poniedziałek, 25 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Powstanie Warszawskie - Wola - Cmentarz ewangelicki - Rękopis - 1939-45 - cz.19

                                                             P O W S T A N I E

    Przyszedł dzień 1.VIII.1944 roku. około godziny 12 zjawiłą się wreszcie oczekiwana łączniczka. Mam się natychmiast stawić na Kolonii Grottgiera. Nim się tam dostałem, przy wyraźnie wzmożonym ruchu w mieście, była może godzina 13. Biegiem na moje piętro. Tam dostaję rozkaz: "O godzinie 16 stawić się na rogu ulic Karolkowej i Mireckiego". Nie było czym jechać. Czekać nie mogłem.  Zacząłem biec. Do domu przy Placu Trzech Krzyży był kawał drogi. Myślę, że około 5 km. Byłem tak podniecony, że nie wiedziałem kiedy tam dobiegłem. Zabrałem biało-czerwoną opaskę (przygotowana była już znacznie wcześniej), pożegnałem się z Ciotką, zostawiłem jakieś pieniądze i biegiem w dół. Jurka nie było w domu. Czekać nie mogłem. Spotkałem go w bramie na dole. Pognał ze mną, nawet nie pożegnał się z matką. Złapaliśmy rikszę, która dowiozła nas do na Wolskiej i Karolkowej. Drań riksiarz zdarł ze mnie 500 złotych za kurs i odjechał. Dalej szliśmy pieszo. Już teraz wiedzieliśmy, że zdążymy. Szliśmy Karolkową, nagle na odcinku Leszno - Żytnia z przeciwnego kierunku wyjechał samochód z żołnierzami na skrzyni. W chwili, gdzy zbliżał się do nas, dwaj z nich położyli karabiny na szofercie mierząc do nas. Nie bardzo wiedzieliśmy jeszcze co to znaczy. Na szczęście ręce mieliśmy na wierzchu, a w nich nic - dlatego pewnie przejchali nie strzelając. Minęliśmy Żytnią i wtedy.... w każdej bramie chłopcy z opaskami biało-caerwonymi na rękawach, wielu jawnie z bronią w eku. Idąc na punkt zborny nie zdawałem sobie sprawy, czy to już. Sądziłem, że to kolejny alarm, ale to co zobaczyłem upewniło mnie, że to rzeczywiście już!

                                                        W O L A  - C M E N T A R Z E.

    Dochodząc do rogu ulic Karolkowej i Mireckiego (wielkrotnie przed tym zatrzymywani przez uzbrojonych chłopców i wypytywani kto my i dokąd), zapytałem o majora "Okonia". Skierowano mnie na Cmentarz Ewangelicki. Dopiero teraz dowiedziałem się, że major "Okoń" w okresie Powstania (może już wcześniej, tego nie wiem) jest dowódcą Batalionu "Pięść". Majora zobaczyłem z daleka wśród grupy mężczyzn. Zameldowałem się przepisowo, prosząc jednoczesnie o przydział w Batalionie dla Jurka. Nie miał nic naprzeciwko (nie jest wykluczone, że już wcześniej z Nim tę sprawę uzgodniełem - czego nie pamiętam). Nim Batalion zaczął się formować w jakim takim szyku w alejkach cmentarnych, śłychać było gęste strzały. Okazało się, że zlikwidowano jakieś samochody niemieckie, które nieświadome jeszcze tego co szykuje, wjechali w nasze pozycje. Około godziny 17, gdy strzelanina dochodziłą już ze wszystkich stron, Niemcy - prawdopodobnie od strony Pawiaka - zaczęli okładać cmentarz pociskami z moździerzy. Trzeba było chronić się za pomnikami cmentarnymi, co w następnych dniach było już zwyczajną rzeczą. Już na pierwszy rzut oka widać było, że wielu chłopców jest bez broni (w tym ja), ale był powszechny entuzjazm i zapał oraz pewność, że broń zdobędzie się na wrogu. Pamiętam, jak dziś domek grabarza na cmentarzu, na dach którego weszło 2 czy 3 chłopców z karabinami i tam zajęli pozycje. Jest takie zdjęcie reprodukowane w albumach powstańczych. Trudno bez wzruszenia pisać o reakcji ludności. Była zbiorowa euforja, szaleństwo. Nie wiadomo ska znalazły się flagi narodowe, zwisające z okien. Kobiety gotowały jedzenie i picie dla "swoich" chłopców. Tak miało być jeszcze długo. Mężczyźni, kobiety a nawet dzieci - na wezwanie- rzucili się do budowy barykady w poprzek ulicy Karolkowej. Serce rosło w człowieku, gdy patrzył wokoło. Nie chciało się wierzyć, że wreszcie - po tylu latach.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                                                   DER WARSCHAUER AUFSTAND

     Am 1. August 1944 war es dann soweit. Gegen 12 Uhr tauchte endlich der erwartete Verbindungsbeamte auf. Ich sollte mich sofort in der Kolonie Grottgier melden. Als ich dort ankam, war es angesichts des deutlich gestiegenen Verkehrsaufkommens in der Stadt vielleicht schon 13.00 Uhr. Dort erhalte ich den Auftrag: "Um 16 Uhr Meldung an der Ecke Karolkowa- und Mireckiego-Straße". Es gab keine Möglichkeit zu gehen. Ich konnte nicht warten.  Ich begann zu rennen. Es war ein langer Weg zu meinem Haus am Plac Trzech Krzyży. Ich glaube, es waren etwa 5 km. Ich war so aufgeregt, dass ich nicht wusste, wann ich ankam. Ich nahm die weiß-rote Armbinde (sie war schon viel früher vorbereitet worden), verabschiedete mich von meiner Tante, ließ etwas Geld da und lief hinunter. Jurek war nicht zu Hause. Ich konnte nicht warten. Ich traf ihn unten an der Pforte. Er eilte mit mir und verabschiedete sich nicht einmal von seiner Mutter. Wir nahmen eine Rikscha, die uns zur Wolska-Straße und zur Karolkowa brachte. Der verdammte Rikschafahrer kassierte 500 Zloty für den Fahrpreis und fuhr davon. Wir gingen zu Fuß weiter. Wir wussten bereits, dass wir es schaffen würden. Wir gingen die Karolkowa entlang, als plötzlich auf dem Abschnitt Leszno - Zytnia aus der entgegengesetzten Richtung ein Auto mit Soldaten auf einer Kiste herausfuhr. In dem Moment, als er sich uns näherte, legten zwei von ihnen ihre Gewehre auf den Chauffeur an und zielten auf uns. Wir wussten nicht genau, was das bedeutet. Zum Glück hatten wir unsere Hände ausgestreckt und nichts in ihnen, so dass sie wahrscheinlich vorbeigingen, ohne zu schießen. Wir kamen an der Żytnia-Straße vorbei und dann.... An jedem Tor standen Jungen mit weißen und roten Armbinden an den Ärmeln, viele von ihnen offen mit Gewehren in der Hand. Auf dem Weg zum Versammlungsort wurde mir nicht klar, ob es schon losging. Ich dachte, es sei ein weiterer Alarm, aber was ich sah, beruhigte mich, dass es tatsächlich schon einer war!


                                               WOLA - EVANGELISCHE FRIDHOF


    An der Ecke der KArolkowa- und der Mireckiego-Straße angekommen (zuvor wurden wir mehrmals von bewaffneten Jungs angehalten und gefragt, wer wir seien und wohin wir wollten), fragte ich nach Major "Okon". Ich wurde auf den evangelischen Friedhof verwiesen. Erst jetzt habe ich erfahren, dass Major "Okon" während des Aufstandes (vielleicht auch schon früher, ich weiß es nicht) Kommandeur des Bataillons "Piesc" war. Ich sah Major von weitem inmitten einer Gruppe von Männern. Ich habe mich ordnungsgemäß gemeldet und gleichzeitig darum gebeten, dass Jurek dem Bataillon zugeteilt wird. Er hatte nichts dagegen (es ist nicht möglich, dass ich ihm in diesem Punkt bereits zugestimmt hatte - ich erinnere mich nicht). Bevor sich das Bataillon in einer Art Formation in den Friedhofsgassen aufstellte, hörten wir dichtes Geschützfeuer. Es stellte sich heraus, dass einige deutsche Autos, die noch nicht wussten, was vorbereitet wurde, in unsere Positionen fuhren. Gegen 17 Uhr, als aus allen Richtungen geschossen wurde, begannen die Deutschen - wahrscheinlich aus Richtung des Pawiak-Gefängnisses - den Friedhof mit Mörsergranaten zu beschießen. Wir mussten hinter den Friedhofsdenkmälern Schutz suchen, was in den folgenden Tagen bereits üblich war. Schon auf den ersten Blick war klar, dass viele Jungen ohne Waffen waren (ich eingeschlossen), aber es herrschte eine große Begeisterung und ein großer Eifer und die Gewissheit, dass die Waffen vom Feind erbeutet werden würden. Ich erinnere mich noch heute an das Totengräberhaus auf dem Friedhof, auf dessen Dach 2 oder 3 Jungen mit Gewehren hinaufkletterten und dort Stellung bezogen. Ein solches Foto ist in den Alben der Aufständischen abgebildet. Es ist schwierig, über die Reaktion der Bevölkerung ohne Emotionen zu schreiben. Es herrschte kollektive Euphorie, Wahnsinn. Wir wissen nicht, warum die Nationalflaggen an den Fenstern hingen. Die Frauen kochten Essen und Trinken für "ihre" Jungen. So sollte es noch lange Zeit weitergehen. Männer, Frauen und sogar Kinder eilten herbei, um eine Barrikade über die Karolkowa-Straße zu errichten, wenn sie dazu aufgefordert wurden. Es wurde einem ganz warm ums Herz, als man sich umsah. Das wollte man schließlich nicht glauben - nach so vielen Jahren.


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

                                                               THE WARSAW UPRISING

     The day came on August 1, 1944. Around 12 o'clock the expected liaison officer finally showed up. I was to report immediately to Grottgier Colony. By the time I got there, with clearly increased traffic in the city, it was maybe 1 p.m. I ran to my floor. There I receive the order: "At 4 p.m. report at the corner of Karolkowa and Mireckiego streets". There was no way to go. I could not wait.  I started to run. It was a long way to my house on Plac Trzech Krzyży. I think it was about 5 km. I was so excited that I didn't know when I got there. I took the white and red armband (it had been prepared much earlier), said goodbye to my Aunt, left some money and ran down. Jurek was not at home. I could not wait. I met him at the gate downstairs. He rushed with me, not even saying goodbye to his mother. We caught a rickshaw, which took us to Wolska Street and Karolkowa. The bastard rickshaw driver ripped off 500 zloty for the fare and drove away. We continued on foot. We already knew that we would make it. We were walking along Karolkowa, suddenly on the section Leszno - Zytnia from the opposite direction a car with soldiers on a box drove out. At the moment when it was approaching us, two of them put their rifles on the chauffeur, aiming at us. We did not quite know what this meant. Fortunately, we had our hands out, and nothing in them - so they probably passed by without shooting. We passed by Żytnia Street and then.... In each gate there were boys with white and red armbands on their sleeves, many openly with guns in their hands. Walking to the assembly point, I didn't realise if it was already happening. I thought it was another alarm, but what I saw reassured me that it was indeed already!


                                                      WOLA - EVANGELICAL CEMETERY

      Reaching the corner of Karolkowa and Mireckiego Streets (many times before that we were stopped by armed boys and asked who we were and where to), I asked about Major "Okon". I was directed to the Evangelical Cemetery. Only now I got to know that Major "Okon" during the Uprising (maybe earlier, I don't know) was the commander of "Piesc" Battalion. I saw Major from a distance among a group of men. I reported myself in a proper way, asking at the same time for Jurek to be assigned to the Battalion. He had nothing against it (it's not possible that I had already agreed with him on that - I don't remember). Before the Battalion started to form in some sort of formation in the cemetery alleys, we could hear dense gunfire. It turned out that some German cars, unaware yet of what was being prepared, drove into our positions. Around 5 pm, when shooting was coming from all directions, Germans - probably from the direction of Pawiak prison - started to cover the cemetery with mortar shells. We had to take shelter behind the cemetery monuments, which was already a usual thing in the following days. Already at first glance it was obvious that many boys were without weapons (including me), but there was widespread enthusiasm and eagerness and a certainty that the weapons would be captured by the enemy. I remember, as I do today, the gravedigger's house in the cemetery, on the roof of which 2 or 3 boys with rifles climbed up and took up positions there. There is such a photo reproduced in the insurgents' albums. It is difficult to write about the reaction of the population without emotion. There was collective euphoria, madness. One does not know why national flags were hanging from windows. Women were cooking food and drink for "their" boys. It was going to be like this for a long time. Men, women and even children - when called upon - rushed to build a barricade across Karolkowa Street. One's heart grew as one looked around. One did not want to believe that finally - after so many years.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz