czwartek, 19 sierpnia 2021

Wilhelmswald - Borowa - Początki osadnictwa - Litzmannstädter Zeitung - 1943

Borowa – wieś w Polsce położona w województwie łódzkim, w powiecie łódzkim wschodnim, w gminie Koluszki. W latach 1975–1998 miejscowość należała administracyjnie do województwa piotrkowskiego. Wikipedia

Litzmannstädter Zeitung mit dem amtlichen Bekanntmachungen für Stadt und Kreis Litzmannstadt. 1943-05-01/02 Jg. 26 nr 121/122

                                       "Mój pradziadek już tu zbierał plony".

            Niemieckie gospodarstwo w Wartheland zawsze przekazywane z ojca na syna

    Aby w pełni zrozumieć staroniemiecki program kulturalny w Kraju Warty, trzeba myśleć nie tylko o tych obszarach w Posenschen, które najdłużej były w całości niemieckie, ale trzeba sięgnąć dalej na wschód, aż do granicy Generalnej Guberni. Tam na przykład napotyka się na najdłuższą wieś uliczną we wschodniej części Gau: Wilhelmswald - Borowa. Siedmiokilometrowa, zamknięta niemiecka osada istnieje od około 150 lat i została nazwana na cześć króla pruskiego Fryderyka Wilhelma I... Jej nazwa nie jest więc niedawną germanizacją, ale starym dziedzictwem z czasów jej założenia. Nazwa "Borowo", którą Polacy uczynili oficjalną, ani się nie utrwaliła, ani nie odzwierciedlała tłumaczenia nazwy miejscowości, gdyż prowizorycznie przetłumaczono tylko ostatnią sylabę Wilhelmswald, ale wcześniej król pruski został gładko stłumiony. To "przymusowe nazewnictwo" nie mogło jednak zmienić niemieckiego nastawienia ludności, ponieważ chłopi pochodzenia niemieckiego trzymali się swojej niemieckości w sposób oczywisty i żelazny, czego symbolem jest dziś okazały Dom Niemiecki, na który, jak wiadomo, Gauleiter przekazał znaczną sumę; jest to wyraz wdzięczności za niemiecką lojalność. Röhlsowie należą do starozakonnych Wilhelmswaldern, którzy należą do dzielnicy Gałkówek, rozsławionej przez przełom Litzmanna w 1914 roku. W tej pomorskiej rodzinie, w której gospodarstwo w Wilhelmswalde było zawsze przekazywane z ojca na syna, znaleźliśmy jeszcze starą, tzn. stu pięćdziesięcioletnią, drewnianą stodołę, która przypomina nam o ciężkiej pracy, jaką koloniści rozpoczęli około 150 lat temu. Niektóre z dostojnych lip, które stoją jak pomniki przyrody przed domem i za stodołą, są równie stare jak oni. "To tutaj mój pradziadek przywoził plony..." powiedział jeden z dwóch obecnych właścicieli gospodarstwa - również potomków imigranta Johanna Christiana Rehla - kiedy odwiedziliśmy stodołę, wykonaną w całości z litego dębu, w której nawet gwoździe i rygle wrót są drewniane. Jest ucieleśnieniem niemieckiego ducha pionierstwa na Wschodzie i z pewnością posłuży przez wiele lat.

    Dom, jak relacjonował starszy ojciec obecnego właściciela gospodarstwa, został odbudowany w 1844 r., po tym jak budynek z namiotu założycielskiego został zniszczony przez pożar. On również mógł nam opowiedzieć o ciężkiej pracy, jaką musiał włożyć jego ojciec i on sam. Widzieliśmy paszport rodowy Rehlsów, ale nie mogliśmy zobaczyć starych dokumentów z czasów założenia, aktów dziedziczenia itp. Zostały one romantycznie zachowane w pamięci czasu. Zostali oni w romantyczny sposób sprowadzeni w bezpieczne miejsce w Starym Królestwie podczas I wojny światowej. To właśnie po ciężkim dniu walk w 1915 roku na podwórze wszedł niemiecki oficer huzarów, zachwycony, że może przebywać tu z niemieckimi ludźmi tuż za frontem. Zgłębił on szczegółowo historię tej rodziny kolonistów i poprosił ich o pozostawienie mu cennych dokumentów niemieckości na przechowanie w Starym Królestwie, tak aby papiery te mogły wpaść w ręce wroga w pobliżu frontu. W ten sposób znaleźli się pod opieką starej Rzeszy, ale o tym dawnym, szarym jeźdźcu nic już nie słyszano, może gdzieś przykryła go zielona trawa. Ta stara pomorska rodzina, jak stara stodoła w gospodarstwie, przetrwała wieki, przetrwała wojny, nie tylko na papierze, nie, niezłomna i pewna siebie jak w ogóle pracowici Wilhelmswalder, którzy są naprawdę dobrym plemieniem tworzących, zaprawionych w bojach Niemców na Wschodzie.




                                "Hier erntete schon mein Urgroßvater"

Ein deutscher Bauernhof im Wartheland immer vom Vater auf den Sohn vererbt

    Um die alte deutsche Kultursendung im Warthegau ganz zu verstehen, darf man nicht nur an die am längsten in ihre Gesamtheit deutsch gewesenen Gebiete im Posenschen denken, sondern muß ruhig welter östlich gehen bis scharf heran an die Grenze des Generalgouvernements. Dort trifft man beispielsweise auf das längste Straßendorf im Ostteil des Gaues: Wilhelmswald. Sieben Kilometer lang ist die geschlossene deutsche Ansiedlung, die schon rund 150 Jahre besteht, und nach dem Preußenkönig, Friedrich Wilh.: Im I., genannt wurde. Ihr Name ist also keine Eindeutschung neueren Datums, sondern ein altes Erbe aus der Gründungszeit. Das „Borowo", das die Polen daraus amtlich machten, hat sich weder eingebürgert noch gab es die Übersetzung des Ortsnamens wieder, weil nur die letzte Silbe von Wilhelmswald notdürftig übersetzt, dafür aber der Preußenkönig davor glatt unterschlagen wurde. Diese „Zwangsbenennung" konnte aber die deutsche Haltung der Bevölkerung nicht verändern, denn die Bauern deutscher Herkunft hielten ganz selbstverständlich und eisern an ihrem Deutschtum fest, dessen Sinnbild heute das stattliche Deutsche Haus ist, zu dem bekanntlich der Gauleiter einen nahmhaften Betrag stiftete; es ist ein Dankhaue deutscher Treue. Zu den alteingesessenen Wilhelmswaldern, die zu dem durch den Litzmann-Durchbruch von 1914 bekannt gewordenen Amtsbezirk Galkowek gehören, zählen insbesondere auch die Röhls. Bei dieser pommerschen Familie, in der der Wilhelmswalder Hof stets vom Vater auf den Sohn vererbt wurde, fanden wir noch die alte, also hundertfünfzigjährige Holzscheurie vor, die an den schweren Arbeitsbeginn der Kolonisten vor rund 150 Jahren erinnert. So alt wie sie sind auch einige der stattlichen Linden, die wie ein Naturdenkmal vor dem Wohnhaus und hinter der Scheune stehen. „Hier brachte schon mein Urgroßvater die Ernte ein ..." , sagte einer der beiden jetzigan Hofbesitzer — ebenfalls Nachkommen des eingewanderten Johann Christian Rehl, als wir die ganz in massiver Eiche hergestellte Scheune, bei der selbst die Nägel und Torriegel aus Holz waren, besichtigten. Sie ist eine Verkörperung deutschen Pioniergeistes im Osten, und dürfte sicher noch manches Jahr überdauern.

    Das Wohnhaus, so kennte der bejahrte Vater des heutigen Besitzers des Bauernhofes berichten, wurde 1844 neu erbaut, nachdem das Gebäude aus der Gründungszelt durch Feuer vernichtet worden war. Auch er konnte von der schweren Arbelt, mit der sich sein Vater und selbst durchsetzten, berichten.Wohl sahen wir den Ahnenpaß der Rehls, doch die alten Urkunden aus der Gründungszeit, die Erbverschreibungen usw., konntenwir nicht in Augenschein nehmen. Sie waren auf romantische Art im Ersten Weltkrieg im Altreich in Sicherheit gebracht worden. Es wir nach einem harten Kampftag des Jahres 1915, als ein deutscher Husarenoffizier in den Hof einritt, hoch erfreut, hier kurz hinter der Front bei deutschen Menschen verweilen zu können. Er erkundete eingehend die Geschichte dieser Kolonisten familie und bat sie, ihm die wertvollen Dokumente des Deutschtums zur Sicherstellung im Altreich zu überlassen, das so in Frontnähe derartige Papiere dem Feind in die Hände fallen könnten. So kamen sie zwar in den Schutz des alten Reichsgebiets, doch von jenem feldgrauen Reiter von einst wurde nichts wieder gehört, vielleicht deckt ihn irgendwo der grüne Rasen. Diese alte Pommernfamilie hat wie die alte Scheune auf dem Hof Jahrhunderte überdauert, Kriege durchgehalten, nicht nur auf dem Papier, nein, standhaft und selbstbewußt wie die arbeitsamen Wilhelmswalder überhaupt, die einwirklich guter Stamm schaffender, kampferprobter Deutscher im Osten sind.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz