sobota, 6 grudnia 2025

Pastor Robert Badke - Wspomnienia - Konin i okolice - Der Heimatbote - 9/1971 - cz.8

 

                                                            W duchu tamtych czasów

Zanim zakończę opowieść o czasie wojny, chciałbym przytoczyć trzy epizody, które lepiej niż cokolwiek innego charakteryzują ducha tamtych czasów, losy i przeznaczenie.

Pierwsza historia miała miejsce podczas mojego trzydniowego aresztu śledczego. W niedzielę, którą przerwała śledztwo, zostałem przewieziony z Hohensalza do majątku niedaleko Mogilna i przekazany pod opiekę tamtejszego oficera gestapo. Funkcjonariusz gestapo starał się, aby mój przymusowy pobyt był jak najbardziej przyjemny. Między innymi zapewnił mi mężczyznę, który miał dbać o moje wyżywienie. Kiedy ten mężczyzna po raz pierwszy przyniósł mi posiłek, przez chwilę uważnie mnie obserwował i nieśmiało powiedział: „Na Boga, to i Pan Pastor tu?”  Zdziwiony zapytałem: „Wy mnie znacie?” (Znacie mnie?). „O tak”, odpowiedział, „znam pana z Maślaków, gdzie przyjeżdżał pan na pogrzeby. O Boże, o Boże, co to będzie?” Wyjął z kieszeni kawałek suchego chleba, podał mi go i powiedział: „Panie Pastorze, tu nas jest dużo, cały obóz”. Wziąłem chleb, który Polak zebrał wśród swoich towarzyszy niedoli, i zjadłem go ze łzami w oczach...

Drugi epizod miał miejsce pod koniec maja 1945 roku. Zmęczony, wyczerpany i głodny dotarłem do Monachium i powiedziałem, że dalej nie dam rady, muszę się tu poddać. Nie było to jednak łatwe, a wręcz niemożliwe, ponieważ tysiące innych chciało zrobić to samo. Przechodząc obok, dostrzegłem angielską kuchnię polową i obserwowałem, jak rozdawano kawę. Kiedy ostatni angielski żołnierz „zdobył” swoją porcję, odważyłem się podejść do „kuchennego policjanta” i poprosiłem o łyk kawy. Ten spojrzał na mnie ze złością, wylał kawę na ziemię i krzyknął do mnie: „Precz, świnio!”. Oczywiście odszedłem, ale pomyślałem sobie: No cóż, zwycięzcy mają dobry początek!

I trzeci epizod. To było w Wismarze. Przyjechałem tu, ponieważ tuż przed załamaniem otrzymałem wiadomość od mojej żony, że uciekła tu z dziećmi. Wismar w Meklemburgii był wówczas okupowany przez siły angielskie, a położone 3 km na wschód Bantow, gdzie mieszkała moja żona, przez siły rosyjskie. W Wismarze odwiedziłem rodzinę nauczycieli S. i zatrzymałem się u nich, cały czas zastanawiając się, jak wydostać moich bliskich z Bantow.

Pewnego dnia pojawiły się plakaty z informacją, że zgodnie z umową następnego dnia wkroczą tu Rosjanie. Wśród ludności panuje ogromne zamieszanie. Co robić? Tysiące ludzi, zwłaszcza kobiety i dziewczęta, pakują swoje pozostałe rzeczy i wyruszają na zachód pieszo, rowerem, a nawet zaprzęgiem konnym lub wózkiem ręcznym. Co mam zrobić? Co zrobią moi gospodarze? Po krótkiej naradzie rodzina S. postanawia zostać, ale ja chcę uciekać. Nastąpiło dramatyczne pożegnanie. Pani S. mówi, żebym przyniósł z piwnicy ostatnią puszkę mięsa i przygotowano porządny posiłek. Być może ostatni posiłek? Tymczasem pan S. przegląda swoje książki, wyjmuje je jedną po drugiej i powtarza: „Nie, nie dam się aresztować żywy”. Zwracając się do mnie, mówi cicho: „Powierzę ci coś. Proszę spojrzeć na tę małą pigułkę. Zachowałem ją, powoduje natychmiastową śmierć. Zanim mnie aresztują, połknę ją. Ale proszę nie mówić o tym mojej żonie, ona nic o tym nie wie”.

Wkrótce pojawia się kobieta z pożegnalnym posiłkiem. Ale mimo, że jest smaczny, nie smakuje mi. Żegnam się uściskiem dłoni: do widzenia, może na zawsze...

                                                                       Im Geiste jener Zeit

Bevor ich die Kriegszeit abschließe, möchte ich drei Episoden erzählen, die besser als alles andere den Geist jener Zeit, Schicksale und Schickungen charakterisieren.

Die erste Episode ereignete sich während meiner dreitägigen Untersuchungshaft. Zum Sonntag, der die Untersuchung unterbrach, wurde ich von Hohensalza auf ein Gut unweit von Mogilno gebracht und dem dort zuständigen Gestapo-Offizier unterstellt. Der Gestapobeamte versuchte meinen unfreiwilligen Aufenthalt so angenehm wie möglich zu machen. Unter anderem stellte er mir einen Mann zur Verfügung, der für meine Verpflegung zu sorgen hatte. Als dieser Mann mir zum erstenmal das Essen hereinbrachte, beobachtete er mich eine Weile eingehend und sagte schüchtern: "Na Boga, to i Pan Pastor tu?" (O Gott, da ist auch der Herr Pastor hier? ). Verwundert fragte ich: "Wy mnie znacie? " (Ihr kennt mich? ).,,O tak", sagte er, ,ja Pana znam z Maślaków, gdzie Pan na pogrzeby przyjeżdżał. O Boże, o Boże, co to bedzie? " (Ich kenne Sie aus Maslaki, wohin Sie zur Beerdigung fuhren. o Gott, o Gott, was wird das werden ? ). Er holte aus der Tasche ein Stück trockenes Brot heraus, steckte es mir zu und sagte: "Panie Pastorze, tu nas jest dużo, caly Lager." (Herr Pastor, hier sind unser viele, ein ganzes Lager.) Ich nahm das Brot, das der Pole unter seinen Schicksalsgenossen gesammelt hatte, und aß es mit Tränen ..

Die zweite Episode ereignete sich Ende Mai 1945. Müde, matt und hungrig schleppte ich mich bis München hin und sagte, weiter gehts nicht, hier muß ich in Gefangenschaft gehen. Aber es war nicht einfach, ja ganz unmöglich, denn Tausende wollten dasselbe. Beim Vorbeigehen erblickte ich eine englische Feldküche und schaute zu, wie Kaffee ausgeteilt wurde. Als der letzte englische Soldat seine Portion "gefasst" hatte, wagte auch ich mich an den "Küchenbullen" heran und bat um einen Schluck Kaffee. Dieser schaute mich wütend an, goß den Kaffee aus auf die Erde und schrie mich an: "Weg, Schwein!" Ich bin natürlich gegangen, aber dachte mir: Na, die fangen ja schön an, die Sieger!

Und eine dritte Episode. Es war in Wismar. Ich kam hierher, weil ich kurz vor dem Zusammenbruch eine Nachricht von meiner Frau erhalten hatte, daß sie mit den Kindern bis hierher geflüchtet ist. Wismar in Mecklenburg war damals von englischen Streitkräften besetzt, das 3 km östlich gelegene Bantow, wo meine Frau wohnte, von russischen. Ich suchte in Wismar die Lehrerfamilie S. auf und blieb bei ihr, immer am überlegen, wie meine Angehörigen aus Bantow herauszuholen seien.

Da erscheinen eines Tages Plakate mit der Bekanntmachung, daß nächsten Tag laut Vertrag die Russen hier einmarschieren werden. Die Verwirrung unter der Bevölkerung ist gewaltig. Was tun? Tausende und Abertausende packen ihre verbliebenen Habseligkeiten', besonders aber Frauen und Mädchen, und machen, sich zu Fuß, per Fahrrad oder auch mit pferdegespann oder Handwagen auf den Weg nach Westen. Was soll ich tun? Was werden meine Quartiergeber tun? Nach kurzer Beratung beschließt Familie S. zu bleiben, ich aber will mich absetzen. Ein dramatischer Abschied kommt. Frau S. erklärt, meine letzte Fleischbüchse hole ich aus dem Keller und ein anständiges Essen wird gemacht. Vielleicht das letzte Essen? Inzwischen stöbert Herr S. in seinen Büchern herum, nimmt eins nach dem andern heraus und sagt wiederholt: "Nein, lebendig, lasse ich mich nicht festnehmen." Indem er sich zu mir wendet, spricht er leise: "Ich werde Ihnen was anvertrauen. Schauen Sie sich hier diese kleine Pille an. Diese habe ich mir aufbewahrt, sie verursacht den sofortigen Tod. Bevor die mich festnehmen, schlucke ich sie. Sagen Sie es aber ja nicht meiner Frau, sie ahnt nichts davon."

Bald kommt die Frau mit dem Abschiedsessen. Aber so gut es ist, es mundet nicht. Mit Händedruck nehme ich Abschied: Auf Wiedersehn, vielleicht auf Nimmerwiedersehn ..


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz