wtorek, 25 listopada 2025

Wygorzele - Łęczyca - Niemieccy osadnicy - W starej rodzinnej wsi - Der Heimatbote - 3/1961- cz.3

                                               W DAWNEJ RODZINNEJ WSI

Nie tylko rolnicy, ale także mieszkańcy miast spośród naszych rodaków chętnie przeczytają o tym, jak dawniej wyglądało życie na wsi, gdzie wprawdzie trzeba było ciężko pracować fizycznie, ale mimo to świętowano uroczyście, szanowano tradycje, utrzymywano wspólnotę i do momentu wybuchu nienawiści narodowej można było prowadzić spokojne życie, widocznie błogosławione przez Boga. Nauczyciel Henke opisuje głównie życie wsi Wygorzele w powiecie łęczyckim do około 1925 roku; w innych niemieckich wsiach naszej ojczyzny mogło wyglądać podobnie.

                                                      Jak świętowano uroczystości

Uroczystości rodzinne, zwłaszcza wesela, obchodzono z wielkim rozmachem; uczestniczyła w nich prawie cała wieś. W pierwszej ćwierci naszego stulecia goście weselni byli jeszcze zapraszani przez specjalnego „posłańca weselnego”. Przybywał on konno i recytował swój wierszyk, mniej więcej w tym stylu:

Przybywam tu konno

i zapraszam was na wesele.

Nie przychodźcie ze względu na mnie,

ale ze względu na szanowną pannę młodą i pana młodego

(następuje imię)

Kucharka obiecała nam,

że wszystko dobrze przygotuje i ugotuje.

Weźcie ze sobą noże i widelce;

 będzie tam wiele do krojenia . .

„Wierszyk weselny” kończył się w zabawny sposób, np. „Jeśli nie ma sznapsa i nie ma piwa, to studnia stoi przed drzwiami”; bawił on zaproszonych gości tym bardziej, że był recytowany w dialekcie szwabskim. Mieszkańcy wsi wiernie trzymali się swoich szwabskich zwyczajów i dialektu, które niegdyś przywieźli ich przodkowie z Württembergu. Nie podobało im się również, gdy szwabski chłopak chciał poślubić obcą dziewczynę. Nic dziwnego, że w rezultacie wszyscy w wiosce byli ze sobą spokrewnieni, spowinowaceni, spokrewnieni przez małżeństwa: takie kazirodztwo musiało mieć niekorzystny wpływ na następne pokolenie – a który z naszych czytelników, pochodzący z całkowicie odizolowanej niemieckiej wioski położonej w polskim otoczeniu, nie pamięta „wiejskiego głupka”, „głupiego Otto”, godnych pożałowania ludzi upośledzonych fizycznie i umysłowo, jako nieuniknione konsekwencje licznych małżeństw między krewnymi? Tacy biedni ludzie musieli być utrzymywani przez swoich bliskich; byli w stanie wykonywać tylko najprostsze czynności.

Rozumie się, że porządne wesele trwało kilka dni, co najmniej dwa, i że obfite nakrycie stołu weselnego nie było tanie. W zamian za to goście wręczali hojne prezenty lub bezpośrednio uczestniczyli w kosztach wesela, dobrowolnie przejmując część wydatków. Nikt nie miał nic przeciwko temu, tak silna była wspólnota w wiosce. Oczywiste jest, że tańczono do upadłego. Taniec zawsze był największą rozrywką, zwłaszcza dla chłopców i dziewcząt z wsi. Tak jest również dzisiaj w wioskach. Jeśli weekendowa potańcówka u pobliskiego gospodarza nie dojdzie do skutku, miłośnicy tańca szybko udają się do sąsiedniej wsi, ponieważ: Człowiek musi mieć to, czego potrzebuje...

Wielkie święta kościelne obchodzono w godny sposób. Wizyta w miejscu kultu religijnego była czymś oczywistym. W okresie Bożego Narodzenia w każdym domu stała choinka, ozdobiona jabłkami i orzechami, słodyczami, dekoracjami itp. U niektórych ludzi pozostawała ona nie tylko do dnia Trzech Króli, ale aż do święta Ofiarowania Pańskiego.

Podobnie jak w Sylwestra, również w Ostatki pieczono naleśniki (polskie: pączki), zazwyczaj na oleju rzepakowym. Gdy zbliżał się okres wielkanocny, kuchnie były bielone, inne pomieszczenia, jeśli to konieczne, malowane, słoma w workach wymieniana, a meble czyszczone i myte. W Wielkanoc znany był zwyczaj „Biczowanie” i „Dyngus”. Chłopcy „biczowali” gałązkami brzozowymi dziewczęta, które im się podobały. Nawiasem mówiąc, bicie gałązką brzozową, przygotowaną przed świętami wielkanocnymi, jest uważane za pradawny germański rytuał płodności. Oczywiście na świeżym powietrzu oblewano się nawzajem wodą, co miało służyć „utrzymaniu czystości i zdrowia oraz ochronie przed chorobami zakaźnymi” (jak wyjaśnił rolnik z okręgu Płocka).

                                                             Ciąg dalszy nastąpi

 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------                                                                   

                                                     IM ALTEN HEIMATDORF

Nicht nur die Bauern, auch die Städter unter unseren Landsleuten werden gern mal lesen, wie es früher auf dem Lande zuging, wo man sich zwar körperlich abplagen mußte, nichtsdestotrotz aber die Feste schön feierte, das Herkommen achtete, Gemeinschaft miteinander hielt und bis zum Aufbrechen völkischen Hasses ein sichtlidt von Gott gesegnetes ruhiges Dasein führen konnte. - Lehrer Henke schildert in der Hauptsache das Dorfleben von Wygorzele, Kr. Lentschütz, bis um 1925; in anderen deutschen Dörfern unserer Heimat mag es ähnlich hergegangen sein.

                                                              Wie man Feste feierte

Familienfeste, besonders Hochzeiten wurden mit qroßem Aufwand gefeiert; fast das ganze Dorf nahm daran teil. Im ersten Viertel unseres Jahrhunderts wurden die Hochzeitsgäste noch durch einen besonderen "Hochzeitsbitter" eingeladen. Der kam hoch zu Roß und sagte sein Verslein her, etwa in dieser Art:

Ich komm' da hinengeritten

und will euch zu der Hochzeit bitten.

Komm' nicht von meinetwegen,

aber weqen der ehrbaren Braut und Bräutigam

(der Name folgt)

Die Köchin hat uns versprochen,

Sie wird alles gut richten und kochen.

Stecket euch Messer und Gabel ein;

 dort wird viel zum Schneiden sein . .

Der „Hochzeitsbitterspruch" ging in lustiqer Weise zu Ende, z. B. „Gibts kein Schnaps und gibts kein Bier, steht der Brunnen vor der Tür"; er belustigte die ,Eingeladenen umsomehr, da er in der schwäbischen Mundart gesprochen wurde. An ihren schwäbischen Sitten und der Mundart, die einst die Urväter aus Württemberq mitgebracht, hielten ja die Dorfbewohner treulich fest. Sie sahen ,es auch nicht gern, wenn ein schwäbischer Bursche ein fremdes Mädchen heiraten wollte. Kein Wunder, daß demzufolge alle im Dorf miteinander verwandt, versippt, verschwägert waren: eine solche Inzucht mußte sich auf die nächste Generation nachteilig auswirken - und wer von unseren Lesern, der aus einem völlig isoliert in polnischer Umgebung gelegenen deutschen Dorf stammt, erinnert sich nicht an einen „.Dorfidioten", an einen „doofen Otto", an bedauernswerte körperlich und geistig zurückgebliebene Menschen als die nicht zu übersehenden Folgen der vielen Verwandtenheiraten? Solche armen Menschen mußten von ihren Angehörigen unterhalten werden; nur zu den primitivsten Verrichtungen waren sie imstande.

Es versteht sich, daß ein anständiges Hochzeitsfest mehrere Tage dauerte, mindestens aber zwei und daß es nicht.billig war, den Hochzeitstisch reichhaltig zu decken. Dafürgaben denn die Gäste große Geschenke. ode sie beteiligten sich direkt an den Auslagen der qastqebenden Brauteltem, indem sie einen Teil der Lasten freiwillig übernahmen. Daran nahm niemand Anstoß, so groß war die Gemeinschaft im Dorf. Daß ausgiebig getanzt wurde. ist klar. Tanzen ist besonders für die Bauernburschen und - mädchen immer das größte Vergnügen gewesen. Das ist auch heute in den Dörfern so. Wenn da mal der Wochenend-Tanz beim Gastwirt in der Nähe ausfällt, fahren die Tanzlustligen flugs ins Nachbardorf, denn: Was der Mensch braucht, das muß er haben . . .

Die großen Feste des Kirchenjahres wurden in würdiger Weise begangen. Der Besuch der gottesdienstlichen Stätte warselbstverständlich. In der Weihnachtszeit stand in jedem Hause ein Christbaum, geschmückt mit Äpfeln und Nüssen, Zuckerwerk, Zierat usw. Er hielt sich bei manchen Leuten nicht nur bis zum Dreikönigstag, sondern bis Mariä Lichtmeß.

Wie zu Silvester wurden auch zur Faßtnacht Pfannkuchen (polnisch: ponczki) gebacken, gewöhnlich auf Rapsöl Nahte dann die Osterzeit, wurden die Küchen geweißt, die anderen Räume, wenn notwendig, gemalt, das Stroh in den Strohsäcken gewechselt und die Möbel durch Scheuern und Waschen überholt. Zu Ostern war die Sitte des "Stiepens'" und „Dünnguß" bekannt. Die Burschen .stliepten" mit Birkenreisern die Mädchen, denen sie wohlwollten. Uebrigens wird das Schlagen mit der Stieprute, ein vor dem Osterfest zum Treiben gebrachtes Birkenreis, aJs ein uralter germanischer Fruchtbarkeitszauber angesehen. Daß man sich, natürlich im Freien, gegenseitig mit Wasser bespritzte, sollte wohl dazu dienen, "sauber und gesund zu bleiben und vor ansteckenden Krankheiten gefeit zu sein" (wie dies ein Bauer aus dem Kreise Plozk erklärte).

                                                               Wird fortgesetzt



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz