sobota, 12 czerwca 2021

Erich Kühler - Bukowiec - Königsbach - Wojna - Ucieczka - Łódź - Wspomnienia - cz.2

 

    Mieliśmy szczęście. Z jakiegoś nieznanego mi powodu nasz dziadek zjechał na lewą stronę drogi w małe zagłębienie. Udało nam się bez niebezpieczeństwa opuścić wóz konny i uciec do lasu. Bezradnie wszyscy biegali między sobą, uchodźcy, niemieccy żołnierze i zaprzęgnięte konie. Żołnierze i uchodźcy z dziećmi nocowali w opuszczonym budynku gospodarczym. Szukali miejsca do spania we wszystkich pomieszczeniach, bo na dworze było stanowczo za zimno. Następnego dnia dziadek Aleksander dał mojej mamie pieniądze i powiedział, że nie może jej już pomóc, że będzie musiała radzić sobie sama z dziećmi.

Alexander i Erich pokazują gdzie stał ich dom rodzinny w Bukowcu, ul. Rokicińska 713 (plac z tyłu), który został rozebrany po spaleniu w 2014 roku, po przeciwnej stronie Sklep "Jawor"



    Mama z pomocą odczepiła kabinę od dużego skrzyniowego wozu i zaprzęgła konia. Było wystarczająco dużo koni. W związku z posuwaniem się frontu wojennego i tym, co działo się z kolumną pancerną, wiele wozów zostało uszkodzonych, a konie, jeśli jeszcze żyły, pozostawiono wolne. W lesie i okolicy było dużo koni.

    Moja mama i nasza trójka dzieci pojechała z powrotem z wozem w kierunku Königsbach. To było zdecydowanie za daleko na zachód, a po przejściu frontu nie wiedzieliśmy, czy uda nam się przekroczyć granicę.

    W ten sposób rozpoczęła się odyseja powrotna do Königsbach!!!

    Wracaliśmy tą samą drogą co cofający się front. Żołnierze z wozami wyszli nam naprzeciw, a nasz koń był kilkakrotnie wymieniany na gorszy. Wreszcie mieliśmy ślepego konia, którego mama musiała prowadzić.

    Po drodze widziałem okrucieństwo wojny. Wciąż mam w głowie obrazy wszystkich ciał ułożonych w stertę.

    Po kilku dniach znaleźliśmy się w środku miasta Łodzi. Moja mama szukała ulicy, na której mieszkali krewni. Zapytała jakiegoś mężczyznę, czy mógłby nam pomóc. Z niemieckimi tabliczkami na samochodzie zostaliśmy zatrzymani przez milicję. Musieliśmy iść na posterunek policji, mężczyzna też. Ustawiono nas pod ścianą i przeszukiwano kieszenie. Przed nami stało trzech milicjantów z karabinami i bagnetami i ładowali broń. Wtedy skoczyłem się górę i wybiegłem na ulicę krzycząc: "Nie dam się zastrzelić". Strasznie bałam się o swoje życie. Wypuszczono nas po pół dnia pobytu w więzieniu. Człowiek ten miał przy sobie wszystkie swoje niemieckie dokumenty, powiedział do mojej matki: "Mogę się teraz tylko powiesić, nie puszczą mnie wolno".

    Po tej historii zabrali nam wóz, a my schroniliśmy się u krewnych. Udało nam się tam pozostać przez kilka dni, ale jedzenia zaczynało brakować. Gdy zima stała się nieco łagodniejsza, mama zorganizowała sanki i wyruszyliśmy w kierunku Königsbach. Moi bracia na saniach, a ja i mama ciągnęłyśmy. Zawsze szliśmy główną drogą. Z przystankiem u krewnych w Andrespolu dotarliśmy z powrotem do Königsbach.

W domu pradziadków w Unterdorf (Dolny Bukowiec) spotkaliśmy prababcię Rometsch i ciotkę Elsę z dziećmi, Gerhardem i Kurtem Kainathami.

                                       Emilia Kühler  ze swoimi dziećmi Horstem i Erichem.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz