niedziela, 30 listopada 2025

MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ - Konin i okolice - Der Heimatbote - 10/64 - cz.1

                                          MARZENIE I RZECZYWISTOŚĆ

                                        - Krótka wizyta w dawnej ojczyźnie -

Obraz dawnej ojczyzny towarzyszy nam nawet w snach i każdy z nas odczuwał już tęsknotę za porównaniem tego wyidealizowanego przez czas i odległość obrazu z dzisiejszą rzeczywistością: chcielibyśmy ponownie zobaczyć ojczyznę. Jak wiadomo, łatwiej i taniej jest pojechać do Hiszpanii lub Włoch niż do krajów na wschód od Elbe i Saale. Ale taka podróż nie jest niemożliwa.

Kiedy nadarzyła się okazja, aby wraz ze znajomymi wybrać się na wycieczkę samochodową do Związku Radzieckiego, po dłuższym wahaniu zdecydowałem się pojechać. Niezbędne formalności zostały załatwione przez biuro podróży w ciągu około czterech tygodni i pod koniec lipca wyruszyliśmy w drogę. Nie zamierzam jednak opisywać tutaj naszej niezwykle interesującej 14-dniowej podróży do Związku Radzieckiego, ale raczej opowiedzieć czytelnikom „Heimatbote” o krótkiej wizycie w mojej najbliższej ojczyźnie.

Nasza podróż przebiegała bowiem przez Frankfurt-Poznań-Warszawa i chociaż mieliśmy tylko krótkoterminową wizę tranzytową do Polski, skorzystaliśmy z okazji, aby w drodze powrotnej zboczyć z europejskiej drogi nr 8 do Konina i Zagórza nad Wartą.

W niedzielę sierpnia 1964 roku, jadąc z Brześcia i Warszawy, pod wieczór dotarliśmy do powiatu Konin. Na stacji benzynowej otrzymaliśmy miłą informację, częściowo nawet w języku niemieckim. Następnie w starej części miasta zapytaliśmy o jedyny hotel. Mówię „stare miasto”, ponieważ Konin jest dziś podzielony na dwie części. Na północ od Warty, w kierunku dworca kolejowego, widać symbole nowego, przemysłowego Konina, gdzie wydobywa się węgiel brunatny i produkuje aluminium. Jak głosi tablica przed starym ratuszem, Konin ma stać się największym miastem aluminiowym w Polsce.

Zatrzymujemy się w Koninie I, w hotelu założonym podczas wojny przez niemieckiego przedsiębiorcę; rozpoznaję go, ponieważ w 1942 roku już tam nocowałem. Od tego czasu budynek i wyposażenie najwyraźniej nie uległy większym zmianom, tylko upływ czasu odcisnął na nich swoje piętno przez dwadzieścia lat. Kiedy już się nieco zakwaterowaliśmy, udajemy się do restauracji, gdzie jemy porządną i niedrogą kolację; w starym mieście piwowarskim nie dostajemy piwa, ponieważ rura piwna w lokalu właśnie się zepsuła i nie ma co liczyć na naprawę w niedzielny wieczór. W końcu lemoniada też wystarczy. Przyjacielski Polak dotrzymuje nam, Niemcom, towarzystwa; opowiada, że znał pastora ewangelickiego z Konina, ale ten wyjechał. Na moje pytanie, czy jest na urlopie, otrzymuję wymowną odpowiedź, że pastor wyjechał do „NRF” (Niemiecka Republika Federalna); nie jest trudno wyjechać do Republiki Federalnej Niemiec, wystarczy mieć zaproszenie z tego kraju. Nawiasem mówiąc, „wyjeżdżający” pastor został w międzyczasie zastąpiony przez innego.

W pokoju hotelowym, zmęczeni, nie czytamy trzy stronicowego regulaminu. Los mści się na nas następnego ranka: w momencie wstawania zawodzi instalacja wodociągowa i muszę ograniczyć naszą toaletę do golenia elektrycznego. Jemy śniadanie w całkiem przyjemnej mleczarni i około godziny 8:00 czasu środkowoeuropejskiego (w Polsce obowiązuje czas letni) opuszczamy senne miasteczko. Nasza droga prowadzi nas obok ratusza, katolickiej parafii „Fara” i kościoła ewangelickiego, który, jak później słyszeliśmy, jest utrzymywany w wzorowym porządku.

Jedziemy asfaltową drogą krajową na południe od warszawsko-berlińskiej doliny lodowcowej w kierunku zachodnim. Poranne słońce oświetla pola, które w większości zostały już zebrane i zaorane; nadal jest to ten sam spokojny krajobraz małych gospodarstw rolnych, jaki był kiedyś. W dalekim zasięgu wzroku nie widać żadnego człowieka, a nawet w dwóch lub trzech małych wioskach, przez które przejeżdżamy, prawie nic się nie dzieje. Wkrótce docieramy do wsi kościelnej Trąbczyn (Drommin) i jedziemy teraz piaszczystą drogą do wsi Oleśnica (Erlenbruch), gdzie zostawiamy samochód, aby pieszo udać się do Warthebruch, miejsca mojego dzieciństwa i młodości.

                                                           Ciąg dalszy nastąpi


                                                      TRAUM UND WIRKLICHKEIT

                                                    - Kurzbesuch in der alten Heimat -

Das Bild der alten Heimat folgt uns bis in die Träume, und jeder von uns hat schon die Sehnsucht verspürt, dieses durch den zeitlichen und räumlichen Abstand verklärte Bild mit der Wirklichkeit von heute zu vergleichen: wir möchten die Heimat wiedersehen. Nun ist es bekanntlich leichter und billiger, nach Spanien oder Italien zu reisen als in die Länder östlich der Eibe und Saale. Aber unmöglich ist eine solche Reise auch nicht.

Als sich mir die Gelegenheit bot, m'it Bekannten an einer Autofahrt in die Sowjetunion teilzunehmen, entschied ich mich nach längerem Zögern mitzufahren. Die erforderlichen Formalitäten wurden durch ein Reisebüro in etwa vier Wochen erledigt, und Ende Juli starteten wir. Doch soll hier kein Bericht über den hochinteressanten 14 tägigen Aufenthalt in der Sowjetunion gegeben werden, vielmehr will ich den Lesern des "Heimatboten" vom Kurzbesuch in meiner engsten Heimat berichten.

Unsere Fahrt ging nämlich über Frankfurt-Posen-Warschau, und obwohl wir für Polen nur ein kurzbefristetes Durchreisevisum hatten, nahmen wir doch die Gelegenheit wahr, auf der Rückreise einen Abstecher von der Europastraße 8 nach Konin und Zagórow (Hinterberg) an der Warthe zu machen.

An einem Sonntag im August 1964 erreichten wir, von Brest und Warschau kommend, gegen Abend die Kreisstadt K o n i n. An der Tankstelle erhalten wir freundliche Auskunft, zum Teil sogar in deutscher Sprache. Dann fragen wir uns in der Altstadt nach dem einzigen Hotel durch. Ich sage Altstadt, denn Konin ist heute zweigeteilt. Nördlich der Warthe in Richtung Bahnhof erblickt man die Wahrzeichen des neuen, industriellen Konin mit Braunkohleförderung und Aluminiumerzeugung; Konin soll wie eine der Spruchtafeln vor dem alten Rathaus verkündet, die größte Aluminiumstadt Polens werden.

Wir übernachten in Konin I in dem Hotel, das während des Krieges von einem deutschen Unternehmer eingerichtet wurde; ich erkenne es wieder, denn 1942 habe ich dort schon einmal übernachtet. Seither hat sich an dem Hause und der Einrichtung anscheinend nicht viel geändert, nur der Zahn der Zeit hat zwanzig Jahre daran genagt. Als wir einigermaßen untergebracht sind, begeben wir uns in ein Speiselokal, wo wir ordentlich und preiswert zu Abend essen; Bier bekommen wir in der alten Brauereistadt nicht, weil die Bierleitung im Haus eben defekt geworden und mit einer Reparatur am Sonntagabend nicht zu rechnen ist. Schließlich tut Limonade es auch. Ein freundlicher Pole leistet uns Bundesdeutschen Gesellschaft; er erzählt, erhabe den evangelischen Pastor von Konin gekannt, dieser sei nun aber verreist. Auf meine Frage, ob er wohl in Urlaub sei, erhalte ich die vielsagende Antwort, daß der Pastor in die "NRF" (Niemiecka Republika Federalna - Dt. Bundesrepublik) abgereist sei; es sei auch nicht schwer, in die Bundesrepublik zu reisen, man müsse nur eine Einladung von dort haben. Uebrigens wurde der "abgereiste" Pfarrer inzwischen durch einen anderen ersetzt.

Im Hotelzimmer unterlassen wir es aus Müdigkeit, die dort aushängenden drei Seiten langen Benutzungs-Verordnungen zulesen. Dafür rächt sich das Schicksal am nächsten Morgen; die Wasserleitung versagt zur Stunde des Aufstehens, und so muß ich unsere Toilette auf die Elektrorasur beschränken. Wir frühstücken in einer relativ netten Milchbar und verlassen gegen acht Uhr MESZ (Polen hat Sommerzeit) das verschlafen wirkende Städtchen. Unser Weg führt uns am Rathaus, an der katholischen "Fara" und an der evangelischen Kirche vorbei, die, wie wir später hörten, vorbildlich in Ordnung gehalten sein soll.

Wir fahren auf einer asphaltierten Landstraße südlich am Warschau-Berliner Urstromtal westwärts. Die Morgensonne bescheint die größtenteils schon abgeernteten und gepflügten Felder; es ist noch ganz die brave kleinbäuerliche Landschaft von einst. Weit und breit ist kein Mensch zu sehen, und selbst in den zwei oder drei kleinen Dörfern, durch die wir kommen, rührt sich kaum etwas. Bald erreichen wir das Kirchdorf Trabczyn (Drommin) und fahren nun auf sandiger Straße nach dem Dorf Olesnica (Erlenbruch), wo wir den Wagen verlassen, um zu Fuß in das Warthebruch, die Heimat meiner Kindheit und Jugend, zu gehen.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz