Ciekawy, powiedziałbym bardzo ciekawy artykuł znalazłem w Litzmannstädter Zeitung z 18 kwietnia 1943 roku. Oczywiście pisano go tendencyjnie, jednak ja skupiam się na innych informacjach, chociażby w nazewnictwie miejscowości: do znałem słów: Brätz (Brójce), Freirecken (Wola Rakowa), Ruckwerdą (Rzgow) czy też Palzen (Palczew). Resztę znam dobrze z innych źródeł, jednak wielu czytelników dopiero teraz poznaje fakty z życia naszej gminy Brójce, zapraszam:
Powiat Brätz (Brójce) na południowy wschód od Litzmannstadt również charakteryzuje się typową dla wschodu rozległością, która przy 100 kilometrach kwadratowych może być niemalże uznana za normę dla powiatu wiejskiego. Prawdą jest, że oficjalna siedziba znajduje się w Brätz (Brójce), ponieważ znajdował się tam mniej więcej nadający się do użytku budynek biurowy, aczkolwiek dopiero co wyremontowany według niemieckich standardów, w którym komisarz powiatowy urządził przede wszystkim godnie salę gminną i zlecił stworzenie gustownej sali weselnej. Jednak geograficznie Kurowice stanowią centrum tej dzielnicy gminy, gdzie mieszczą się również urzędy takie jak Inspekcja Celna. Ale te tylko zewnętrzne rzeczy nie są decydujące, wnętrze, duch tego urzędu był i zawsze pozostawał niemiecki nawet w czasach polskich, co jest wystarczająco zaznaczone przez dwie stare szwabskie osady Königsbach i Grömbach (Bukowiec i Zielona Góra). I nawet w najczarniejszych czasach obcego panowania te dwie niemieckie nazwy były tylko znane, nie trzeba było ich germanizować, nie, te 60 szwabskich rodzin - ściśle mówiąc byli to Wirtemberczycy, Badenserowie, Alzatczycy (ci ostatni jednak już wcześniej migrowali na wschód do Badeni) - przyniosło te znane nazwy wsi ze swojej szwabskiej ojczyzny. Mało kto zwrócił uwagę na fakt, że Polacy w urzędowym zapale ukuli nazwę miejscowości Bukowiec. Żaden z mieszkańców nie używał go jednak, byli i znali się tylko jako Königsbacher, ponieważ przez około 140 lat pod obcym panowaniem jeszcze w dniu Befreiung (Wyzwolenie) wszystkie niemieckie gospodarstwa we wsi występowały dokładnie w ten sposób, jak stare niemieckie nazwiska rodowe ze szwabskiej ojczyzny.
I nawet dziś, po wyzwoleniu, kiedy wszystko jest o wiele łatwiejsze do zrobienia niż pod okiem obcego prawa, wielokrotnie wspólnie remontowane drogi, poprawione ścieżki, odbudowany 4-kilometrowy odcinek drogi, świadczą o panującym tu niemieckim duchu wspólnoty. Ponadto utrzymanie i przygotowanie szkół, których jest już imponująca liczba ośmiu, zdradza prawdziwe poczucie wspólnoty.
Widzieliśmy właśnie, jak społeczność lokalna pomogła nauczycielowi w założeniu szkolnego ogrodu w Palzen (Palczew). Mogliśmy też zobaczyć liczne przedszkola, z których jedno, które funkcjonowało w okresie żniw przekształciło się w stałe przedszkole, mieściło się w tym samym domu co szkoła; było to Freirecken (Wola Rakowa), a przed drzwiami miało specjalny funkcjonalny plac zabaw. Również nowi osadnicy, głównie Niemcy wołyńscy, dobrze zintegrowali się z tą sprawdzoną społecznością starych Niemców, którzy wyemigrowali tu w 1803 roku. Decydującym czynnikiem jest fakt, że ich komisarz powiatowy, rolnik Egler, który wstąpił do Wehrmachtu, jest człowiekiem posiadającym własne gospodarstwo, a więc i chłopskie troski i myśli, jak oni. Podobnie jak jego dumna szwabska społeczność, zachował się wiernie i w okresie polskim sam był miejscowym sołtysem.
Szczególną walkę musiał stoczyć o niemiecką szkołę i kościół, do dziś dwa charakterystyczne punkty Königsbachu. Te dwa budynki to dzieło niemieckiego Gemeinschaft, które powstało, gdy Rosjanie bezceremonialnie spalili wieś w czasie I wojny światowej w wyniku natarcia naszych wojsk. W 1916 roku, przy pomocy niemieckiej administracji wojskowej, wzniesiono dwa okazałe budynki. Ale jak tylko pojawiło się sezonowe państwo polskie, chciało skonfiskować tę dumną własność gminną na rzecz państwa.
Königsbacher odwołał się jednak do sądu najwyższego i utrzymał swoją szkołę. Konsekwencją tego była ciągła presja związana z podatkami, budową dróg itp., jednak gmina trzymała się twardo z zaciśniętymi zębami, a kiedy zwróciła się z prośbą o pracę przy budowie dróg po godzinach usłuszała słowo: nie.
Podobnie wytrwale dążono do utworzenia czysto niemieckiej straży pożarnej, którą Pg Egler powołał do życia w 1927 roku i która na wielkim święcie straży pożarnej całego byłego województwa łódzkiego wypadła najlepiej ze wszystkich w pokazach praktycznych. Oczywiście nie przyznano im pierwszej nagrody, ponieważ byli "Szwabami", czyli Niemcami. Można sobie wyobrazić, jak Polacy w parku Helenenhofa (Helenów) szeptali o tej niemieckiej konkurencji: "Teraz idą Szwaby! A straż pożarna kontynuowała budowanie swojej dobrej reputacji, kiedy w 1934 roku społeczność zbudowała remizę z własnych środków. Tak więc dzielnica szwabskich osiedli jest dobrze niemiecka, z dawnej dumnej tradycji. Jest kultywowana w obyczajach i tradycjach. W języku, pracy i nie tylko w szacunku. Kto zauważy osobliwość, jaką jest fakt, że 11 dużych studni czerpalnych stoi pośrodku nasypu drogowego w Königsbach, temu przypomina się okres założenia Niemiec. Punkty poboru wody umieszczono na środku, tak aby były w równej odległości od każdego osadnika i ogólnie dostępne, a tym samym były wyrazem idei wspólnoty.
W drodze powrotnej z Königsbach stara Niemka z tych okolic opowiadała mi, że jeszcze w czasach polskich na drodze między Ruckwerdą (Rzgow) a Brätz można było usłyszeć prawie wyłącznie język niemiecki - wskazywała na tablicę z nazwą miejscowości "Kalino". "Tak", powiedziała, "że mały dom modlitwy tam, zawsze był taki niemiecki." Tak więc wizyta w oficjalnym okręgu starych szwabskich osad jest zawsze wewnętrznym przeżyciem, w którym uczestniczą zaprawieni w bojach Niemcy. Można sobie wyobrazić, dlaczego Polacy utożsamiali kiedyś słowo "Niemiec" z imigranckimi Szwabami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz