sobota, 9 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Armia Krajowa - Warszawa - Podziemie - Sokołów Podlaski - Rękopis - 1939-45 - cz.15

 

Jak w tej chwili sięgam pamięcią, okres mniej więcej do wybuchu Powstania, był to okres, w którym byłem w ciągłej gotowości. Kontakt do mnie miały łączniczki do mieszkania na Mokotowskiej – na hasło. Po takim kontakcie na ogół jechałem do skrzynki kontaktowej na Kolonię Grottgera na Mokotowie i tam dostawałem jakieś dokumenty. Pamiętam, że w domu, w którym była skrzynka, mieszkał również (w każdym miał mieszkanie) Kornel Makuszyński. Mijałem to mieszkanie, wchodząc po schodach. Miałem możliwość innego kontaktu. Tyczyło to na ogół kontaktu po przyjeździe z podróży konspiracyjnej. Był na ul. Królewskiej, blisko Marszałkowskiej dom (może uszkodzony, nie pamiętam), wsparty na chyba 2 potężnych kolumnach. Na jednej z nich naklejałem ogłoszenie, którego treść dokładnie pamiętam: „ biurko amerykańskie do sprzedania wiadomość...” Po krótkim czasie zgłaszała się do mnie na Mokotowską łączniczka.

    Pierwszy dalszy wyjazd – to podróż w okolice Białegostoku do księdza, który był znajomym Matki mojej przyszłej bratowej. Pojechałem tam z jej Matką. O ile pamiętam podróż ta przeszła bez żadnych zakłóceń. Miałem od „swojego” volksdeutscha papiery uprawniające mnie do zakupu drzewa w tamtych okolicach. Z takimi właśnie papierami wyjeżdżałem kilka razy.

    Drugą podróż odbyłem już samodzielnie. Mógł to być przełom czerwca i lipca 1944 roku. Podróżowanie nie było wtedy łatwe. Rosjanie byli już na naszych ziemiach, wobec czego tzw. Generalne Gubernatorstwo stało się (w każdym razie tereny bezpośrednio na zachód od Bugu) strefą przyfrontową. Już znacznie wcześniej podróżowanie koleją było bardzo utrudnione. Teraz trudności te były zwielokrotnione. Wierzyłem w swoje papiery, a przede wszystkim w swoje 21 lat. Pojechałem na dworzec Zachodni i tam wsiadłem do pociągu pospiesznego tylko dla Niemców (wracających na front z urlopu). Wagony były pulmanowskie. W jednym z przedziałów zobaczyłem wolne miejsce przy drzwiach. Wszedłem i wyjawiwszy cel podróży (jak zwykle po drzewo), zapytałem czy można tu zostać. Nikt nie miał nic naprzeciwko. Pociąg był już w ruchu, minął dworzec Główny, byliśmy na moście kolejowym, kiedy na korytarzu zobaczyłem patrol żandarmerii wojskowej, idący z biegiem pociągu. JA też tak siedziałem (z biegiem pociągu). Wtuliłem się w kąt wagonu i usiłowałem zasłonić się firaneczką. Już przechodzili dalej, kiedy ostatni odwrócił się i coś tam musiał dojrzeć świdrującymi ślepiami, bo zaszczekał do pozostałych, wrócili i otworzyli mój przedział. Rozwarcie niemieckiej mordy na cały regulator zna każdy, kto przeżywał okupację w kraju. „Was machst du hier? Das ist Urlauberzug nur für Soldaten! Papiere!” Kiedy zorientowali się, ze jestem Polakiem, ryk jeszcze się wzmógł. Teraz z pomocą przyszli mi „towarzysze” z przedziału. „Dajcie mu spokój, jedzie służbowo, przecież jest miejsce”. Mówili początkowo spokojnie, potem podniesionymi głosami (Byli to wermachtowcy, którzy jak wszyscy żołnierze na świecie mają swoisty stosunek do żandarmów i policji). Poza tym trzeba pamiętać, ze był to już rok 1944. Żandarmi w końcu machnęli ręką na zafajdanego cywila i poszli dalej. Odetchnąłem. W przedziale nastąpiło również odprężenie. Zaczęły się rozmowy. Tak dojechaliśmy do Małkini. Pociąg jechał w kierunku Białegostoku i dalej. Niestety musiałem wysiąść, bo to już o dla mnie nie po drodze. Pożegnałem moich „Obrońców” i znalazłem się na peronie stacji. Ruch dla cywili w ogóle tutaj się skończył. Co robić dalej? Musiałem na razie dostać się do Sokołowa Podlaskiego. Również do księdza, do którego jechałem, czego jeszcze nie zdążyłem napisać, z wielkim obrazem pod pachą. Obraz miał stanowić znak rozpoznawczy. Pomogli mi polscy kolejarze, którzy wskazali jakiś towarowy pociąg jadący w kierunku Siedlec. Wlókł się niemiłosiernie, w końcu dotarłem na miejsce. Z odszukaniem „mojego” księdza (Trzeba było jednak dyskretnie) nie miałem większych kłopotów, za to ksiądz okazał się dość mrukliwy. Próbował na mnie wrzeszczeć, dlaczego tak późno się zjawiłem i co te władze w Warszawie sobie myślą, ale wyjaśniłem spokojnie, ze spełniam tylko dany mi rozkaz i o niczym więcej nie wiem. Ksiądz, o ile sobie przypominam, nakarmił mnie i przenocował. Przychodzili w międzyczasie jacyś ludzie ciekawi wieści ze Stolicy. Następnego dnia musiałem jechać dalej. Jechałem do jakiegoś majątku pod Janowem Podlaskim, do administratora tego majątku. Dostać się tam nie było łatwo. Musiałem z Sokołowa Podlaskiego dojechać koleją do Siedlec, a stamtąd…. , stamtąd prawdopodobnie, gdzieś w okolice Sarnak.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

As far as I can remember at the moment, more or less until the outbreak of the Uprising, it was a period when I was on constant alert. I was contacted by women liaison officers in the Mokotowska street flat - on password. After such a contact I usually went to the contact box in Kolonia Grottgera in Mokotów and there I received some documents. I remember that Kornel Makuszyński also lived in the house where the box was located (he had a flat in each house). I passed that flat, climbing the stairs. I had the opportunity for other contact. It was usually contact after arriving from an underground trip. There was a house (maybe damaged, I don't remember) on Królewska Street, near Marszałkowska Street, supported by probably two huge columns. On one of them I pasted an advertisement whose content I remember exactly: " American desk for sale message...". After a short time a woman liaison officer reported to me in Mokotowska Street.

    My first trip was to Białystok to a priest who was a friend of my future sister-in-law's mother. I went there with her Mother. As far as I remember this journey passed without any disturbances. I had papers from "my" volksdeutsch, authorising me to buy wood in that area. I left several times with such papers.

    The second trip I made was already on my own. It might have been the turn of June or July 1944. Travelling was not easy then. The Russians were already on our lands, so the so-called General Government became a front zone (in any case, the areas directly west of the Bug River). Already much earlier, travelling by rail was very difficult. Now the difficulties were multiplied. I believed in my papers, and above all in my 21 years. I went to the West railway station and there I boarded an express train only for Germans (returning to the front from leave). The carriages were Pulman's. In one of the compartments I saw an empty seat by the door. I entered and, having revealed the purpose of my journey (as usual to get wood), I asked if I could stay there. Nobody had anything against it. The train was already moving, it had passed the Main Station, we were on the railway bridge, when I saw a military police patrol in the corridor, going with the flow of the train. I was also sitting like that (with the train running). I huddled in a corner of the carriage and tried to cover myself with a curtain. They were already passing on, when the last one turned around and must have seen something with his blind eyes, because he barked at the others, they came back and opened my compartment. The opening of the German murder to the full volume is known to anyone who has lived through the occupation in the country. "Was machst du hier? Das ist Urlauberzug nur für Soldaten! Papiere!" When they realised that I was Polish, the roar increased even more. Now my "comrades" in the compartment came to my aid. "Leave him alone, he's on business, there is room after all". At first they spoke calmly, then with raised voices (they were Wermacht soldiers who, like all the soldiers in the world, have a peculiar attitude to the gendarmes and the police). Besides, one must remember that it was already 1944. Finally, the gendarmes waved their hands at the civilian and went on. I took a breath. The compartment also relaxed. Conversations began. This is how we reached Malkinia. The train was going in the direction of Białystok and further. Unfortunately, I had to get off, because it was out of my way. I said goodbye to my "Defenders" and found myself on the station platform. The traffic for civilians stopped here altogether. What to do next? For the time being I had to get to Sokołów Podlaski. Also to the priest, to whom I was going, which I have not yet had time to write, with a large painting under my arm. The painting was to be a sign of recognition. I was helped by Polish railway workers who pointed out a freight train heading in the direction of Siedlce. It dragged mercilessly, but finally I arrived. I did not have much trouble finding "my" priest (it had to be discreet, though), but the priest turned out to be rather rude. He tried to yell at me about why I had come so late and what the authorities in Warsaw were thinking, but I explained calmly that I was only following an order and knew nothing more. The priest, as far as I remember, fed me and put me up for the night.  In the meantime some people came in, curious about the news from the capital. The next day I had to travel further. I was going to some estate near Janów Podlaski, to the administrator of this estate. Getting there was not easy. I had to get from Sokołów Podlaski by rail to Siedlce, and from there.... and from there probably somewhere in the vicinity of Sarnaki.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Soweit ich mich im Moment erinnern kann, war ich mehr oder weniger bis zum Ausbruch des Aufstandes in ständiger Alarmbereitschaft. Ich wurde von weiblichen Verbindungsbeamten in der Wohnung in der Mokotowskastraße kontaktiert - per Passwort. Nach einem solchen Kontakt ging ich in der Regel zur Kontaktbox in Kolonia Grottgera in Mokotów und erhielt dort einige Dokumente. Ich erinnere mich, dass Kornel Makuszyński auch in dem Haus wohnte, in dem sich der Kasten befand (er hatte in jedem Haus eine Wohnung). Ich ging an dieser Wohnung vorbei und stieg die Treppe hinauf. Ich hatte die Möglichkeit zu weiteren Kontakten. In der Regel handelte es sich um einen Kontakt nach der Ankunft von einer unterirdischen Fahrt. In der Królewska-Straße, in der Nähe der Marszałkowska-Straße, stand ein Haus (vielleicht beschädigt, ich weiß es nicht mehr), das wahrscheinlich von zwei riesigen Säulen getragen wurde. Auf einem von ihnen habe ich eine Anzeige aufgeklebt, an deren Inhalt ich mich genau erinnere: Nachricht "Amerikanischer Schreibtisch zu verkaufen...". Nach kurzer Zeit meldete sich eine Verbindungsbeamtin bei mir in der Mokotowska-Straße.

    Meine erste Reise ging nach Białystok zu einem Priester, der mit der Mutter meiner zukünftigen Schwägerin befreundet war. Ich war mit ihrer Mutter dort. Soweit ich mich erinnere, verlief diese Reise ohne jegliche Störungen. Ich hatte Papiere von "meinem" Volksdeutschen, die mich berechtigten, in diesem Gebiet Holz zu kaufen. Ich bin mehrere Male mit solchen Papieren weggegangen.

    Die zweite Reise unternahm ich bereits auf eigene Faust. Es könnte die Wende im Juni oder Juli 1944 gewesen sein. Das Reisen war damals nicht einfach. Die Russen waren bereits auf unserem Gebiet, so dass das so genannte Generalgouvernement zum Frontgebiet wurde (auf jeden Fall die Gebiete direkt westlich des Flusses Bug). Schon viel früher war das Reisen mit der Bahn sehr schwierig. Nun wurden die Schwierigkeiten vervielfacht. Ich habe an meine Papiere geglaubt, und vor allem an meine 21 Jahre. Ich ging zum Westbahnhof und stieg dort in einen Schnellzug nur für Deutsche (die aus dem Urlaub an die Front zurückkehrten). Die Kutschen gehörten Pulman. In einem der Abteile sah ich einen leeren Sitz neben der Tür. Ich trat ein und fragte nach dem Grund meiner Reise (wie üblich, um Holz zu holen), ob ich dort bleiben könne. Niemand hatte etwas dagegen. Der Zug war bereits in Bewegung, er hatte den Hauptbahnhof passiert, wir befanden uns auf der Eisenbahnbrücke, als ich eine Militärpolizeistreife im Korridor sah, die mit dem Zug mitfuhr. Ich habe auch so gesessen (bei laufendem Zug). Ich kauerte in einer Ecke des Wagens und versuchte, mich mit einem Vorhang zu bedecken. Sie fuhren schon weiter, als der letzte sich umdrehte und mit seinen blinden Augen etwas gesehen haben muss, denn er bellte die anderen an, sie kamen zurück und öffneten mein Abteil. Die Eröffnung des deutschen Mordes in vollem Umfang ist jedem bekannt, der die Besatzungszeit im Lande miterlebt hat. "Was machst du hier? Das ist ein Urlauberzug nur für Soldaten! Papiere!" Als sie merkten, dass ich Pole war, wurde das Gebrüll noch lauter. Nun kamen mir meine "Kameraden" im Abteil zu Hilfe. "Lassen Sie ihn in Ruhe, er ist geschäftlich unterwegs, es ist doch noch Platz". Zuerst sprachen sie ruhig, dann mit erhobener Stimme (es handelte sich um Soldaten der Wehrmacht, die wie alle Soldaten der Welt eine besondere Einstellung zu Gendarmen und Polizisten haben). Außerdem muss man bedenken, dass es bereits 1944 war. Schließlich winkten die Gendarmen dem Zivilisten zu und gingen weiter. Ich holte tief Luft. Auch das Abteil entspannte sich. Die Gespräche begannen. Auf diese Weise haben wir Malkinia erreicht. Der Zug fuhr in Richtung Białystok und weiter. Leider musste ich aussteigen, weil ich nicht mehr weiterkam. Ich verabschiedete mich von meinen "Defenders" und fand mich auf dem Bahnsteig wieder. Der Verkehr für Zivilisten kam hier ganz zum Erliegen. Was ist als nächstes zu tun? Ich musste erst einmal nach Sokołów Podlaski kommen. Auch an den Pfarrer, zu dem ich ging, was ich noch nicht schreiben konnte, mit einem großen Gemälde unter dem Arm. Das Gemälde sollte ein Zeichen der Anerkennung sein. Polnische Eisenbahner halfen mir und wiesen mich auf einen Güterzug hin, der in Richtung Siedlce fuhr. Es zog sich erbarmungslos hin, aber schließlich kam ich an. Ich hatte keine großen Schwierigkeiten, "meinen" Priester zu finden (er musste allerdings diskret sein), aber der Priester erwies sich als ziemlich unhöflich. Er versuchte mich anzuschreien, warum ich so spät gekommen sei und was die Behörden in Warschau denken würden, aber ich erklärte ruhig, dass ich nur einen Befehl befolgt habe und nichts weiter wisse. Soweit ich mich erinnere, gab mir der Priester zu essen und brachte mich für die Nacht unter.  In der Zwischenzeit kamen einige Leute herein, die sich über die Neuigkeiten aus der Hauptstadt informierten. Am nächsten Tag musste ich weiterreisen. Ich war auf dem Weg zu einem Gut in der Nähe von Janów Podlaski, zu dem Verwalter dieses Gutes. Der Weg dorthin war nicht einfach. Ich musste von Sokołów Podlaski mit der Bahn nach Siedlce fahren, und von dort.... und von dort wahrscheinlich irgendwo in der Nähe von Sarnaki.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz