niedziela, 30 listopada 2025

MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ - Mały Las - Konin i okolice - Der Heimatbote - 10/64 - cz.2

                                                             Warthebruch

Wszystko, co wtedy wydawało się rozległe i wielkie, teraz wydaje się umiarkowane i skromne. Góra z dawnych czasów jest teraz tylko łagodnym zboczem; wiatrak, który z perspektywy dziecka wydawał się tak potężny, dla prawie sześćdziesięciolatka wygląda jak zabawka dla dzieci; droga do kościoła i szkoły, która chłopcu wydawała się niemal niekończąca, zajmuje teraz kwadrans. Za rozległymi nizinnymi łąkami zaczyna się dawna osada kolonistów Mały Las/Olchowo, założona około 1800 roku jako Ludvigslust i Sophiental. Niektóre gospodarstwa zniknęły po 1945 roku, tylko pozostałości drzew owocowych wskazują na dawne miejsca, gdzie stały. Jest tam dom rodzinny, zbudowany przez dziadka osiemdziesiąt lat temu. Tynk zewnętrzny odpada, drewniana weranda rozpadła się. Na oknach wciąż widać ślady farby, którą sam nałożyłem trzydzieści lat temu podczas wakacyjnej pracy. Najemca działki – gospodarstwa opuszczone przez Niemców są tymczasowo dzierżawione przez państwo – nie mieszka tu i nie interesuje się budynkami; najemca, skromny polski rzemieślnik, który korzysta tylko z dwóch pokoi, nie ma środków na większe remonty. Nawiasem mówiąc, dobrze znał moich bliskich, a on i jego ładna blondynka witają mnie serdecznie i zaspokajają moją ciekawość najlepiej, jak potrafią. Nie ma już żadnych starych mebli. Tylko w małym pokoiku pod dachem znajduję zniszczoną obudowę naszego starego „regulatora”, brakuje mechanizmu, czas tutaj stoi w miejscu. W drugim pokoju pod szczytem dachu wisi – o cud! – obraz Melanchtona, który trafił do tego domu w 1917 roku z okazji czterechsetnej rocznicy reformacji. Odpowiedni obraz Lutra znajduję zniszczony w kurzu na strychu, podobnie jak resztki starego kalendarza, prawdopodobnie „Volksfreund” z 1929 roku. Obraz Melanchtona i kalendarz mogę zabrać ze sobą jako cenne pamiątki.

Z budynków gospodarczych pozostała tylko stodoła i jedna stajnia; pozostałe zostały rozebrane, a cegły sprzedane. Z dawnego sadu pozostały tylko niewielkie resztki, ale drzewo orzechowe, z którego zabieram garść zielonych orzechów, rozrosło się potężnie, a wiekowe „drzewa Kruschken” (grusze polne), charakterystyczne dla tamtejszego krajobrazu, nadal stoją na skraju pola, tak jak dawniej. Brzegi szerokiego cieku wodnego za domem, tzw. kanału, niegdyś popularnego jako miejsce spotkań dla „wycieczek łodzią”, porośnięte są trzciną i tatarakiem i trudno je rozpoznać. Od czasu do czasu widać skaczącą rybę, tak jak wtedy, gdy jako chłopcy łowiliśmy ryby na obiad. Odwiedzamy sąsiednią zagrodę, z którą, podobnie jak z innymi domami w okolicy, wiążą się ponure wspomnienia z okresu po wycofaniu się wojsk niemieckich. Obecnie gospodarstwem tym zarządza polski inwalida wojenny, ojciec wielu dzieci, który dobrze znał mojego ojca i bardzo go cenił. Utrzymuje on posiadłość w idealnym porządku, chociaż, jak sam mówi, czynsz dzierżawny, podatki i sporadyczne szkody w uprawach spowodowane powodziami pozostawiają mu niewiele dochodu netto. Przewozi nas swoją łodzią przez „kanał” i udajemy się na cmentarz położony na wydmie.

                                                             (ciąg dalszy nastąpi)

                        Rodzinny dom w Małym Lesie... - Vaterhaus in Mały Las dawniej.....




                               A teraz widać rozpad... - Und jetzt. Man sieht Zerfall...



                                                             Im Warthebruch

Alles, was damals weiträumig und groß erschien, wirkt nun mäßig und bescheiden. Der Berg von einst ist nur ein sanfter Abhang; die Windmühle, die aus der Kinderperspektive so gewaltig erschien, kommt dem fast Sechzig jährigen nur wie ein Kinderspielzeug vor; der dem Knaben beinahe endlos erscheinende Kirch- und Schulweg wird in einer Viertelstunde zurückgelegt. Hinter den ausgedehnten Niederungswiesen beginnt die ehemalige Kolonistensiedlung Maly Las/Olchowo, um 1800 als Ludvigslust und Sophiental gegründet. Einige Höfe sind seit 1945 verschwunden, nur Ueberreste von Obstbäumen deuten die ehemaligen Hofstellen an. Da ist das Elternhaus, vom Großvater vor achtzig Jahren erbaut. Der Außenputz fällt ab, die hölzerne Vorlaube zerfällt. An den Fenstern erkennen wir noch die Spuren des Anstrichs, den ich selber vor dreißig Jahren als Ferienarbeit gemacht habe. Der Pächter des Grundstückes - die von den Deutschen verlassenen Wirtschaften werden vorläufig vom Staat verpachtet - wohnt selber nicht hier und hat kein Interesse; an den Gebäuden; der Mieter, ein bescheidener polnischer Handwerker, der nur zwei Räume benutzt, hat keine Mittel für größere Reparaturen. Uebrigens hat er meine Angehörigen noch gut gekannt, und er und seine hübsche blonde Frau empfangen mich freundlich und befriedigen meine Wißbegierde, so gut sie können. Von den alten Einrichtungsgegenständen ist nichts mehr vorhanden. Nur in einem Dachstübchen finde ich das verwitterte Gehäuse unseres alten "Regulators", das Werk fehlt, die Zeit hier steht still. In der anderen Giebelstube hängt - o Wunder! - das Melanchthonbild, das 1917 zur Vierhundertjahr- Feier der Reformation ins Haus kam. Das dazu gehörige Lutherbild finde ich zerstört im Staub des Dachbodens, ebenso den Rest eines alten Kalenders, vermutlich "Volksfreund" 1929. Melanchthonbild und Kalender darf ich als kostbares Andenken mitnehmen. 

Von den Wirtschaftsgebäuden steht noch die Scheune und der eine Stall; den anderen hat man abgerissen und die Ziegel verkauft. Vom früheren Obstgarten sind nur noch geringe Reste vorhanden; doch der Walnußbaum, von dem ich eine Handvoll grüner Nüsse mitnehme, hat sich mächtig entwickelt; und die uralten "Kruschkenbäume" (Feldbirnen), charakteristisch für die dortige Landschaft, stehen noch am Rande des Ackers wie einst. Die Ufer des breiten Wasserlaufs hinter dem Wohnhause, des sogenannten Kanals, einst beliebt als Tummelfläche für "Kahnpartieen", sind mit Schilf und Kalmus bewachsen und kaum wiederzuerkennen. Ab und zu sieht man einen Fisch springen wie damals, als wir als Jungen uns ein Fischgericht zusammenangelten. Wir besuchen das Nachbargehöft, an das sich wie auch an andere Häuser der Gegend düstere Erinnerungen aus der Zeit nach dem Abzug der deutschen Truppen knüpfen. Hier wirtschaftet jetzt ein kinderreicher polnischer Kriegsinvalide, der meinen Vater noch gut kannte und ihn sehr schätzte. Er hält das Anwesen in tadelloser Ordnung, obwohl ihm, wie er erzählt, Pachtzins, Steuern und gelegentliche Ernteschäden durch Ueberschwemmung wenig Nettoeinnahmen übriglassen. Er setzt uns mit seinem Kahn über den "Kanal", und wir begeben uns zu dem auf einer Sanddüne gelegenen Friedhof.

                                                                (Schluß folgt)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz