Chciałbym tylko dodać, że ten maszynopis zdobyłem na łódzkim Skupie Makulatury....
Środa – 6.IX. Rodzice załadowują nas na chłopską furkę i wywożą do znajomych Ojca do Szydłowca.
Wrócę jeszcze do epizodu w trzecim dniu wojny. Na Placu Harcerskim stacjonowała artyleria przeciwlotnicza. Byłem z Ojcem i Stefanem przy działach, jak otworzyły ogień do przelatujących Niemców. Bukiety rozrywających pocisków otaczały samoloty. Nagle jeden wyraźnie zakołysał się. Trafiony! Radość, a jednocześnie niepokój – tak mogą trafić Kazika. Samolot, jak się później okazało, spadł w lesie w Skarżysku-Książęcym. Załoga zginęła.
Wobec szerzących się wieści, że niemcy rozstrzeliwują, lub wywożą o Rzeszy wszystkich mężczyzn – Ojciec i Stefan w czwartek 7.IX wyruszają w wędrówkę na wschód. Zostaję w Szydłowcu z Matką i młodszym bratem. Napływają coraz bardziej paniczne wiadomości. W piątek – 8.IX. Około południa na rynku w Szydłowcu wybucha panika. Jakieś konie bez jeźdźców, strzały. Tłum rzuca się do ucieczki w kierunku Radomia. Uległem tej panice. Matka wrzuciła coś do małej walizeczki pognałem biegiem. Na drodze i poboczach tłumy. Spotykam sąsiadów /matke z dwoma synami/ Przychodzi otrzeźwienie. Przecież zostawiłem Matkę, praktycznie bez opieki. Wracam również biegiem. Namawiam Matkę do wspólnej ucieczki. Nie chce się zgodzić, ale wystraszona szerzącymi się wieściami o potwornościach popełnianych przez Niemców, każe mi uciekać. Biegiem z powrotem. Nie ma sensu opisywać szczegółów ogólnie znanych. Spotkałem uciekających już ze Śląska. Dorniery, polowania na ludzi z broni pokładowej, zarywanie co jakiś czas nosem w kartofliskach. Tłum przerzedza się. Biegnę, lub idę bardzo szybko w kierunku Radomia. Rozchodzi się wieść, że Radom już jest zajęty przez Niemców. Kierują się na Zwoleń, a szczególnie do przeprawy przez Wisłę. Zapada wieczór, potem ciemna noc. Wkoło pożary i odgłosy wybuchu pocisków artyleryjskich. Zostaję sam. Około 2 w nocy – jakaś wieś. Dostaję się do stodoły. Śpię około 2 godzin. O 4-ej po wypiciu kubka mleka / musiałem zapłacić z nocleg i mleko/wędruję dalej. Obrazki podobne jak poprzedniego dnia, tylko ludzi już znacznie mniej. Samoloty grasują bezkarnie tuż nad polami i drogami. Zaatakowały w pewnej chwili mały oddział naszej kawalerii, który zdążył schronić się do lasu. Rozmawiam z ludźmi. Wszyscy zdążają nad Wisłę. W pewnej chwili spotykam takich, którzy podążąją z powrotem. Opowiadają o dantejskich scenach przy przeprawie przez Wisłę. Tłumy bombardowane i ostrzeliwane z broni pokładowej. Kłębowisko ludzi i sprzętów. Zwoleń zajęty i spalony w nocy. Widzę, że w tej sytuacji kręcenie się wokół nie ma żadnego sensu. Decyduję się wracać do Matki. Plagą są nadal „rycerscy” lotnicy niemieccy, polujący nawet na pojedynczych ludzi. Wracam już nie w takim tempie, jak dotychczas. Około godziny 18 dnia 9.IX sobota widzę pierwszych Niemców. Blokują drogi czołgami. Uczucie, które prześladuje mnie do dziś. Buta, siła i pogarda. Z tą pogardą będziemy jeszcze spotykać się przez długie lata, czego wówczas nawet nie przeczuwałem.
Jest już zmrok, kiedy zjawiam się u Matki. Zdumienie, ale i radość – znowu jesteśmy razem. Padam ze zmęczenia. Łapczywie zajadam z nogami w miednicy. Nogi pełne pęcherzy i odgnieceń. Kuruję je jeszcze przez całą niedzielę i poniedziałek. W ciągu ok. 30 godzin wędrówki, w tym 2 godziny drzemki, przebyłem ponad 120 kilometrów. Trasy nie jestem w stanie odtworzyć z pamięci. Czynię to przy pomocy mapy, a więc:
Szydłowiec, Orońsko, Skaryszew, Odechów, Kazanów, Krzyżanowice, Wierzbica, Szydłowiec. Z obawy napotkania Niemców trzeba było omijać te miejscowości i kluczyć, nakładając jeszcze drogi. Co to jednak dla moich wtedy szesnastu lat. Otrząsnąłem się jak psiak i mogłem zaczynać od początku.
Front przeszedł przez Szydłowiec w nocy z piątku na sobotę. Nasze oddziały cofały się od strony Skarżyska, stawiając opór i opóźniając posuwanie się Niemców. Noc była straszna. Ludzie leżeli wc domach na podłodze, lub siedzieli w piwnicach. Obustronny ogień artyleryjski budził grozę i powodował straty wśród ludności cywilnej, w budynkach i dobytku.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I would just like to add that I obtained this manuscript at the Lodz Waste Paper Skup....
Wednesday - 6 September. My parents load us onto a peasant cart and take us to my father's friends in Szydłowiec.
I will come back to an episode on the third day of the war. Anti-aircraft artillery was stationed on Harcerski Square. I was with Father and Stefan by the cannons, when they opened fire on passing Germans. Bouquets of bursting shells surrounded the planes. Suddenly one rocked visibly. Hit! Joy and anxiety at the same time - that's how Kazik could be hit. The plane, as it turned out later, fell down in a forest in Skarżysko-Książêcy. The crew perished.
In view of the spreading news that Germans were shooting all the men or deporting them to the Reich, on Thursday, September 7, Father and Stefan set off on a journey eastwards. I stayed in Szydłowiec with my mother and younger brother. More and more panicky news comes. On Friday - 8 September. Around noon panic breaks out on the market square in Szydłowiec. Some horses without riders, shots. The crowd rushes to escape in the direction of Radom. I gave in to this panic. My mother threw something into a small suitcase and I ran. There were crowds on the road and on the roadsides. I met my neighbours /Mother with her two sons/ I came to my senses. I left my mother practically unattended. I also run back. I encourage my mother to run away together. She does not want to agree, but frightened by the spreading news about the atrocities committed by the Germans, she tells me to run away. I run back. There is no point in describing generally known details. I met people already escaping from Silesia. Dorniers, hunting for people with on-board weapons, poking their noses into potato fields every now and then. The crowd thins out. I am running or walking very fast in the direction of Radom. The news is spreading that Radom is already occupied by the Germans. They are heading for Zwoleń, and especially for the Vistula crossing. The evening falls, then the dark night. There are fires all around and the sound of exploding artillery shells. I stay alone. About 2 a.m. - some village. I get to the barn. I sleep about 2 hours. At 4 a.m. after having drunk a cup of milk (I had to pay for accommodation and milk) I continued my journey. Similar to the previous day, only there are much fewer people. Aeroplanes fly with impunity just over the fields and roads. At one point they attacked a small detachment of our cavalry that had managed to hide in the forest. I talk with people. They all head for the Vistula. At one point I meet some who are heading back. They tell me about the Dantean scenes at the Vistula crossing. Crowds bombarded and shot at with deck weapons. Crowds of people and equipment. Zwoleń occupied and burnt during the night. I see that in this situation hanging around does not make any sense. I decide to go back to Mother. German "knightly" airmen are still a scourge, hunting even single people. I return not at the same pace as before. Around 6 p.m. on Saturday 9 September I see the first Germans. They block the roads with tanks. A feeling that haunts me to this day. Buttiness, force and contempt. We will meet with this contempt for many years, which I did not even imagine at the time.
It was already dusk when I arrived at Mother's house. I am amazed, but also happy - we are together again. I fall down from exhaustion. I eat greedily with my feet in my pelvis. My legs are full of blisters and sores. I continue to heal them throughout Sunday and Monday. In about 30 hours of hiking, including 2 hours of naps, I covered more than 120 kilometres. I am unable to retrace the route from memory. I do it with the help of a map, thus: Szydłowiec, Orońsko, Skaryszew, Odechów, Kazanów, Krzyżanowice, Wierzbica, Szydłowiec. For fear of encountering Germans, we had to avoid these towns and wander, still overlapping the roads. But what was this to my then sixteen years of age? I shook myself off like a dog and could start from the beginning.
The front passed through Szydlowiec at night from Friday to Saturday. Our units were retreating from the side of Skarżysko, putting up resistance and delaying the Germans' advance. The night was terrible. People were lying on the floor in the houses or sitting in the cellars. The artillery fire from both sides was terrifying and caused losses among civilians, buildings and belongings.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ich möchte nur noch hinzufügen, dass ich dieses Manuskript beim Lodzer Altpapier-Skup.... erhalten habe.
Mittwoch - 6. September. Meine Eltern laden uns auf einen Bauernkarren und bringen uns zu den Freunden meines Vaters in Szydłowiec.
Ich werde auf eine Episode am dritten Tag des Krieges zurückkommen. Auf dem Harcerski-Platz war Flugabwehrgeschütz stationiert. Ich war mit Vater und Stefan bei den Kanonen, als sie das Feuer auf vorbeiziehende Deutsche eröffneten. Blumensträuße aus berstenden Granaten umgaben die Flugzeuge. Plötzlich schwankte man sichtlich. Treffer! Freude und Beklemmung zugleich - so könnte Kazik getroffen werden. Das Flugzeug stürzte, wie sich später herausstellte, in einem Wald in Skarżysko-Książêcy ab. Die Besatzung kam ums Leben.
Angesichts der sich verbreitenden Nachricht, dass die Deutschen alle Männer erschießen oder ins Reich deportieren würden, machten sich Vater und Stefan am Donnerstag, dem 7. September, auf den Weg in Richtung Osten. Ich blieb mit meiner Mutter und meinem jüngeren Bruder in Szydłowiec. Es kommen immer mehr panikartige Nachrichten. Am Freitag - 8. September. Gegen Mittag bricht auf dem Marktplatz in Szydłowiec Panik aus. Einige Pferde ohne Reiter, Aufnahmen. Die Menge strömt in Richtung Radom davon. Ich habe dieser Panik nachgegeben. Meine Mutter warf etwas in einen kleinen Koffer und ich rannte los. Auf der Straße und an den Straßenrändern herrschte Gedränge. Ich traf meine Nachbarn /Mutter mit ihren zwei Söhnen/ und kam zur Vernunft. Ich habe meine Mutter praktisch unbeaufsichtigt gelassen. Ich laufe auch zurück. Ich überrede Mutter, gemeinsam wegzulaufen. Sie will nicht zustimmen, aber aus Angst vor den sich verbreitenden Nachrichten über die von den Deutschen begangenen Gräueltaten sagt sie mir, ich solle weglaufen. Ich laufe zurück. Es macht keinen Sinn, allgemein bekannte Details zu beschreiben. Ich habe Menschen getroffen, die bereits aus Schlesien geflohen sind. Dorniers, die mit Bordwaffen Jagd auf Menschen machen und ab und zu ihre Nasen in Kartoffeläcker stecken. Die Menge lichtet sich. Ich laufe oder gehe sehr schnell in Richtung Radom. Es verbreitet sich die Nachricht, dass Radom bereits von den Deutschen besetzt ist. Sie sind auf dem Weg nach Zwoleń und insbesondere zum Weichselübergang. Der Abend bricht an, dann die dunkle Nacht. Ringsherum brennt es und explodierende Artilleriegranaten sind zu hören. Ich bleibe allein. Gegen 2 Uhr nachts - irgendein Dorf. Ich komme zur Scheune. Ich schlafe etwa 2 Stunden. Um 4 Uhr morgens, nachdem ich eine Tasse Milch getrunken hatte (ich musste für Unterkunft und Milch bezahlen), setzte ich meine Reise fort. Ähnlich wie am Vortag, nur sind es viel weniger Menschen. Flugzeuge fliegen ungestraft über die Felder und Straßen. Irgendwann griffen sie eine kleine Abteilung unserer Kavallerie an, die sich im Wald versteckt hatte. Ich rede mit Menschen. Sie fahren alle zur Weichsel. An einem Punkt treffe ich einige, die auf dem Rückweg sind. Sie erzählen mir von den dantischen Szenen an der Weichselkreuzung. Menschenmengen wurden mit Bordwaffen beschossen und beschossen. Menschenmassen und Ausrüstung. Zwoleń besetzt und in der Nacht verbrannt. Ich sehe ein, dass es in dieser Situation keinen Sinn macht, herumzuhängen. Ich beschließe, zu Mutter zurückzugehen. Die deutschen "ritterlichen" Flieger sind immer noch eine Plage, die sogar einzelne Menschen jagt. Ich kehre nicht in demselben Tempo zurück wie zuvor. Gegen 18 Uhr am Samstag, den 9. September, sehe ich die ersten Deutschen. Sie blockieren die Straßen mit Panzern. Ein Gefühl, das mich bis zum heutigen Tag verfolgt. Gehässigkeit, Gewalt und Verachtung. Diese Verachtung wird uns noch viele Jahre lang begleiten, was ich mir damals nicht einmal vorstellen konnte.
Es dämmerte bereits, als ich in Mutters Haus ankam. Ich bin erstaunt, aber auch glücklich - wir sind wieder zusammen. Ich falle vor Erschöpfung um. Ich esse gierig mit den Füßen in meinem Becken. Meine Beine sind voller Blasen und Wunden. Ich werde sie den ganzen Sonntag und Montag über heilen. In etwa 30 Stunden Wanderzeit, einschließlich 2 Stunden Nickerchen, habe ich mehr als 120 Kilometer zurückgelegt. Ich bin nicht in der Lage, die Route aus dem Gedächtnis nachzuvollziehen. Ich mache das mit Hilfe einer Karte, also: Szydłowiec, Orońsko, Skaryszew, Odechów, Kazanów, Krzyżanowice, Wierzbica, Szydłowiec. Aus Angst, auf Deutsche zu stoßen, mussten wir diese Orte meiden und wandern, wobei sich die Straßen immer noch überschnitten. Aber was war das für mein damals sechzehnjähriges Alter? Ich schüttelte mich ab wie ein Hund und konnte von vorne beginnen.
Die Front zog in der Nacht von Freitag auf Samstag durch Szydlowiec. Unsere Einheiten zogen sich von der Seite von Skarżysko zurück, leisteten Widerstand und verzögerten den Vormarsch der Deutschen. Die Nacht war schrecklich. Die Menschen lagen in den Häusern auf dem Boden oder saßen in den Kellern. Der Artilleriebeschuss von beiden Seiten war erschreckend und führte zu Verlusten unter der Zivilbevölkerung, an Gebäuden und Hab und Gut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz