Po wpadce w Skarżysku, nasz bohater musiał zniknąć, stąd wyjazd do Warszawy. Dalsza akcja dzieje się właśnie tam. Jego perypetie i udział w Powstaniu Warszawskim zajmują następne 75 stron!
W Warszawie zainstalowałem się na Woli, na ul. Ludwiki, u kuzynów mojej Matki. Przyjęto mnie serdecznie i nie dano nigdy odczuć, ze przecież narażam ich swoją osobą (byli to pp. S i I. Wiecińscy z córkami Danusią i Aliną). Tam właśnie odnalazł mnie po 3 dniach od mego wyjazdu Staszek Michnowski, skierowany najpewniej przez mego brata Stefana i powiadomił o „wizycie” żandarmów i gestapo po mnie. Zostałem bez żadnych dokumentów, było bowiem rzeczą oczywistą, że oryginalnych używać nie mogę. Byłem poza tym „uwięziony” w mieszkaniu, nie chcąc pokazywać się i dodatkowo narażać wujostwa. Nadszedł 1.II.1944 i w Warszawie bomba! Zamach (udany) na generała SS i policji Kutscherę, ober kata Stolicy. To on tylko z funkcji wymieniany był na wszystkich czerwonych plakatach z nazwiskami rozstrzelanych Polaków. Oczywiście były represje, ale były one i bez takich powodów. O zamachu donosiło radio BBC z Londynu, jako o brawurowej akcji warszawskiego Kedywu, wykonanej w biały dzień w niemieckiej dzielnicy Warszawy. W ramach represji nałożono na miasto kontrybucję w wysokości 100 mln. Złotych, zaostrzono godzinę policyjną od 19 do 5 rano itd. Na temat kontrybucji ukazały się w mieście natychmiast napisy: „100 mln. Za Kutscherę, 200 damu za Himmlera, zapłacimy każdą sumę, lecz dostarczcie nam Hitlera” (cytuję z pamięci, w każdym razie sens był właśnie taki). Już 4-ego lutego zelektryzowała ludzi nowa wieść. Rano, na Nowym Świecie, Krakowskim Przedmieściu, Powiślu, Starym Mieście, Senatorskiej, Królewskiej, Kredytowej itd., chodzili policjanci i nakazali całej ludności tej części miasta do godziny 10 opuścić mieszkania, zabrać podręczne rzeczy i klucze zostawić u dozorców (mieszkania otwarte). Wyglądało to na wysiedlanie całych dzielnic. Jakie rozmiary miała przybrać ta akcja dalej – można się było tylko domyślać. Nie wiedziałem co robić, nie miałem przecież żadnych dokumentów. Dopiero w ciągu dnia rozeszła się wieść, że to „oczyszczano” trasę pogrzebu Kutschery, trasę przejazdu zwłok podobno na dworzec Gdański. W kondukcie miał brać udział Himmler, który – jak mówiono – był teściem Kutschery. Wiem, że nie piszę tu nic odkrywczego, są tona ogół znane fakty, ale emocji, w związku z brakiem dokumentów miałem rzeczywiście sporo. Dokumentów tych nie miałem jeszcze dość długo, bowiem dostarczona mi przez Organizację fałszywa Kennkarta okazał się marnie wykonana, że nie mogłem się zdecydować na jej używanie. Dopiero chyba w marcu, dzięki dojściom wyrobionym mi przez przyjaciół wujowstwa (między innymi bardzo pomogła mi pani o nazwisku Wężykowa) załatwiłem dokumenty, za które musiałem zapłacić. Za to kennkarta była oryginalna, był i duplikat z moim zdjęciem i odciskami palców, który wrócił do odpowiedniego urzędu, a wszystko to przyniesiono mi do domu. Nazywałem się odtąd Feliks Lubecki, ur. 4.III.1921 w Pińsku. Dodałem sobie 2 lata, dzień i miesiąc – to imieniny mej Matki, żeby łatwiej było zapamiętać. Ta sama pani Wężykowa załatwiła mi fikcyjną pracę w firmie drzewnej jakiegoś volksdeutscha na pobliskiej ul. Skierniewickiej. Sympatyzował on w tym czasie (może cały czas, tego nie wiem) z Ruchem Oporu, jak słyszałem dawał na ten cel jakieś składki. Praca ograniczała się do tego, że raz w miesiącu chodziłem do firmy i płaciłem za siebie składkę ubezpieczeniową, żeby właściciel nie musiał dopłacać.
Przez „Wydrę”, który również oczywiście musiał opuścić teren Skarżyska, dostaję kontakt na Organizację w Warszawie. Byłem już według mnie i chyba ludzi z A.K. nieźle „zalegalizowany” w Stolicy, by można było rozpocząć dalszą pracę.Przed tym jeszcze o jednym zdarzeniu, które wiążę się pośrednio ze Skarżyskiem i epilog znajdzie już w Powstaniu. Miałem już pewną kennkartę, ale nie miałem załatwionej pracy, kiedy ze Stefanem wybrałem się na brydża do przyjaciela braci moich Staszka Łuczyńskiego. Mieszkał on z bardzo sympatyczną żoną i maleńkim dzieckiem na rogu ul. Franciszkańskiej i a. Oczywiście brydż był z kolacją i nocowaniem, bo godzina policyjna. Było bardzo przyjemnie, skończyło się tylko nie bardzo wesoło. Około godziny 5 rano gospodarze obudzili nas przerażeni. Obstawiony kompleks ulic (w każdy razie Mławska i Franciszkańska), stoją budy, żandarmi chodzą po domach, legitymują i wyciągają ludzi. Była to niedziela. Zdecydowałem się ze Stefanem szybko. Stefan miał „mocne” dokumenty, bo pracował w Ursusie w P.Z. Inż. (byłym) – wspominałem już o tym – ja – żadnych. Nie można było narażać gospodarzy. Ubraliśmy się błyskawicznie i wyszliśmy obaj. Brama naszego domu nie była jeszcze obsadzona, ale musieliśmy iść pewnie na Niemców, żeby wydostać się z tego kotła. Czy trafiliśmy na bardziej naiwnych, którym kazano tylko stać, czy …. właściwie nie wiem co. Przeszliśmy nie zaczepieni przez nikogo, głośno rozmawiając.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
In Warsaw I installed myself in Wola, on Ludwiki Street, with my mother's cousins. They welcomed me warmly and never let me feel that I was endangering them with my own person (they were Mr. and Mrs. S and I. Wieciński with their daughters Danusia and Alina). It was there that I was found 3 days after my departure by Staszek Michnowski, who was most probably directed by my brother Stefan, and who informed me about the "visit" of the gendarmes and Gestapo after me. I was left without any documents, as it was obvious that I could not use the original ones. Moreover, I was "imprisoned" in the flat, not wanting to show myself and further endanger my uncle. The 1st of February 1944 came and there was a bomb in Warsaw! The (successful) assassination of SS and police general Kutschera, the capital's executioner. It was him only by function that was mentioned on all red posters with the names of executed Poles. Of course there was repression, but there was repression even without such reasons. The assassination was reported on BBC radio from London, as a daring action of Warsaw Kedyw, executed in broad daylight in a German district of Warsaw. In repression, a contribution of 100 million zlotys was imposed on the city. As part of the repressions, a contribution of 100 million zlotys was imposed on the city, and a curfew from 7 to 5 a.m. was tightened. On the subject of the contribution, inscriptions immediately appeared in the city: "100 mil. For Kutschera, 200 damu for Himmler, we will pay any sum, but deliver us Hitler". (I quote from memory, in any case, the meaning was exactly that). Already on 4 February, people were electrified by the new news. In the morning, on Nowy Swiat, Krakowskie Przedmieście, Powiśle, Stare Miasto, Senatorska, Krolewska, Kredytowa etc. policemen were walking around and ordered the whole population of this part of the city to leave their flats by 10 a.m., to take handy things and leave the keys with the caretakers (flats were open). It looked like the eviction of entire districts. One could only guess what scale this action was to take on. I did not know what to do, after all I had no documents. It was only during the day that the news was spread that the route of Kutschera's funeral was being "cleared", the route of the corpse's transfer to the Gdañski railway station. Himmler, who was said to have been Kutschera's father-in-law, was to take part in the procession. I know that I am not writing anything revelatory here, there are tons of generally known facts, but emotions, due to the lack of documents, were really high. I didn't have the documents for quite a long time, because the fake Kennkarte provided to me by the Organization turned out to be poorly made, so I couldn't decide to use it. It was only in March, thanks to connections made for me by friends of my uncle's (among others a lady called Wężykowa helped me a lot), that I managed to get the documents, for which I had to pay. But the kennkarte was original, and there was also a duplicate with my photo and fingerprints, which went back to the appropriate office, and all this was brought home to me. From now on my name was Feliks Lubecki, born on 4.III.1921 in Pinsk. I added two years, a day and a month - these were my mother's name days, to make it easier to remember. The same Mrs. Wężykowa arranged a fictitious job for me in a timber company of a Volksdeutsche in the nearby Skierniewicka Street. At the time, he sympathized (maybe all the time, I don't know) with the Resistance Movement, and as I heard, he gave some contributions for this purpose. My work was limited to going to the company once a month and paying the insurance premium for myself, so that the owner did not have to pay extra.
Through "Wydra", who also had to leave Skarżysko of course, I got a contact to the organisation in Warsaw. Before that, there was one more incident which was indirectly connected with Skarżysko and its epilogue would be found in the Uprising. I already had a certain kennkarte, but I did not have a job arranged, when Stefan and I went for a bridge game to a friend of my brothers, Staszek Łuczyński. He lived with his very nice wife and little child on the corner of Franciszkańska and A Street. Of course, the bridge was with supper and sleepover, because of the curfew. It was very pleasant, it only ended not very merrily. At about 5 a.m. the hosts woke us up terrified. A complex of streets was surrounded (in any case, Mławska and Franciszkańska streets), kennels were standing, gendarmes were going around the houses, checking IDs and dragging people out. It was Sunday. I decided with Stefan quickly. Stefan had "strong" documents, as he worked in Ursus in P.Z. Inż. (former) - I have already mentioned it - none. We could not endanger our hosts. We dressed in a flash and both of us went out. The gate of our house was not manned yet, but we had to go confidently at the Germans to get out of this cauldron. Whether we ended up with more naive people who were told to just stand there, or .... actually I don't know what. We passed without being accosted by anyone, talking loudly.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
In Warschau ließ ich mich in Wola, in der Ludwiki-Straße, bei den Cousinen meiner Mutter nieder. Sie nahmen mich herzlich auf und ließen mich nie spüren, dass ich sie mit meiner Person gefährde (es waren Herr und Frau S. und I. Wieciński mit ihren Töchtern Danusia und Alina). Dort wurde ich drei Tage nach meiner Abreise von Staszek Michnowski gefunden, der wahrscheinlich von meinem Bruder Stefan geleitet wurde und mich über den "Besuch" der Gendarmen und der Gestapo bei mir informierte. Ich wurde ohne Dokumente zurückgelassen, da es offensichtlich war, dass ich die Originaldokumente nicht verwenden konnte. Außerdem war ich in der Wohnung "eingesperrt", weil ich mich nicht zeigen und meinen Onkel nicht weiter gefährden wollte. Dann kam der 1.II.1944 und es gab eine Bombe in Warschau! Das (erfolgreiche) Attentat auf den SS- und Polizeigeneral Kutschera, den Henker der Hauptstadt. Er war die einzige Person, die auf allen roten Plakaten mit den Namen der hingerichteten Polen erwähnt wurde. Natürlich gab es Repressionen, aber es gab auch ohne solche Gründe Repressionen. Das Attentat wurde im BBC-Radio aus London als eine kühne Aktion der Warschauer Kedyw dargestellt, die am helllichten Tag in einem deutschen Stadtteil von Warschau ausgeführt wurde. Als Repressionsmaßnahme wurde der Stadt eine Abgabe von 100 Millionen Zloty auferlegt. Im Rahmen der Repressionen wurde der Stadt eine Abgabe von 100 Millionen Zloty auferlegt und eine Ausgangssperre von 7 bis 5 Uhr morgens verhängt. Zum Thema der Spende erschienen sofort Inschriften in der Stadt: "100 Millionen. Für Kutschera, 200 Damu für Himmler, wir zahlen jede Summe, aber liefert uns Hitler". (Ich zitiere aus dem Gedächtnis, auf jeden Fall war das genau so gemeint). Bereits am 4. Februar waren die Menschen von der neuen Nachricht elektrisiert. Am Morgen gingen in Nowy Swiat, Krakowskie Przedmieście, Powiśle, Stare Miasto, Senatorska, Krolewska, Kredytowa usw. Polizisten umher und forderten die gesamte Bevölkerung dieses Teils der Stadt auf, ihre Wohnungen bis 10 Uhr zu verlassen, handliche Sachen mitzunehmen und die Schlüssel bei den Hausmeistern zu lassen (die Wohnungen waren offen). Es sah aus wie die Vertreibung ganzer Stadtteile. Man konnte nur erahnen, welches Ausmaß diese Aktion annehmen würde. Ich wusste nicht, was ich tun sollte, denn ich hatte ja keine Dokumente. Erst im Laufe des Tages verbreitete sich die Nachricht, dass die Strecke der Beerdigung Kutscheras "geräumt" wurde, die Strecke der Überführung des Leichnams zum Danziger Bahnhof. Himmler, der angeblich Kutscheras Schwiegervater war, sollte an der Prozession teilnehmen. Ich weiß, dass ich hier nichts Enthüllendes schreibe, es gibt eine Menge allgemein bekannter Fakten, aber die Emotionen waren aufgrund des Mangels an Dokumenten wirklich hoch. Ich hatte die Dokumente lange Zeit nicht, denn die gefälschte Kennkarte, die mir von der Organisation zur Verfügung gestellt wurde, erwies sich als schlecht gemacht, so dass ich mich nicht dazu entschließen konnte, sie zu benutzen. Erst im März gelang es mir dank der Kontakte, die Freunde meines Onkels für mich geknüpft hatten (unter anderem half mir eine Frau namens Wężykowa sehr), die Dokumente zu bekommen, für die ich bezahlen musste. Aber die Kennkarte war das Original, und es gab auch ein Duplikat mit meinem Foto und meinen Fingerabdrücken, das an das zuständige Amt zurückging, und all das wurde mir nach Hause gebracht. Von nun an war mein Name Feliks Lubecki, geboren am 4.III.1921 in Pinsk. Ich habe zwei Jahre, einen Tag und einen Monat hinzugefügt - das waren die Namenstage meiner Mutter, damit ich sie mir besser merken kann. Dieselbe Frau Wężykowa vermittelte mir eine Scheinbeschäftigung in einem Holzbetrieb eines Volksdeutschen in der nahe gelegenen Skierniewicka-Straße. Damals sympathisierte er (vielleicht die ganze Zeit, ich weiß es nicht) mit der Widerstandsbewegung, und wie ich hörte, gab er einige Spenden für diesen Zweck. Meine Arbeit beschränkte sich darauf, einmal im Monat zum Unternehmen zu gehen und die Versicherungsprämie für mich selbst zu bezahlen, damit der Eigentümer nicht extra zahlen musste.
Durch "Wydra", der natürlich auch Skarżysko verlassen musste, bekam ich einen Kontakt zu der Organisation in Warschau. Davor gab es noch einen weiteren Vorfall, der indirekt mit Skarżysko zusammenhing und dessen Nachspiel im Aufstand zu finden sein wird. Ich hatte schon eine gewisse Kennkarte, aber ich hatte keinen Job vermittelt bekommen, als Stefan und ich zu einem Bridge-Spiel zu einem Freund meiner Brüder, Staszek Łuczyński, gingen. Er wohnte mit seiner sehr netten Frau und seinem kleinen Kind an der Ecke Franciszkańska und A Street. Natürlich war die Brücke mit Abendessen und Übernachtung, wegen der Ausgangssperre. Es war sehr angenehm, es endete nur nicht sehr fröhlich. Gegen 5 Uhr morgens weckten uns unsere Gastgeber mit einem großen Schrecken. Ein Straßenzug wurde umstellt (auf jeden Fall die Mławska- und die Franciszkańska-Straße), Zwinger standen, Gendarmen gingen um die Häuser, kontrollierten die Ausweise und zerrten die Menschen hinaus. Es war Sonntag. Ich habe mich mit Stefan schnell entschieden. Stefan hatte "starke" Dokumente, da er in Ursus in P.Z. Inż. (früher) - ich habe dies bereits erwähnt - keine. Wir konnten unsere Gastgeber nicht gefährden. Wir zogen uns blitzschnell an und gingen beide hinaus. Das Tor unseres Hauses war noch nicht bemannt, aber wir mussten getrost auf die Deutschen zugehen, um aus diesem Kessel herauszukommen. Ob wir am Ende mehr naive Leute hatten, denen gesagt wurde, sie sollen einfach nur dastehen, oder ob wir .... hatten, weiß ich nicht. Wir gingen vorbei, ohne von jemandem angesprochen zu werden und unterhielten uns lautstark.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz