucksvoll waren. auch die Chöre und. unvergesslich der Posaunenchor. Die Ferien 1914 verbrachte ich zuhause und freute mich auf die Rückkehr nach Lodz - aber der 1. Weltkrieg brach aus und machte alle pläne zunichte. Ich mußte zuhause bleiben erlebte hier den Einmarsch der deutschen Truppen, ihren Rückzug von Warschau und den wiederholten Einmarsch. Inzwischen plünderten hier und da Kosakenverbände und verschleppten angesehene Burger. Das Blatt hatte Sich nämlich gewendet, Jetzt waren Russen und Polen Freunde, die Deutschen ihre Gegner. Als sich die Lage stabilisierte, aber die Rückkehr nach Lodz noch immer nicht möglich war, besuchte ich in Sompolno den Konfirmdenunterricht und lernte privat weiter. Eine Zeitlang dachte ich, daß es vielleicht möglich sein wird die weitere Ausbildung in Sompolno selbst fortzusetzen wo Pastor Bierschenk sich bei den deutschen Behörden um die Eröffnung eines Deutschen Gymnasiums bemühte.

Es kam auch zur Eröffnung eines Deutschen Gymnasiums im Sompolno, aber zunächst nur für jüngere Jahrgänge. Mein Bruder Herbert fand dort Aufnahme. Ich selbst mußte anderwärts Umschau halten. Das nächstliegende Gymnasium war in der Kreisstadt Kolo und hierher brachte mich mein Privatlehrer Hertyk, der Verbindungen zu dieser Schule hatte. Hier erlebte ich den Zusammenbruch des Deutschen Kaiserreiches den rückzug der deutschen Truppen, die Entstehung des neue; Polnischen Staates, die bangen Wochen und Monate, die für dIe deutsch-sprachige Bevölkerung in Polen kamen endlich der. polnisch-bolschewistischen. Krieg, die Einreihung in die neue polnische Armee. Das Abitur machte ich 1921 und in meinem Zeugnis stehen die Worte: 

W roku 1920 podczas najazdu nieprzyjaciół spełnił obowiązek obywatelski (Während des Angriffs der Feinde im Jahre 1920 erfüllte er seine staatsbürgerliche Pflicht).

                                                                   (Fortsetzung folgt)


Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 2/1971- cz.1

 

       Ich habe überlegt, ob ich dieses Material in meinem Blog veröffentlichen soll. Die Erinnerungen von Pastor Robert Badke sind so umfangreich, dass sie in mehreren Teilen in der Zeitung Der Heimatbote veröffentlicht wurden. Der Wert dieses Materials hat mich jedoch davon überzeugt, dass es sich lohnt, Zeit zu investieren und den Lesern diese großartigen Erinnerungen und Informationen über Konin und Umgebung zu präsentieren. Dazu gehören auch die Probleme der Familie Badke während der deutschen Besatzung, da der Pastor als Gegner des Nationalsozialismus galt. Ich lade Sie herzlich ein!

                                              WSPOMNIENIA  RODZINNE Z ŻYCIA PASTORA 

                                                      Autobiografia pastora Roberta Badke

                                                               SŁOWO WSTĘPNE.

W kręgach ojczystych często mówi się, a autorzy ojczyźniani często piszą o „niemieckich” i „polskich” pastorach Kościoła ewangelicko-augsburskiego w przedwojennej Polsce. W rzeczywistości w tamtych czasach nie istniało oficjalne rozróżnienie, podobnie jak w przedwojennej Polsce nie istniał „niemiecki” ani „polski” Kościół ewangelicko-augsburski. Istniał kościół mieszany językowo, w którym kazania wygłaszano w języku niemieckim i polskim, w zależności od życzeń wiernych. Istniały jednak tendencje i kręgi po obu stronach frontu, które chciały nadać Kościołowi ewangelickiemu w Polsce charakter narodowy: z jednej strony polski, z drugiej niemiecki. Niestety, niektórzy pastorzy również poparli tę ideę, co tylko pogłębiło nieszczęście. Błędem byłoby jednak założenie, że wszyscy pastorzy Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce poparli walkę o politykę kościelną. Nie, tak nie było. Po obu stronach było wielu pastorów, którzy niezwykle ubolewali nad tą walką kościelną w naszym ojczystym kościele, a nawet nie ukrywali, że rozłam w kościele musi zaszkodzić sprawie ewangelii w Polsce.

Jednym z najwybitniejszych i najbardziej zasłużonych pastorów Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego przedwojennego Polski, który dostrzegł niebezpieczeństwo walki kościelnej, był radca konsystorialny Julius Dietrich w Łodzi oraz grono pastorów, którzy zgromadzili się wokół niego i dla których był wzorem. Z całą skromnością chciałbym od razu w przedmowie do moich „Wspomnień” stwierdzić, że czułem się szczęśliwy, mogąc zaliczać się do grona jego wielbicieli i starałem się podążać za jego przykładem. To, że podczas II wojny światowej nie należałem do faworytów nowej „ery”, jest również oczywiste, jeśli weźmie się pod uwagę, że Dietrich, niekoronowany biskup naszego kościoła ojczystego, „Bodelschwing ewangelickiej Łodzi” , również nie odpowiadał nowym władzom, które zmusiły go do rezygnacji z ukochanego urzędu i opuszczenia plebanii. O kontaktach z Dietrichem po wojnie opowiem w opisie mojej działalności po wojnie w Republice Federalnej Niemiec. Znajdzie się to w części V moich wspomnień. Ale oczywiście muszę zacząć od pierwszej części, od wspomnień z dzieciństwa i młodości.

                                                                                    - I -

                                       Otoczenie wczesnych lat, dzieciństwo, lata szkolne

Urodziłem się 21 stycznia 1901 roku w Sompolinku koło Sompolna. Nazwa Sompolno nosi miasteczko w Kongresowej Polsce, niedaleko dawnej granicy niemiecko-rosyjskiej. Legenda głosi, że wiele, wiele lat temu, kiedy teren ten był jeszcze pokryty lasami i jeziorami, ludzie wyruszyli na poszukiwanie wolnego i suchego miejsca, w końcu je znaleźli i radośnie zawołali: „Sam Pole”, co w staropolskim oznaczało: „tu jest ziemia, tu jest ziemia”. Z biegiem czasu Sampolno poprzez niewielką zmianę przekształciło się w Sompolno. Na przełomie XIX i XX wieku miejscowość liczyła kilka tysięcy mieszkańców, których trzon stanowili Polacy, ale dołączyło do nich wielu Żydów, Niemców i Rosjan. Ci ostatni stanowili najmniejszą grupę i reprezentowali na miejscu władzę rosyjską, która od kongresu wiedeńskiego w 1815 r. sprawowała zwierzchnictwo nad środkową Polską, którą nazywaliśmy również Polską Kongresową. Władzę sprawowali lokalni policjanci, urzędnicy pocztowi i niektórzy pracownicy.

Niemiecka ludność Sompolna składała się z rzemieślników i rolników, którzy osiedlili się tu w ramach niemieckiej kolonizacji. Rosjanie traktowali ich zazwyczaj życzliwie i preferowali przy obsadzaniu stanowisk administracyjnych. Żydzi również tutaj dominowali w handlu i porozumiewali się między sobą w jidysz, czyli zniekształconej średnio wysoko niemieckiej odmianie języka niemieckiego – nic dziwnego, skoro przybyli do Polski z Niemiec. Nie było szczególnej nienawiści wobec Żydów, zwłaszcza wśród Niemców. Wręcz przeciwnie, Niemcy chętnie korzystali z usług żydowskich handlarzy i kupców i podziwiali ich przedsiębiorczość. Polacy, którzy stanowili większość ludności, zajmowali się rzemiosłem lub rolnictwem. Czuli się politycznie uciskani – w niedziele i święta chętnie odwiedzali pobliską miejscowość Ignacewo, gdzie wielu powstańców zginęło w walce o wolność w 1863 roku. Niedaleko Sompolna leży jezioro Gopło, które odegrało legendarną rolę w historii Polski. Polacy chętnie o tym mówili i pielęgnowali patriotyzm, który pomógł im przetrwać 123 lata niewoli. Ogólnie rzecz biorąc, różne grupy etniczne żyły ze sobą w pokoju i wszystkie cieszyły się spokojem, który utrzymywał się do 1914 roku dzięki polityce równowagi trzech imperiów: Rosji, Niemiec i Austrii.

Moi rodzice byli właścicielami gospodarstwa Sompolinek, położonego w bezpośrednim sąsiedztwie Sompolna. Przejęli je od mojego dziadka Friedricha Blüge, który był sołtysem – mój ojciec również był sołtysem. W gospodarstwie spędziłem dzieciństwo wraz z moim rodzeństwem: Marie, Bertą, Karlem, Friedrichem, Alwinem i Herbertem. Byłem wśród nich drugim najmłodszym. W 1905 roku niespodziewanie zmarł mój ojciec i jest to pierwsze smutne wspomnienie z mojego życia, które zachowałem w pamięci. Matka była zmuszona samodzielnie prowadzić gospodarstwo, a dzieci pomagały jej, jak tylko mogły. Kiedy osiągnąłem wiek szkolny, poszedłem do lokalnej szkoły w Sompolnie, gdzie nauczycielem był pan Ferdinand Kufeldt. Pod jego kierunkiem zdobyłem pierwsze podstawy wykształcenia i muszę przyznać, że wiele mu zawdzięczam. Również w zakresie wychowania. Kiedy pewnego razu wdałem się w bójkę z rówieśnikiem i nie tylko pobiłem mojego przeciwnika, ale także zniszczyłem kwiaty, które niósł, wezwał mnie do siebie, groził mi palcem, a może nawet linijką, i powiedział do mnie: „Kto nie lubi kwiatów, sam nie jest nic wart!”. Muszę tu dodać, że nauczyciel Kufeldt był wielkim miłośnikiem kwiatów, a szczególną uwagę poświęcał różom. Jego uwaga głęboko mnie poruszyła, tak że nigdy jej nie zapomniałem. Być może to właśnie dzięki temu do dziś lubię kwiaty i pielęgnuję je w swoim ogrodzie. Jeszcze jedno wspomnienie z tamtego okresu. U nauczyciela Kufeldta brałem również lekcje gry na skrzypcach. Kiedy po raz pierwszy przyszedłem na lekcję gry na skrzypcach i K. próbował mi wyjaśnić, jak działają skrzypce, zrobił to następującymi słowami: „To jest strona G, to jest strona D, to jest strona A, a to jest strona E. Aby łatwiej to zapamiętać, pomyśl o pierwszych literach zdania: Geh, Du alter Esel !” To utkwiło mi w pamięci i pozostało do dziś. Niestety, niewiele pozostało mi z gry na skrzypcach. Pierwsze lekcje języka polskiego odbyłem w Sompolnie u polskiego nauczyciela Derferta, który udzielał mi prywatnych lekcji. Derfert znany był ze swojej surowości i nieprzewidywalności. Nierzadko był pod wpływem alkoholu i wtedy mogło być niebezpiecznie, jeśli ktoś mu się naraził. Na szczęście jego uraza nigdy mnie nie dotknęła i wyszedłem z tego cało, wiele się nauczyłem. Do dziś pamiętam kilka krótkich wierszyków, na przykład:

Kukuryku, wstawaj rano, mój chłopczyku!

A chłopczyk się ze snu budzi.

Patrzy, a tu stoi tyle ludzi!

                                                                        (Ciąg dalszy nastąpi)



Ich habe überlegt, ob ich dieses Material in meinem Blog veröffentlichen soll. Die Erinnerungen von Pastor Robert Badke sind so umfangreich, dass sie in mehreren Teilen in der Zeitung Der Heimatbote veröffentlicht wurden. Der Wert dieses Materials hat mich jedoch davon überzeugt, dass es sich lohnt, Zeit zu investieren und den Lesern diese großartigen Erinnerungen und Informationen über Konin und Umgebung zu präsentieren. Dazu gehören auch die Probleme der Familie Badke während der deutschen Besatzung, da der Pastor als Gegner des Nationalsozialismus galt. Ich lade Sie herzlich ein!

                                        LEBENSERINNERUNGEN EINES HEIMATPASTORS

                                                      Selbstbiographie von P. Robert Badke

                                                                     VORWORT.

In den Heimatkreisen wird oft gesprochen und von Heimatautoren oft geschrieben über "deutsche" und "polnische" Pastoren der Evangelisch - Augsburgischen Kirche im Vorkriegs-Polen. Diese Unterscheidung hat es eigentlich damals offiziell nicht gegeben, so wie es im Vorkriegspolen auch keine "deutsche" und auch keine "polnische" Evangelisch -Augsburgische Kirche gegeben hat. Es gab sprachlich eine gemischte Kirche, in welcher deutsch und polnisch gepredIgt wurde, je nach Wunsch des Kirchenvolkes. Nun gab es aber Tendenzen und Kreise auf beiden Seiten der Kampffront, dIe der Evang. Augsburgischen Kirche in Polen einen nationalen Charakter aufz_wingenwollten: auf einer Seite den polnischen - auf der anderen Seite den deutschen Charakter. Leider Gottes gaben sich auch Pastoren dafür her, was das Unheil nur vermehrt hat. Es wäre aber ein Irrtum anzunehmen, daß alle Pastoren der Evang. Augsburgischen Kirche in Polen den kirchenpolitischen Kampf begünstigt haben. Nein, das war nicht der Fall. Es gab auf beiden Seiten eine Anzahl von Pastoren, die diesen Kirchenkampf innerhalb unserer Heimatkirche ausserordentlich bedauert haben, ja, die kein Hehl daraus machten, daß der Riß innerhalb der Kirche der Sache des Evangeliums in Polen zum Schaden gereichen muß.

Einer von den prominentesten und verdienstvollsten Pastoren der Evangelisch - Augsburgischen Kirche Vorkriegspolens, der die Gefahr des Kirchenkampfes erkannt hat, war Konsistorialrat Sup. Julius Dietrich in Lodz, und ein Kreis von Pastoren, die sich um mn scharten und denen er Vorbild war. In aller Bescheidenheit möchte ich gleich im Vorwort zu meinen "Erinnerungen" feststellen, daß ich mich glücklich schätzte, zu seinen Verehrern gerechnet zu werden, und versucht habe, seinem Vorbild zu folgen. Daß ich während des II. Weltkrieges auch nicht zu den Günstlingen der neuen "Ära" gehört habe, ist auch nur zu selbstverständlich, wenn man weiß, daß Dietrich, der ungekrönte Bischof unserer Heimatkirche, "der Bodelschwing des evangelischen Lodz" .•den neuen Herren gleichfalls nicht paßte und sie mn zum Aufgeben seines geliebten Amtes und zur Räumung seiner Pfarrwohnung zwangen. Uber die Kontakte mit Dietrich nach dem Kriege werde· ich bei der Schilderung meiner Tätigkeit nach dem Kriege in der Bundesrepublik zu sagen haben. Dies wird im V. Abschnitt meiner Erinnerungen geschehen. Doch beginnen muß ich natürlich mit dem ersten Abschnitt, mit meinen Kindheits- und Jugenderinnerunge.

                                                                         - I -

                                         Umwelt der frühen Jahre, Kindheit, Schulzeit

Ich bin am 21. Januar 1901 in Sompolinek bei Sompolno geboren. Den Namen Sompolno trägt ein Städtchen in Kongresspolen, unweit der frühren deutsch-russischen Kaisergrenze. Eine Legende will wissen, daß vor vielen, vielen Jahren, als das Gebiet noch von Wäldern und Seen bedeckt war, Men- schen sich auf die Suche nach einem freien und trockenen Platz begaben, endlich diesen Flecken fanden und einander freudig zuriefen: "Sam Pole", auf altpolnisch: "hier ist Land, hier ist Land." Aus Sampolno ist im Laufe der Zeit durch eine kleine Abänderung Sompolno geworden. Der Ort zählte um dIe Jahrhundertwende einige tausend Einwohner, deren Kern die Polen bildeten, zu welchen aber viele Juden, Deutsche und Russen kamen. Die letzten bildeten die kleinste Gruppe und vertraten an Ort und Stelle die russische Staatsgewalt, die seit dem Wiener Kongreß im Jahre 1815 ihre Oberhoheit über Mittelpolen, das wir ja auch Kongreßpolen nannten, ausübte. Hoheitsträger waren die Ortspolizei, die Postbeamten und einige Angestellte.

Die deutsche Bevölkerung Sompolnos setzte sich aus Handwerkern und Bauern zusammen, die sich hier im Zuge der deutschen Kolonisation angesiedelt hatten. Sie wurden von den Russen meist wohlwollend behandelt und bei der Vergabe von Verwaltungsposten bevorzugt. Die Juden beherrschten auch hier den Handel und sprachen untereinander jiddisch, daß heißt ein verzerrtes Mittelhochdeutsch - kein Wunder, denn sie kamen ja einmal aus Deutschland nach Polen. Es bestand kein besonderer Haß gegen die Juden, besonders unter den Deutschen nicht. Im Gegenteil, die Deutschen bedienten sich gern der jüdischen Händler und Kaufleute und bewunderten ihre Geschäftstüchtigkeit. Die Polen, die die Masse der Bevölkerung darstellten, betrieben im Ort ein Handwerk oder Landwirtschaft. Politisch fühlten sie sich unterdrückt - an Sonn- und Feiertagen besuchten sie gern den nahe gelegenen Ort Ignacewo, wo viele Aufständische im Kampf um die Fremeit im Jahre 1863 mren Tod fanden. Nicht sehr weit weg von Sompolno liegt der Goplo-See, der in der polnischen Geschichte eine legendäre Rolle spielte. Davon sprachen die Polen auch gern und pflegten so einen Patriotismus, der ihnen eine 123 jährige Sklaverei zu überbrücken half. Im großen und ganzen lebten die verschiedenen Volksgruppen friedlich beieinander, und sie alle genossen den Frieden, der durch die Gleichgewichtspolitik der drei Kaiserreiche Rußland, Deutschland und Österreich bis 1914 Bestand hatte.

Meine Eltern besaßen den Hof Sompolinek, der in der unmittelbaren Nähe von Sompolno lag. Sie übernahmen ihn von meinem Großvater Friedrich Blüge, der Gemeinde-Wojt war - auch mein Vater ist Gemeindesekretär gewesen. Auf dem Hof verbrachte ich mit meinen Geschwistern Marie, Berta, Karl, Friedrich, Alwine und Herbert meine Kindheit. Ich war unter ihnen der zweitjüngste. Im Jahre 1905 starb unerwartet mein Vater und das ist die erste traurige Erinnerung aus meinem Leben, die ich im Gedächtnis behalten habe. Die Mutter war gezwungen, den Hof in eigener Regie zu führen, die Kinder halfen mit, so gut sie konnten. Als ich das Schulalter erreichte, ging ich zur Ortsschule in Sompolno, an welcher Herr Ferdinand Kufeldt den Lehrerposten bekleidete. Unter seiner Leitung erhielt ich die ersten Grundlagen meiner Ausbildung und muß bekennen, daß ich ihm viel zu verdanken habe. Auch erziehungsmäßig. Als ich einmal in eine Schlägerei mit einem Altersgenossen verwickelt war und im Verlauf derselben meinen Gegner nicht nur verprügelte, aber auch noch die Blumen, die er trug, vernichtete, ließ er mich zu sich rufen, bedrohte mich mit dem Finger, oder war es gar das Lineal, und sagte zu mir: "Wer Blumen nicht gern hat, der taugt selbst nicht !" Hier muß ich einschalten, daß Lehrer Kufeldt ein großer Liebhaber von Blumen war und seine besondere Aufmerksamkeit den Rosen zugewandt hat. Seine Bemerkung hat mich tief getroffen, so daß ich sie niemals wieder vergessen habe. Vielleicht verdanke ich diesem Umstand die Tatsache, daß ich Blumen bis auf den heutigen Tag gerne habe und sie auch in meinem Garten pflege. Noch eine Erinnerung aus jener Zeit. Ich nahm bei Lehrer Kufeldt auch Geigenunterricht. Als ich zum ersten Mal zum Geigenunterricht kam und K. mir die Geige zu erklären versuchte, tat er es mit den Worten: "Das ist die G-Seite, das ist die D-Seite, das ist die A-Seite und das ist die E-Seite. Um das leichter zu behalten, denke an die ersten Buchstaben des Satzes: Geh, Du alter Esel !" Das hat gesessen und sitzt bis zum heutigen Tage. Vom Geigenspiel selbst ist leider nicht viel geblieben. Den ersten Unterricht in polnischer Sprache genoss ich in Sompolno bei dem polnischen Lehrer Derfert, der mir· Privatunterricht erteilte. Derfert war durch seine Strenge und Unberechenbarkeit bekannt. Nicht selten stand er unter Alkohol-Einfluß und dann konnte es gefährlich werden, wenn man es mit ihm verdarb. Aber zum Glück traf mich sein Groll nie und ich kam gut davon, habe viel gelernt. Manch kleine Gedichtlein kenne ich noch heute, zum Beispiel:

Kukuryku, wstawaj rano, moj chlopczyku !

A chlopczyk sie ze snu budzi.

Patrzy, a tu stoi tyle ludzi !

                                                                                   (Fortsetzung folgt)


środa, 3 grudnia 2025

Muzycy dęci i śpiewacy - Ozorków - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 5/1970

 

                                      Muzycy dęci i śpiewacy z Ozorkowa

To zdjęcie zostało zrobione dokładnie 35 lat temu, 30 maja 1935 roku. Przedstawia ono chór męski i sekcję puzonistów z Ozorkowa, a osoby na zdjęciu to

od lewej: Leżący: Erwin Doms, Bruno Schlicht. - Siedzący: Abraham, Reinhold Urban, Leopold Urban, Heinrich Sommerfeld, Ewald Dehnke, Karl Mauer, pastor Theodor Bergmann, Karl Pass, Wendt, Emil Urban, Brendel, Alfons Urban

Pierwszy rząd stojący: Artur Schlicht, Paul Dengel, Helmut Lehmann, Artur Freund, Bruno Teske, Hehnke, Eduard Mitzner, Otto Dengel, Wilhelm Jesse, Leopold Meissner, Schanz, Arnhold Schulz, Hermann Schlicht.

Drugi rząd stojący: Bruno Hube, Artur Zerecki, Gustav Schulz, nieznany, Leopold Teske, Gerhard Radke, Karl Otto, Bruno Hiller, Karl Hiller, Tietz, Edmund Kaczonowski. Trzeci rząd stojący: Kehle, Edmund Doms, Paul Kujot, Christlieb Kehle, Max Kaczorowski, Eduard Kehle, Heinrich Fiedler.




                                                       Ozorkower Bläser und Sänger

Diese Aufnahme wurde vor genau 35 Jahren gemacht, und zwar am 30. Mai 1935. Es ist der Posaunisten- und Männer- gesangverein aus Ozorkow, und die dargestellten Personen

sind von links:

Liegend: Erwin Doms, Bruno Schlicht. - Sitzend: Abraham, Reinhold Urban, Leopold Urban, Heinrich Sommerfeld, Ewald Dehnke, Karl Mauer, Pastor Theodor Bergmann, Karl Pass, Wendt, Emil Urban, Brendel, Alfons Urban

Erste Reihe stehend: Artur Schlicht, Paul Dengel, Helmut Lehmann, Artur Freund, Bruno Teske, Hehnke, Eduard Mitzner, Otto Dengel, Wilhelm Jesse, Leopold Meissner, Schanz, Arnhold Schulz, Hermann Schlicht.

Zweite Reihe stehend: Bruno Hube, Artur Zerecki, Gustav Schulz, unbek., Leopold Teske, Gerhard Radke, Karl Otto, Bruno Hiller, Karl Hiller, Tietz, Edmund Kaczonowski. Dritte Reihe stehend: Kehle, Edmund Doms, Paul Kujot, Christlieb Kehle, Max Kaczorowski, Eduard Kehle, Heinrich Fiedler.


Adolf Mikołajewski - Konin - Kościół ewangelicki - Der Heimatbote - 9/1969

      Parafia Kanin opłakuje śmierć członka rady parafialnej Adolfa Mikołajewskiego

8 czerwca 1969 r. w szpitalu w Heinsbergu w Nadrenii zmarł członek rady parafialnej Adolf Mikołajewski z Konina nad Wartą. W momencie objęcia przeze mnie stanowiska pastora ewangelicko-augsburskiej parafii w Koninie w 1928 r. pan Mikołajewski był już przewodniczącym rady kościelnej i pełnił tę funkcję aż do momentu wysiedlenia do Niemiec w 1964 r. Urodzony 17 marca 1894 r. w Wenglewer Holland, dużej i kwitnącej niemieckiej osadzie na Nizinie Wartoskiej, gdzie spędził dzieciństwo i zdobył wykształcenie, a następnie pracował jako rolnik w Bielawach i inspektor mięsny w powiecie konińskim, czuł się głęboko związany ze swoimi ludźmi i parafią. Ta więź znalazła wyraz nie tylko w słowach, ale także w oddane 8 czerwca 1969 r. w szpitalu w Heinsbergu w Nadrenii zmarł członek rady parafialnej Adolf Mikołajewski z Konina nad Wartą. W m j, pełnej poświęcenia pracy, gdy zaufanie jego rodaków pozwoliło mu awansować na stanowisko przewodniczącego parafii i członka rady nadzorczej niemieckiej spółdzielni powiatowej w Koninie. Nie szczędził czasu ani rad, aby być godnym tego zaufania i pozostać nim. W burzliwych latach przedwojennych, kiedy niektórzy rodacy stracili orientację, przewodniczący parafii Mikołajewski zawsze należał do tych, którzy zachowali panowanie nad sobą. Tak, był on w gminie Konin jednym z tych, którzy nawoływali do umiaru i refleksji.

Mimo to musiał wypić kielich cierpienia do dna, gdy w 1945 roku nie udało mu się uchronić przed nadchodzącym potopem. Uwięziony w obozie internowania w Poznaniu, narażony na najcięższe niedostatki, poważnie zachorował i został zwolniony jako niezdolny do pracy. Z trudem powlókł się pieszo z powrotem do Bielaw, ale jego gospodarstwo było zajęte przez obcych, a jego bliscy, żona i dzieci, zostali wypędzeni. Znalazł ich jako robotników przymusowych w różnych polskich gospodarstwach. Kiedy pierwsza fala nienawiści opadła, rodzina Mikołajewskich zebrała się w 1952 roku w Koninie, gdzie pan Adolf Mikołajewski pełnił funkcję proboszcza i organisty, ożywiając pozostałą społeczność. Zaangażował się m.in. w zwrot gruntów kościelnych w okolicznych gminach kantoralnych, co było trudnym zadaniem, ale zakończyło się sukcesem. Relację na ten temat przeczytaliśmy w „Heimatboten” w wydaniu z listopada 1964 roku.

Ceremonia pogrzebowa zmarłego proboszcza odbyła się 12 czerwca w Heinsbergu, po czym nastąpił pochówek. Ceremonię pogrzebową poprowadził pastor Fuchs, który jako tekst swojego przemówienia wybrał Księgę Izajasza 43, wers 1: „Nie bój się, bo cię wykupiłem. Wezwałem cię po imieniu, jesteś moim”.

Na pogrzebie pojawili się również niektórzy towarzysze losu z okręgu konińskiego, m.in. były przewodniczący kościoła B. Schultz z Briesener Holland i pan Tews. Zmarłego opłakuje żona Natalie z domu Rauch, która od 1917 roku dzielił z nim radości i smutki. (Małżeństwo zostało pobłogosławione przez pastora wojskowego Schnorra z Bawarii w Koninie). Oprócz tego zmarłego opłakują córka i dwaj synowie wraz z rodzinami w Heinsbergu, Düsseldorfie i Naumburgu nad Soławą, a także brat i siostra w strefie wschodniej. Trzej synowie polegli na wojnie.

Wśród wszystkich, którzy zebrali się, aby uczcić jego pamięć, są również członkowie naszej dawnej parafii w Koninie, którzy dziś żyją w rozproszeniu. Wszyscy oni, bliscy i dalecy, opłakują w duchu swojego sprawdzonego przewodniczącego kościoła. Jako ostatni przedwojenny pastor parafii w Koninie, w ich imieniu składam najszczersze kondolencje rodzinie zmarłego. Do samego zmarłego kieruję słowa: Błogosławieni są umarli, którzy od tej pory umierają w Panu. Tak, Duch mówi, że „odpoczywają od swoich trudów”, ponieważ ich dzieła idą za nimi. Obj. 14, 13.

Spoczywaj w pokoju!

Kilka dni później w Heinsbergu zmarła inna rodaczka z Konina – pani Rosalie Rauch – w sędziwym wieku 87 lat. Została pochowana 13 czerwca. Ostatnie lata życia spędziła u swojej córki Marie Poley w Heinsbergu. Łączy nas głęboka więź smutku i żalu z wszystkimi jej bliskimi.

                                                                                                   Pastor Robert Badke

Edmonton, Kanada, dawniej Konin/Warta




Z okazji śmierci konińskiego proboszcza Adolfa Mikołajewskiego zamieszczamy to zdjęcie. Przedstawieni na nim pastorzy to (od lewej): Karl Świtalski, który obecnie mieszka w Republice Federalnej Niemiec, Edward Dietz, od lat senior diecezji wielkopolsko-pomorskiej, Emil Dawid, który pełnił posługę we Włocławku i zmarł w wieku 70 lat (6 września 1963 r.) oraz Karol Jadwiszczok, który został pastorem dopiero w wieku 40 lat (1945 r.). Za dwoma środkowymi pastorami stoi Ldm. Adolf Mikolajewski.

Anläßlich des Heimganges des Koniner Kirchenvorstehers Adolf Mikolajewski bringen wir dieses Bild. Die dargestellten Pastoren sind von links: Karl Schwitalski, der heute in der Bundesrepublik lebt, Edward Dietz, seit Jahren Senior der Diözese Großpolen-Pommerellen, Emil Dawid, der in Wloclawek amtierte und noch im sei ben Jahr verstarb (am 6. 9. 1963) und Karol Jadwiszczok, der erst mit 40 Jahren (1945) Pfarrer wurde. Hinter den beiden mittleren Pastoren steht Ldm. Adolf Mikolajewski.

Die Heimatgemeinde Konin trauert um Kirchenvorsteher Adolf Mikolajewski

Am 8. Juni 1969 verstarb im Krankenhaus zu Heinsberg, Rheinland, der Kirchenvorsteher Adolf Mikołajewski aus Konin an der Warthe. Zur Zeit meines Amtsantrittes im Jahre 1928 als Pfarrer der Ev.-Augsb. Kirchengemeinde Konin war Herr Mikolajewski bereits Kirchenvorsteher und bekleidete dieses Amt bis zu seiner Aussiedlung nach Deutschland im Jahre 1964. Geboren am 17. 3. 1894 in Wenglewer Holland, einer großen und blühenden deutschen Siedlung in der Wartheniederung, wo er auch seine Kindheit verlebte und seine Ausbildung genoß, um dann als Bauer in Bielawy und Fleischbeschauer im Gebiet des Kreises Konin tätig Z\J sein, fühlte er sich seinen Leuten und seiner Kirchengemeinde gegenüber zutiefst verbunden. Diese Verbundenheit fand ihren Ausdruck nicht nur im Lippenbekenntnis, sondern in hingebender, aufopferungsvoller Arbeit, als das Vertrauen seiner Landsleute ihn zum Kirchenvorsteher der Gemeinde und zum Mitglied des Aufsichtsrates der deutschen Kreisgenossenschaft in Konin aufrücken ließ. Er scheute weder Zeit noch Rat, um des Vertrauens würdig zu sein und zu bleiben. In den turbulenten Vorkriegsjahren, in welchen manche Landsleute ihre Selbstorientierung verloren haben, gehörte Kirchenvorsteher Mikolajewski immer zu denjenigen, die ihre Selbstbeherrschung behielten. Ja, er war im Bereich der Gemeinde Konin einer von denen, die zur Mäßigung, und Besinnung gemahnt haben.

Trotzdem mußte er den Kelch des Leidens bis zur Neige auskosten, als es ihm im Jahre 1945 nicht gelungen war, sich vor der herannahenden Sintflut zu retten. Im Internierungslager in Posen festgehalten, den schwersten Entbehrungen ausgesetzt, erkrankte er schwer und wurde als zur Arbeit untauglich entlassen. Mühsam schleppte er sich zu Fuß nach Bielawy zurück, doch sein Hof war von Fremden besetzt und seine Angehörigen, Frau und Kinder, vertrieben. Er fand sie als Zwangsabeiter auf verschiedenen polnischen Höfen. Als die erste Haßweile sich legte, fand sich Familie Mikołajewski im Jahre 1952 in Konin zusammen, wo Herr Adolf Mikolajewski als Kirchenvorsteher und Organist eine für die Restgemeinde belebende Tätigkeit ausübte. Er setzte sich u. a. für die Rückgabe der Kirchengrundstücke in den umliegenden Kantorotsgemeinden ein, eine dornige Aufgabe, die aber doch von Erfolg gekrönt war. Einen Bericht darüber lasen wir im "Heimatboten" in der Novemberausgabe des Jahres 1964.

Die Trauerfeier für den verstorbenen Kirchenvorsteher fand am 12. Juni in Heinsberg statt, worauf die Beisetzung erfolgte. Die Trauerfeierlichkeiten leitete Pastor Fuchs, der als Text für seine Ansprache Jesaja 43, Vers 1, wählte: "Fürchte dich nicht, denn ich habe dich erlöst. Ich habe dich bei deinem Namen gerufen, du bist mein".

Zur Beerdigung fanden sich auch manche Schicksalsgenossen aus dem Kreise Konin zusammen, u. a. der frühere Kirchenvorsteher B. Schultz aus Briesener Holland und Herr Tews. Um den Verstorbenen trauern die Ehefrau Natalie geb. Rauch, die seit 1917 mit ihm Freud und Leid geteilt hat. (Die Ehe wurde vom Kriegspfarrer Schnorr aus Bayern in Konin eingesegnet.) Weiter trauern um den Verstorbenen eine Tochter und zwei Söhne mit ihren Familien in Heinsberg, Düsseldorf und Naumburg/Saale, sowie ein Bruder und eine Schwester in der Ostzone. Drei Söhne sind im Kriege gefallen.

Zu allen, die sich zum Gedenken zusammengefunden haben, gehören auch die Glieder unserer früheren Heimatgemeinde Konin, die heute in der Zerstreuung leben. Sie alle, in der Nähe und in der Ferne, trauern im Geiste um ihren bewährten Kirchenvorsteher. Und als letzter Vorkriegspastor der Kirchengemeinde Konin spreche ich in ihrem Namen den Hinterbliebenen mein herzlichstes Beileid aus. Dem Verstorbenen selbst rufe ich die Worte zu: Selig sind die Toten, die in dem Herrn sterben von nun an. Ja, der Geist spricht, daß sie ruhen von ihrer Arbeil", denn ihre Werke folgen ihnen nach. Offb. 14, 13.

Ruhe sanft in Frieden!

Einige Tage später verstarb in Heinsberg eine andere Landsmännin aus Konin - Frau Rosalie Rauch - im ehrenvollen Alter von 87 Jahren. Sie ist am 13. Juni zur letzten Ruhe gebettet worden. Sie verlebte ihren Lebensabend bei ihrer Tochter Marie Poley in Heinsberg. Auch mit allen ihren Hinterbliebenen fühlen wir uns in Trauer und Leid innig verbunden.

                                                                                                           Pastor Robert Badke

                                                                                                Edmonton, Kanada, vormals Konin/Warthe


Mały Las - Konin - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 9/1967

 

Gość z Niemiec Zachodnich (w kapeluszu), który przyjechał samochodem, siedzi u swojego polskiego „sąsiada”, który, nawiasem mówiąc, dobrze go przyjął. Gospodarstwo jest typowe dla wielu gospodarstw w Polsce: studnia, szopa pokryta słomą, dom pokryty dachówką. Konstrukcja drewniana; nic dziwnego, że „czerwony kogut” często przynosi fatalne żniwa. (Zdjęcie z Małego Lasu, założonego przez Niemców około 1800 roku jako Ludwigslust, w powiecie konińskim).



Der westdeutsche Besucher (im Hut), der im Auto gekommen ist, sitzt beim polnischen "Nachbarn", der ihn übrigens gut aufgenommen hat. Der Bauernhof ist typisch für viele in Polen: Ein Ziehbrunnen, der Schuppen mit Stroh, das Haus immerhin schon mit Ziegeln gedeckt. Holzbauweise; kein Wunder, daß der "rote Hahn" oft verhängnisvolle Ernte hält. (Aufnahme aus Maly Las, das von Deutschen um 1800 als Ludwigslust gegründet wurde, im Kreise Konin).

Łazińsk - Konin - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 6/1967

 

                                                           Łazińsk ma prawie 250 lat

Łazińsk było niemiecką wsią w powiecie konińskim. Do 1945 roku mieszkało tu około 170 niemieckich rodzin. Hermann Busse, pochodzący z Łazińska, obecnie mieszkający w Heidmühle-Schortens, zauważył niedawno: „Dlaczego Heimatbote nie pisze nic o nas?”. Cóż, życzenie to zostanie spełnione.

Do Łazińska docierało się, opuszczając powiatowe miasto Konin nad Wartą w kierunku południowo-zachodnim. Wkrótce docierało się do okręgu administracyjnego Drommin, do którego oprócz Michalinowa należała również czysto niemiecka osada Ł. Łazińsk należał do parafii Zagórów/Hinterberg; ostatnim duszpasterzem był ks. Alexander Gross. Ostatnim nauczycielem w L. był pan Mielke.

W 1968 roku niemiecka osada mogłaby świętować 250-lecie swojego istnienia – gdybyśmy pozostali w ojczyźnie! W 1718 roku 14 niemieckich rodzin pod przewodnictwem sołtysa wyruszyło ze Śląska i ostatecznie znalazło ten kawałek ziemi, który po ciężkiej pionierskiej pracy stał się ich nową ojczyzną. Niektóre rodziny nazywały się Kuhn, Merk, Schönfisch, Haupt – nazwiska, które spotykało się w tej okolicy jeszcze do 1945 roku.

Na lewo od szkoły kantora, na łagodnie wznoszącym się wzgórzu, znajdował się mały, porośnięty drzewami cmentarz, na którym nasi przodkowie w 1727 roku wykopali pierwszy grób. Było to starożytne miejsce spoczynku, które wraz z jego zwietrzonymi i zbutwiałymi nagrobkami można było odwiedzać jeszcze do 1945 roku. Znajdowały się tam drewniane lub żelazne tablice nagrobne, których nie było już w całym Rzeszy Niemieckiej. W numerze 11/57 na stronie 1 zamieszczono zdjęcie takiej tablicy nagrobnej (deski nagrobnej).

Koloniści już wcześnie mieli własną szkołę i dom modlitwy; kantor nie tylko uczył dzieci, ale także prowadził niedzielne nabożeństwa, tak jak wszędzie w środkowej i wschodniej Polsce. Do 1933 roku zachowano ten starożytny budynek, który przez wiele pokoleń był duchowym centrum; następnie nauczyciel i kantor Mielke postanowili zbudować nową szkołę i dom modlitwy. Przez cztery lata polskie władze pozwalały mu na to, ale potem przeniosły go do Galicji, ponieważ jego gorliwość wzbudziła podejrzenia, i spolonizowały nową szkołę.

 We wrześniu 1939 r. państwo polskie upadło, a rolnicy z Łazińska odzyskali swoją niemiecką szkołę. Szkoła stała się większa niż kiedykolwiek wcześniej; oprócz Mielkego od 1940 roku uczyła tu również jego siostra i dwóch młodych nauczycieli z Turyngii. Było teraz 153 dzieci; dołączyli do nich Niemcy z Rzeszy, przesiedleńcy z Wołynia i innych zakątków. Nigdy wcześniej tak wiele niemieckich dzieci nie uczęszczało do tej szkoły, nigdy wcześniej w okolicy nie było tak dużej liczby Niemców!

Jednak po szczycie nastąpił gwałtowny i głęboki upadek, a mieszkańcy Łazińska podzielili los ucieczki, wysiedlenia i rozproszenia. Rzadko zdarza się, aby dawni sąsiedzi spotykali się gdzieś dzisiaj i mogli wymieniać wspomnienia o odległej rodzinnej wsi.

Stodoła z kamienia żelaznego w Łazińsku
Kamienie z rudą żelaza wydobywano na płaskich zielonych łąkach i dopiero ostatnio zaczęto je wykorzystywać do celów produkcyjnych.
Eine Scheune aus Raseneisenstein in Lazinsk
Die Raseneisensteine wurden auf den flachgrünen Wiesen gebrochen und erst in letzter Zeit für Fabrikationszwecke genutzt.


                                                           Lazinsk fast 250 Jahre alt

Lazinsk war ein deutsches Dorf im Kreise Konin. Etwa 170 deutsche Familien wohnten hier noch bis 1945. Der Lazinsker Landsmann Hermann Busse, jetzt Heidmühle-Schortens, bemerkte kürzlich: "Warum bringt der Heimatbote nicht einmal etwas über uns?" Nun, der Wunsch soll hiermit erfüllt werden. 

Nach Lazinsk kam man, wenn man die Kreisstadt Konin an der Warthe in südwestlicher Richtung verließ. Man erreichte bald den Amtsbezirk Drommin, zu dem neben Michalinow die rein deutsche Siedlung L. gehörte. Eingepfarrt war Lazinsk nach Zagorow/Hinterberg; als letzter Seelsorger amtierte P. Alexander Gross. Als letzter Lehrer wirkte in L. Herr Mielke. 

Im Jahre 1968 hätte die deutsche Siedlung ihr 250 jähriges Bestehen feiern können - wenn wir in der Heimat geblieben wären! Denn man schrieb das Jahr 1718, als aus dem Schlesierlande 14 deutsche Familien mit dem Dorfschulzen an der Spitze aufbrachen und schließlich dieses Stückchen Erde fanden, das ihnen nach schwerer Pionierarbeit zur neuen Heimat wurde. Einige Familien hießen Kuhn, Merk, Schönfisch, Haupt, Namen, auf die man in dieser Gegend noch bis 1945 traf. 

Links neben der Kantoratsschule lag auf einem sanft ansteigenden Hügel ein kleiner, baumreicher Friedhof, auf dem unsere Vorfahren im Jahre 1727 das erste Grab angelegt haben. Eine uralte Ruhestätte, die man mit ihren verwitterten und morschen Grabzeichen noch bis 1945 besuchen konnte. Da fand man noch jene Grabtafeln aus Holz oder Eisen, die es im ganzen Deutschen Reich nicht mehr gab. In der Nr. 11/57 war auf Seite 1 solch eine Grabtafel (Grabbrett) abgebildet. 

Die Kolonisten hatten schon früh ihr eigenes Schul- und Bethaus; der Kantor unterrichtete nicht nur die Kinder, sondern hielt auch die sonntäglichen Andachten wie überall in Mittel- und Ostpolen, Bis zum Jahre 1933 hielt man an dem uralten Gebäude fest, das für so viele Generationen geistlicher Mittelpunkt gewesen war; dann entschloß sich Lehrer und Kantor Mielke, ein neues Schul- und Bethaus zu errichten. Vier Jahre ließ ihn darin die polnische Obrigkeit noch gewähren, dann versetzte sie den wegen seines Eifers verdächtig Gewordenen nach Galizien und polonisierte die neue Schule.

Im September 1939 zerbrach der polnische Staat und die Lazinsker Bauern gewannen ihre deutsche Schule zurück. Die Schule wurde größer als je zuvor; neben Mielke unterrichteten ab 1940 hier noch seine Schwester und zwei junge Lehrkräfte aus dem Thüringerland. 153 Kinder waren es jetzt; Reichsdeutsche waren dazu gekommen, Umsiedler aus Wolhynien und anderen Ecken. Nie zuvor hatten so viele deutsche Kinder diese Schule besucht, nie zuvor hatte es eine solch große Anzahl Deutscher im Umkreis gegeben! 

Aber gleich auf den Höhepunkt folgte - schroff und abgrundtief - der Fall, und die Lazinsker teilten das allgemeine Schicksal der Flucht, Vertreibung, Zerstreuung. Nur selten ist es, daß sich die einstigen Nachbarn heute noch irgendwo sehen und treffen und Erinnerungen an das ferne Heimatdorf aus-tauschen können.