Zaczęło się to jakiś czas po wojnie w Königsbach
Wiosna 1945 r. do jesieni 1946 r.
Mieszkaliśmy w starym budynku gospodarczym z trzema kobietami i pięciorgiem dzieci. Tuż przy wejściu do domu znajdowała się letnia kuchnia. Podłogę stanowiła mocno ubita ziemia. W dużym salonie wzdłuż ścian stały miejsca do spania, a na środku stał stół, duży czarny żelazny piec z długą czarną rurą piecową. To była nasza zimowa kwatera.
W domach sąsiadów mieszkało jeszcze kilka niemieckich kobiet z dziećmi.
Wiosną 1945 r. moja matka szukała pracy u polskiego rolnika. W niektórych gospodarstwach polscy parobkowie przejęli gospodarstwa niemieckie. Nie stanowiło to problemu, ponieważ w większości przypadków ludzie już się znali. Za każdą pracę płacono żywnością, taką jak ziemniaki, jęczmień na kawę słodową, mąka, mleko, smalec. Jeśli jadło się w domu, to zazwyczaj były to ziemniaki w marynarce i kawa słodowa, czasem gęste kwaśne mleko. Pozyskiwanie wszelkiego rodzaju żywności było codziennym tematem. Moja mama codziennie chodziła do rolnika do pracy. Czasem była to inna zagroda, tam był dla mnie problem. Bardzo często szukałam mamy, tam gdzie była mama było też coś dla mnie do jedzenia.
Doświadczenia indywidualne:
Wspomnienie pierwszych dni po wojnie w Königsbach.
Była jeszcze zima i mróz, droga (Rokicińska) była jeszcze odśnieżona, a my poszliśmy na sanki (jak już wspomniano). Raz po raz leżeli przy drodze martwi żołnierze, zdmuchnięci przez śnieg. Na tej drodze musiały toczyć się walki podczas odwrotu żołnierzy niemieckich z wojskami rosyjskimi. W okresie mrozów zwłoki gromadzono na stosie przy cmentarzu. Na wiosnę obok cmentarza (ewangelicki w Bukowcu - mój przypisek) wykopano zbiorową mogiłę, w której "pochowano" wszystkie zwłoki, do dziś pamiętam ten widok.
W Grünbergu (Zielona Góra) była bogata rodzina, moja mama musiała wykonywać prace domowe, prasowanie itd. Ja też tam kiedyś byłam, był tam niemiecki dozorca, pilnował stawów rybnych... Podczas rozłupywania drewna odrąbałem sobie nasadę lewego kciuka. Wieczorem wróciliśmy do domu z grubym bandażem. Wypadek, którego ślady można zobaczyć do dziś:
Na lewo i prawo od drogi wiejskiej znajdował się rów, który latem był zarośnięty. Moja próba przeskoczenia przez rów nie powiodła się. Lewą nogą wskoczyłem na gruby kawał szkła i miałem po tym bardzo dużą ranę! Bez lekarstwa, środka dezynfekującego (jodyny) zrobiła się straszna gangrena. Ostatnią pomocą był wiejski kowal Pan Lassota, miał łój wieprzowy (tkanka tłuszczowa brzucha) i cukier który zdobył starą metodę do dezynfekcji. Mimo stosowania starych domowych sposobów, długo trwało zanim rana się zagoiła. Blizna widoczna do dziś jest moją pamięcią.
Erich Kühler i Ella Keppler - Bukowiec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz