niedziela, 3 kwietnia 2022

Feliks Bernas Lubecki - Armia Krajowa - SKARŻYSKO - SZYDŁOWIEC - Rękopis - 1939-45 - cz.3

     

     Od soboty 9.IX wokoło byli już Niemcy. Zacząłem namawiać Matkę do powrotu do domu. Nie widziałem sensu przebywania u obcych ludzi. Obawialiśmy się o całość naszego domu w Skarżysku, mieszkania które zostało na opiece Bożej. Przekonałem Matkę, choć początkowo chciała tu czekać na Ojca i Stefana. We wtorek – 12.IX znowu chłopską furką zaczęliśmy zdążać do domu. Nie było to daleko – ok.10 kilometrów – ale widoków po drodze starczyło na długą podróż. Ślady bitwy, która toczyła się tu przed kilku dniami widać było na drodze i daleko po obu jej stronach. Masy sprzętu, padłych koni, gdzie nie gdzie nieuprzątnięte jeszcze zwłoki ludzkie. Nie było właściwie gdzie odwrócić oczu – wszędzie zastygła już groza, a przy tym cudne, bezchmurne, niebieskie niebo, tak sprzyjające najeźdźcom, piękne wrzosy i babie lato. Bajka – wobec ponurej makabry. Dobrnęliśmy do domu, zastając mieszkanie właściwie nietknięte, nie licząc kilku brakujących szyb.

                                                         ZNOWU W SKARŻYSKU.


    Zaczęły się teraz szare dni. Oczekiwanie na Ojca i Stefana. Zaczęło się również robić chłodno. Chleb trzeba było zdobywać w długich kolejkach przed piekarniami już od 2-ej w nocy. Ceny rosły z dnia na dzień. Ludzie żyli jeszcze zapasami żywności, ale na jak długo jej starczy? Jestem najstarszym „mężczyzną” w domu. Matka przymknęła oczy na moje palenie papierosów, które trwać miało odtąd przez całe 40 lat. Wracają coraz częściej uciekinierzy. Ojca ze Stefanem nie ma. Wypytujemy powracających znajomych. Ktoś widział ich w Lublinie, ktoś jeszcze dalej na wschodzie.

    Minął wrzesień i połowa października. Któregoś dnia powrócił Stefan bez Ojca. Początkowo przerażenie, ze coś się stało. O to było przecież wtedy tak łatwo, ale szybko wyjaśniło się, że ci dwaj panowie skłócili się po drodze do tego stopnia, że od Lublina każdy poszedł swoją drogą. Po kilku dniach wrócił Ojciec. Było trochę mruczenia na Stefana – ale wobec trosk codziennego życia, stosunki między nimi szybko wróciły do normalnego stanu. Ojciec przyniósł ze sobą trochę pieniędzy. Okazało się, że w Lublinie wypłacono urzędnikom państwowym po 3, czy po 6 pensji – już nie pamiętam. Był zatem świeży zastrzyk mamony, ale na jak długo/ mógł starczyć przy wciąż galopujących cenach?

    Na początku listopada w szkole powszechnej na Placach otworzono gimnazjum i liceum. Zacząłem 4 klasę gimnazjum. Jakie to jednak dziwne. Jeszcze przed półtora miesiącem cieszyliśmy się po szczeniacku, że otwarcie szkoły wraz z wybuchem wojny odwleka się. Dzisiaj szliśmy do niej z wielką ochotą, jak nigdy dotąd. Czyżby to było przeczucie, że nie długo potrwa nauka, że na prawdziwą szkołę trzeba nam będzie czekać długie, koszmarne lata? W szkole zaczęliśmy się wzajemnie odnajdywać. Wiele koleżanek i kolegów brakowało, los rzucił ich w inne jakieś strony. Może nie wszyscy przeżyli ten początek, który tak szybko zmienił się w koniec. Po około 2 tygodniach naszą szkołę nagle zamknięto i to już na dobre, do końca okupacji. Czyżby Niemcy już wtedy przeznaczyli temu gmachowi inną, jakże potworną rolę? Z uczuciem bezsilnej wściekłości oglądaliśmy codzienne przeloty potężnych formacji bombowców w kierunku Warszawy. Stolica jeszcze się broniła, ale pomału przychodziła pewność, że to już nie długo. Zaczynało być jasne, że wobec bezruch naszych aliantów, nie możemy oprzeć się tej lawinie, jaka na nas spadła. Padła Stolica, dochodziły wieści o ostatniej bitwie pod Kockiem, ale to był już koniec. Jakże nieoczekiwany i jaki tragiczny. Nie mieściło się to w naszych młodych głowach, choć optymizmu nie brakowało już wtedy. Mimo wszystko wierzyliśmy, że Zachód ocknie się wreszcie, a wtedy nic nie uratuje Niemców. Na razie znajomi i starsi koledzy zaczynają znikać. Chodzą słuchy, że przez Węgry można dostać się dalej na zachód, że we Francji generał Władysław Sikorski utworzył nowy polski Rząd, że tworzy się armia polska. Znika między innymi Wojtek Lipiński, mecenas Łazarczyk, właściciel domu, w którym mieszkamy – Gąsiewicz i wielu innych.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     From Saturday 9.IX there were already Germans around. I started to persuade Mother to return home. I saw no point in staying with strangers. We feared for the entirety of our home in Skarżysko, the home that was left to God's care. I persuaded Mother, although at first she wanted to wait here for Father and Stefan. On Tuesday, 12 September, we again started to make our way home in a peasant cart. It was not far - about 10 kilometres - but there were enough sights on the way for a long journey. Traces of the battle that took place here several days ago could be seen on the road and far away on both sides. Masses of equipment, dead horses, sometimes still untidy human corpses. There was practically nowhere to turn your eyes - the horror had already frozen everywhere, and at the same time there was a wonderful, cloudless, blue sky, so favourable to invaders, beautiful heather and Indian summer. A fairy tale in the face of the grim macabre. We reached home, finding the flat virtually untouched, apart from a few missing windows.


                                                         AGAIN IN SKARŻYSKO.

     Now the grey days began. Waiting for Father and Stefan. It also started to get cold. Bread had to be obtained in long queues in front of bakeries from 2 a.m. onwards. Prices were rising day by day. People were still living on food supplies, but for how long would there be enough? I am the oldest "man" in the house. Mother turned a blind eye to my cigarette smoking, which would continue for the next 40 years. More and more refugees are returning. Father and Stefan are not here. We ask around to our returning friends. Someone has seen them in Lublin, someone else further east.

     September and mid-October passed. One day Stefan came back without Father. At first, he was terrified that something had happened. After all, it was so easy at the time, but it soon became clear that the two men had quarreled to such an extent that from Lublin each went his own way. After a few days, Father returned. There was some muttering at Stefan - but in the face of the worries of everyday life, relations between them soon returned to normal. Father brought some money with him. It turned out that the civil servants in Lublin were paid 3 or 6 salaries each - I don't remember anymore. So there was a fresh injection of money, but for how long could it last with prices still galloping?

     At the beginning of November, a middle and high school was opened in the public school on Placy. I started the 4th year of middle school. But how strange it is. Just a month and a half ago, we had been rejoicing in a puppyish way that the opening of the school had been postponed with the outbreak of war. Today we were going to it with great eagerness, as never before. Was it a premonition that it would not take long to learn, that we would have to wait long, nightmarish years for a real school? At school we began to find each other. Many of our colleagues were missing, fate had thrown them in some other direction. Maybe not everyone survived the beginning, which so quickly turned into the end. After about two weeks, our school was suddenly closed and that was it for good, until the end of the occupation. Could it be that the Germans had already assigned a different, horrible role to this building? With a feeling of helpless rage, we watched the daily flights of powerful formations of bombers in the direction of Warsaw. The capital was still defending itself, but gradually we became certain that it would not be for much longer. It was beginning to become clear that, in the face of our allies' immobility, we could not resist the avalanche that was bearing down on us. The capital had fallen, news was reaching us of the last battle of Kock, but this was the end. How unexpected and how tragic. It was beyond the imagination of our young minds, although there was no lack of optimism even then. Despite everything, we believed that the West would finally wake up, and then nothing would save the Germans. For the time being, friends and older colleagues are beginning to disappear. There are rumours that one can get further west through Hungary, that General Władysław Sikorski has formed a new Polish Government in France, that a Polish army is being formed. Among others Wojtek Lipiński, attorney Łazarczyk, the owner of the house where we live - Gąsiewicz and many others disappear.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

     Ab Samstag 9.IX. waren bereits Deutsche unterwegs. Ich begann, Mutter zu überreden, nach Hause zurückzukehren. Ich sah keinen Grund, bei Fremden zu übernachten. Wir fürchteten um unser gesamtes Haus in Skarżysko, das der Obhut Gottes überlassen war. Ich habe Mutter überredet, obwohl sie zuerst hier auf Vater und Stefan warten wollte. Am Dienstag, dem 12. September, machten wir uns wieder mit einem Bauernkarren auf den Heimweg. Es war nicht weit - etwa 10 Kilometer - aber es gab genug Sehenswürdigkeiten auf dem Weg für eine lange Reise. Die Spuren der Schlacht, die hier vor einigen Tagen stattgefunden hatte, waren auf der Straße und weit entfernt auf beiden Seiten zu sehen. Unmengen von Ausrüstung, tote Pferde, manchmal noch unaufgeräumte menschliche Leichen. Man konnte praktisch nirgends hinsehen - der Schrecken war bereits überall eingefroren, und gleichzeitig gab es einen wunderbaren, wolkenlosen, blauen Himmel, der Eindringlingen so wohlgesonnen war, schönes Heidekraut und Altweibersommer. Ein Märchen im Angesicht des grimmigen Makabren. Als wir zu Hause ankamen, fanden wir die Wohnung praktisch unversehrt vor, abgesehen von ein paar fehlenden Fenstern.


                                                         WIEDER IN SKARŻYSKO.

     Nun begannen die grauen Tage. Ich warte auf Vater und Stefan. Es begann auch kalt zu werden. Brot musste ab 2 Uhr morgens in langen Schlangen vor den Bäckereien besorgt werden. Die Preise stiegen von Tag zu Tag. Die Menschen lebten noch von den Lebensmittelvorräten, aber wie lange würden sie noch reichen? Ich bin der älteste "Mann" im Haus. Meine Mutter ignorierte mein Zigarettenrauchen, das ich in den nächsten 40 Jahren fortsetzen sollte. Es kehren immer mehr Flüchtlinge zurück. Vater und Stefan sind nicht hier. Wir fragen unsere wiederkehrenden Freunde um Rat. Jemand hat sie in Lublin gesehen, ein anderer weiter östlich.

     September und Mitte Oktober sind vergangen. Eines Tages kam Stefan ohne Vater zurück. Zuerst war er entsetzt, dass etwas passiert war. Damals war es ja noch so einfach, aber es stellte sich bald heraus, dass die beiden Männer so zerstritten waren, dass jeder von Lublin aus seinen eigenen Weg ging. Nach ein paar Tagen kehrte Vater zurück. Bei Stefan gab es ein wenig Gemurmel, aber angesichts der Sorgen des Alltags normalisierten sich die Beziehungen zwischen ihnen bald wieder. Vater hat etwas Geld mitgebracht. Es stellte sich heraus, dass die Beamten in Lublin jeweils 3 oder 6 Gehälter bekamen - ich weiß es nicht mehr. Es gab also eine neue Geldspritze, aber wie lange konnte diese bei den immer noch galoppierenden Preisen anhalten?

     Anfang November wurde in der öffentlichen Schule in Placy eine Mittel- und Oberschule eröffnet. Ich begann das 4. Jahr der Mittelschule. Aber wie seltsam das ist. Noch vor anderthalb Monaten hatten wir uns wie Welpen darüber gefreut, dass die Eröffnung der Schule wegen des Kriegsausbruchs verschoben worden war. Heute waren wir mit großem Eifer dabei, wie nie zuvor. War es eine Vorahnung, dass es nicht lange dauern würde zu lernen, dass wir lange, albtraumhafte Jahre auf eine richtige Schule warten müssten? In der Schule begannen wir uns zu finden. Viele unserer Kollegen waren verschwunden, das Schicksal hatte sie in eine andere Richtung getrieben. Vielleicht haben nicht alle den Anfang überlebt, der so schnell zum Ende wurde. Nach etwa zwei Wochen wurde unsere Schule plötzlich geschlossen, und das war es dann für immer, bis zum Ende der Besatzung. Könnte es sein, dass die Deutschen diesem Gebäude bereits eine andere, schreckliche Rolle zugewiesen hatten? Mit einem Gefühl der hilflosen Wut verfolgten wir die täglichen Flüge mächtiger Bomberverbände in Richtung Warschau. Die Hauptstadt verteidigte sich noch, aber allmählich wurde uns klar, dass dies nicht mehr lange der Fall sein würde. Es wurde allmählich klar, dass wir angesichts der Unbeweglichkeit unserer Verbündeten der Lawine, die auf uns zurollte, nicht standhalten konnten. Die Hauptstadt war gefallen, die Nachricht von der letzten Schlacht von Kock erreichte uns, aber das war das Ende. Wie unerwartet und wie tragisch. Das lag jenseits der Vorstellungskraft unserer jungen Menschen, obwohl es auch damals schon nicht an Optimismus mangelte. Trotz allem glaubten wir, dass der Westen endlich aufwachen würde, und dann würde nichts mehr die Deutschen retten. Freunde und ältere Kollegen verschwinden allmählich. Es gibt Gerüchte, dass man über Ungarn weiter nach Westen gelangen kann, dass General Władysław Sikorski in Frankreich eine neue polnische Regierung gebildet hat, dass eine polnische Armee im Aufbau ist. Unter anderem verschwinden Wojtek Lipiński, Rechtsanwalt Łazarczyk, der Besitzer des Hauses, in dem wir wohnen - Gąsiewicz und viele andere.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz