Wbiegł również do pokoju. Trojanowski pomyślał, że strzelając narazi mieszkańców całego domu na represje. Otworzył drzwi wyjściowe, na korytarzu stał żandarm z bronią gotową do strzału, na parterze również. Wiesio pogwizdując przeszedł obok nich, wyszedł na podwórze i dopiero za domem nie będąc widocznym, puścił się biegiem i wyszedł z opresji cało. Nie koniec na tym całej sprawy. Niemcy zabrali aresztowanego, nie robiąc w domu nawet rewizji. Tymczasem, w szufladzie kredensu kuchennego leżały spokojnie granaty, a w jakiejś puszce, obok innych, mnóstwo dokumentów Organizacji. Jeszcze tego samego dnia widziałem się z W.Trojanowskim, który zawiadomił mnie, że jest w domu pp. Cichockich (tam zresztą będąc w cywilu chemikiem, pędził w czasie okupacji znakomity bimber). Jeszcze tego samego dnia trzeba było opróżnić mieszkanie z kompromitujących rzeczy. Zrobili to chłopcy z sekcji likwidacyjnej, których ubezpieczałem. Gestapo zresztą w ogóle tego mieszkania nie niepokoiło. Na tym przykładzie widać było bezdenny brak wyobraźni (na szczęście) u tych Niemców. „Befehl ist Befehl” - mieli aresztować potężnego mężczyznę. Zrobili to i na tym koniec.
Pamiętam, jak wkrótce po tym zdarzeniu dostałem rozkaz przewiezienia radiostacji polowej (krótkofalówki) z miasta na Wytwórnię. Załadowałem to ciężkie bydlę do jakiejś torby i wiozłem jedynym dostępnym środkiem lokomocji – rowerem. Rower latał mi na wszystkie strony, a ja modliłem się, żeby z tym bagażem nie wysypać się. Z pewnym wyprzedzeniem, z kontaktem wzrokowym, poprzedzał mnie kolega (rodzaj ubezpieczenia), bo żandarmów w mieście zawsze było dosyć. Skończyło się wszystko szczęśliwie.
Już jako kierownik placówki, o której pisałem, używałem, zresztą do końca wojny, pseudonimu „Ryszard”.
Ciężko przeżyliśmy śmierć naszego Komendanta Głównego generała „Grota” - Stefana Roweckiego.
W tym samym czasie zginął, tak bardzo niepotrzebnie, nasz ceniony kolega Henryk Groć. Myślę, że o tym nieszczęśliwym zdarzeniu lepiej i wiarygodniej napisze bezpośredni uczestnik tego wydarzenia – T. Czplarski. Powiadomiony przez niego, tego samego dnia musiałem przewieźć, nie po raz pierwszy zresztą, w bezpieczne miejsce pistolet ukrywającego się Tadka Czapli. Siedziałem już tak głęboko w konspiracji, ze nie chcąc narażać rodziny, wyprowadziłem się z domu. Zamieszkałem z Józkiem Sułkiem na Placach w domu chyba na ul. Konarskiego w pobliżu Traugutta. Dokładnie nie pamiętam tej ulicy. Dom był „zakonspirowany” od piwnic do strychu. Mieszkał w nim Komendant Podobwodu – Skarżysko oficer zawodowy, porucznik „Stryjek”, jego żona, kuzynka, pp. Rolkowie – wszyscy zaangażowani w pracy konspiracyjnej. Nie wiedzieliśmy wtedy, że dom ten był od pewnego czasu na celowniku gestapo, które wyczekiwało na odpowiedni moment, ale to dopiero później. Marginesowy udział miałem również w głośnej bardzo w Skarżysku sprawie dr. Chirurgii Łodkowskiego. Był to prawdopodobnie lipiec, może sierpień 1943. Lekarze ze Skarżyska nieśli pomoc rannym partyzantom (była już pełnia działania Zgrupowań Partyzanckich porucznika „Ponurego” – Jana Piwnika, skoczka, cichociemnego. Niemcy musieli wiedzieć, bądź domyślali się udziału naszych niektórych lekarzy w pracach konspiracji. Doktor Łodkowski zostaje aresztowany w szpitalu i zabrany w fartuchu lekarskim. Niemcy wieźli go odkrytym samochodem ciężarowym. W szoferce siedział gestapowiec, a na skrzyni pilnujący doktora żandarm. Samochód zatrzymał się w pobliżu mostu na rzece Kamiennej, aby zaaresztować dr. Michalskiego (w pobliżu był jakiś ośrodek zdrowia). Gestapowiec, czy gestapowcy poszli po dr. Michalskiego, żandarm zaczął sobie zapalać papierosa. Trzeba wiedzieć, że dr. Łodkowski był bardzo dobrym sportowcem – pływakiem i wioślarzem. Zobaczył szansę. Rąbnął żandarma w łeb, ze ten nakrył się nogami, sam wyskoczył przez burtę skrzyni pognał polami. Widzieli to własowcy, których kompania kwaterowała tuż przy moście. Podniósł się krzyk, wybiegła chmara własowców, oparli karabiny na poręczy mostu i zaczęli strzelać do kluczącego jak zając doktora, który w biegu zrzucił biały fartuch (był zbyt widocznym celem na tle jakichś buraków, czy kapusty. O dziwo nikt nie rzucił się w pogoń, a strzały okazały się nie celne. Doktór odbiegł na bezpieczną odległość, padł w buraki, czy kapustę i tak doleżał do zmroku. O zmroku przywędrował na Place i schronił się, jeśli dobrze pamiętam, u Wacka Mieszalskiego. Oczywiście natychmiast dowiedzieliśmy się o tym. Doktora trzeba było przerzucić do oddziałów partyzanckich, ponieważ ukrywanie się w mieście było zbyt niebezpieczne, a partyzantka potrzebowała lekarzy, zwłaszcza chirurgów. Mój skromny udział w całej tej sprawie polegał tylko na tym, ze któregoś dnia o zmierzchu przeprowadziłem doktora do łącznika „z lasu”, który czekał w umówionym miejscu.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
He also ran into the room. Trojanowski thought that by shooting he would expose the inhabitants of the whole house to repressions. He opened the exit door, in the corridor there was a gendarme with a gun ready to shoot, on the ground floor as well. Wiesio, whistling, passed by them, went out into the yard and only behind the house, without being seen, did he run and survived. This was not the end of the matter. The Germans took the arrested man without even searching the house. Meanwhile, in a drawer of the kitchen cupboard there were grenades lying peacefully, and in some tin, next to others, a lot of documents of the Organization. On the same day I saw W.Trojanowski, who informed me that he was at the Cichocki family's house (by the way, being a chemist in civilian life there, he made excellent moonshine during the occupation). On the same day the flat had to be emptied of compromising things. This was done by the boys from the liquidation section whom I insured. In fact, the Gestapo did not bother with this flat at all. This example showed the bottomless lack of imagination (fortunately) in these Germans. "Befehl ist Befehl" - they were to arrest a powerful man. They did so and that was the end of it.
I remember how, soon after this incident, I was ordered to transport a field radio (walkie-talkie) from the city to the Factory. I loaded this heavy animal into some bag and carried it by the only available means of transport - a bicycle. The bicycle was flying in all directions, and I was praying not to fall off with this luggage. A colleague (a kind of insurance) preceded me with some advance, with eye contact, as there were always enough gendarmes in the city. Everything ended happily.
Already as the head of the post I was writing about, I used the pseudonym "Ryszard" until the end of the war.
We experienced hard the death of our Commander-in-Chief General "Grot" - Stefan Rowecki.
At the same time our esteemed colleague Henryk Groć died, so unnecessarily. I think that a direct participant of that unfortunate event - T. Czplarski - will write better and more credibly about it. Informed by him, on the same day I had to transport, not for the first time anyway, a gun of the hiding Tadek Czapla to a safe place. I was already so deep in conspiracy that, not wanting to endanger my family, I moved out of the house. I moved in with Józek Sulk to Placy (Squares), in a house probably on Konarski Street, near Traugutt Street. I don't remember the exact street. The house was "cloaked" from the basement to the attic. It was inhabited by the commander of the Skarżysko sub-district, a professional officer, lieutenant "Stryjek", his wife, cousin, the Rolka family - all engaged in underground work. We did not know at the time that the house had been targeted by the Gestapo for some time, which was waiting for the right moment, but that would come later. I also had a marginal involvement in the highly publicised case of Dr Łodkowski, a surgeon from Skarżysko. The doctors in Skarżysko were helping wounded partisans (the Partisan Groups of Lieutenant "Ponury" Jan Piwnik, a paratrooper and "cichociemni", were already in full operation). The Germans must have known or guessed about the participation of some of our doctors in the work of the conspiracy. Doctor Lodkowski was arrested in the hospital and taken away in a doctor's apron. The Germans drove him in an open truck. In the cab there was a Gestapo officer, and on the box a military policeman guarding the doctor. The car stopped near a bridge on the Kamienna River to arrest Dr. Michalski (there was a health centre nearby). The Gestapo man or men went to get Dr. Michalski, the gendarme started to light a cigarette for himself. One should know that Dr. Łodkowski was a very good athlete - a swimmer and a rower. He saw his chance. He hit the gendarme in the head, so that he covered himself with his legs, he jumped over the side of the crate and rushed through the fields. It was seen by the Vlasovskis, whose company was quartered just by the bridge. A shout went up, a cloud of Vlasov soldiers ran out, they leaned their rifles on the railing of the bridge and started shooting at the doctor, who was wandering like a hare, and who threw off his white apron on the run (he was too visible a target against the background of some beets or cabbage. Surprisingly, no one rushed to chase him, and the shots proved to be off-target. The doctor ran away to a safe distance, fell in some beets or cabbages and stayed like that until nightfall. At dusk, he returned to the Square and took shelter, if I remember correctly, with Wacek Mieszalski. Of course, we found out about this immediately. The doctor had to be transferred to partisan units, because hiding in the city was too dangerous, and the partisans needed doctors, especially surgeons. My modest participation in the whole affair consisted only in the fact that one day at dusk I led the doctor to a liaison officer "from the forest", who was waiting in the agreed place.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Er rannte ebenfalls in den Raum. Trojanowski war der Meinung, dass er durch die Erschießung die Bewohner des gesamten Hauses den Repressionen aussetzen würde. Er öffnete die Ausgangstür, im Korridor stand ein Gendarm mit einer schussbereiten Waffe, auch im Erdgeschoss. Wiesio ging pfeifend an ihnen vorbei, ging auf den Hof hinaus und rannte erst hinter dem Haus, ohne gesehen zu werden, und überlebte. Damit war die Angelegenheit noch nicht erledigt. Die Deutschen nahmen den Verhafteten mit, ohne das Haus zu durchsuchen. In der Zwischenzeit lagen in einer Schublade des Küchenschranks friedlich Granaten, und in einer Dose, neben anderen, eine Menge Dokumente der Organisation. Am selben Tag traf ich W. Trojanowski, der mir mitteilte, dass er sich im Haus der Familie Cichocki aufhielt (übrigens war er dort im Zivilleben Chemiker und stellte während der Besatzung hervorragenden Schnaps her). Noch am selben Tag musste die Wohnung von kompromittierenden Gegenständen befreit werden. Dies wurde von den Jungs aus der Liquidationsabteilung erledigt, die ich versichert habe. Die Gestapo kümmerte sich nämlich überhaupt nicht um diese Wohnung. Dieses Beispiel zeigt die bodenlose Phantasielosigkeit dieser Deutschen (zum Glück). "Befehl ist Befehl" - sie sollten einen mächtigen Mann verhaften. Das taten sie und damit war die Sache erledigt.
Ich erinnere mich, wie ich kurz nach diesem Vorfall den Auftrag erhielt, ein Feldfunkgerät (Walkie-Talkie) aus der Stadt in die Fabrik zu transportieren. Ich lud dieses schwere Tier in eine Tasche und trug es mit dem einzigen verfügbaren Transportmittel - einem Fahrrad. Das Fahrrad flog in alle Richtungen, und ich betete, dass ich mit diesem Gepäck nicht herunterfalle. Ein Kollege (eine Art Versicherung) ging mir mit einigem Vorsprung voraus, mit Blickkontakt, denn es gab immer genügend Gendarmen in der Stadt. Alles nahm ein glückliches Ende.
Schon als Leiter des Postens, über den ich schrieb, benutzte ich bis zum Ende des Krieges das Pseudonym "Ryszard".
Wir haben den Tod unseres Oberbefehlshabers General "Grot" hart erlebt. - Stefan Rowecki.
Zur gleichen Zeit starb unser geschätzter Kollege Henryk Groć, völlig unnötig. Ich denke, dass ein direkter Teilnehmer an diesem unglücklichen Ereignis - T. Czplarski - besser und glaubwürdiger darüber schreiben wird. Von ihm informiert, musste ich am selben Tag, nicht zum ersten Mal übrigens, eine Waffe des untergetauchten Tadek Czapla an einen sicheren Ort bringen. Ich war bereits so tief in die Verschwörung verstrickt, dass ich, um meine Familie nicht zu gefährden, aus dem Haus auszog. Ich zog mit Józek Sulk nach Placy, wahrscheinlich in ein Haus in der Konarski-Straße, nahe der Traugutt-Straße. An die genaue Straße erinnere ich mich nicht mehr. Das Haus war vom Keller bis zum Dachboden "getarnt". Es wurde vom Kommandanten des Unterbezirks Skarżysko, einem Berufsoffizier, Leutnant "Stryjek", seiner Frau, seinem Cousin und der Familie Rolka bewohnt, die alle im Untergrund arbeiteten. Wir wussten damals nicht, dass das Haus schon seit einiger Zeit im Visier der Gestapo stand, die nur auf den richtigen Moment wartete, der aber erst später kommen würde. Ich war auch am Rande an dem viel beachteten Fall von Dr. Łodkowski, einem Chirurgen aus Skarżysko, beteiligt. Die Ärzte in Skarżysko halfen verwundeten Partisanen (es war bereits Vollzeit in den Partisanengruppen von Leutnant "Ponury" Jan Piwnik, einem Fallschirmjäger und "cichociemni". Die Deutschen müssen von der Beteiligung einiger unserer Ärzte an der Verschwörung gewusst oder geahnt haben. Doktor Lodkowski wurde im Krankenhaus verhaftet und in einer Arztschürze abgeführt. Die Deutschen fuhren ihn in einem offenen Lastwagen. In der Kabine saß ein Gestapo-Beamter, und auf der Box bewachte ein Militärpolizist den Arzt. Der Wagen hielt in der Nähe einer Brücke über den Fluss Kamienna an, um Dr. Michalski festzunehmen (in der Nähe befand sich ein Gesundheitszentrum). Der oder die Gestapobeamten holten Dr. Michalski, der Gendarm zündete sich eine Zigarette an. Man sollte wissen, dass Dr. Łodkowski ein sehr guter Sportler war - ein Schwimmer und ein Ruderer. Er sah seine Chance. Er schlug dem Gendarmen auf den Kopf, so dass dieser sich mit seinen Beinen bedeckte, er sprang über die Kistenkante und rannte durch die Felder. Es wurde von den Wlassowskis gesehen, deren Kompanie direkt an der Brücke einquartiert war. Ein Schrei ertönte, eine Wolke von Wlassow-Soldaten rannte hinaus, sie lehnten ihre Gewehre an das Brückengeländer und begannen auf den Arzt zu schießen, der wie ein Hase umherlief und im Laufen seine weiße Schürze abwarf (er war ein zu sichtbares Ziel vor dem Hintergrund einiger Rüben oder Kohlköpfe. Überraschenderweise stürzte sich niemand auf ihn, und die Schüsse erwiesen sich als nicht zielführend. Der Arzt rannte in eine sichere Entfernung, fiel in einige Rüben oder Kohlköpfe und blieb so bis zum Einbruch der Nacht. In der Abenddämmerung kehrte er auf den Platz zurück und suchte, wenn ich mich recht erinnere, bei Wacek Mieszalski Schutz. Natürlich haben wir das sofort herausgefunden. Der Arzt musste zu Partisaneneinheiten versetzt werden, weil es zu gefährlich war, sich in der Stadt zu verstecken, und die Partisanen brauchten Ärzte, insbesondere Chirurgen. Meine bescheidene Beteiligung an der ganzen Angelegenheit bestand nur darin, dass ich den Arzt eines Tages in der Abenddämmerung zu einem Verbindungsoffizier "aus dem Wald" führte, der an der vereinbarten Stelle wartete.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz