niedziela, 24 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Armia Krajowa - Warszawa - Podziemie - Małkinia - Formacja SS - Rękopis - 1939-45 - cz.18

 Mina mi trochę zrzedła, ale zacząłem swoją starą śpiewkę z podróżą. deskami i durniami, którzy nie orjętując się w sytuacji, wysyłają po nie ludzi na front. Oczywiście zapytałem, czy mogli by mnie zabrać (dowiedziałem się przed tym, że jadą w kierunku Wilna, a więc przez Małkinię. Było to oczywiście wiele dalej, aniżeli przez Mińsk Mazowiecki, ale wyboru nie było żadnego). Odpowiedzieli, że o tym zdecydować może tylko Oberleutnant. Wskazano mi go, rozmawiającego w przodzie pociągu. Wyciągnąłem jakieś cukierki, poczęstowałem ich. Musiało to tych młodych ludzi trochę ująć, bo jeden z nich powiedział, że do oficera nie ma po co chodzić, bo i tak się nie zgodzi. Stanęło na tym, że jak pociąg będzie ruszał - mam wskoczyć do ich wagonu. Nie trwało to długo i zznalazłem się w wagonie. Oprócz SS-owców były tam poczciwe koniska. Zaszyłem się w kąt, a po pewnym czasie wyjąłem ze swej nieodłącznej walizeczki butelkę wódki i jakiś tłuszcz, chyba śłoninę, był to bowiem czas, że była to najwyższej próby moneta obiegowa. Chciałem poczęstować żołnierzy. Jeździłem z tym zawsze. Takie były zreszta nawet zalecenia mych wladz. Tym razem przeliczyłem się jednak. To byli żołnierze "SS". Na widok mojej butelki i słoniny roześmiali się tylko. Kazali mi to schować, a sami przyciągnęli z kąta wagonu całą skrzynkę jakichś trunków, karton czekolady i inne smakowitości. Oni zaczęli mnie częstować i sami gęsto popijali. Udawałem, ze piję i pomyślałem, że gdyby wiedzieli kogo naprawdę wiozą i częstują - porozmawialiby  ze mną inaczej. Gdybym nie znał ich wyczynów w czasie okupacji w Polsce i gdzie indziej - trudno by mi było uwierzyć, że potrafią być tak strasznie okrutni, jak tym razem byli mili. Ten pociąg jechał znacznie szybciej, jednak również z długimi przystankami. Dojechaliśmy do Małkini i tu musiałem wysiąść. Na sąsiednim torze stał pociąg sanitarny. SS-mani zapytali dokąd jedzie. Do warszawy. Załatwili z kim trzeba, żebym się mógł nim zabrać. Do tego jeden z nich wyskoczył z wagonu (obok na peronie była jakaś podręczna, ruchoma kantyna) i po chwili wetknął mi w ręce kilka paczek paierosów "Weichsel". Tak rozstaliśmy się. Byli do końca bardzo sympatyczni. Pociąg sanitarny wlókł się niemiłosiernie. Znalazłem się w wagonie towarowym, w którym okazało się było już parę osób cywilnych. - Polaków i Polek. Na opowiadaniach schodził czas. Co pewien czas pociąg zatrzymywał się i wynoszono z wagonów trupy niemieckich żołnierzy. Nad ranem zaczęliśmy zbliżać się do dworca Wschodniego w Warszawie. Pociąg zatrzymał się pod semaforem. Nie chciałem ryzykować dojazdu na sam dworzec. Nigdy nie można było być pewnym, co tam człowieka może spotkać. Do pierwszej pętli tramwajowej doszedłem pieszo. Była godzina 6-7 rano. Dziwny ruch, dziwne podniecenie. Podszedłem do konduktora, by mu zapłacić za bilet, a ten mówi: "panie, dzisiaj za darmochę. Niemcy wieją z Warszawy aż miło!" Była to niedziela, przedostatnia przed Powstaniem - 23.VII.1944 rok.

    Tego samego dnia przykleiłem swoje ogłoszenie. Dojechawszy do domu na Mokotowskiej dowiedziałem się, że Niemcy rzeczywiście zaczęli w panicznym strachu opuszczać Warszawę. Dotyczyło to zarówno urzędników, jak żandarmó, a nawet gestapo. Po tej niedzieli niestety zaczęli wracać. Czekałem na łączniczkę z taką niecierpliwością, jak nigdy dotad, a tymczasem dni mijały. Od znajomych i mych domowników dowiedziałem się o ogłoszonym rozkazie gromadzenia się oddziałów w punktach wyczekiwania. Był to dzień 27 lipca 1944r. Nazajutrz rozkaz ten odwołano, ale pogotowie trwało. Czekałem na próżno na łączniczkę. Sam nie wzywany nie mogłem iść na Kolonię Grottgera. Niecierpliwiłem się coraz bardziej. Czyżby o mnie zapomniano? Jurek Malewski, mój kuzyn, któremu obiecałem, że go zabiorę ze sobą jak przyjdzie pora, patrzył na mnie trochę podejrzliwie, trochę ironicznie. Nie rozumiałem co znaczy ta cisza.....

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Mein Gesicht verfinsterte sich ein wenig, aber ich begann mit meiner alten Reisetirade. Man sagte mir, ich sei mit Brettern und Narren unterwegs, die in Unkenntnis der Lage Leute an die Front schicken, um sie zu holen. Natürlich fragte ich, ob sie mich mitnehmen könnten (ich erfuhr vorher, dass sie in Richtung Vilnius fuhren, also über Malkinia. Das war natürlich viel weiter als über Mińsk Mazowiecki, aber es gab keine andere Wahl). Sie antworteten, dass nur der Oberleutnant darüber entscheiden könne. Ich wurde auf ihn aufmerksam gemacht, als er sich im vorderen Teil des Zuges unterhielt. Ich nahm ein paar Süßigkeiten heraus und gab ihnen eine Leckerei. Das muss die Jugendlichen etwas abgeschreckt haben, denn einer von ihnen sagte, dass es keinen Sinn habe, zu dem Beamten zu gehen, da er sowieso nicht zustimmen würde. Es lief darauf hinaus, dass ich, wenn sich der Zug in Bewegung setzte, in ihren Wagen springen sollte. Es dauerte nicht lange, und ich fand mich in der Kutsche wieder. Neben den SS-Männern gab es auch gute alte Pferde. Ich versteckte mich in einer Ecke, und nach einer Weile holte ich eine Flasche Wodka und eine Art Fett, wahrscheinlich śłonina, aus meinem unzertrennlichen Köfferchen, denn das war damals die hochwertigste umlaufende Münze. Ich wollte den Soldaten eine Freude machen. Ich bin immer damit gereist. Das war sogar die Empfehlung meiner Behörden. Aber dieses Mal lag ich falsch. Sie waren "SS"-Soldaten. Sie haben nur gelacht, als sie meine Flasche und meinen Speck sahen. Sie befahlen mir, es zu verstecken, während sie selbst aus der Ecke des Wagens eine ganze Kiste mit irgendeinem Schnaps, eine Schachtel Schokolade und andere Leckereien holten. Sie begannen, mich zu behandeln und tranken selbst viel. Ich tat so, als würde ich trinken, und dachte, wenn sie wüssten, wen sie da eigentlich mit sich herumtragen und behandeln, würden sie anders mit mir reden. Hätte ich ihre Heldentaten während der Besatzung in Polen und anderswo nicht gekannt, wäre es für mich schwer zu glauben gewesen, dass sie so schrecklich grausam sein konnten, wie sie in dieser Zeit nett waren. Dieser Zug fuhr viel schneller, aber auch mit langen Stopps. Wir erreichten Małkinia, und hier musste ich aussteigen. Auf dem Nachbargleis war ein Sanitätszug unterwegs. Die SS-Männer fragten, wohin es gehen würde. Nach Warschau. Sie arrangierten sich mit demjenigen, der es für mich brauchte, damit ich es nehmen konnte. Außerdem sprang einer von ihnen aus dem Waggon (neben ihm auf dem Bahnsteig stand eine Art handliche, mobile Kantine) und drückte mir nach einer Weile ein paar Schachteln Weichsel-Zigaretten in die Hand. So haben wir uns getrennt. Sie waren bis zum Schluss sehr freundlich. Der Sanitätszug schleppte sich unbarmherzig dahin. Ich fand mich in einem Güterwagen wieder, in dem sich bereits einige Zivilisten befanden. - Polen und polnische Frauen. Die Zeit verging mit Geschichten. Von Zeit zu Zeit hielt der Zug an und die Leichen der deutschen Soldaten wurden aus den Waggons geholt. Am Morgen begannen wir, uns dem Ostbahnhof in Warschau zu nähern. Der Zug hielt unter einem Semaphor. Ich wollte nicht riskieren, zum Bahnhof selbst zu gelangen. Man konnte nie sicher sein, was einem dort begegnen würde. Die erste Endstation der Straßenbahn erreichte ich zu Fuß. Es war 6-7 Uhr morgens. Seltsamer Verkehr, seltsame Aufregung. Ich wandte mich an den Schaffner, um meine Fahrkarte zu bezahlen, und er sagte: "Sir, heute ist es umsonst. Die Deutschen blasen aus Warschau, bis es schön ist!" Es war Sonntag, der vorletzte Sonntag vor dem Aufstand - der 23. Juli 1944.

    Am selben Tag habe ich meine Anzeige aufgeklebt. Als ich zu Hause in der Mokotowska-Straße ankam, erfuhr ich, dass die Deutschen wirklich in Panik begannen, Warschau zu verlassen. Dies betraf sowohl Beamte als auch Gendarmen und sogar die Gestapo. Nach diesem Sonntag begannen sie leider wieder zu kommen. Ich wartete so ungeduldig wie immer auf den Verbindungsoffizier, aber in der Zwischenzeit vergingen die Tage. Von meinen Freunden und meiner Familie erfuhr ich, dass die Einheiten an den Wartepunkten zusammengestellt werden sollten. Es war der 27. Juli 1944. Am nächsten Tag wurde dieser Auftrag storniert, aber die Bereitschaft blieb bestehen. Ich wartete vergeblich auf einen Boten. Ich konnte nicht allein zur Grottgera-Kolonie gehen, ohne gerufen zu werden. Ich wurde mehr und mehr ungeduldig. Hatte man mich vergessen? Jurek Malewski, mein Cousin, dem ich versprochen hatte, ihn zu gegebener Zeit mitzunehmen, schaute mich ein wenig misstrauisch, ein wenig ironisch an. Ich habe nicht verstanden, was dieses Schweigen bedeutet.....

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

My face got a bit dark, but I started my old travel rant. I was told that I was going to the front with boards and fools who, not knowing the situation, send people to the front to get them. Of course, I asked if they could take me (I found out beforehand that they were going in the direction of Vilnius, so via Malkinia. It was, of course, much farther than via Mińsk Mazowiecki, but there was no choice). They answered that only the Oberleutnant could decide about it. He was pointed out to me, talking in the front of the train. I took out some sweets and gave them a treat. This must have put the young people off a bit, because one of them said that there was no point in going to the officer, because he would not agree to it anyway. It came down to this, that when the train was moving - I should jump into their car. This did not take long and I found myself in the carriage. Apart from the SS men, there were good old horses. I hid myself in a corner, and after a while, I took out a bottle of vodka and some kind of fat, probably śłonina, from my inseparable small suitcase, because at that time, it was the highest quality circulating coin. I wanted to give the soldiers a treat. I always travelled with this. This was even the recommendation of my authorities. But this time I was wrong. They were "SS" soldiers. They only laughed when they saw my bottle and pork fat. They ordered me to hide it, while they themselves brought from the corner of the wagon a whole box of some kind of liquor, a carton of chocolate and other goodies. They started to treat me and drank heavily themselves. I pretended that I was drinking and I thought that if they knew who they were really carrying and treating - they would talk to me differently. If I had not known their exploits during the occupation in Poland and elsewhere - it would have been hard for me to believe that they could be as terribly cruel as they were nice this time. This train went much faster, but also with long stops. We reached Małkinia, and here I had to get off. On the neighbouring track there was a sanitary train. The SS men asked where it was going. To Warsaw. They arranged with whoever was necessary for me to take it. In addition, one of them jumped out of the train car (next to it on the platform was some kind of handy, mobile canteen) and after a while he stuck a few packets of "Weichsel" cigarettes into my hands. This is how we parted. They were very friendly to the end. The sanitary train was dragging mercilessly. I found myself in a freight car, in which it turned out there were already a few civilians. - Poles and Polish women. Time passed on stories. From time to time the train stopped and the corpses of German soldiers were taken out of the wagons. In the morning we started approaching the East railway station in Warsaw. The train stopped under a semaphore. I did not want to risk getting to the station itself. One could never be sure what one might encounter there. I reached the first tramway terminus on foot. It was 6-7 in the morning. Strange traffic, strange excitement. I approached the conductor to pay for my ticket and he said: "Sir, today it's for free. The Germans are blowing out of Warsaw until it's nice!" It was Sunday, the penultimate Sunday before the Uprising - 23 July 1944.

    On the same day I pasted up my announcement. Having reached home at Mokotowska Street I found out that Germans really started to leave Warsaw in panic. This concerned officials as well as gendarmes and even the Gestapo. After that Sunday they unfortunately started to come back. I waited for the liaison officer as impatiently as ever, but in the meantime the days passed. From my friends and family I learnt about the order to assemble the units in the waiting points. It was 27 July 1944. On the next day this order was cancelled, but the readiness continued. I waited in vain for a messenger. I couldn't go to Grottgera Colony on my own without being summoned. I was getting more and more impatient. Had I been forgotten? Jurek Malewski, my cousin, to whom I promised that I would take him with me when the time came, looked at me a little suspiciously, a little ironically. I did not understand what this silence meant.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz