W Zagórowie
Wymieniamy się prezentami na pożegnanie i jedziemy do miasteczka Zagórów, gdzie stoi kościółek, w którym zostałem ochrzczony, bierzmowany i pobrałem się. Od czasu do czasu przyjeżdża tu pastor z Konina i odprawia nabożeństwo w języku polskim dla nielicznych wiernych. W dawnej ewangelickiej plebanii mieszczą się urzędy miejskie, w tym urząd stanu cywilnego. Chcę skorzystać z okazji i poprosić o wystawienie kilku dokumentów. Urzędnik stanu cywilnego uprzejmie odnosi się do mojej prośby i wyszukuje stare ewangelickie księgi kościelne, które są tu przechowywane. Przeglądamy stare akta i czytam wiele dobrze znanych mi nazwisk. Oto akt zgonu mojego najmłodszego brata z 1915 roku, a obok podpisu pastora Haacka widnieje podpis mojego ojca. Ponieważ sporządzenie wyciągów z rosyjskich, polskich i niemieckich akt zajmuje dużo czasu, obiecują mi, że prześlą mi to, o co prosiłem.
Naprzeciwko kościółka znajduje się dom Driesnerów, przed 1916 r. szkoła ewangelicka; tutaj kantor Milner i kantor Behnke nauczyli nas czytać i pisać (o ile nie nauczyliśmy się tego wcześniej w domu u ojca). Kiedy szkoła została przeniesiona do nowego budynku, dom ten przez ponad dwie dekady był popularnym miejscem postoju dla dalszych i bliższych krewnych ze wsi, którzy mieli coś do załatwienia w miasteczku i przy okazji zaglądali do Driesnerów. Ileż niezliczonych radosnych godzin spędziliśmy tutaj! Ileż radości, życzliwości i pocieszenia emanowało z tego domu! Pytam młodą kobietę wychodzącą z domu z wózkiem dziecięcym, kto teraz tu mieszka. „Różni lokatorzy (różni najemcy)” – brzmi lakoniczna odpowiedź. W duchu pozdrawiam dwóch poprzednich mieszkańców, którzy spoczywają teraz na cmentarzu w Westfalii.
To niegdyś tak tętniące życiem miasteczko wydaje mi się w ten słoneczny sierpniowy popołudnie niemal wymarłe. Na ulicach nie spotykamy nawet tuzina ludzi. Na dużym rynku, którego środek zajmuje niewielki park z potężnymi drzewami, odkrywam tylko jeden sklep spożywczy, w narożnym budynku naprzeciwko apteki. W domu Diesterheft, niegdyś największym sklepie kolonialnym na rynku, zgodnie z szyldem znajduje się kawiarnia (CaM). Poza tym nie widzimy żadnych innych lokali handlowych. Niestety nie spotykam w domu starego polskiego szewca, który uszył mi moje pierwsze buty i którego chciałbym pozdrowić. Poza tym nie znam tu już nikogo.
(ciąg dalszy nastąpi)
Kościół ewangelicki w Zagórowie, powiat Konin. - Die ev. Kirche in Zagórów, Kr. Konin.
In Zagorow
Wir tauschen zum Abschied Gastgeschenke aus und fahren zum
Städtchen Zagóróww (Hinterberg), wo dos Kirchlein steht, in dem ich getauft,
konfirmiert und getraut wurde. Ab und zu kommt der Pastor aus Konin herüber und
hält für die wenigen Leute einen Gottesdienst in polnischer Sprache. Im
früheren evang. pfarrhaus sind städtische Beamter untergebracht, darunter dos
Standesamt. Ich will die Gelegenheit nutzen und mir einige Urkunden ausstellen
lassen. Der Standesbeamte geht höflich auf mein Anliegen ein und sucht die
alten evang. Kirchenbücher hervor, die hier verwahrt werden. Wir suchen in den
alten Akten, und ich lese viele wohlvertraute Namen. Da - der Sterbeakt meines
jüngsten Bruders aus dem Jahre 1915, darunter neben der Unterschrift von Pastor
Haack der Namenszug meines Vaters. Da die Anfertigung der Auszüge aus den russischen,
polnischen und deutschen Akten längere Zeit in Anspruch nimmt, verspricht man, mir
das Gewünschte nachzuschicken.
Gegenüber dem Kirchlein liegt das Haus Driesner, vor 1916 evangelische
Schule; hier hoben Kantor Milner und Kontor Behnke uns das Lesen und Schreiben
beigebracht (soweit wir es nicht schon vorher beim Vater zu Hause gelernt
hatten). Als die Schule später in einen Neubau verlegt wird, ist das Haus
länger als zwei Jahrzehnte beliebte gastliche Durchgangsstation für olle
näheren und weiteren Verwandten vom Lande, die im Städtchen zu tun haben und
dabei schnell mal zu Driesners reinsehen. Wie viele ungezählte frohe Stunden
haben wir hier verbracht! Wieviel Rot, Freundlichkeit und Trost ist von diesem Hause
ausgegangen! Ich frage eine junge Frau, die mit einem Kinderwagen aus dem Hause
kommt, wer jetzt hier wohne. "Rozni lokatorzy (verschiedene Mieter)",
laute! die lakonische Antwort. Ich grüße im stillen die beiden früheren
Bewohner die jetzt auf einem Friedhof in Westfalen ruhn.
Das früher so geschäftige Städtchen erscheint mir an diesem sonnigen
Augustnachmittag fast wie ausgestorben. Wir begegnen keinem Dutzend Menschen
auf den Straßen. Auf dem großen Marktplatz, dessen Mitte von der kleinen
parkähnlichen Anlage mit den inzwischen mächtig aufgeschossenen Bäumen eingenommen
wird, entdecke ich nur ein einziges Lebensmittelgeschäft, im Eckhaus gegenüber
der Apotheke. Im Hause Diesterheft, früher das größte Kolonialwarengeschäft am
Platz, befindet sich laut Ladenschild eine Kawiarnia (CaM). Sonst bemerken wir
kein Geschäftslokal. Den alten polnischen Schuster, der mir meine ersten Schuhe
gemocht hat und dem ich gerne guten Tag sagen möchte, treffe ich leider nicht
zu Hause on. Und sonst kenne ich hier niemand mehr.
-1.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz