W duszpasterstwie uchodźców w zachodnich Niemczech
Po przybyciu do Lubeki, otrzymaniu dokumentów zwolnienia i zapewnieniu bezpieczeństwa mojej rodzinie, oczywiście ponownie podjąłem służbę duszpasterską. Biskup Pautke z Kościoła Ewangelicko-Luterańskiego w Lubece zatrudnił mnie jako duszpasterza uchodźców. Moim głównym zadaniem była posługa na cmentarzu. Wraz z transportami uchodźców przybywało wiele zwłok osób, które zmarły w drodze z powodu braku pożywienia i wyczerpania. Zwłoki te były przenoszone do kaplicy cmentarnej i kolejno chowane. Pogrzeb poprzedzała krótka ceremonia żałobna, po której zwłoki były przenoszone do grobu w składanej trumnie i odmawiano ostatnie modlitwy. Następnie składana trumna była podnoszona – i już było miejsce na kolejne zwłoki! Odbywało się to niemal automatycznie, na każdy pogrzeb przewidziano 30 minut, więc trwało to od 8 rano do 6 wieczorem. To był wyjątkowo wstrząsający czas! Swoją ciężką służbę dzieliliśmy z kolegą z Brandenburgii, którego wojna również sprowadziła tutaj. Był on w lepszej sytuacji niż ja, ponieważ mieszkał u piekarza i od czasu do czasu dostawał „na czarno”, czyli bez kartki, chleb lub bułkę. Jako chrześcijanin nie zjadał tego sam, ale dzielił się ze mną tym „specjalnym przydziałem”, za co nie mogłem mu wystarczająco podziękować. Była to prawdziwa miłość bliźniego, która sprawdziła się w potrzebie.
Spotkanie z ks. Frischke z Radomia
Podczas mojej pracy w Lubece miałem okazję spotkać dwóch drogich przyjaciół. Jednym z nich był pastor Edmund Frischke, urodzony w Zduńskiej Woli, od 1929 do 1939 roku pastor w Radomiu. To było cudowne spotkanie. Pewnego dnia byłem w budynku poczty w Lubece. Stałem przy okienku i zobaczyłem przed sobą znajomą twarz. Frischke, czy to ty? Badke, czy to ty? Tak, to byliśmy my. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona i opowiedzieliśmy sobie o naszych losach. Ja pochodziłem z Wehrmachtu. Frischke pochodził z obozu koncentracyjnego Dachau. Jak to się stało, że trafił do Dachau? We wrześniu 1939 roku udzielił schronienia w swoim mieszkaniu biskupowi Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce Juliusowi Bursche i wraz z biskupem został aresztowany w plebanii w Radomiu. Biskup trafił do Oranienburga, a następnie do Sachsenhausen i padł ofiarą nazistowskich prześladowań. Zmarł 20 lutego 1942 roku w szpitalu policyjnym w Berlinie-Moabit. Frischke przetrwał ten ciężki okres. Długo zmagał się z myślą o powrocie do Polski. Kiedy dowiedział się pośrednio, że jego żona Irene z domu Arnold pozostała w Polsce, a ponadto jego matka wraz z dziećmi wróciła do Polski, podjął ostateczną decyzję: powrót do ojczyzny! W międzyczasie również zmarł – 15 września 1958 r. podczas kuracji w Szwecji. Został pochowany w Olsztynie.
Drugie miłe spotkanie miałem z pastorem Mazierskim, którego znałem z Warszawy. Był on teraz kapelanem wojskowym w armii Andersa i przybył wraz z polskimi oddziałami do Niemiec. Poprosił mnie natychmiast, abym pomógł mu w opiece nad protestantami mieszkającymi w obozach UNRA, ponieważ większość z nich była luteranami, a on sam był reformowanym. Zrobiłem to kilka razy, mianowicie w Lubece i Wentorfie koło Hamburga. Jednak pewnego dnia otrzymałem list od radcy konsystorialnego Juliusa Dietricha z Łodzi, wysłany z Erfurtu lub Weißenfels, w którym poprosił mnie o przejęcie opieki nad naszymi współwyznawcami, którzy znaleźli się w okolicy Alfeld-Elze.
Założenie gminy z polecenia J. Dietricha
Życzenie czcigodnego członka rady konsystorialnej, który miał już wtedy 71 lat (ur. 1875), było dla mnie rozkazem. Już jako uczeń w Łodzi podziwiałem go jako niezrównanego kaznodzieję. Później uważałem go za wzór do naśladowania ze względu na jego godną i niezłomną postawę podczas tzw. „walki kościelnej” w ramach Kościoła ewangelicko-augsburskiego w Polsce i podzielałem z nim los wykluczenia ze służby kościelnej podczas II wojny światowej. Łączyło nas wszystko, łącznie z niezachwianą postawą w nauczaniu Kościoła luterańskiego.
Radca konsystorialny Dietrich służył już naszym wysiedlonym rodakom w rejonie Erfurtu i Weißenfels. Opieka nad jego łodzianami była dla niego ważniejsza niż własne dobro i honor. Chciał im tylko pomóc i wierzył, że najlepiej będą czuli się w ramach staroluteranckiego kościoła. Dlatego przyłączył do tego kościoła luteranów z Polski. Nie mógł sam opiekować się wszystkimi swoimi współwyznawcami z Polski – potrzebował do tego pomocników i wybrał mnie jako jednego ze swoich pomocników w służbie pomocy uchodźcom. W ten sposób trafiłem do Alfeld/Leine i założyłem tam gminę uchodźców Alfeld-Elze.
(ciąg dalszy nastąpi)
V.
In der Flüchtlingsseelsorge
in Westdeutschland
Nachdem ich in Lübeck angekommen war, meine Entlassungspapiere
hatte, meine Familie in Sicherheit war, bin ich natürlich wieder in den
Seelsorgedienst eingetreten. Bischof Pautke von der Ev.-Luth. Kirche in Lübeck
stellte mich als Flüchtlingspfarrer an. Meine Hauptaufgabe war Friedhofsdienst.
Mit den Flüchtlingstransporten trafen jeweils zahlreiche Leichen von Menschen
ein, die unterwegs infolge Nahrungsmangel und Erschöpfung verstorben waren.
Diese Leichen wurden in die Friedhofskapelle gebracht und nacheinander
beerdigt. Der Beerdigung ging eine kurze Trauerfeier voran, nach welcher die
Leiche in einem Klappsarg zu Grabe geleitet wurde und ein letztes Vaterunser
gesprochen wurde. Der Klappsarg wurde dann hochgezogen - und schon war platz
für eine andere Leiche da! Fast automatisch ging das, für jede Beerdigung waren
30 Minuten vorgesehen, und so ging es von 8 Uhr morgens bis 6 Uhr abends. Eine
einmalig erschütternde Zeit! Ich teilte meinen schweren Dienst mit einem
Amtsbruder aus Brandenburg, den der Krieg ebenfalls nach hier verschlagen
hatte. Er war insofern in einer günstigeren Lage als ich, da er bei einem
Bäckermeister einquartiert war und von Zeit zu Zeit mal ein Brot oder ein
Brötchen "schwarz", d.h. ohne Marken bekommen hat. Als Christ aß er
es nicht allein auf, sondern teilte diese "Sonderzuteilung" mit mir,
was ich ihm nicht hoch genug anrechnen konnte. Es war echte Nächstenliebe, die
sich in der Not bewährte.
Wiedersehen mit P. Frischke aus Radom
Während meiner Tätigkeit in Lübeck durfte ich zwei liebe Freunde
treffen. Der eine war Pastor Edmund Frischke, geb. in Zdunska Wola, von 1929
bis 1939 pfarrer in Radom. Es hat sich wunderbar zugetragen. Ich war eines
Tages im Postgebäude in Lübeck. stand am Schalter und sah vor mir einen
Bekannten. Frischke, bist du das? Badke, bis du das? Jawohl, wir waren es. Wir
fielen uns, in die Arme und erzählten uns unsere Schicksale. Ich kam aus der
Wehrmacht. Frischke kam aus dem Konzentrationslager Dachau. Wie kam es dazu,
daß er in Dachau landete? Er gewährte in den Septembertagen des Jahres 1939 dem
Bischof der Evang.-Augsburg. Kirche in Polen Julius Bursche Zuflucht in seiner
Wohnung und wurde zusammen mit seinem Bischof im pfarrhaus zu Radom
festgenommen. Der Bischof kam nach Oranienburg, zuletzt nach Sachsenhausen und
ist der nationalsozialistischen Verfolgung zum Opfer gefallen, er starb am 20.
Februar 1942 in einem Polizeikrankenhaus zu Berlin-Moabit. Frischke konnte die
schwere Zeit überleben. Er schlug sich lange mit dem Gedanken herum, nach Polen
zurückzukehren. Als er auf Umwegen erfahren hatte, daß seine Frau Irene geb.
Arnold in Polen geblieben war und überdies seine Mutter mit den Kindern nach
Polen zurückgekehrt war, stand sein Entschluß fest: Zurück in die Heimat!
Inzwischen ist er auch verstorben - am 15.9.1958 während einer Kur in Schweden.
In Allenstein wurde er beerdigt.
Die zweite liebe Begegnung hatte ich mit Pastor Mazierski, den
ich von Warschau aus kannte. Er war jetzt Militärpfarrer in der Anders-Armee
und kam mit den polnischen Truppen nach Deutschland. Dieser bat mich sofort,
ihm bei der Betreuung der in den UNRA-Lagern lebenden Evangelischen zu helfen,
da diese meist lutherisch und er selbst reformiert war. Ich habe es auch einige
Male getan und zwar in Lübeck und Wentorf bei Hamburg. Doch eines Tages
erreichte mich ein Brief des Lodzer Konsistorialrats Julius Dietrich aus Erfurt
bzw. Weißenfels, in welchem er mich bat, die Betreuung unserer Glaubensgenossen,
die in den Raum Alfeld-Elze verschlagen waren, zu übernehmen.
Gemeindegriindung im Auftrage von J.
Dietrich
Der Wunsch des
ehrwürdigen Konsistorialrats, der schon damals im 71. Lebensjahre stand (geb.
1875) war für mich Befehl. Ich bewunderte ihn schon als Schüler in Lodz als
einen unübertroffenen Kanzelredner. Später betrachtete ich ihn als Vorbild in
seiner würdigen und unentwegten Haltung während des sog. "Kirchenkampfes"
innerhalb der Ev.-Augsb.Kirche in Polen und ich teilte mit ihm das Schicksal
der Verdrängung aus dem kirchlichen Dienst während des 2. Weltkrieges. Uns
verband alles, auch die feste Haltung in der Lehre der lutherischen Kirche.
Konsistorialrat Dietrich stand bereits im Dienst unserer vertriebenen
Landsleute im Raum von Erfurt und Weißenfels. Ihm war die Betreuung seiner
Lodzer wichtiger als eigenes Wohl und Ehre. Er wollte nur ihnen helfen und
glaubte, daß sie im Rahmen der Altlutherischen Kirche am besten aufgehoben seien.
Darum schloß er die Lutheraner aus Polen dieser Kirche an. Er konnte seine
Glaubensgenossen aus Polen nicht überall selbst betreuen - dazu brauchte er
Helfer und als einen seiner Helfer im Flüchtlingsbetreuungsdienst hat er mich
erwählt. Und so bin ich auch nach Alfeld/Leine gegangen und habe dort die
Flüchtlingsgemeinde Alfeld-Elze gegründet.
(Fortsetzung
folgt)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz