sobota, 12 czerwca 2021

Erich Kühler - Bukowiec - Königsbach - Miazga - Wojna - Wspomnienia - cz.1

 

    Swoje wspomnienie z lat dziecinnych przysłał mi Erich Kühler dobre 3 lata temu. Wcześniej odwiedził nas w naszym domu wraz ze swoim młodszym bratem. To było wspaniałe spotkanie, cudowne opowieści i zwiedzanie Bukowca i Andrespola. Niestety jego znajomość języka polskiego była niewystarczająca, do prowadzenia płynnej rozmowy, miał prawo zapomnieć. Widziałem jego łzy wzruszenia podczas wizyty na cmentarzu w Bukowcu, szukał także cmentarza w Andrespolu, niestety...Staliśmy przed działką na której stał rodzinny dom przy ulicy Rokicińskiej w Bukowcu. Wielu z czytelników z pewnoąścią pamięta ten drewniany budynek, który około 2010 roku uległ spaleniu (na wprost delikatesów Jawor). Erich żyje, ma 84 lata, sentyment do jego rodzinnego Bukowca pozostanie do końca jego dni. Zapraszam na jego wspomnienia:

                                           Erich podczas wizyty w Bukowcu 


                   

     Wspomnienia z dzieciństwa w Königsbach (Bukowiec Polska).

Pojedyncze fragmenty wzięte z pamięci bez dokładnych danych chronologicznych.

    Siedzimy na ulicy (ulica Rokicińska – mój przypisek), na ciepłym asfalcie i bawimy się. Głośne trąbienie zaskoczyło moją matkę. O tej porze w ciągu dnia przejeżdżał tędy może jeden samochód. Ta historia była opowiadana przez moją mamę tak wiele razy, więc jest bardzo silna w mojej pamięci.

    Szedłem do domu z moim bratem Horstem z dolnej wsi skrótem, wąską ścieżką przez bagnistą łąkę. Mieszkańcy Bukowca nie mogli wykorzystywać tego terenu jako ziemi uprawnej, właśnie ze względu na podmokły teren. Musiał to być czas około 1943 roku, bo mój brat (rocznik 1941) umiał już chodzić. Byłem bardzo dumny, że sam znalazłam drogę.

    Mój ojciec i jego kuzyni łowili raki w Baachu (Miazga). Jeszcze dziś widzę ten wielki garnek z gotowanymi czerwonymi rakami.

    W zimie łąki były zalane, więc bez większego niebezpieczeństwa mogliśmy jeździć na łyżwach i ślizgać się po lodzie u źródeł Baacha (Miazgi), w kierunku Kurowic. Łyżwy były drewniane z dwoma żelaznymi drutami wbitymi w drewnianą podeszwę, wyglądało to jak biegówki.

    Wielkanoc: ciocia Klara przychodzi z tradycyjnym stiplem (wiązka jałowca). Spóźnialskich wyciąga się z łóżka smagając gałązką jałowca, to bardzo bolało na gołej skórze.

    Moje wspomnienie o żniwach. Na dużych polach wszyscy zbierali się razem. Kilku mężczyzn kosiło ręcznie kosami. Za każdym kosiarzem szła kobieta, która zbierała skoszone zborze w snopki. Wiązka (snop) jest trzymana razem za pomocą pasma łodyg. Snopki układano na kształcie lalki. Jako mały chłopiec brałem udział w ustawianiu lalek. Niektóre kobiety koordynowały, za którym mężczyzną pracują. Silni mężczyźni kosili bardzo szybko, a kobieta musiała podbierać równie szybko, bo z tyłu już szli następni kosiarze..

    Pamiętam zbiory ziemniaków u wujka Jonasa. Łęty ziemniaczane zostały wypalone. Do ognia wrzucano ziemniaki. Po ugaszeniu ognia z żaru wyjmowano spalone ziemniaki. Skórka z ziemniaków była zdejmowana, a upieczone ziemniaki smakowały wspaniale. My, dzieci, mieliśmy oczywiście czarne od popiołu i sadzy twarze i ręce.

    Wycieczka dorożką do Effingshausen (Starowa Góra). Wujek Jonas i ciotka Klara z domu Wölfle pochodzili z Effingshausen (Starowa Góra). Cały dzień jechaliśmy w pięknej czarnej karecie z czarnymi rumakami. Była tam również moja babcia Emilie (siostra wujka Jonasa).

    Wspomnienie kiszenia kapusty. Na środku pokoju stała duża drewniana beczka (to chyba było u babci Rometsch.) Moje stopy były myte do czysta, a potem wkładano mnie do beczki, żebym stąpał po poszatkowanej białej kapuście.

Mama  Ericha Kühlera, Emilja Kühler z jego siostrą na ręku. W oknie stoi pani Enge. Z lewej strony stoją: Erich i jego brat Horst. (ten budynek stał jeszcze kilka lat temu, biuro miejscowej masarni - obecnie parking delikatesów Jawor).



    W latach wojennych, latem 1943 lub 1944 r., w pobliżu gospodarstwa rodziny Egler w kierunku Kurowic, po prawej stronie drogi głównej (Rokicińskiej), samolot musiał lądować awaryjnie z powodu awarii silnika. Była tam prawdziwa migracja ludzi, którzy wszyscy chcieli zobaczyć samolot z bliska.

    Wszyscy mieszkańcy wsi i rolnicy uciekali 17.1.1945 przed zbliżającym się frontem, furmanka za furmanką, z workami i torbami. Wozy konne z drabinami wyłożone były deskami bocznymi, a nad nimi w łuk naciągnięta była plandeka. Nie mieliśmy gospodarstwa, więc podwiózł nas wujek Jonas Frank, brat mojej babci. Nie było tam zbyt wiele miejsca. Wujek Jonas z żoną i dwójką dzieci, babcia z ciocią Marią i Klarą, plus moja mama z trzema chłopcami. Na wozie, który był ciągnięty przez jednego konia, było nas 11 osób.

    Po drodze spotkaliśmy ojca mojej matki. Dziadek Aleksander miał w Andrespolu sklep mięsny i duży wóz skrzyniowy z gumowymi oponami i dwoma silnymi końmi. Z tyłu była doczepiona kabina z motocyklem dziadka. Przeładowano go i pozwolono nam jechać z dziadkiem Aleksandrem. Mieliśmy dużo miejsca i ładną białą pościel. Jeżdżono nim tylko w ciągu dnia, konie powinny mieć przerwę.

    To stało się naszą zgubą, po prostu nie mogliśmy poruszać się wystarczająco szybko. Dogonił nas front z szybkimi czołgami. Większość wozów zjechała na prawe pobocze i zatrzymała się. To było straszne przeżycie, po tym jak kolumna czołgów się przebiła wyglądało to makabrycznie i niszcząco.

    Po prawej stronie drogi widziałem trupy koni i wraki wozów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz