niedziela, 24 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Armia Krajowa - Warszawa - Podziemie - Dwór Platerów - Ród Plater - Rękopis - 1939-45 - cz.17

 Okazało się, że pociąg dalej nie jedzie i że do majątku Platerów jest od stacji 5-6 km. Zrobiło się ciemno i raczej mało przyjemnie, bo na stacji nie było zywego ducha, poza kilkoma zajętymi pracą kolejarzami. Z niejakimi trudami dowiedziałem się o drogę i zacząłem brnąc przez jakiś las przy siępiącym coraz gęściej deszczu. Dobrnąłem jakoś szczęśliwie ok. 20 na miejsce, odnalazłem dom administratora i od jego zony i córki dowiedziałem się, że..... pan administrator w tym czasie wyjechał do Warszawy. Zakląłem brzydko pod nosem. Ze zmęczenia waliłem się z nóg, ale czekała mnie jeszcze kolacja z panią hrabiną, która dowiedziawszy się o przyjeździe kogoś z Warszawy, żądna była wieści ze Stolicy. Była to bardzo miła starsza pani. Musiałem opowiadać o wszystkim co dzieje się w Warszawie, o nastrojach, o ocenach jak długo jeszcze, o niemieckim krwawym szaleństwie. 


                                                            Plater – herb szlachecki.

Około godziny 23 czy 24 dano mi się położyć obiecawszy, że córka administratora obudzi mnie o 6, bo chciałem jak najszybciej znaleźć się w powrotnej drodze. Front słychać było potężnie, co poganiało mnie tym bardziej. Nie dane mi było dospać do 6. Około 4 walenie do drzwi. Zerwałem się na równe nogi myśląc, że to Niemcy, ale z za drzwi słychać było nerwowy krzyk córki administratora: "proszę pana, proszę się szybko ubierać, ludzie mówią że Rosjanie przerwali front i niedługo będziemy w kotle sowieckim!". Nie było mi to na rękę. Musiałem wracać do Warszawy. Ubrałem się błyskawicznie, podziękowałem sympatycznym paniom, które wcisnęły mi coś do jedzenia na drogę i pognałem w kierunku stacyjki. Mimo wczesnego ranka, po drodze spotkałem kilka osób, zmierzających w tym samym kierunku.

                                                           Platerów.

Źródło: 

www.wieze.geotor.pl


 Słychać było znacznie bliższą i głośniejszą kanonadę artyleryjską, co znakomicie wpływało na szybkość mojego poruszania się. Dotarłem do stacyjki w momencie, kiedy Niemcy zataczali i ustawiali niedaleko dworca ciężkie działa. Na stacji, w kierunku z którego przyjechałęm stały 2 pociągi towarowe. Lokomotywy pod parą, gotowe do odjazdu. Spotkałem polskiego kolejarza. Na moje pytanie wskazał mi pociąg który ma odjechać pierwszy. Doskoczyłem do niego. W wagonach, na słomie leżeli, bądź siedzieli żołnierze wehrmachtu. Podszedłem do jednego z wagonów, wyciągnąłem moje "żelazne papiery" i wyklinając w żywy kamień idiotów, którzy kazali mi w taki czas jechać tu po drzewo, prosiłem by pozwolili mi wejść, byle zaszyć się w słomę gdzieś w kącie. Nagle pociągiem wstrząsnęło. Zaczęła strzelać niemiecka artyleria, którą przed chwilą widziałem. Żołnierze zasunęłi drzwi, które po jakimś czasie ktoś z trzaskiem otworzył. Był to ów podoficer z mojego wagonu. Dojrzał mnie oczywiście i rozwarł gębę prawie zagłuszając własną artylerję. Oczywiście na mój temat. Tym razem, jak już to kiedyś przeżyłem wybronili mnie żołnierze. Pokazałem swoje dokumenty. Pluder jeszcze trochę posobaczył i pozwolił mi zostać. Po paru minutach pociąg ruszył. Ujechaliśmy może kilometr, kiedy rozległ się potężny huk. Wychyleni przez drzwi żołnierze powiedzieli, że to wysadzona została w powitrze stacja kolejowa. Widać było wyraźnie, że zdążyłem w ostatniej chwili. Zdążyłem wyjechać, teraz najważniejsze było, by wydostać z zaciskającej się wyraźnie pętli. Widać to było po śłupach dymu z lewej i prawej strony daleko przed nami i coraz głośniejszej kanonadzie. Pociąg wlókł się niemiłosiernie. Stawał czasem na parę godzin. W rozmowie z mymi towarzyszami podróży dowiedziałem się, że należą do tzw. Landesschützenbataillon (czyli batalion do obrony terytorialnej) i poruszają się w terenie na rowerach. Rzeczywiście rowery stały w wagonie. Nie był to zatem już kwiat armii, a stare kościane dziadki. Pisałem poprzednio, że z Siedlec do miejsca  mego przeznaczenia było ok.70 km., z tego drogi koleją nawet mniej Odcinek ten jechaliśmy w sumie w takim tempie, ze po całym dniu i całej nocy byliśmy ok.15 km od Siedlec. TEraz pociąg utknął na dobre, a moi "landwehrczycy" zabrali swoje rowey, wysiedli i pojechali wzdłuż toru w kierunku Siedlec. Czekanie w pociągu nie miało żadnego sensu. Poszedłem w ich ślady z tą tylko różnicą, ze per pedes apostolorum. Ranek był bardzo piękny, maszerowałem szybko tak, że ok.7 rano dochodziłem do miasta. Doszedłem do przejazdu kolejowego. Był zamknięty. Tuż za nim w kierunku dworca kolejowego stał pociąśg towarowy wyładowany działami i czołgami. Nie wiem, czy byłem bardziej bezczelny, czy zdesperowany - ominąłem zapory przejazdu i poszedłem do wagonu towarowego, otwartego, w drzwiach którego zwiesiwszy nogi, siedzieli młodzi żołnierze..."SS"....


Ród:Broel-Platerowie:

Podobno założycielem rodu był Herebold de Bröel zwany Plater, żyjący około 1160 roku w Unna w Hrabstwie Mark/Westfalii. Jego wnuk Jan rycerz Albrechta de Buxhoff, biskupa inflanckiego, otrzymał w nagrodę za dzielność lenno w Inflantach. Taki podobno był powód przesiedlenia się Platerów do Inflant i późniejszego spolszczenia rodu.

Według niektórych źródeł Platerowie pochodzą od westfalskiej rodziny von der Broel, której jeden członek w XIV, ożeniwszy się z ostatnią z rodu Platerów, przyjął podwójne nazwisko. Gałąź wygasłego w swej ojczyźnie w XVII w. rodu osiedliła się w XIV w. w Kurlandii, skąd rozprzestrzeniła się w Inflantach, na Żmudzi i Litwie. Pierwszym wzmiankowanym z tej gałęzi był w 1306, Albert, komtur wendeński. Inne źródła podają, że założycielem rodziny był występujący w Westfalii w 1210 roku Humpertus von dem Broele gennant Plater.

Platerowie tak jak większa część szlachty w Inflantach Polskich (Grotus, Hilzen, Wildenau, Manteuffel, Mohl, Reytan, Tyzenhaus, Weissenhof czy Zyberk) pochodziła z rodów niemieckiego rycerstwa mieczowców zwanych też kawalerami mieczowymi.

Platerowie szczycili się w rodzinie senatorami: Janem Andrzejem – wojewodą inflanckim w 1696, Fabianem – wojewodą inflanckim w 1705, Janem Ludwikiem – kasztelanem inflanckim w 1735, Ferdynandem Wilhelmem – marszałkiem litewskim 1739, Konstanty Ludwikiem – kasztelanem połockim 1754, wojewodą mścisławskim, i kasztelanem trockim, Kazimierzem Konstantym – kasztelanem trockim 1790 i podkanclerzym litewskim, oraz Ludwikiem kasztelanem Królestwa Polskiego 1829–1831. Godfrey Livo Miller zu Aichholz wziął ślub 30 października 1964 z Marią Antoniną Plater-Zyberk z Broelu hrabianką Plater (Mają), z tego związku urodził się w 1965 syn Aleksander Oskar, córka Maria Helena – 1968 i syn Joseph – 1970. Z rodziny Platerów wywodzi się polityk Róża Thun, której matka to Maria Woźniakowska z domu Plater-Zyberk. W okresie międzywojennym Platerowie zainteresowali się filmem i fotografią, m. in. Ludwik Plater-Zyberk i Ireneusz Plater-Zyberk byli reżyserami i producentami filmowymi, natomiast Stefan Plater-Zyberk był cenionym fotografem i prowadził agencję fotograficzną Foto-Plat. - Źródło Wikipedia.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Es stellte sich heraus, dass der Zug nicht mehr weiterfuhr und dass es vom Bahnhof bis zur Siedlung Platerów noch 5-6 km waren. Es wurde dunkel und ziemlich unangenehm, denn außer ein paar Eisenbahnern, die mit ihrer Arbeit beschäftigt waren, war keine Menschenseele auf dem Bahnhof zu sehen. Mit einiger Mühe fand ich den Weg und begann, im immer dichter werdenden Regen durch einen Wald zu waten. Irgendwie erreichte ich den Ort gegen 20 Uhr, fand das Haus des Verwalters und erfuhr von seiner Frau und seiner Tochter, dass der Verwalter zu dieser Zeit nach Warschau gefahren war. Ich fluchte leise vor mich hin. Ich war erschöpft, aber ich hatte noch ein Abendessen mit der Gräfin, die, nachdem sie von der Ankunft eines Mannes aus Warschau erfahren hatte, begierig auf Neuigkeiten aus der Hauptstadt war. Sie war eine sehr nette ältere Dame. Ich musste über alles reden, was in Warschau passierte, über die Stimmungen, über Einschätzungen, wie lange noch, über den deutschen blutigen Wahnsinn. 

    Gegen 23 oder 24 Uhr durfte ich mich hinlegen, nachdem man mir versprochen hatte, dass die Tochter des Verwalters mich um 6 Uhr morgens wecken würde, denn ich wollte so schnell wie möglich wieder auf dem Rückweg sein. Die Front war kräftig zu hören, was mich umso mehr anspornte. Ich konnte bis 6 Uhr nicht schlafen. Gegen 4 Uhr klopfte es an der Tür. Ich sprang auf und dachte, es seien Deutsche, doch hinter der Tür hörte ich den nervösen Schrei der Tochter des Verwalters: "Sir, bitte ziehen Sie sich schnell an, es heißt, dass die Russen die Front durchbrochen haben und wir uns bald im sowjetischen Kessel befinden werden". Das war nicht nach meinem Geschmack. Ich musste zurück nach Warschau. Ich zog mich schnell an, bedankte mich bei den netten Damen, die mir unterwegs etwas zu essen gegeben hatten, und eilte zum Bahnhof. Trotz des frühen Morgens traf ich auf dem Weg einige Leute, die in die gleiche Richtung gingen.

      Die Artilleriekanonade war viel näher und lauter zu hören, was sich sehr auf die Geschwindigkeit meiner Bewegung auswirkte. Ich erreichte den Bahnhof, als die Deutschen gerade anrollten und schwere Geschütze in der Nähe des Bahnhofs aufstellten. Auf dem Bahnhof, in der Richtung, aus der ich kam, standen zwei Güterzüge. Lokomotiven unter Dampf, bereit zum Abfahren. Ich habe einen polnischen Eisenbahner getroffen. Auf meine Frage hin wies er mich auf den Zug hin, der zuerst abfahren sollte. Ich bin darauf angesprungen. In den Waggons lagen oder saßen Wehrmachtssoldaten auf dem Stroh. Ich näherte mich einem der Wagen, holte meine "eisernen Papiere" heraus und verfluchte die Idioten, die mir befohlen hatten, zu einem solchen Zeitpunkt hier Holz zu holen, und bat sie, mich einsteigen zu lassen, um mich irgendwo in der Ecke im Stroh zu verstecken. Plötzlich rüttelte der Zug. Die deutsche Artillerie, die ich gerade gesehen hatte, begann zu schießen. Die Soldaten verriegelten die Tür, die nach einer Weile jemand mit einem Knall öffnete. Es war der Unteroffizier aus meinem Waggon. Er sah mich natürlich, öffnete den Mund und übertönte damit fast seine eigene Artillerie. Über mich, natürlich. Wie ich bereits erlebt hatte, verteidigten mich die Soldaten auch diesmal. Ich habe meine Unterlagen vorgelegt. Pluder schaute mich noch ein wenig an und ließ mich bleiben. Nach ein paar Minuten setzte sich der Zug in Bewegung. Wir hatten vielleicht einen Kilometer zurückgelegt, als ein gewaltiger Knall ertönte. Die Soldaten, die sich aus der Tür lehnten, sagten, es sei ein Bahnhof, der gesprengt worden sei. Es war klar, dass ich es im letzten Moment geschafft hatte. Ich schaffte es zu gehen, jetzt war es das Wichtigste, aus der sich deutlich verengenden Schlinge zu entkommen. Dies war an den Rauchschwaden links und rechts weit vor uns und dem immer lauter werdenden Kanonendonner zu erkennen. Der Zug schleppte sich unerbittlich. Manchmal blieb er für ein paar Stunden stehen. In einem Gespräch mit meinen Reisebegleitern erfuhr ich, dass sie zum so genannten Landesschützenbataillon gehörten und sich mit Fahrrädern im Gelände bewegten. In der Tat standen die Fahrräder im Wagen. Es war also nicht mehr die Blüte der Armee, sondern alte knochige Großväter. Ich habe schon einmal geschrieben, dass es von Siedlce bis zu meinem Ziel etwa 70 Kilometer waren, mit der Bahn sogar noch weniger. Diese Strecke legten wir in einem solchen Tempo zurück, dass wir nach einem ganzen Tag und einer ganzen Nacht etwa 15 Kilometer von Siedlce entfernt waren. Dann blieb der Zug endgültig stecken, und meine "Landwehrmänner" nahmen ihre Fahrräder, stiegen aus und fuhren die Gleise entlang in Richtung Siedlce. Im Zug zu warten, hatte keinen Sinn. Ich bin in ihre Fußstapfen getreten, mit dem einzigen Unterschied, dass ich per pedes apostolorum bin. Der Morgen war sehr schön, ich marschierte schnell, so dass ich gegen 7 Uhr morgens die Stadt erreichte. Ich erreichte den Bahnübergang. Sie wurde geschlossen. Gleich dahinter, in Richtung Bahnhof, befand sich ein mit Kanonen und Panzern beladener Güterzug. Ich weiß nicht, ob ich frecher oder verzweifelter war - ich umging die Schranken des Bahnübergangs und ging zu dem offenen Güterwaggon, in dessen Tür junge Soldaten mit hängenden Beinen saßen... "SS"....

Familie:Broel-Plater:

Der Gründer der Familie soll Herebold de Bröel, genannt Plater, gewesen sein, der um 1160 in Unna in der Grafschaft Mark/Westfalen lebte. Sein Enkel Johannes schlug Albrecht de Buxhoff, Bischof von Livland, zum Ritter und erhielt als Belohnung für seine Tapferkeit ein Lehen in Livland. Dies soll der Grund dafür gewesen sein, dass die Familie Plater nach Inflants zog und die Familie später polonisierte.

     Einigen Quellen zufolge stammt die Familie Plater von der westfälischen Familie von der Broel ab, von der ein Mitglied im 14. Jahrhundert durch Heirat mit dem letzten Mitglied der Familie Plater einen Doppelnamen annahm. Ein Zweig der Familie, der in seiner Heimat im 17. Jahrhundert ausstarb, ließ sich im 14. Jahrhundert in Kurland nieder, von wo aus er sich nach Livland, Samogitien und Litauen ausbreitete. Die erste Erwähnung dieses Zweigs stammt aus dem Jahr 1306: Albert, Kommandant der Vendee. Andere Quellen geben an, dass der Gründer der Familie Humpertus von dem Broele gennant Plater war, der 1210 in Westfalen auftauchte.

    Die Platters stammten, wie die meisten Adligen in den polnischen Inflants (Grotus, Hilzen, Wildenau, Manteuffel, Mohl, Reytan, Tyzenhaus, Weissenhof oder Zyberk), aus den Familien der deutschen Schwertritter, auch Schwertritter genannt.

    Die Platers hatten Senatoren in ihrer Familie: Jan Andrzej - Gouverneur von Livland im Jahr 1696, Fabian - Gouverneur von Livland im Jahr 1705, Jan Ludwik - Kastellan von Livland im Jahr 1735, Ferdinand Wilhelm - Marschall von Litauen im Jahr 1739, Konstanty Ludwik - Kastellan von Polotsk im Jahr 1754, Woiwode von Mstislawl und Kastellan von Troki, Casimir Konstanty - Kastellan von Troki im Jahr 1790 und Unterkanzler von Litauen, und Ludwik Kastellan des Königreichs Polen in den Jahren 1829-1831. Godfrey Livo Miller zu Aichholz heiratete am 30. Oktober 1964 Marie Antoinette Plater-Zyberk, geborene Broel, Gräfin Plater (Maja). Aus dieser Ehe gingen 1965 ein Sohn, Alexander Oskar, 1968 eine Tochter, Maria Helena, und 1970 ein Sohn, Joseph, hervor. Die Familie Plater brachte die Politikerin Róża Thun hervor, deren Mutter Maria Woźniakowska, geborene Plater-Zyberk, war. In der Zwischenkriegszeit interessierte sich die Familie Plater für Film und Fotografie, unter anderem waren Ludwik Plater-Zyberk und Ireneusz Plater-Zyberk Filmregisseure und -produzenten, während Stefan Plater-Zyberk ein geschätzter Fotograf war und eine Fotoagentur Foto-Plat betrieb. - Quelle Wikipedia.


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

It turned out that the train was not going any further and that it was 5-6 km from the station to the Platerów estate. It became dark and rather unpleasant, as there was not a living soul at the station, except for a few railwaymen busy with their work. With some difficulty I found the way and started wading through some forest in the rain, which was getting thicker and thicker. Somehow, I reached the place around 8 p.m., I found the administrator's house and learned from his wife and daughter that the administrator had left for Warsaw at that time. I cursed under my breath. I was exhausted, but I still had dinner waiting for me with the countess, who, having learned of the arrival of someone from Warsaw, was eager for news from the capital. She was a very nice older lady. I had to talk about everything that was happening in Warsaw, about the moods, about assessments as to how much longer, about the German bloody madness. 

    Around 11 or 24 p.m. I was allowed to lie down having been promised that the administrator's daughter would wake me up at 6 a.m., because I wanted to be on my way back as soon as possible. The front could be heard powerfully, which drove me on all the more. I could not sleep till 6. About 4 there was a banging on the door. I jumped to my feet thinking it was Germans, but from behind the door I heard a nervous scream of the administrator's daughter: "sir, please get dressed quickly, people are saying that the Russians have broken the front and soon we will be in the Soviet cauldron!". This was not to my liking. I had to go back to Warsaw. I dressed quickly, thanked the nice ladies who had given me something to eat on the way and rushed towards the station. In spite of early morning, on the way I met some people going in the same direction.

     The artillery cannonade could be heard much closer and louder, which had a great influence on the speed of my movement. I reached the station just as the Germans were rolling up and setting up heavy guns near the station. On the station, in the direction from which I came, there were two goods trains standing. Locomotives under steam, ready to depart. I met a Polish railwayman. For my question he pointed out to me the train that was to leave first. I jumped on it. In the wagons, wehrmacht soldiers were lying or sitting on the straw. I approached one of the wagons, took out my "iron papers" and, cursing the idiots who ordered me to go here for wood at such a time, I asked them to let me enter, just to hide in the straw somewhere in the corner. Suddenly the train shook. German artillery, which I had just seen, started to shoot. The soldiers bolted the door, which after a while someone opened with a slam. It was the non-commissioned officer from my wagon. He saw me, of course, and opened his mouth, almost drowning out his own artillery. About me, of course. This time, as I had already experienced, the soldiers defended me. I showed my documents. Pluder looked at me a bit more and let me stay. After a few minutes the train moved. We had travelled maybe one kilometre when a powerful bang sounded. The soldiers leaning out of the door said that it was a railway station that had been blown up. It was clear that I had made it at the last moment. I managed to leave, now the most important thing was to get out of the clearly tightening noose. This was evident from the plumes of smoke from the left and right side far ahead of us and the increasingly loud cannonade. The train was dragging mercilessly. It sometimes stopped for a couple of hours. In a conversation with my travelling companions I learnt that they belonged to the so-called Landesschützenbataillon (that is a battalion for territorial defence) and they moved in the terrain on bicycles. Indeed, the bicycles were standing in the carriage. So it was no longer the flower of the army, but old bony grandfathers. I have written before that it was about 70 kilometres from Siedlce to my destination, even less by rail. We travelled this distance at such a pace that after the whole day and night we were about 15 kilometres from Siedlce. Then the train got stuck for good and my "landwehrers" took their bikes, got off and rode along the track towards Siedlce. Waiting in the train did not make any sense. I followed in their footsteps with the only difference being per pedes apostolorum. The morning was very beautiful, I marched quickly so that around 7 a.m. I reached the city. I reached the railway crossing. It was closed. Just behind it, towards the railway station, there was a freight train loaded with cannons and tanks. I don't know if I was more insolent or desperate - I bypassed the barriers of the crossing and went to the open freight car, in the door of which, dangling their legs, sat young soldiers... "SS"....

Family:Broel-Plater:

The founder of the family is said to have been Herebold de Bröel called Plater, who lived around 1160 in Unna in County Mark/Westphalia. His grandson John knighted Albrecht de Buxhoff, Bishop of Livonia, and received a fief in Livonia as a reward for his bravery. This was supposedly the reason why the Plater family moved to Inflants and later polonised the family.


According to some sources, the Plater family descended from the Westphalian von der Broel family, one member of which took a double surname in the 14th century when he married the last of the Plater family. A branch of the family, which died out in its homeland in the 17th century, settled in Courland in the 14th century, from where it spread to Livonia, Samogitia and Lithuania. The first person mentioned from this branch was in 1306, Albert, commandant of Vendee. Other sources state that the founder of the family was Humpertus von dem Broele gennant Plater who appeared in Westphalia in 1210.


The Plater family, like most of the nobility in the Polish Inflants (Grotus, Hilzen, Wildenau, Manteuffel, Mohl, Reytan, Tyzenhaus, Weissenhof or Zyberk) came from the families of German knights of the sword, also called sword knights.


The Platers boasted senators in their family: Jan Andrzej - Governor of Livonia in 1696, Fabian - Governor of Livonia in 1705, Jan Ludwik - Castellan of Livonia in 1735, Ferdinand Wilhelm - Marshal of Lithuania 1739, Konstanty Ludwik - Castellan of Polotsk in 1754, Voivode of Mstislavl and Castellan of Troki, Casimir Konstanty - Castellan of Troki in 1790 and Sub-Chancellor of Lithuania, and Ludwik Castellan of the Kingdom of Poland in 1829-1831. Godfrey Livo Miller zu Aichholz married Marie Antoinette Plater-Zyberk, née Broel, Countess Plater (Maja), on 30 October 1964, and from this union they had a son, Alexander Oskar, in 1965, a daughter, Maria Helena, in 1968, and a son, Joseph, in 1970. The Plater family produced the politician Róża Thun, whose mother was Maria Woźniakowska, née Plater-Zyberk. In the interwar period, the Plater family became interested in film and photography, among others Ludwik Plater-Zyberk and Ireneusz Plater-Zyberk were film directors and producers, while Stefan Plater-Zyberk was a valued photographer and ran a photo agency Foto-Plat. - Source Wikipedia.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz