niedziela, 30 listopada 2025

MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ - Zagórów - Konin i okolice - Kościół ewangelicki - Der Heimatbote - 10/64 - cz.4

 

                                                                        W Zagórowie

Wymieniamy się prezentami na pożegnanie i jedziemy do miasteczka Zagórów, gdzie stoi kościółek, w którym zostałem ochrzczony, bierzmowany i pobrałem się. Od czasu do czasu przyjeżdża tu pastor z Konina i odprawia nabożeństwo w języku polskim dla nielicznych wiernych. W dawnej ewangelickiej plebanii mieszczą się urzędy miejskie, w tym urząd stanu cywilnego. Chcę skorzystać z okazji i poprosić o wystawienie kilku dokumentów. Urzędnik stanu cywilnego uprzejmie odnosi się do mojej prośby i wyszukuje stare ewangelickie księgi kościelne, które są tu przechowywane. Przeglądamy stare akta i czytam wiele dobrze znanych mi nazwisk. Oto akt zgonu mojego najmłodszego brata z 1915 roku, a obok podpisu pastora Haacka widnieje podpis mojego ojca. Ponieważ sporządzenie wyciągów z rosyjskich, polskich i niemieckich akt zajmuje dużo czasu, obiecują mi, że prześlą mi to, o co prosiłem.

Naprzeciwko kościółka znajduje się dom Driesnerów, przed 1916 r. szkoła ewangelicka; tutaj kantor Milner i kantor Behnke nauczyli nas czytać i pisać (o ile nie nauczyliśmy się tego wcześniej w domu u ojca). Kiedy szkoła została przeniesiona do nowego budynku, dom ten przez ponad dwie dekady był popularnym miejscem postoju dla dalszych i bliższych krewnych ze wsi, którzy mieli coś do załatwienia w miasteczku i przy okazji zaglądali do Driesnerów. Ileż niezliczonych radosnych godzin spędziliśmy tutaj! Ileż radości, życzliwości i pocieszenia emanowało z tego domu! Pytam młodą kobietę wychodzącą z domu z wózkiem dziecięcym, kto teraz tu mieszka. „Różni lokatorzy (różni najemcy)” – brzmi lakoniczna odpowiedź. W duchu pozdrawiam dwóch poprzednich mieszkańców, którzy spoczywają teraz na cmentarzu w Westfalii.

To niegdyś tak tętniące życiem miasteczko wydaje mi się w ten słoneczny sierpniowy popołudnie niemal wymarłe. Na ulicach nie spotykamy nawet tuzina ludzi. Na dużym rynku, którego środek zajmuje niewielki park z potężnymi drzewami, odkrywam tylko jeden sklep spożywczy, w narożnym budynku naprzeciwko apteki. W domu Diesterheft, niegdyś największym sklepie kolonialnym na rynku, zgodnie z szyldem znajduje się kawiarnia (CaM). Poza tym nie widzimy żadnych innych lokali handlowych. Niestety nie spotykam w domu starego polskiego szewca, który uszył mi moje pierwsze buty i którego chciałbym pozdrowić. Poza tym nie znam tu już nikogo.

                                                                           (ciąg dalszy nastąpi)

 

         Kościół ewangelicki w Zagórowie, powiat Konin. - Die ev. Kirche in Zagórów, Kr. Konin.
                                                          

                                                              In Zagorow

Wir tauschen zum Abschied Gastgeschenke aus und fahren zum Städtchen Zagóróww (Hinterberg), wo dos Kirchlein steht, in dem ich getauft, konfirmiert und getraut wurde. Ab und zu kommt der Pastor aus Konin herüber und hält für die wenigen Leute einen Gottesdienst in polnischer Sprache. Im früheren evang. pfarrhaus sind städtische Beamter untergebracht, darunter dos Standesamt. Ich will die Gelegenheit nutzen und mir einige Urkunden ausstellen lassen. Der Standesbeamte geht höflich auf mein Anliegen ein und sucht die alten evang. Kirchenbücher hervor, die hier verwahrt werden. Wir suchen in den alten Akten, und ich lese viele wohlvertraute Namen. Da - der Sterbeakt meines jüngsten Bruders aus dem Jahre 1915, darunter neben der Unterschrift von Pastor Haack der Namenszug meines Vaters. Da die Anfertigung der Auszüge aus den russischen, polnischen und deutschen Akten längere Zeit in Anspruch nimmt, verspricht man, mir das Gewünschte nachzuschicken.

Gegenüber dem Kirchlein liegt das Haus Driesner, vor 1916 evangelische Schule; hier hoben Kantor Milner und Kontor Behnke uns das Lesen und Schreiben beigebracht (soweit wir es nicht schon vorher beim Vater zu Hause gelernt hatten). Als die Schule später in einen Neubau verlegt wird, ist das Haus länger als zwei Jahrzehnte beliebte gastliche Durchgangsstation für olle näheren und weiteren Verwandten vom Lande, die im Städtchen zu tun haben und dabei schnell mal zu Driesners reinsehen. Wie viele ungezählte frohe Stunden haben wir hier verbracht! Wieviel Rot, Freundlichkeit und Trost ist von diesem Hause ausgegangen! Ich frage eine junge Frau, die mit einem Kinderwagen aus dem Hause kommt, wer jetzt hier wohne. "Rozni lokatorzy (verschiedene Mieter)", laute! die lakonische Antwort. Ich grüße im stillen die beiden früheren Bewohner die jetzt auf einem Friedhof in Westfalen ruhn.  

Das früher so geschäftige Städtchen erscheint mir an diesem sonnigen Augustnachmittag fast wie ausgestorben. Wir begegnen keinem Dutzend Menschen auf den Straßen. Auf dem großen Marktplatz, dessen Mitte von der kleinen parkähnlichen Anlage mit den inzwischen mächtig aufgeschossenen Bäumen eingenommen wird, entdecke ich nur ein einziges Lebensmittelgeschäft, im Eckhaus gegenüber der Apotheke. Im Hause Diesterheft, früher das größte Kolonialwarengeschäft am Platz, befindet sich laut Ladenschild eine Kawiarnia (CaM). Sonst bemerken wir kein Geschäftslokal. Den alten polnischen Schuster, der mir meine ersten Schuhe gemocht hat und dem ich gerne guten Tag sagen möchte, treffe ich leider nicht zu Hause on. Und sonst kenne ich hier niemand mehr.


MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ - Mały Las - Konin i okolice - Cmentarz ewangelicki - - Der Heimatbote - 10/64 - cz.3

                                                             Na cmentarzu

Wygląda to smutno. Wielka fala nienawiści pod koniec wojny nie pozostała tu bez śladu. Ogrodzenie i sosny zniknęły; wielki drewniany krzyż leży w zaroślach; można znaleźć tylko kilka grobów, a inskrypcje zostały w miarę możliwości usunięte. W końcu odkryłem grób mojego dziadka; tutaj również brakuje tablicy z szczegółowym napisem, jak to było modne na przełomie XIX i XX wieku. Rozpoznaję jednak cementowy cokół, w którym murarz wyrył imię, rok urodzenia i śmierci – być może wkrótce będzie to jedyna rozpoznawalna pozostałość po tym cmentarzu kolonistów. Być może wtedy sosnowy las, który rośnie na sąsiednim piaszczystym terenie, pokryje również to ostatnie miejsce spoczynku pięciu pokoleń – to pocieszająca i pojednawcza myśl!

Przechodzimy przez wielkie pastwisko, gdzie jako dzieci zbieraliśmy grzyby w deszczową pogodę, mijamy stado i pasterzy i docieramy do wsi Skokum, gdzie czeka na nas samochód u jedynych znajomych, którzy tu jeszcze mieszkają. Jest to bezdzietna para, która również straciła odziedziczoną posiadłość, ale dzięki pracowitości i rozważności ponownie prowadzi stosunkowo dostatnie życie. Przyjmują mnie z serdecznością i gościnnością, znaną tylko na Wschodzie, i traktują również moich towarzyszy, urodzonych w Niemczech Zachodnich, jak starych, zaufanych przyjaciół. Jednakże wizyta została im przynajmniej w pewnym stopniu zapowiedziana. Dwie godziny, które mamy do dyspozycji, mijają zbyt szybko wśród gościnności i ożywionych rozmów. Nawiasem mówiąc, nie jesteśmy pierwszymi niemieckimi gośćmi z zachodu od Odry i Nysy; w zeszłym roku byli tu znajomi ze środkowych Niemiec, również samochodem.

                                                      (ciąg dalszy nastąpi)

Mały Las (dawn. Ludwigslust) – część wsi Olchowo w Polsce położona w województwie wielkopolskim, w powiecie słupeckim, w gminie Zagórów. W latach 1975–1998 miejscowość położona była w województwie konińskim. - Wikipedia.



                                                            Auf dem Friedhof

Hier sieht es traurig aus. Die große HaßweIle am Ende des Krieges ist auch hier nicht spurlos vorübergegangen. Umzäunung und Kiefernbestand sind verschwunden; dos große Holzkreuz liegt modernd im Gestrüpp; nur wenige Grabstellen sind noch zu finden, die Inschriften, soweit möglich, entfernt. Schließlich entdeckte ich dos Grob meines Großvaters; auch hier fehlt die Tafel mit der ausführlichen Inschrift, wie sie um die Jahrhundertwende Mode war. Aber ich erkenne den Zementsockel, in dem der Maurer überdies Namen, Geburts- und Todesjahr eingeritzt hot - in Bälde vielleicht dos einzige erkennbare Ueberbleibsel dieses Kolonistenfriedhofs. Vielleicht wird dann eine Kiefernschonung, wie sie auf dem benachbarten sandigen Gelände emporwächst, auch diese letzte Ruhestätte von fünf Generationen bedecken - ein tröstlicher und versöhnlicher Gedanke!

Ueber die große Viehweide, wo wir als Kinder bei Regenwetter Champignons zu sammeln pflegten, gehen wir on Herde und Hirten vorbei in dos Dorf Skokum, wo der Wagen bei den einzigen hier noch wohnenden Bekannten wartet. Es ist ein kinderloses Ehepaar, dos seinen ererbten Besitz zwar auch verloren hot, ober durch Fleiß und Umsicht wieder ein verhältnismäßig auskömmliches Leben führt. Sie nehmen mich mit einer Herzlichkeit und Gastfreundschaft auf, wie man sie nur im Osten kennt, und sie behandeln auch meine Gefährten, gebürtige Westdeutsche, wie altvertraute Freunde. Allerdings war ihnen der Besuch, wenigstens andeutungsweise, angekündigt worden. Die zwei Stunden, die uns zur Verfügung stehen, vergehen unter Bewirtung und lebhaftester Unterhaltung nur zu schnell. Uebrigens sind wir nicht die ersten deutschen Besucher von westlich der Oder-Neiße; im vorigen Jahr waren Bekannte aus Mitteldeutschland da, ebenfalls mit dem Wagen.

Mały Las (ehemals Ludwigslust) – Teil des Dorfes Olchowo in Polen, gelegen in der Woiwodschaft Großpolen, im Landkreis Słupca, in der Gemeinde Zagórów. In den Jahren 1975–1998 gehörte der Ort zur Woiwodschaft Konin. – Wikipedia.


MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ - Mały Las - Konin i okolice - Der Heimatbote - 10/64 - cz.2

                                                             Warthebruch

Wszystko, co wtedy wydawało się rozległe i wielkie, teraz wydaje się umiarkowane i skromne. Góra z dawnych czasów jest teraz tylko łagodnym zboczem; wiatrak, który z perspektywy dziecka wydawał się tak potężny, dla prawie sześćdziesięciolatka wygląda jak zabawka dla dzieci; droga do kościoła i szkoły, która chłopcu wydawała się niemal niekończąca, zajmuje teraz kwadrans. Za rozległymi nizinnymi łąkami zaczyna się dawna osada kolonistów Mały Las/Olchowo, założona około 1800 roku jako Ludvigslust i Sophiental. Niektóre gospodarstwa zniknęły po 1945 roku, tylko pozostałości drzew owocowych wskazują na dawne miejsca, gdzie stały. Jest tam dom rodzinny, zbudowany przez dziadka osiemdziesiąt lat temu. Tynk zewnętrzny odpada, drewniana weranda rozpadła się. Na oknach wciąż widać ślady farby, którą sam nałożyłem trzydzieści lat temu podczas wakacyjnej pracy. Najemca działki – gospodarstwa opuszczone przez Niemców są tymczasowo dzierżawione przez państwo – nie mieszka tu i nie interesuje się budynkami; najemca, skromny polski rzemieślnik, który korzysta tylko z dwóch pokoi, nie ma środków na większe remonty. Nawiasem mówiąc, dobrze znał moich bliskich, a on i jego ładna blondynka witają mnie serdecznie i zaspokajają moją ciekawość najlepiej, jak potrafią. Nie ma już żadnych starych mebli. Tylko w małym pokoiku pod dachem znajduję zniszczoną obudowę naszego starego „regulatora”, brakuje mechanizmu, czas tutaj stoi w miejscu. W drugim pokoju pod szczytem dachu wisi – o cud! – obraz Melanchtona, który trafił do tego domu w 1917 roku z okazji czterechsetnej rocznicy reformacji. Odpowiedni obraz Lutra znajduję zniszczony w kurzu na strychu, podobnie jak resztki starego kalendarza, prawdopodobnie „Volksfreund” z 1929 roku. Obraz Melanchtona i kalendarz mogę zabrać ze sobą jako cenne pamiątki.

Z budynków gospodarczych pozostała tylko stodoła i jedna stajnia; pozostałe zostały rozebrane, a cegły sprzedane. Z dawnego sadu pozostały tylko niewielkie resztki, ale drzewo orzechowe, z którego zabieram garść zielonych orzechów, rozrosło się potężnie, a wiekowe „drzewa Kruschken” (grusze polne), charakterystyczne dla tamtejszego krajobrazu, nadal stoją na skraju pola, tak jak dawniej. Brzegi szerokiego cieku wodnego za domem, tzw. kanału, niegdyś popularnego jako miejsce spotkań dla „wycieczek łodzią”, porośnięte są trzciną i tatarakiem i trudno je rozpoznać. Od czasu do czasu widać skaczącą rybę, tak jak wtedy, gdy jako chłopcy łowiliśmy ryby na obiad. Odwiedzamy sąsiednią zagrodę, z którą, podobnie jak z innymi domami w okolicy, wiążą się ponure wspomnienia z okresu po wycofaniu się wojsk niemieckich. Obecnie gospodarstwem tym zarządza polski inwalida wojenny, ojciec wielu dzieci, który dobrze znał mojego ojca i bardzo go cenił. Utrzymuje on posiadłość w idealnym porządku, chociaż, jak sam mówi, czynsz dzierżawny, podatki i sporadyczne szkody w uprawach spowodowane powodziami pozostawiają mu niewiele dochodu netto. Przewozi nas swoją łodzią przez „kanał” i udajemy się na cmentarz położony na wydmie.

                                                             (ciąg dalszy nastąpi)

                        Rodzinny dom w Małym Lesie... - Vaterhaus in Mały Las dawniej.....




                               A teraz widać rozpad... - Und jetzt. Man sieht Zerfall...



                                                             Im Warthebruch

Alles, was damals weiträumig und groß erschien, wirkt nun mäßig und bescheiden. Der Berg von einst ist nur ein sanfter Abhang; die Windmühle, die aus der Kinderperspektive so gewaltig erschien, kommt dem fast Sechzig jährigen nur wie ein Kinderspielzeug vor; der dem Knaben beinahe endlos erscheinende Kirch- und Schulweg wird in einer Viertelstunde zurückgelegt. Hinter den ausgedehnten Niederungswiesen beginnt die ehemalige Kolonistensiedlung Maly Las/Olchowo, um 1800 als Ludvigslust und Sophiental gegründet. Einige Höfe sind seit 1945 verschwunden, nur Ueberreste von Obstbäumen deuten die ehemaligen Hofstellen an. Da ist das Elternhaus, vom Großvater vor achtzig Jahren erbaut. Der Außenputz fällt ab, die hölzerne Vorlaube zerfällt. An den Fenstern erkennen wir noch die Spuren des Anstrichs, den ich selber vor dreißig Jahren als Ferienarbeit gemacht habe. Der Pächter des Grundstückes - die von den Deutschen verlassenen Wirtschaften werden vorläufig vom Staat verpachtet - wohnt selber nicht hier und hat kein Interesse; an den Gebäuden; der Mieter, ein bescheidener polnischer Handwerker, der nur zwei Räume benutzt, hat keine Mittel für größere Reparaturen. Uebrigens hat er meine Angehörigen noch gut gekannt, und er und seine hübsche blonde Frau empfangen mich freundlich und befriedigen meine Wißbegierde, so gut sie können. Von den alten Einrichtungsgegenständen ist nichts mehr vorhanden. Nur in einem Dachstübchen finde ich das verwitterte Gehäuse unseres alten "Regulators", das Werk fehlt, die Zeit hier steht still. In der anderen Giebelstube hängt - o Wunder! - das Melanchthonbild, das 1917 zur Vierhundertjahr- Feier der Reformation ins Haus kam. Das dazu gehörige Lutherbild finde ich zerstört im Staub des Dachbodens, ebenso den Rest eines alten Kalenders, vermutlich "Volksfreund" 1929. Melanchthonbild und Kalender darf ich als kostbares Andenken mitnehmen. 

Von den Wirtschaftsgebäuden steht noch die Scheune und der eine Stall; den anderen hat man abgerissen und die Ziegel verkauft. Vom früheren Obstgarten sind nur noch geringe Reste vorhanden; doch der Walnußbaum, von dem ich eine Handvoll grüner Nüsse mitnehme, hat sich mächtig entwickelt; und die uralten "Kruschkenbäume" (Feldbirnen), charakteristisch für die dortige Landschaft, stehen noch am Rande des Ackers wie einst. Die Ufer des breiten Wasserlaufs hinter dem Wohnhause, des sogenannten Kanals, einst beliebt als Tummelfläche für "Kahnpartieen", sind mit Schilf und Kalmus bewachsen und kaum wiederzuerkennen. Ab und zu sieht man einen Fisch springen wie damals, als wir als Jungen uns ein Fischgericht zusammenangelten. Wir besuchen das Nachbargehöft, an das sich wie auch an andere Häuser der Gegend düstere Erinnerungen aus der Zeit nach dem Abzug der deutschen Truppen knüpfen. Hier wirtschaftet jetzt ein kinderreicher polnischer Kriegsinvalide, der meinen Vater noch gut kannte und ihn sehr schätzte. Er hält das Anwesen in tadelloser Ordnung, obwohl ihm, wie er erzählt, Pachtzins, Steuern und gelegentliche Ernteschäden durch Ueberschwemmung wenig Nettoeinnahmen übriglassen. Er setzt uns mit seinem Kahn über den "Kanal", und wir begeben uns zu dem auf einer Sanddüne gelegenen Friedhof.

                                                                (Schluß folgt)


MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ - Konin i okolice - Der Heimatbote - 10/64 - cz.1

                                          MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ

                                        - Krótka wizyta w dawnej ojczyźnie -

Obraz dawnej ojczyzny towarzyszy nam nawet w snach i każdy z nas odczuwał już tęsknotę za porównaniem tego wyidealizowanego przez czas i odległość obrazu z dzisiejszą rzeczywistością: chcielibyśmy ponownie zobaczyć ojczyznę. Jak wiadomo, łatwiej i taniej jest pojechać do Hiszpanii lub Włoch niż do krajów na wschód od Elbe i Saale. Ale taka podróż nie jest niemożliwa.

Kiedy nadarzyła się okazja, aby wraz ze znajomymi wybrać się na wycieczkę samochodową do Związku Radzieckiego, po dłuższym wahaniu zdecydowałem się pojechać. Niezbędne formalności zostały załatwione przez biuro podróży w ciągu około czterech tygodni i pod koniec lipca wyruszyliśmy w drogę. Nie zamierzam jednak opisywać tutaj naszej niezwykle interesującej 14-dniowej podróży do Związku Radzieckiego, ale raczej opowiedzieć czytelnikom „Heimatbote” o krótkiej wizycie w mojej najbliższej ojczyźnie.

Nasza podróż przebiegała bowiem przez Frankfurt-Poznań-Warszawa i chociaż mieliśmy tylko krótkoterminową wizę tranzytową do Polski, skorzystaliśmy z okazji, aby w drodze powrotnej zboczyć z europejskiej drogi nr 8 do Konina i Zagórza nad Wartą.

W niedzielę sierpnia 1964 roku, jadąc z Brześcia i Warszawy, pod wieczór dotarliśmy do powiatu Konin. Na stacji benzynowej otrzymaliśmy miłą informację, częściowo nawet w języku niemieckim. Następnie w starej części miasta zapytaliśmy o jedyny hotel. Mówię „stare miasto”, ponieważ Konin jest dziś podzielony na dwie części. Na północ od Warty, w kierunku dworca kolejowego, widać symbole nowego, przemysłowego Konina, gdzie wydobywa się węgiel brunatny i produkuje aluminium. Jak głosi tablica przed starym ratuszem, Konin ma stać się największym miastem aluminiowym w Polsce.

Zatrzymujemy się w Koninie I, w hotelu założonym podczas wojny przez niemieckiego przedsiębiorcę; rozpoznaję go, ponieważ w 1942 roku już tam nocowałem. Od tego czasu budynek i wyposażenie najwyraźniej nie uległy większym zmianom, tylko upływ czasu odcisnął na nich swoje piętno przez dwadzieścia lat. Kiedy już się nieco zakwaterowaliśmy, udajemy się do restauracji, gdzie jemy porządną i niedrogą kolację; w starym mieście piwowarskim nie dostajemy piwa, ponieważ rura piwna w lokalu właśnie się zepsuła i nie ma co liczyć na naprawę w niedzielny wieczór. W końcu lemoniada też wystarczy. Przyjacielski Polak dotrzymuje nam, Niemcom, towarzystwa; opowiada, że znał pastora ewangelickiego z Konina, ale ten wyjechał. Na moje pytanie, czy jest na urlopie, otrzymuję wymowną odpowiedź, że pastor wyjechał do „NRF” (Niemiecka Republika Federalna); nie jest trudno wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec, wystarczy mieć zaproszenie z tego kraju. Nawiasem mówiąc, „wyjeżdżający” pastor został w międzyczasie zastąpiony przez innego.

W pokoju hotelowym, zmęczeni, nie czytamy trzy stronicowego regulaminu. Los mści się na nas następnego ranka: w momencie wstawania zawodzi instalacja wodociągowa i muszę ograniczyć naszą toaletę do golenia elektrycznego. Jemy śniadanie w całkiem przyjemnej mleczarni i około godziny 8:00 czasu środkowoeuropejskiego (w Polsce obowiązuje czas letni) opuszczamy senne miasteczko. Nasza droga prowadzi nas obok ratusza, katolickiej parafii „Fara” i kościoła ewangelickiego, który, jak później słyszeliśmy, jest utrzymywany w wzorowym porządku.

Jedziemy asfaltową drogą krajową na południe od warszawsko-berlińskiej doliny lodowcowej w kierunku zachodnim. Poranne słońce oświetla pola, które w większości zostały już zebrane i zaorane; nadal jest to ten sam spokojny krajobraz małych gospodarstw rolnych, jaki był kiedyś. W dalekim zasięgu wzroku nie widać żadnego człowieka, a nawet w dwóch lub trzech małych wioskach, przez które przejeżdżamy, prawie nic się nie dzieje. Wkrótce docieramy do wsi kościelnej Trąbczyn (Drommin) i jedziemy teraz piaszczystą drogą do wsi Oleśnica (Erlenbruch), gdzie zostawiamy samochód, aby pieszo udać się do Warthebruch, miejsca mojego dzieciństwa i młodości.

                                                           Ciąg dalszy nastąpi


                                                      TRAUM UND WIRKLICHKEIT

                                                    - Kurzbesuch in der alten Heimat -

Das Bild der alten Heimat folgt uns bis in die Träume, und jeder von uns hat schon die Sehnsucht verspürt, dieses durch den zeitlichen und räumlichen Abstand verklärte Bild mit der Wirklichkeit von heute zu vergleichen: wir möchten die Heimat wiedersehen. Nun ist es bekanntlich leichter und billiger, nach Spanien oder Italien zu reisen als in die Länder östlich der Eibe und Saale. Aber unmöglich ist eine solche Reise auch nicht.

Als sich mir die Gelegenheit bot, m'it Bekannten an einer Autofahrt in die Sowjetunion teilzunehmen, entschied ich mich nach längerem Zögern mitzufahren. Die erforderlichen Formalitäten wurden durch ein Reisebüro in etwa vier Wochen erledigt, und Ende Juli starteten wir. Doch soll hier kein Bericht über den hochinteressanten 14 tägigen Aufenthalt in der Sowjetunion gegeben werden, vielmehr will ich den Lesern des "Heimatboten" vom Kurzbesuch in meiner engsten Heimat berichten.

Unsere Fahrt ging nämlich über Frankfurt-Posen-Warschau, und obwohl wir für Polen nur ein kurzbefristetes Durchreisevisum hatten, nahmen wir doch die Gelegenheit wahr, auf der Rückreise einen Abstecher von der Europastraße 8 nach Konin und Zagórow (Hinterberg) an der Warthe zu machen.

An einem Sonntag im August 1964 erreichten wir, von Brest und Warschau kommend, gegen Abend die Kreisstadt K o n i n. An der Tankstelle erhalten wir freundliche Auskunft, zum Teil sogar in deutscher Sprache. Dann fragen wir uns in der Altstadt nach dem einzigen Hotel durch. Ich sage Altstadt, denn Konin ist heute zweigeteilt. Nördlich der Warthe in Richtung Bahnhof erblickt man die Wahrzeichen des neuen, industriellen Konin mit Braunkohleförderung und Aluminiumerzeugung; Konin soll wie eine der Spruchtafeln vor dem alten Rathaus verkündet, die größte Aluminiumstadt Polens werden.

Wir übernachten in Konin I in dem Hotel, das während des Krieges von einem deutschen Unternehmer eingerichtet wurde; ich erkenne es wieder, denn 1942 habe ich dort schon einmal übernachtet. Seither hat sich an dem Hause und der Einrichtung anscheinend nicht viel geändert, nur der Zahn der Zeit hat zwanzig Jahre daran genagt. Als wir einigermaßen untergebracht sind, begeben wir uns in ein Speiselokal, wo wir ordentlich und preiswert zu Abend essen; Bier bekommen wir in der alten Brauereistadt nicht, weil die Bierleitung im Haus eben defekt geworden und mit einer Reparatur am Sonntagabend nicht zu rechnen ist. Schließlich tut Limonade es auch. Ein freundlicher Pole leistet uns Bundesdeutschen Gesellschaft; er erzählt, erhabe den evangelischen Pastor von Konin gekannt, dieser sei nun aber verreist. Auf meine Frage, ob er wohl in Urlaub sei, erhalte ich die vielsagende Antwort, daß der Pastor in die "NRF" (Niemiecka Republika Federalna - Dt. Bundesrepublik) abgereist sei; es sei auch nicht schwer, in die Bundesrepublik zu reisen, man müsse nur eine Einladung von dort haben. Uebrigens wurde der "abgereiste" Pfarrer inzwischen durch einen anderen ersetzt.

Im Hotelzimmer unterlassen wir es aus Müdigkeit, die dort aushängenden drei Seiten langen Benutzungs-Verordnungen zulesen. Dafür rächt sich das Schicksal am nächsten Morgen; die Wasserleitung versagt zur Stunde des Aufstehens, und so muß ich unsere Toilette auf die Elektrorasur beschränken. Wir frühstücken in einer relativ netten Milchbar und verlassen gegen acht Uhr MESZ (Polen hat Sommerzeit) das verschlafen wirkende Städtchen. Unser Weg führt uns am Rathaus, an der katholischen "Fara" und an der evangelischen Kirche vorbei, die, wie wir später hörten, vorbildlich in Ordnung gehalten sein soll.

Wir fahren auf einer asphaltierten Landstraße südlich am Warschau-Berliner Urstromtal westwärts. Die Morgensonne bescheint die größtenteils schon abgeernteten und gepflügten Felder; es ist noch ganz die brave kleinbäuerliche Landschaft von einst. Weit und breit ist kein Mensch zu sehen, und selbst in den zwei oder drei kleinen Dörfern, durch die wir kommen, rührt sich kaum etwas. Bald erreichen wir das Kirchdorf Trabczyn (Drommin) und fahren nun auf sandiger Straße nach dem Dorf Olesnica (Erlenbruch), wo wir den Wagen verlassen, um zu Fuß in das Warthebruch, die Heimat meiner Kindheit und Jugend, zu gehen.


Konin - Folksdojcze w Wojsku Polskim - Der Heimatbote - 9/1964

 

                                                   W polskim mundurze

Dokładnej liczby Niemców w polskich mundurach, którzy zginęli we wrześniu 1939 r. od kul niemieckich lub zostali zlikwidowani przez własnych „towarzyszy”, prawdopodobnie nigdy nie uda się ustalić. Ale czy zawsze chodzi o liczby? Istotniejsze jest stwierdzenie, że większość naszych rodaków wypełniła swój obowiązek, nawet wobec państwa, które rozpowszechniało bajkę o działalności piątej kolumny, która rzekomo umożliwiła szybkie postępy Hitlera. Śmierć naszego wielkiego badacza ludowości Alberta Breyera, który we wrześniu został ciężko ranny jako porucznik rezerwy armii polskiej przez niemiecką bombę lotniczą i zmarł 11 września w warszawskim szpitalu wojskowym, jest symbolem lojalności niemieckiej grupy etnicznej wobec państwa polskiego. Szczerzy Polacy przyznają, że w przeważającej większości byliśmy lojalni; będą głęboko żałować marszów śmierci i pochopnych egzekucji Niemców, a także krwawej niedzieli w Bydgoszczy. Zbliżenie stanowisk i nowe porozumienie są możliwe tylko wtedy, gdy obie strony wyrzekną się swojej winy.

Zdjęcie przedstawia Ewalda Behnkego z Bielawy w powiecie Konin, jednego z tysięcy żołnierzy pochodzenia niemieckiego w Polsce.

Das Bild stellt Ewald Behnke aus Bielawy, Kr. Konin, dar, einen der Tausende volksdeutscher Soldaten in Polen.

                                                  In polnischer Uniform

Die genaue Zahl der in den Septembertagen 1939 durch reichsdeutsche Kugeln gefallenen oder gar durch eigene "Kameraden" liquidierten Deutschen in polnischer Uniform wird man wohl nie ermitteln können. Aber geht es immer um Zahlen? Wesentlicher ist die Feststellung, daß die meisten unserer landsleute ihre Pflicht getan haben, selbst einem Staat gegenüber, der das Märchen von der Wühlarbeit einer 5. Kolonne verbreitete, die angeblich erst Hitlers schnelles Vordringen ermöglichte. Der Tod unseres großen Volkstumsforschers Albert Breyer, der in den Septembertagen als Res. leutnant des poln. Heeres von einer deutschen Fliegerbombe schwer verwundet wurde und am 11. 9. in einem Warschauer lazarett starb, ist symbolhaft für die loyalität der deutschen Volksgruppe dem polnischen Staat gegenüber. Ehrliche Polen werden zugeben, daß wir in der überwiegenden Mehrheit loyal waren; sie werden die Todesmärsche und übereilten Exekutionen an Deutschen wie auch den Bromberger Blutsonntag zutiefst bedauern. Es ist auch nur dann ein Näherrücken der Standpunkte, eine neue Verständigung möglich, wenn beide Seiten ihre Schuld bereuen.


Konin - Festyn - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 6/1964

 

                                         FESTYN MISYJNY W GMINIE KONIN

W przedwojennej Polsce dzień 29 czerwca był oficjalnym świętem. Katolicy obchodzili święto św. Piotra i Pawła, państwo organizowało „Dzień Morza”, a my, ewangelicy, wykorzystywaliśmy ten dzień wolny od szkoły i pracy na swój sposób. Wiele gmin w środkowej Polsce, np. w regionie poznańskim, gromadziło swoich członków na festynach misyjnych, a zawsze było to wielką radością, gdy takie uroczystości mogły odbywać się na świeżym powietrzu, w rozbudzonej i dojrzewającej naturze, w dużym ogrodzie, parku lub na skraju lasu. Niektórzy zapewne jeszcze to pamiętają.

Poniżej zamieszczamy opis z gminy Konin. Co roku obchodzono tam takie święto misyjne. Członkowie wspólnoty ze wszystkich kantonów, takich jak Świecia (Heilsdorf), Weglewskie Holendry (Wenglewer Holand), Bielawy, Pątnów (Pontnower Holland) i Dombrowa, z Nowy Czarków, Borowo i Briesner Holland, a także z samego miasta Konin, zbierali się setkami, aby wysłuchać słów misyjnych zaproszonych mówców. Zazwyczaj było to kilku, którzy głosili misyjne przesłanie Chrystusa: Idźcie na cały świat ...

Wszystkie gminy kantoralne współpracowały i przyczyniły się do sukcesu uroczystości. Chóry śpiewające i chóry puzonowe z większości kantoratów brały udział w uroczystościach i starały się dać z siebie wszystko. Dało to impuls i nowe życie

Święta przyniosły wielkie błogosławieństwo całej liczącej ponad 4000 dusz gminie, a misja otrzymała znaczne sumy pieniędzy. Na tym zdjęciu widzimy grupę trębaczy, którzy brali udział w święcie misyjnym w 1929 roku. Widzę tam muzyków z Heilsdorfu na czele z przewodniczącym kościoła Czarse, muzyków z Wenglewer Holland na czele z Schachtschneiderem, muzyków z Bielawy na czele ze Steinke. W pierwszym rzędzie siedzą pastorzy Heinrich Boettcher, który zginął w wypadku samochodowym, Robert Badke, obecnie mieszkający w Kanadzie, oraz Siegismund Gutsch, który zginął w więzieniu. Obok niego siedzi kantor parafialny Artur Wittmeier, który był znakomitym muzykiem, mistrzowsko opanował grę na organach, kierował wzorowym chórem w Koninie, a ponadto jako doradca i organizator chórów wokalnych i chórów puzonowych w parafii zasłużył się na trwałą sławę (obecnie mieszka w Uetzingen, powiat Fallingbostel). Zdjęcie zostało zrobione przed plebanią w Koninie.



                                      MISSIONSFEST IN DER KONINER GEMEINDE

Im Vorkriegspolen war der 29. Juni offizieller Feiertag. Die Katholiken feierten ihren Peter-Pauls-Tag, der Staat veranstaltete den "Tag des Meeres" und wir Evangelischen nutzten den schul- und arbeitsfreien Tag auf unsere Weise. Viele Gemeinden in Mittelpolen wie im Posener land sammelten ihre Glieder zu Missionsfesten, und das war stets eine Freude, wenn solch ein Fest draußen in der vollerwachten und schon reifenden Natur im großen Garten, Park oder am Rande des Waldes ab- gehalten werden konnte. So manch einer erinnert sich wohl noch daran.

Hier bringen wir eine Schilderung aus der Gemeinde Konin. Dort wurde alle Jahre solch ein Missionsfest gefeiert. Gemeindeglieder aus allen Kantoraten, wie Heilsdorf, Wenglewer Holand, Bielawy, Pontnower Holland und Dombrowa, aus Neu Czarkow, Borowo und Briesner Holland und nicht zuletzt aus der Stadt Konin selbst kamen zu Hunderten zusammen, um den Missionsworten der Gastredner zuzuhören. Meist waren es einige, die die Missionsbotschaft Christi verkündet haben: Gehet hin in alle Welt ...

Alle Kantoratsgemeinden haben mitgearbeitet und zum Gelingen des Festes beigetragen. Gesangschöre und Posaunenchöre aus den meisten Kantoraten haben mitgewirkt und waren bemüht, ihr bestes zu tun. Das gab Ansporn und neues leben

Großer Segen ist von den Festen auf die ganze über 4000 Seelen zählende Gemeinde ausgegangen und bedeutsame Summen konnten der Mission zugeführt werden. Auf diesem Bild sehen wir eine Gruppe von Posaunenbläsern, die am Missionsfest im Jahre 1929 mitgewirkt haben. Ich sehe da Bläser aus Heilsdorf mit Kirchenvorsteher Czarse an der Spitze, Bläser aus Wenglewer Holland mit Schachtschneider an der Spitze, Bläser aus Bielawy mit Steinke an der Spitze. In der ersten Reihe unten sitzen die Pastoren Heinrich Boettcher, der durch einen Autounfall starb, Robert Badke, jetzt Kanada und Siegismund Gutsch, der im Gefängnis umkam. Neben ihm Gemeindekantor Artur Wittmeier, der ein ausgezeichneter Musiker war, das Orgelspiel meisterhaft beherrschte, einen musterhaften Gesangchor in Konin leitete und darüber hinaus als Berater und Organisator der Gesang und Posaunenchöre in der Gemeinde sich einen bleibenden Verdienst erworben hat (heute in Uetzingen, Kr. Fallingbostel). Das Bild ist vor dem pfarrhaus in Konin aufgenommen worden.


sobota, 29 listopada 2025

Dziewczęta z Konstantynowa - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 10/1963

                                        DZIEWCZĘTA  Z KONSTANTYNOWA

Dzisiaj prezentujemy zdjęcie Stowarzyszenia Dziewcząt z Konstantynowa pod Łodzią, które zostało zrobione jesienią 1927 roku. Będzie ono miłym wspomnieniem nie tylko dla mieszkańców Konstantynowa. Stowarzyszenia takie jak Stowarzyszenie Dziewcząt były bowiem znane poza granicami danej gminy. Zdjęcie zawdzięczamy naszej rodaczce Elfriede Bernhardt, z domu Wolbert, mieszkającej w Eames Way, Marshfield Mass. USA, dawniej Konstantynów, Goethestraße 9, która otrzymała je od krewnej z Polski. Jej radość była tak wielka, że chciała podzielić się nią z innymi znajomymi z ojczyzny.

Stowarzyszenie dziewcząt zostało założone około 1910 roku. Jego przewodniczącą była pani pastor Elisabeth Schmidt. Dziewczęta spotykały się w każdą niedzielę o godz. 16.00 na krótkim nabożeństwie. W każdą środę o godz. 20.00 w domu parafialnym odbywały się zajęcia z rękodzieła, które cieszyły się dużą popularnością. Istniał również chór, którym kierował kantor Rohrbach; dziewczęta śpiewały trzygłosowo. Stowarzyszenie organizowało również miłe wieczory przy herbacie. Szczególnie popularne były uroczystości fundacyjne w pierwszą niedzielę adwentu. Podczas tych uroczystości wystawiano również sztuki teatralne, śpiewano chóralnie i recytowano wiersze. „Mam teraz 60 lat, ale lata młodości, a zwłaszcza piękne chwile spędzone w stowarzyszeniu dziewczęcym, pozostają w mojej pamięci do dziś” – wyznaje pani Frieda Riemann, z domu Dreger, która uprzejmie przesłała nam szczegółowe informacje.

A teraz nazwiska osób przedstawionych na zdjęciu. Po nazwisku panieńskim podajemy nazwisko po ślubie. W górnym rzędzie od lewej do prawej: Olga Melzer, z domu Schulz, Olga Seifert, z domu Schulz, Lydia Seifert, która zmarła, Alma Melzer, z domu Hoffmann, Klara Rohrbäch, z domu Baumstark, Olga Raczynski, z domu Reimann, Marta Seidlitz, z domu Vogt, Elfriede Wolbert, z domu Bernhardt, Melanie Schöps, która zmarła. - Drugi rząd stojący: panna Gastring, imię męża nieznane, Hulda Lange, mężatka, imię nieznane, Else Lange, mężatka, imię nieznane, Selma Wenzel, mężatka Hauser, Frieda Wenzel, mężatka Fröhnel, Amanda Dürrschmidt, mężatka Dreger, AIma Bernstein, mężatka Jensch, Helene Schütz, zam. Pilz, Marta SchuIz, zam. Schuütz, Dorothea Hirsekorn, zam. Dümmel, Olga Dathe, zam. Schmalz, Amanda Schwarz, zam. Schwarz, Ella Richard, zam. nieznana, Ella Römer, zam. Dreger.

Stoją od lewej: Frieda Dreger, zam. Riemann, Ruth Rohrbach, pozostała niezamężna, Alma Dathe, zam. Seifert, Anna Dümmel, niezamężna, kierowniczka pani Elisabeth Schmidt, Berta Beer, niezamężna, Anna Dathe, niezamężna, Alma Dümmel, zam. Holtz, Leokadie Holtz, zam. Prokop. - Dolny rząd siedzący: Anna Römer, zam. Witmann, Lydia Räuber, zam. nieznana, Charlotte Kresse, zam. nieznana .. Johanna Ludwig, zam. Heidrich, Selma Seher, zam. Fröhnel, Amalie Linke, zam. Kreschel, Lydia Noll, zam. nieznana.

Jak widać, dziewczęta nosiły wówczas, a było to 36 lat temu, sukienki o długości trzech czwartych. Niektóre miały również futrzane kołnierze. Była to wówczas moda jesienna... a właściwie nie było to tak dawno temu...



                                     DIE JUNGFRAUEN VON KONSTANTYNÓW

Wir bringen heute eine Aufnahme des Jungfrauenvereins von Konstantynow bei Lodz, die im Herbst des Jahres 1927 gemacht wurde. Sie wird richt nur für die Konstantynower eine Hebe Erinnerung sein. Denn solche Vereine wie ein Jungfrauenverein waren über die Grenzen der jeweiligen Gemeinde hinaus bekannt. Das Bild Verdanken wir der Landsmännin Elfriede Bernhardt, geb. Wolbert, in Eames Way, Marshfield Mass.. USA, früher Konstantynow, Goethestraße 9, die es von einer Verwandten aus Polen erhielt. Ihre Freude darüber war so groß, daß sie auch alle anderen Heimat bekannten an dieser Freude teilhaben lassen möchte.

Der Jungfrauenverein wurde etwa , im Jahre 1910 gegründet. Leiterin war Frau Pastor Elisabeth Schmidt. Die Jungfrauen kamen jeden Sonntag um 16.00 Uhr zu einer kurzen Andacht zusammen. Jeden Mittwoch um 20.00 Uhr war im Gemeindehaus Handarbeitsstunde. die gern besucht wurde. Auch ein Chor existierte, den Kantor Rohrbach letete; - die Mädchen sangen dreistimmig. Der Verein veranstaltete auch nete Teeabende. Besonders gern besucht wurde das Stiftuntungsfest am 1. Advent. Zu diesem Fest wurden .auch Theaterstücke aufgeführt, Chorgesänge und Gedichte vorgetragen. "Ich bin jetzt 60 Jahre, aber die Jugendjahre und besonders die schönen Stunden im Jungfrauverein sind mir noch heute in lebendigster Erinnerung", bekennt Frau Frieda Riemann. geb. Dreger, die uns freundlicherweise die näheren Angaben übersandte.

Nun die Namen der Dargestellten. Auf den Mädchennamen lassen wir den Namen nach der Verehelichung folgen. In der oberen Reihe stehen von Inks nach rechts: Olga Melzer, verheiratete Schulz, Olga Seifert, verh. Schulz, Lydia Seifert, die verstorben ist, Alma Melzer, verh. Hoffmann, Klara Rohrbäch, verh. Baumstark, Olga Raczynski, verh. Reimann, Marta Seidlitz, verh. Vogt, Elfriede Wolbert, verh. Bernhardt, Melanie Schöps, die verstorben ist. - Zweite Reihe stehend: Frl. Gastring, Name des Mannes unbekannt, Hulda Lange, verh. unbekannt, Else Lange, verh. unbekannt, Selma Wenzel, verh. Hauser, Frieda Wenzel, verh. Fröhnel, Amanda Dürrschmidt, verh. Dreger, AIma Bernstein, verh Jensch, Helene Schütz, verh. Pilz, Marta SchuIz, verh. Schuütz, Dorothea Hirsekorn, verh. Dümmel, Olga Dathe, verh. Schmalz, Amanda Schwarz, verh. Schwarz, Ella Richard, verh. unbekannt, Ella Römer, verh. Dreger.

Slitzend, dritte Reihe von oben: Frieda Dreger, verh. Riemann, Ruth Rohrbach, ledig geblieben, Alma Dathe, verh. Seifert, Anna Dümmel, unverheiratet, Leiterin Frau Elisabeth Schmidt, Berta Beer, unverheiratet, Anna Dathe, unverheiratet, Alma Dümmel, verh. Holtz, Leokadie Holtz, verh. Prokop. - Untere Reihe sitzend: Anna Römer, verh. Witmann, Lydia Räuber, verh. unbek., Charlotte Kresse, verh. unbek .. Johanna Ludwig, verh. Heidrich, Selma Seher, verh Fröhnel, Amalie Linke, verh. Kreschel, Lydia Noll, verh. unbekannt.

Wie man. sieht, trugen die Mädchen damals, es sind jetzt 36 Jahre her, dreiviertellange Kleider. Manche hatten auch Pelzkragen. Das war zu jener Zeit die Herbstmode ... und es ist eingentlich noch gar nicht so lange her ...


Łódź i okolice - Niemiecka reklama - Der Heimatbote -7/1963

Tak reklamowano w Der Heimatobote w lipcu 1963 uroki wypoczynkowych miejscowości wokół Łodzi dla niemieckich turystów.                                             


                                                      Wspaniałe okolice Łodzi

 Wielu mieszkańców Łodzi pamięta jeszcze letnie domki i piękne dni spędzone w lesie i na polach. Sokolniki, Glinniki, Grotniki, Linda, Lućmierz – to nazwy, które miały swoje brzmienie latem. W Lindzie, pośród lasu iglastego, znajdował się wspaniały ośrodek letniskowy LDG, wyposażony w baraki mieszkalne, stawy i boiska sportowe. Szczególnie atrakcyjna dla niedzielnych wędrowców była dolina Bzury. Bzura wypływa z trzech leśnych kaplic klasztoru Łagiewniki, wije się przez Zgierz, otacza wspaniały las Lućmierz, płynie do Ozorkowa i dalej do Łęczycy. Ale również okolice Pilicy w kierunku Inowłodza miały swój urok. Znajdowały się tam 300-letnie dęby, 100-letnie jodły, a obok nich buki, sosny, świerki i rzadkie, potężne modrzewie. Ścieżka grzybiarzy biegła przez Wiśniową Górę, Bedoń, Gałkówek, Tuszyn i Żakowice. Łódź otaczała korona wartych odwiedzenia, zielonych lasów.

Otacza ją również dzisiaj. I tak jak dawniej, w niedzielę tysiące ludzi wyjeżdżają, aby odpocząć od hałasu fabryk, ciasnych mieszkań na tyłach budynków i szarości codzienności. Chcą odpocząć na „łonie natury”. Ale człowiek potrzebuje nie tylko czarujących lasów, romantycznych wód i odległej od świata samotności. Restauracje i kawiarnie są równie ważnymi potrzebami dla wycieczkowicza. Jednak tu zaczynają się kłopoty. Zaopatrzenie wycieczkowiczów w miejscowościach wypoczynkowych jest więcej niż niewystarczające. Restauracja w Grotnikach może podać maksymalnie 300 posiłków, podczas gdy zapotrzebowanie wynosi ponad 1000. Podobnie wygląda sytuacja w Inowłodzu, Sulejowie i Andrespolu. Nie toleruje się prywatnych restauracji, a miejscowa ludność oferuje wyłącznie „obiady domowe” po naturalnie zawyżonych cenach. Również w Spale znajduje się tylko jedna restauracja i trzy kioski. Napoje orzeźwiające są często wyprzedane już w godzinach porannych. Dlatego letnicy przywożą ze sobą jak najwięcej produktów z domu...

Lodzer Tageblatt domaga się, aby w miejscowościach wypoczynkowych w końcu powstało więcej kawiarni, restauracji, schronień przed deszczem i parkingów. Władze powinny pobierać opłaty za miejsca postojowe i parkingowe oraz za wynajem pomieszczeń turystom. Prywatne osoby często wynajmują swoje mieszkania osobom poszukującym wypoczynku za 500-2500 złotych za sezon.

Są oni piętnowani jako beneficjenci turystyki.

So wurden im Juli 1963 in Der Heimatobote die Reize der Erholungsorte rund um Łódź für deutsche Touristen beworben.

                                          Herrliche Lodzer Umgebung

So mancher Lodzer erinnert 5ich noch an Sommerwohnungen und schöne Tage in Wald und Feld. Sokolniki. Glinniki, Grotniki, Linda, Lucmierz, das alles sind Namen. die im Sommer ihren Klang hatten. In Linda lag inmitten des Nadelwaldes das herrliche Landheim des LDG, das mit Wohnbaracken, Teichen und Sportplätzen ausgestattet war. Besonders reizvoll für den Sontagswanderer war das Bzuratal. Die Bzura entspringt bei den drei Wald-Kapellen des Klosters Lagiewniki, windet sich durch Zgierz, umspannt den herrlichen Lucmierzer Wald, fließt nach Ozorkow und weiter nach Lentschütz. Aber auch die Gegend an der Pilica in Richtung Inowlodz hatte ihren Reiz. 300 jährige Eichen, 100jährige Tannen, daneben Weißbuchen, Kiefern, Fichten, seltene gewaltige Lärchen fand man dort. Ueber Wisniowa Gora, Bedon, Galkowek, Tuschin, Zakowice ging der Weg der Pilzsammler. Ein Kranz besuchenswerter waldesgrüner Orte umgab Lodz.

Umgibt es auch heute. Und wie früher fahren sonntags Tausende hinaus und suchen Erholung vom Lärm der Fabriken, der Enge der Hinterhauswohnungen, dem Grau des Alltags. Sie wollen ausruhen am „Busen der Natur". Aber der Mensch braucht nicht nur zauberhafte Waldungen, romantische Gewässer, weltferne Einsamkeit. Speiserestaurants und Kaffeehäuser sind ebenso wichtige Bedürfnisse für den Ausflügler. Da jedoch beginnt der Aerger. Die Versorgung der Ausflügler in den Erholungsorten ist mehr als unzureichend. So kann das Speisehaus in Grotniki allerhöchstens 300 Mahlzeiten verabfolgen, während über 1 000 verlangt werden. Aehnlich sieht es in Inowlodz, Sulejow und Andrespol aus. Private Gaststätten will man nicht dulden, und nur „Mittage im Hause" (obiady domowe) werden von der Ortshevölkerung' zu natürlich gepfefferten Preisen angeboten. Auch in Spala bestehen nur ein Restaurant und drei Kioske. Erfrischungsgetränke sind oft schon in den Morgenstunden ausverkauft. Darum bringen sich die Sommergäste soviel wie möglich von zu Hause mit ...

Das Lodzer Tageblatt verlangt, daß in den Ausflugsorten endlich mehr Kaffeehäuser, Restaurants, Regenunterkünfte, Parkplätze eingerichtet werden. Die Behörde solle Gebühren für Stand- und Parkplätze und für die Vermietung von Räumen an Touristen erheben. Denn Privatleute vermieten ihre Wohnung oft für 500-2500 Zloty pro Saison an Erholungsuchende.

Sie werden als die Nutznießer des Tourismus angeprangert


Stary i Nowy Lubiaszów - Bronisławów - Piotrków - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 10/1962

 


                                         Niemieckie wioski w okolicach Petrikau

Nie możemy tutaj opisać wszystkich niemieckich wiosek i gospodarstw w powiecie Piotrkowa Tryb., ale możemy wspomnieć o trzech następujących:

Stary Lubiaszów, Nowy Lubiaszów i Bronisławów.

W Starym Lubiaszowie mieszkało 8 niemieckich rolników, w Nowym Lubiaszowie 18, a w Bronisławowie 9. Trzy wioski posiadały piękną modlitewną salę i zadbany cmentarz. W modlitewni w każdą niedzielę odbywały się nabożeństwa. Dwa razy w roku przyjeżdżał pastor P e t z n i k z Piotrkowa, który udzielał również Komunii Świętej. Było to zawsze wielkie święto.

Jak wyglądała sytuacja po wysiedleniu?

Zaraz po wysiedleniu w 1945 r. polski wójt gminy Golesze, Jan Fijałkowski, sprzedał dom modlitwy. Został on rozebrany, a materiały budowlane wykorzystano do budowy stajni w Stanisławowie. Rozebrano również następujące gospodarstwa i obsadzono je lasem: gospodarstwa Lutomskich, Welsandów, Puradtów, Klemków i Purodtów, aż do cmentarza.

Gmina poniosła wielkie straty. Partyzanci zastrzelili: Daniela Lutomskiego, Alfreda Henke, Eduarda Davida i Wilhelma Lutomskiego. Zginęli z rąk morderców: Aurelle Koßmann, Adolf Schinkel, Emilie Schinkel, Otto Miege, Gustav Puradt, Welsandt. W Rosji pozostali (polegli lub zginęli): Theophil Krüger, Wilhelm Puradt, Hermann Lutomski. Ludwig Baumgart, Oskar Baumgart, Gustav Baumgart, Gottlieb Kitzmann, Otto Klemke, Rudolf Karch.

Do dziś zaginieni: Robert Besler, Georg Miege, Bruno Koßmann, Edmund Koßmann, Adolf Puradt, Ernil Puradt, Gottlieb Schinkel, Roman Handt, Ludwig Zielke, Rudolf Klemke, Gustav Besler. Łącznie 19 zabitych i 11 zaginionych.

Obecnie z dawnej gminy na zachodzie mieszka 28 rodzin, a w strefie 4 rodziny.

W dawnej ojczyźnie, w Lubiaszowie koło Piotrkowa, pozostała tylko jedna Niemka, Frieda Ruszewska, która mieszka u Polaka, Władysława Bogusławskiego. Oboje mieszkają na farmie Anny Handt. Jak donoszą, we wsi niewiele się zmieniło. Zachował się również cmentarz ewangelicki, a groby, które nadal są oznaczone kamieniami i napisami, są nawet pielęgnowane przez Polaków. – To wiadomość, z której można się cieszyć.

                                                                                                          August Zimpel

                                                     Polacy całowali jej ręce

Z jej listu:

... Trude Geselle, obecnie mieszkająca w Halberstadt, niedawno odbyła podróż do Polski. Była w Warszawie i Łodzi, a także przejechała przez Petrikau. Odwiedziła przede wszystkim Lubiaszów w powiecie piotrkowskim. Opowiada, że wszędzie zbudowano utwardzone drogi (drogi krajowe) i że z Łodzi do Piotrkowa kursuje autobus. Tym autobusem przyjechała do Starego Lubiaszowa i przeszła pieszo przez swoją rodzinną wieś. - Ponownie obejrzała wszystko. Nocowała u Bolka Bogusławskiego, który jest teraz sołtysem, ta polska rodzina przyjęła ją serdecznie, stali się teraz miłymi ludźmi. Wszyscy całowali ją w rękę i ściskali. Spotkała również swoją dawną przyjaciółkę Zoskę Zarembę. Wszędzie była bardzo lubiana, również w Łodzi, gdzie miała znajomych lekarzy, którzy również ją serdecznie przyjęli. Nie była tylko na naszym cmentarzu, ponieważ bardzo padało, a ona nie miała zbyt wiele czasu. 

                                                                                                                         Elli Michel


                                       


                                                Deutsche Dörfer bei Petrikau

Wir können hier nicht über alle deutschen Dörfer und Höfe im Kreise Petrikau Tryb. berichten, wohl aber über die nachfolgenden drei:

Alt-Lubiaschow, Neu-Lubiaschow und Bronislawow.

In AIt-Lubiaschow gab es 8 deutsche Bauern. in Neu-Lubiaschow 18 und in Bronisławów 9. Die 3 Dörfer besaßen ein schönes Bethaus und einen gepflegten Friedhof. Im Bethaus wurde jeden Sonntag Andacht abgehalten. Zweimal im Jahr kam Pastor P e t z n i k  aus Petrikau, der auch das Hl. Abendmahl austeilte. Das war immer ein großes Fest.

Wie ging es hier nach der Vertreibung zu?

Gleich nach der Vertreibung 1945 hat der polnische Wójt der Gemeinde Golesze, Jan Fijalkowski, das Bethaus verkauft. Es wurde abgebrochen und das Baumaterial für Ställe in Stanislawow verwendet. Auch wurden folgende Höfe aufgelöst und mit Wald bepflanzt: der des Lutomski, des Welsandt, Puradt, Klemke und Purodt, bis zum Friedhof.

Die Gemeinde hat viel Blut lassen müssen. So wurden von Partisanen erschossen: Daniel Lutomski. Alfred Henke, Eduard David und Wilhelm Lutomski. Von Mörderhänden fielen: Aurelle Koßmann, Adolf Schinkel, Emilie Schinkel, Otto Miege, Gustav Puradt, Welsandt. In Rußland blieben (gefallen oder umgekommen): Theophil Krüger, Wilhelm Puradt, Hermann Lutomski. Ludwig Baumgart, Oskar Baumgart, Gustav Baumgart, Gottlieb Kitzmann, Otto Klemke, Rudolf Karch.

Vermißt sind bis zum heutigen Tage: Robert Besler, Georg Miege, Bruno Koßmann, Edmund Koßmann, Adolf Puradt, Ernil Puradt, Gottlieb Schinkel, Roman Handt, Ludwig Zielke, Rudolf Klemke, Gustav Besler. - Das sind zusammen 19 Tote und 11 Vermißte.

Heute leben aus der alten Gemeinde im Westen 28 Familien und in der Zone 4 Familien.

In der alten Heimat, in Lubiaschow bei Petrikau. ist von den Deutschen nur ein einziges Mädchen zurückgeblieben, Frieda Ruszewska, die bei einem Polen, Wladyslaw Boguslawski, lebt. Die beiden wohnen auf dem Hof der Anna Handt. Wie berichtet wird, soll sich ,im Dorf nicht viel verändert haben. Auch sei der evangelische Friedhof erhalten geblieben und die Gräber, die noch mit Denksteinen und Aufschriften versehen sind, würden von den Polen sogar ,gepflegt. – Eine Nachricht, über die man sich freuen kann.

                                                                                                                                     August Zimpel

                                          Die Polen küßten ihr die Hände

Aus Seinem Brief:

... Trude Geselle, jetzt in Halberstadt, hat vor kurzem eine Reise nach Polen gemacht. Sie war in Warschau und Lodz und ist auch durch Petrikau durchgekommen. Vor allem hat sie Lubiaschow ,im Kreise Petrikau besucht. Sie berichtet, daß überall befestigte Straßen (Chausseen) qebaut worden sind und ein Bus von Lodz bis Petrikau verkehrt. Mit diesem Bus kam sie nach Alt-Lubiaschow und ist zu Fuß durch das Heimatdorf gegangen. - Sie hat sich alles noch einmal angesehen. Beim Bolek Boguslawski hat Sie übernachtet, der ist jetzt Dorfschulze, diese polnische Familie hat sie fein aufgenommen, das sind jetzt feine Leute geworden. Die haben ihr alle die Hände geküßt und gedrückt. Auch ihre frühere Freundin Zoska Zaremba hat sie wiedergesehen. Also die Freundschaft war überall sehr groß, auch in Lodz, da hatte sie von früher her bekannte Aerzte, die sie auch fein aufgenommen haben. Nur auf unserem Friedhof war sie nicht, es hat gerade so sehr geregnet und sie hatte nicht lange Zeit." 

                                                                                                                                    Elli Michel 


Zgierz - Bombardowanie - Kościół ewangelicki - Der Heimatbote - 9/1962

                                             Bomby na nasz kościół w Zgierzu

Było to 8 września 1939 roku. Kampania Hitlera przebiegała dotychczas zgodnie z planem. Niemieckie wojska znalazły się głęboko w Polsce. Wybuchają zacięte walki, ponieważ napotykają one masy polskiej armii polowej. W wielkim łuku Wisły zapowiada się decydująca bitwa. Jej głównym punktem będzie Bzura.

W piątek rano nad Zgierzem pojawiają się cztery niemieckie samoloty. Nasz rodak Leopold Neumann jest właśnie w swoim ogrodzie. Jest właścicielem domu przy ulicy Piłsudskiego 62, w którym znajduje się tkalnia jego szwagra Artura Schneidera i rzeźnia Johanna Rode. Nieruchomość znajduje się około 500 metrów od kościoła ewangelickiego.

Neumann obserwuje samoloty z krzyżem na dziobie i widzi, jak przygotowują się do ataku. W tym momencie spadają bomby. Rzuca się na ziemię, drży jak liść, myśląc, że lada chwila spadnie na niego bomba. Uderzenia są tak blisko, że szyby dzwonią, a zaprawa murarska leci w powietrze.

Bomby trafiły w kościół. Ściany świątyni nadal stoją, choć są całkowicie pochylone. Ale nigdy więcej nie odbędzie się tu nabożeństwo. Z sali konfirmacyjnej zniknęła cała tylna ściana, zginął kantor Krusche, niemiecki kantor, zabity przez niemieckie bomby. Nienaruszona pozostała plebania, ocalała również wieża dzwonnicza.

Dzwony mogą znów wzywać wiernych na nabożeństwa po tym, jak „bracia z Rzeszy” wkroczyli do miasta w niedzielę 10 września o godz. 10 rano. Ku radości naszych rodaków, dla których polskie rządy dobiegły końca, na zawsze, jak zapewne sądzą...

Nie mogą jednak już spotykać się w zwykłym miejscu, aby uczestniczyć w nabożeństwach. Baptyści zezwalają na wspólne korzystanie z ich kaplicy przy ul. Narutowicza, która wkrótce zostanie przemianowana na Glückstraße. Ewangelicy są zasmuceni, ponieważ ich kościół został przed wojną odnowiony. Poświęcili na to wiele złotych. Kopuła została pozłocona około 1932 roku przez starego Wagnera.

Były mistrz piekarski Heinrich Martz, który posiadał piekarnię przy Placu Piłsudskiego (później Adolf-Hitler-Platz), opowiada, że w kwietniu 1940 roku wraz z polskimi robotnikami rozebrał pozostałości kościoła. Gruz został usunięty, a drewno sprzedane. Plac pozostał jednak pusty. Tylko dzwonnica nadal przypominała o dawnym domu Bożym.

                                         Zbombardowany kościół w Zgierzu. 

Jest to zdjęcie od strony zachodniej (ulica Narutowicza). Krzyż zniknął, okna są wybite. Po lewej stronie zdjęcia, przy ulicy Piłsudskiego, znajdowało się wejście. Za zdjęcie dziękujemy naszej rodaczce Elmie Mattner.

                                           Die gebombte Kirche in Zgierz. 

Es ist eine Aufnahme von der Westseite (Narutowicza-Straße). Das Kreuz ist weg, die Fenster sind ausgeschlagen. Auf der linken Seite des Bildes, an der Piłsudskiego-Straße, war der Eingang. Für die Aufnahme danken wir der Landsmännin Elma Mattner.

                                         Bomben auf unsere Kirche in Zgierz

Es war am 8. September 1939. Hitlers Feldzug ist bisher programmgemäß verlaufen. Die deutschen Truppen stehen tief in Polen. Harte Kämpfe entbrennen, denn sie stoßen auf die Masse des polnischen Feldheeres. Im großen Weichselbogen deutet sich die entscheidende Schlacht an. Sie wird ihre Schwerpunkte an der Bzura haben.

Ueber Zgierz erscheinen an diesem Freitagvormittag vier deutsche Flugzeuge. Unser Landsmann Leopold Neumann ist gerade in seinem Garten. Er besitzt das Haus in der ul. Pilsudskiego 62, in dem sich die Weberei seines Schwagers Artur Schneider und die Schlachterei des Johann Rode befinden Das Grundstück liegt ungefähr etwa 500 Meter von der evangelischen Kirche entfernt.

Neumann beobachtet die Flugzeuge mit dem Balkenkreuz, sieht, wie sie zum Angriff ansetzen. Da fallen auch schon Bomben. Er wirft sich auf die Erde, zittert wie Espenlaub, denkt jeden Augenblick, nun trifft es dich. Die Einschläge liegen so nahe, daß Scheiben erklirren, Mörtel fliegt.

Die Bomben haben die Kirche getroffen. Die Mauern des Gotteshauses stehen zwar noch, ganz schief. Aber hier wird nie wieder eine Andacht stattfinden. Vom Konfirmandensaal ist auch hinten die ganze Wand weg, Kantor Krusche tot, ein deutscher Kantor, umgekommen durch deutsche Bomben. Unversehrt ist noch das Pastorat, heil geblieben auch der Glockenturm.

Die Glocken können wieder zur Andacht rufen, nachdem die „Brüder aus dem Reich" am Sonntag, dem 10. September, um 10 Uhr vormittags in die Stadt eingezogen sind. Zur Freude unserer Volksdeutschen, für die die polnische Herrschaft vorbei ist, für immer vorbei, wie sie wohl denken .. ,

Zur gottesdienstlichen Erbauung können sie an der gewohnten Stätte allerdings nicht mehr zusammenkommen. Die Baptisten erlauben die Mitbenutzung ihrer Kapelle in der ul. Narutowicza, die alsbald in Glückstraße umbenannt wIrd. Die Evangelischen trauern, denn ihre Kirche war vor dem Kriege noch renoviert worden. Sie hatten so manchen Zloty dafür gespendet. Die Kuppel hatte um 1932 noch der alte Wagner vergoldet.

 Der frühere Bäckermeister Heinrich Martz, der seine Bäckerei am Plac Piłsudskiego besaß (nachher Adolf-Hitler-Platz) berichtet, daß er die Reste der Kirche im April 1940 mit polnischen Arbeitern abgebrochen hat. Der Schutt wurde weggeräumt und das Holz verkauft. Der Platz blieb jedoch leer. Nur der Glockenturm kündete weiterhin von dem gewesenen Gotteshaus.


Konin - Pastor Adolf Hein - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 8/1962

 

                                 Przewodniczący kościoła Adolf Hein, Konin 

Pan, który ma władzę nad życiem i śmiercią, postanowił powołać do siebie długoletniego i zasłużonego przewodniczącego naszej rodzinnej parafii w Koninie. Zmarł on 18 maja 1962 roku w Chicago, gdzie od 1958 roku mieszkał w domu swojego syna Leo. Nabożeństwo żałobne odbyło się 21 maja w kościele św. Pawła w Chicago, które poprowadził lokalny pastor Robert W. Moharhardt w języku niemieckim. Oprócz najbliższej rodziny, wdowy Marty, która przez 47 lat szczęśliwego małżeństwa dzieliła zmarłym radości i smutki, syna Leo z żoną i dziećmi, synów Siegfrieda, Witholda i Waldemara, wielu dawnych i obecnych przyjaciół towarzyszyło zmarłemu w ostatniej drodze. Góry kwiatów, które złożono na jego trumnie i w kościele, świadczyły o miłości, jaką zmarły zdobył w nowym otoczeniu. Miłość bliźnich podtrzymywała go i sprawiła, że obca kraina stała się jego nową ojczyzną. Ta miłość bliźnich była jednak tylko odbiciem jego własnej miłości do ludzi, do Kościoła, do Boga. Dlatego z całą ufnością i wiarą powierzamy jego duszę miłości Boga i składamy jego ciało w ziemi Bożej.

Niech spoczywa w pokoju i czeka na błogie zmartwychwstanie!

Jako ostatni przedwojenny pastor ewangelicko-augsburskiej gminy w Koninie przez wiele lat miałem przyjemność współpracować z Aldo Heinem, przewodniczącym rady kościelnej. Nigdy nie zawiódł w swojej funkcji. Służył gminie radą i czynem. Był pilnym słuchaczem Słowa Bożego i posłańcem Chrystusa w swoim otoczeniu. Sam czerpał siłę z Pisma Świętego i uznawał je za drogowskaz do zbawienia dla mnie i innych. Nie zatrzymywał go więc tylko dla siebie, ale oferował je innym. Nie zatrzymywał się przed drzwiami polskich sąsiadów, ale pukał do nich, rozmawiał z Polakami o zbawieniu i oferował im Pismo Święte w języku polskim. Nic, nawet groźby, nie mogło go powstrzymać. Adolf Hein był prawdziwym Niemcem, z najlepszego gatunku. Ale w sprawach wiary nie było dla niego kompromisów. Trzymał się słowa: Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi.

Jako przewodniczący kościoła udowodnił to zwłaszcza w trudnych czasach życia parafialnego. Kiedy już przed wojną okresy nazizmu zagrażały życiu kościelnemu naszej parafii i zakłócały spokój, Hein pozostał tym, kim był: wiernym członkiem Kościoła luterańskiego i uczniem swojego Pana i Zbawiciela Jezusa Chrystusa. Nie zawahał się ani przez chwilę, wiedział, gdzie jest jego miejsce. Wraz z przewodniczącymi kościoła Kunde ze Sławska, Czarse ze Świecia, Mikolajewskim z Bielawy, Fiedlerem z Lisawy, Polejem z Rembowa, Schulzem z Briesen Holland, Arnholtzem z Borowa, Laube z Konina, ojcem żony Leo Heina, udało mu się w trudnych czasach tak pokierować łodzią parafialną w Koninie, że nawet po nadejściu katastrofy nie musiał się jej wstydzić.

Kiedy stanowisko przewodniczącego rady kościelnej zajmują chrześcijanie pokroju Adolfa Heina, współpraca między pastorem a zarządem nie może być zakłócona. Dlatego też żadna siła na świecie nie była w stanie poważnie zakłócić dobrej współpracy między radą kościelną a pastorem w trudnych latach przed wojną w Koninie. Niezmienne pozostało również zaufanie przewodniczącego Heina do swojego pastora. Kiedy w pierwszych dniach wojny każdy Niemiec był podejrzany o szpiegostwo i nie był bezpieczny, Adolf Hein również został aresztowany przez Polaków. Kiedy udało mu się wyjść na wolność, jego pierwsze kroki skierował do swojego pastora. Znalazł schronienie w plebanii na krótki czas, mimo że była ona zagrożona ze wszystkich stron. Kiedy po upadku, a następnie maltretowaniu i prześladowaniu, dzięki Bożej łasce i miłosierdziu Heinowi udało się w 1946 roku opuścić obszar prześladowań i w końcu osiedlić się w Grohnde w zachodnich Niemczech, jego serce było pełne uwielbienia i wdzięczności. Chociaż również on doświadczył odrzucenia i braku miłości, z jakim spotykali się na Zachodzie wysiedleńcy ze Wschodu, znalazł przyjęcie w lokalnej społeczności, a pastor z Grohnde, Wichmarun, mógł później poinformować Chicago: Hein był moim najpilniejszym wiernym w Grohnde. Oczywiście, gdy przyszło do ożenku jego syna Siegfrieda, poprosił starego pastora z Konina, aby udzielił ślubu. Było to niezapomniane przeżycie dla obu: pastora i przewodniczącego rady kościelnej.

Niewytłumaczalne są wyroki Boga, a Jego drogi są niezgłębione. Późniejsze lata znów nas rozdzieliły: ja wyjechałem do Kanady, a Adolf Hein do Chicago. Dzieliło nas 3000 km i nie dane mi było stanąć przy jego trumnie, aby opowiedzieć o odwadze i wierności, pracowitości i pobożności, porażkach i zwycięstwach, ciosach i pomocy tego człowieka.

Z daleka składam wieniec na jego grobie. Składam go nie tylko w imieniu własnym, jako jeden z moich drogich współpracowników. Składam go w imieniu całej dawnej ewangelicko-augsburskiej gminy w Koninie, której członkowie, podobnie jak inni towarzysze losu, są rozproszeni po całym świecie, z których wielu, tak wielu, jest już zmęczonych swoją pielgrzymką lub już zasnęli wiecznym snem. Wieniec ten splatałem ze słów Pisma Świętego, które tak bardzo kochał zmarły: „Błogosławieni są od tej pory umierający w Panu. Tak, Duch mówi, że odpoczną od swoich trudów, bo ich uczynki idą za nimi” – chwała jego pamięci!

                                                                                                                Pastor Robert Badke


                                             Kirchenvorsteher Adolf Hein, Konin 

Es hat dem Herrn über Leben .und Tod gefallen, den langjahrigen und verdienten Vorsteher unserer Heimatgemeinde Konin au diesem Leben in die Ewigkeit albzuberufen. Er verstarb am 18. Ma 1962 in Chicago, wo er seit 1958 im Hause seines Sohnes Leo lebte. Die Trauerfeier fand am 21. 5. in der St. Pauluskirche zu Chicago statt, die Ortspastor Robert W. Moharhardt in deutscher Sprache leitete. Außer den nächsten Angehörigen, der Witwe Marta, die in glücklicher Ehe 47 Jahre Freud und Leid mit dem Entschlafenen teilte, dem Sohn Leo mit Gattin und Kindern, den Söhnen Siegfried, Withold und Waldemar, haben viele Freunde von einst und jetzt dem Verstorbenen das letzte Geleit gegeben. Berge von Blumen, die auf seinem Sarge und in der Kirche niedergelegt wurden, zeugten von der liebe, die sich der Heimgegangene in der neuen Umgebung erworben hat. Die Liebe der Mitmenschen hat ihn getragen und machte ihm die Fremde zur neuen Heimat. Diese Liebe der Mitmenschen aber war nur ein Abglanz seiner eigenen liebe zu den Menschen, zur Kirche, zu Gott. Darum befehlen wir seine Seele der Liebe Gottes in aller Zuversicht und Glauben und betten seinen Leib in Gottes Erde.

Er ruhe in Frieden und harre der seligen Auferstehung!

Als letzter Vorkriegspastor der Ev.-Augsburgischen Gemeinde Konin habe ich mich durch viele Jahre der Mitarbeit des Kirchenvorstehers Aldo Hein erfreuen dürfen. Er hat in seinen Amt nie versagt. Er diente der Gemeinde mit Rat und Tat. Er war ein fleißiger Zuhörer des Wortes Gottes und ein Botschafter Christi in seiner Umgebung. Er selbst schöpfte Kraft aus der Heiligen Schrift und erkannte diaselbe als Wegweiser zur Seligkeit für ich und andere. Er behielt sie daher auch nicht für sich allein, sondern bot sie den audern an. Er machte nicht halt vor den Türen der polnischen Nachbarn, sondern klopfte auch da an, unterhielt sich mit den Polen über die Seligkeit und bot ihnen die Heilige Schrift in polnischer Sprache an. Nichts, selbst Drohungen, konnten ihn davon abhalten. Adolf Hein war dabei ein echter deutscher Mensch, aus bestem Schrot und Korn. Aber in Sachen des Glaubens gab es für ihn keine Kompromisse. Er stand zu dem Wort: Man muß Gott mehr gehorchen, als den Menschen.

Dies bat er als Kirchenvorsteher insbesondere in schweren Zeiten des Gemeindelebens bewiesen. Als bereits vor dem Kriege die Weilen des Nationalsozialismus das kirchliche Leben unserer Gemeinde bedrohten und die Ruhe störten, blieb Hein immer das, was er war: Ein treu er Eckehardt ·der Lutherischen Kirche und ein Jünger seines Herrn ·und Heilandes Jesu Christi. Nicht einen Augenblick hat er gewankt und gezögert, er wußte, wo sein Platz war. Zusammen mit den Kirchenvorstehern Kunde aus Slawsk, Czarse aus Swiecia, Mikolajewski aus Bielawy, Fiedler aus Lisawy, Polej aus Rembowo, Schulz aus Briesen Holland, Arnholtz aus Borowo, Laube aus Konin, dem Vater der Frau Leo Hein, ist es ihm gelungen, das Kirchenschiff der Gemeinde Konin in schwerer Zeit so zu steuern, daß er sich dessen, auch nach der eingetretenen Katastrophe, nicht zu schämen brauchte.

Wenn das Amt eines Kirchenvorstehers Christen vom Schlage Adolf Heins einnehmen, dann kann die Zusammenarbeit zwischen Pastor und Vorstand nicht getrübt sein. und so konnte auch keine Macht der Welt das gute Einvernehmen zwischen Kirchenvorstand und Pastor in den schwierigen Jahren vor dem Kriege in Konin ernstlich stören. Unerschüttert blieb ebenso das Vertrauen des Vorstehers Hein zu seinem Pastor. Als in den ersten Kriegstagen jeder Deutsche als Spion verdächtigt wurde und seines Lebens nicht sicher war, ist auch Adolf Hein von den Polen festgenommen worden. Als es ihm gelungen war, frei zu kommen, waren seine ersten Schritte zu seinem Pastor. Er fand im pfarrhaus für kurze Zeit Zuflucht, obgLeich dasselbe von allen Seiten bedroht war. Als nach dem Zusammenbruch und anschließender Mißhandlung und Verfolgung es Hein durch Gottes Güte und Barmherzigkeit gelungen war, im Jahre 1946 aus dem Verfollgungsgebiet herauszukommen und endlich in Grohnde. in Westdeutschland, Fuß zu fassen, war sein Herz voll Lob und Dank. Zwar erlitt auch er verschiedentlich die Ablehnung und Lieblosigkeit, die im Westen den Ostvertriebenen entgegenschlug, aber er fand Aufnahme in der Ortsgemeinde, und der Pastor von Grohnde, Wichmarun, konnte später nach Chicago berichten: Hein war mein fleißigster Kirchenbesucher hier in Grohnde. Freilich, ales galt, seinen Sohn Siegfried zu verheiraten, da bat er lieber einen alten Heimatpastor aus Konin, die Trauung zu vollziehen. Das war ein unvergeßliches Erlebnis für beide: Pastor und Kirchenvorsteher.

Unbegreiflich sind Gottes Gerichte und unerforschlich seine Wege. Die späteren Jahre haben uns wieder getrennt: Ich ging nach Kanada und Adolf Hein nach Chicago. 3000 km betrug die Entfernung, und es war mir nicht vergönnt, an seinem Sarge zu stehen, von Mut und Treue, Fleiß und Frömmigkeit, Niederlagen und Siegen, Schlägen und Durchhilfen dieses Mannes zu künden.

Aus weiter Ferne lege ich einen Kranz auf sein Grab. Ich lege ihn nicht nur im eigenen Namen nieder, als einem meiner lieben Mitarbeiter. Ich lege ihn nieder im Namen der ganzen früheren Ev.-Augsb. Gemeinde Konin, deren Glieder gleich anderen Schicksalsgenossen über die ganze Welt zerstreut sind, von denen viele, so viele, bereits müde sind von ihrer Pilgrimschaft oder sich bereits niedergelegt haben zum ewigen Schlaf. Ich winde den Kranz aus den Worten der Hl. Schrift, die der Heimgegangene so lieb hatte: "Selig sind die Toten, die in dem Herrn sterben von nun an. Ja, der Geist spricht, daß się ruhen von ihrer Arbeit, denn ihre Werke folgen ihnen nach,” - Ehre seinem Andenken!

                                                              Pastor Robert Badke


piątek, 28 listopada 2025

Konin - Koło - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 2/1962

Tak informowano uchodźców o ich dawnych miejscach zamieszkania.  Der Heimatbote - Luty 1962                                     

                                               W Koninie i Kole dzisiaj

Jak wygląda obecnie sytuacja naszych rodaków w okręgach Konin i Koło (Warthbrücken)?

O tym informuje nas rodak ze strefy w następujący sposób:

Niedawno odwiedził nas A. M., dawniej Bielawy, wraz z żoną, z domu R., pochodzącą z Koziegłowy. M. od 1945 r. był kupcem bydła i kantorem w Koninie. Mieszka wraz ze swoim żonatym synem w domu pastora. W naszej okolicy mieszka jego najstarszy syn i najmłodszy brat. Parafia w Koninie liczy jeszcze około 200 dusz.

Wszystkie kościoły ewangelickie w Polsce Kongresowej zostały zwrócone parafiom ewangelickim, podobnie jak wszystkie kantory. Parafie Zagórów, Grodziec, Sompolno, Babiak, Koło i Konin są obsługiwane przez pastora Świtalskiego z Poznania. Co cztery tygodnie Świtalski głosi kazania rano w Koninie, a po południu w Kole.

Członkowie parafii ewangelickiej nie płacą podatku kościelnego. Władze kościelne sprzedają państwu jeden kantor po drugim. Ogród niemieckiej szkoły w Koninie również został już sprzedany, a budynek jest wynajmowany. Dochody służą do utrzymania kościołów, pastorów i kantorów. Dopiero teraz P. Mikulski dowiedział się, że kantorat Doły posiada 16 morgów ziemi. Ziemia ta zostanie prawdopodobnie sprzedana. Stara szkoła w Dołach zawaliła się. Nowe budynki również już się chwieją. Cmentarz w Koninie jest nadal w dobrym stanie. W Świeciu cmentarz jest zaorany dookoła, więc wkrótce nic z niego nie zostanie. Kościół w Koninie otrzymał dobre organy z prowincji śląskiej.

W dawnych prowincjach niemieckich wszystkie kuchnie unijne stały się własnością państwa i są przeznaczone do różnych celów.

Kopalnia węgla brunatnego Morzysław rozszerzyła się przez Gosławice do Sławencinka. Na polach Krügera w Posadce budowane są wieżowce dla robotników. Od mostu Czarkower Brücke przez Roberts Hof i nasz ogród zbudowano nową drogę z mostem nad Wartą do Wilkowa do ulicy Koloer Straße. Z tej drogi prowadzą pojedyncze ulice do centrum miasta. Stara droga od mostu Czarkower Brücke do miasta jest przeznaczona tylko dla pieszych.


                                                          In Konin und Kolo heute

Wie sieht es heute bei unseren Landsleuten in den Kreisen Konin und Kolo (Warthbrücken) aus?

Darüber berichtet uns ein Landsmann aus der Zone wie folgt:

Kürzlich besuchte uns A. M., früher Bielawy, mit seiner Ehefrau, einer geborenen R. aus Kozieglowy. M. war seit 1945 Viehaufkäufer und Kantor, in Konin. Er wohnt mit seinem verheirateten Sohn im Pastorenhaus. Hier in unserem Gebiet wohnt sein ältester Sohn und sein jüngster Bruder. Die Kirchengemeinde Konin hat noch ungefähr 200 Seelen.

Alle evangelischen Kirchen in Kongreßpolen sind den evang. Kirchengemeinden zurückgegeben worden, ebenso alle Kantorate. Die Kirchengemeinden Zagorow, Grodziec, Sompolno, Babiak, Kolo und Konin werden durch Pastor Switalski aus Posen betreut. Alle 4 Wochen predigt Switalski vormittags in Konin und nachmittags in Koło.

Die evangelischen Gemeindeglieder zahlen keine Kirchensteuern. Die Kirchenbehörde verkauft an den Staat ein Kantorat nach dem anderen. Der Garten der deutschen Schule in Konin wurde auch schon verkauft und das Haus ist verpachtet. Die Erlöse dienen zur Unterhaltung der Kirchen, Pastoren und Kantoren. Erst Jetzt hat P. Mikulski erfahren, daß das Kantorat Doly 16 Morgen Land besitzt. Das Landwird voraussichtlich verkauft werden. Das alte Schulhaus in Doly ist zusammengefallen. Die neuen Gebäude wackeln auch schon. Der Friedhof in Konin ist noch in Ordnung. In Swiecia wird der Friedhof ringsherum abgepflügt, so daß bald nichts mehr übrig bleiben wird. Die Kirche in Konin hat eine gute Orgel aus der Provinz Schlesien bekommen.

In den ehemaligen deutschen Provinzen sind alle unierten Küchen Eigentum des Staates geworden und für alle möglichen Zwecke bestimmt.

Das Braunkohlenwerk Morzyslaw hat , sich über Goslawice bis Slawencineck ausgedehm. Auf Krügers Felde in Posadka werden für die Arbeiter Hochhäuser gebaut. Von der Czarkower Brücke ist über Roberts Hof und unseren Garten ein neuer Weg mit Brücke über die Warthe bis Wilkow zur Koloer Straße hin gebaut worden. Von diesem Wege führen einzelne Straßen zur Stadtmitte. Der alte Weg von der Czarkower Brücke bis zur Stadt ist nur für Fußgänger bestimmt.

Korwin - Maślaki - Konin - Herman Teufel - Niemieckie osadnictwo - Der Heimatbote - 4/1962

 

                                                      Zarząd kantoratu z Konina †

W wieku 69 lat, 30 grudnia 1961 r., zmarł Hermann T e u f e I, dawniej mieszkaniec Kochowo-Parceli, gmina Konin-Maślaki, ostatnio Solingen-Wald. Zmarły urodził się w Korwinie, powiat Konin, gdzie spędził dzieciństwo i młodość, a następnie przejął gospodarstwo rolne w Kochowie. W swojej żonie Wilhelmine, z domu Tielmann, znalazł wierną, rozważną i cichą towarzyszkę życia. Bóg obdarzył małżeństwo synem, który pomimo wszystkich trudności  w starej ojczyźnie pozostał z rodzicami. Po wkroczeniu Rosjan Hermann Teufel wraz z czterema innymi rodakami został zesłany na Syberię. Dzięki Bożej dobroci i miłosierdziu przetrwał tam ciężki i trudny okres ucisku i powrócił do ojczyzny, nie mogąc jednak pozostać na swojej gospodarstwie. Do 1958 roku mieszkał z rodziną w dawnej ojczyźnie i dzielnie znosił wszystkie upokorzenia i zniewagi. W Solingen znalazł wraz z rodziną nowy dom, w którym dzięki pracowitości i dążeniom mógł prowadzić skromne życie.

Hermann Teufel był bogobojnym człowiekiem, głęboko związanym z gminą kantoralną Brzozogaj, który wiernie i sumiennie wypełniał swoje obowiązki jako członek zarządu. Niech Pan obdarzy go wiecznym pokojem niebiańskim po wszystkich niepokojach tego świata i pocieszy pozostałych przy życiu słowami z mottem na ten rok: Nie martwcie się, bo radość Pana jest waszą siłą. Pogrzeb odbył się zgodnie z życzeniem rodziny, a przeprowadził go diakon parafialny Benoist z Heidelbergu, który opiekował się gminą kantoralną Brzozogaj.

                                           Kantoratsvorstand aus Konin 

Das Zeitliche segnete im Alter von 69 Jahren, am 30. 12. 1961 Hermann T e u f e I, früher Kochowo-Parcellen, Gemeinde Konin-Maslaki, zuletzt Solingen-Wald. - Der Verewigte wurde in Korwin, Kr. Konin, geboren, verbrachte dort Kindheit und Jugend und übernahm dann in Kochowo eine Landwirtschaft. In seiner Gattin Wilhelmine, geb. Tielmann, fand er eine treue, umsichtige und stille Lebensgefährtin. Gott schenkte dem Ehepaar einen Sohn, der trotz aller Not  in der alten Heimat den Eltern erhalten blieb. Nach dem Einmarsch der Russen wurde Hermann Teufel mit vieren ,anderen Landsleuten nach Sibirien verbannt. Durch Gottes Güte und Barmherzigkeit überstand er dortselbst die schwere und harte Trübsalszeit und kehrte nach der Heimat wieder zurück, ohne jedoch auf seiner Wirtschaft bleiben zu dürfen. Bis 1958 haute er mit seiner Familie in der alten Heimat aus und ertrug tapfer, alle Schmach und Demütigungen, In Solingen fand er mit den Seinen eine neue Heimat, in der er durch Fleiß und Streben ein bescheidenes Leben führen konnte.

Hermann Teufel war ein gottesfürchtiger, mit der Kantorats-gemeinde Brzozogaj innig verbundener Mann, der seine Pflichten, als Vorstand treu und gewissenhaft erfüllte. Der Herr schenke ihm nach alle Unruhe in dieser Welt den ewigen himmlischen FrIeden und tröste die Hinterbllebenen mit der Jahreslosung: Bekümmert euch nicht, denn die Freude am Herrn ist eure Stärke. - Die Bestattung hat auf Wunsch der F,amilie pfarrdiakon Benoist, Heidelberg, vollzogen, der die Kantoratsgemeinde Brzozogaj betreut hat.

czwartek, 27 listopada 2025

Rogowiec - Kleszczów - Rodzina Braun - Szklarnia

 Wielu z czytelników zdziwią te zdjęcia... Zamieszczam wszystkie zdjęcia które dotyczą Rogowca, mojej małej ojczyzny. W Rogowcu urodził się 3.12.1925 roku mój Tata Jan Braun, dzięki temu mogłem od dziecka spędzać wspaniałe wakacje u mojej Babci Władzi i taty brata Romana, w prawdziwej naturze, las, torfowiska, leśne stawy.

Większości domów w Rogowcu już nie ma, także jego mieszkańców, po wybudowania Elektrowni i kopalni wszystko się zmieniło.....

W Informatorze Kleszczowskim z tego roku zamieszczono zdjęcia i opis Pikniku Gminnego w Rogowcu. Na zdjęciach nie poznałem nikogo z mieszkańców tej wsi. Niestety, Ci których znałem, młodsi i starsi ode mnie zmarli. Jutro pożegnamy najstarszego, urodzonego w Rogowcu Jerzego Brauna, ostatniego z trójki braci: Jana i Romana. Jurek, mój wujek zmarł przedwczoraj w wieku 89 lat. O nim zamieszczę wspomnienie jak najszybciej.

Co się tyczy szklarni widocznej na zdjęciach:

Kupno folii na budowę szklarni było niemożliwe. W tym czasie pracowałem w Łodzi przy ul. Wysokiej w Spółdzielni Pracy Chemików "Xenon". Dostawaliśmy w RFN od Bayera w metalowych 200-litrowych beczkach zabezpieczonych workami foliowymi preparat, który po rozpuszczeniu w wodzie destylowaliśmy w olbrzymich aparatach. W efekcie otrzymywaliśmy tysiące litrów cieczy, która była tłoczona rur w łódzkich elektrociepłowniach w celu niszczenia kamienia w gorącej wodzie. To "cholerstwo" było bardzo toksyczne, przez wiele lat nie mogłem wyleczyć swoich rąk, na których pękała skóra powodując wielki ból... Worki były wyrzucane, ja je zbierałem myjąc jak się dało. Później ładowałem do mojej Syrenki 104 i tak dojeżdżała do mojego Rogowca! 

Jedno muszę przyznać, w pierwszym roku był tak olbrzymi urodzaj pomidorów, jaki nigdy więcej się nie powtórzył, radości nie było końca!


          Jadwiga i Jan Braunowie (moi rodzice) w szklarni w Rogowcu, koniec lat 70-tych.
Zdjęcie pokazujące stodołę która spłonęła pod koniec lat 80-tych w gospodarstwie Władysławy i Romana Braunów w Rogowcu. Z przodu szkielet przyszłej szklarni.
                                 W tle zabudowania sąsiada Mariana Nagody.


                           Na zdjęciu Tata Jan, ja niżej podpisany i mój Brat Zbyszek.